Strony

niedziela, 15 grudnia 2019

Od Ricka cd. Beauregarda

***
(Przepraszam, ale nie miałam weny na to :c)
- To, która jest lepsza? - spytał bezradnie. Westchnąłem ponownie i rozejrzałem się po półkach.
- Z kawą to trochę jak z ludźmi. Im ładniejsze opakowanie, tym gorsze i ohydniejsze wnętrze. - uśmiechnąłem się lekko, wzrokiem szukając znajomego mi pudełka. Z daleka można je wypatrzeć, bo jest tak nudne i szare, że raczej nikt by na nie nie spojrzał.
- Proszę! Oto i cud tego świata w najpiękniejszej postaci! - wyszczerzyłem się do Miśka trzymając w dłoniach szaro brązowe pudełko.
- Jesteś pewny? Znaczy, nie że ci nie ufam, ale jest dość smutne opakowanie.- skrzywił się lekko.
- Misieeeek. - jęknąłem na to, że śmiał podważyć moją decyzję.
- Pamiętaj, liczy się wnętrze! - klasnąłem w dłonie, po czym wrzuciłem opakowanie do koszyka.
Dłuższy czas zajęło nam zrobienie reszty zakupów, po wszystkim poszliśmy do kasy i szybko wyszliśmy ze sklepu obładowani siatkami jakbyśmy jechali na jakiś obóz przetrwania albo gorzej. Nie wspominałem już w ogóle o kasjerce i ludziach w sklepie, którzy dziwnie patrzyli się na prawie 20-letniego faceta z plasterkiem z Kubusiem Puchatkiem na twarzy.
Sprawnie dotarliśmy do domu Beara i zaczęliśmy rozpakowywać rzeczy. Chłopakowi zostawiłem większość rozpakowywania, bo sam zająłem się rozglądaniem po kuchni. Nie był to luksus, ale zawsze coś. Właściwie to bardziej przytulnie niż u mnie. Podwinąłem rękawy bluzy, którą dostałem od Beara, trochę przy małej, ale mi to nie przeszkadzało.
- To, co gotujemy? - klasnąłem delikatnie w dłonie, lekko podekscytowany.
- Gotujemy? - zapytał Bear jakby nie słyszał mojego pytania.
- No gotujemy! Chyba nie myślałeś, że będę się gapił jak idiota? - parsknąłem śmiechem.
- Em... Nie no, nie myślałem... Po prostu... - zaczął lekko się plątać w słowach. Podszedłem do niego i delikatnie zakryłem dłonią jego usta.
- Misiek, wyluzuj. Przy mnie możesz czuć się swobodnie. - uciszyłem go, ze szczerym uśmiechem. Po chwili zabrałem rękę, w końcu doszło do mnie, że jest to dość niezręczna sytuacja.
Miałem przerażające wrażenie, że się rumienie, miałem jednak nadzieję, że to tylko moja wyobraźnia. Przecież ja nigdy w życiu się nie rumieniłem...
Swoją drogą naprawdę nie chciałem by chłopak czuł się jakkolwiek przy mnie skrępowany. Mimo wszystko miałem wrażenie, że z każdą chwilą czuje się on coraz bardziej swobodnie w moim towarzystwie.
Dalej bałem się, że moje policzki pokryły się czerwienią. Dawało wręcz to uczucie pieczenia albo i nawet palenia? A może to po prostu przez to, że wróciłem z zimna? Sam już nie wiem.
Staliśmy już dłuższą chwilę w niezręcznej ciszy, pierwszy raz w życiu chyba nie wiedziałem co zrobić. Czy to naprawdę tak wygląda bycie zawstydzonym?
- Możemy zrobić jajecznicę. - uśmiechnął się Bear, za co w duszy mu podziękowałem, bo miałem wrażenie, iż moim ciałem za targnął paraliż.
- Em, spoko. - wzruszyłem ramionami lekko zakłopotany. Nie Ri, wcale nie wyszło to cholernie niezręczenie. Może powinienem przeprosić to poczuje się lepiej? Albo po prostu to zostawić?
- Jajka włożyłem do lodówki, mógłbyś? - z pułapki rozmyślań wyciągnął mnie Bear, szybko utwierdzając mnie w decyzji, aby czym prędzej zostawić to za sobą. Nie odpowiedziałem już nic, za bardzo bałem się, że znowu coś palnę.
Cholera jasna, co się ze mną dzieje?!
***
- O mój boże, jestem kurewsko głodny, szybciej! - wydarłem się wściekły w stronę przeklętej patelni, która dla mnie podgrzewała się za długo.
- Cierpliwości Rick. - zaśmiał się Bear.
- No to niech się to pośpieszy! - westchnąłem.
- Właściwie to już chyba gotowe. - uśmiechnął się chłopak, zerkając w stronę patelni. Rozanielony chwyciłem za patelnię, co było błędem.
- Chwila! Rękawiczki! - krzyknął Misiek, jednak za późno.
- Gorące! Kurwa! - zacząłem wyklinać narzędzie tortur szybko przenosząc jedzenie z patelni na talerze. Mało nie rozwaliłem zlewu gdy wrzucałem rozgrzaną patelnie.
- Kurwa jego mać! - warknąłem trzymając się za piękące miejsce.
- Mówiłem ci cierpliwości. - zaśmiał się Bear, sięgając do zamrażarki jak zgaduję po kostkę lodu.
- Obudziłem się wcześniej od ciebie co znaczy też że dłużej jestem głodny, powinieneś mi współczuć, a nie jeszcze mi dowalać. - mruknąłem.
- Nic ci nie będzie. - uśmiechnął się po czym podał mi kostkę lodu.
- Tja... Swoją drogą jest zabawnie. Rzadko kiedy przebywam w kuchni także no, przynajmniej się czegoś nauczyłem. - zaśmiałem się.
- Swoją drogą niedługo święta. - stwierdziłem. - Masz jakieś plany? - zapytałem z czystej ciekawości gdy chłopak przygotowywał resztę jedzenia.
- Właściwie to nie... - odpowiedział po chwili namysłu. Natychmiast wpadł mi do głowy "genialny" pomysł.
- Oo, to może chciałbyś spędzić te święta ze mną? - uśmiechnąłem się.
- Z tobą?- zapytał niepewnie.
Powiedziałem coś nie tak? Może nie powinienem? Cholera. Dlaczego nie ugryzłem się w język?
Czemu on ciągle sprawia, że dziwnie się czuję?
I dlaczego jednak spytałem?


Misiek? Przepraszam, że tak długo i takie krótkie ;-; Jakoś życie mnie zjadło.

wtorek, 10 grudnia 2019

Rocznica!

Wiecie. Tak sobie siedzę pod kocem, słuchając muzyczki i patrząc na Dressage Academy. Nie wierzę, że to wszystko się wydarzyło. Dzisiaj mijają dwa lata, od kiedy podjęłam decyzję o założeniu tego bloga. To jest... minęły 10 grudnia. Mamy 10 lutego, w dniu kiedy to piszę. Pozwolę sobie to opublikować już na grudzień 2019. I, cholera, znowu nie umiem skończyć. Chyba nie chcę, wiecie? W ubiegłym roku mówiłam to samo - byłam wtedy kurduplem, który postawił sobie za wysoką poprzeczkę, i dziwił się, czemu nie umie tego zrobić. Ale wiecie co? Było warto. To wszystko było tego warte. Łzy frustracji, wściekłości, radości. Przez te dwa lata stało się tyle pięknych rzeczy. Spotkałam i poznałam tyle cudownych osób, że nie sposób w to wszystko uwierzyć.  Potem przejdę do podziękowań, tak jak za pierwszym razem. Gdyby nie Wy, nic nie byłoby tak cudowne jak jest. Fakt - zdarzały się kłótnie - i to większe, niż ktokolwiek  z Nas by chciał. DA było pierwszym założonym przeze mnie blogiem  na poważnie. Były inne blogi, na których po prostu nie umiałam się wczuć, ani zrozumieć działania blogosfery. Dołączałam do wielu watah, ale nie mogę porównywać tych stron do naszego DA. Dość dawno temu powstała Kartoflanka - grupka stworzona w sumie dla każdego. Spotkałam się z kilkoma osobami z grupy, co było spełnieniem moich marzeń. No ale oczywiście, apetyt rośnie w miarę jedzenia. Jeżdżenie po Polsce w celu spotkania swoich przyjaciół jest cudowne, nawet jak podróż ma trwać pół dnia. Ważne jest, żeby zobaczyć te iskierki  w oczach i uśmiech.
 Nie przedłużając, pora przejść do indywidualnych podziękowań - jak rok temu.
Dziękuję Masłu - za to, że jesteś i nie masz zamiaru nigdzie iść. Wytrzymujesz ze mną w każdej chwili, nawet jak mam wszystkiego dość i najchętniej po prostu bym wyszła i nie wróciła do domu. Powstrzymywałaś mnie przed robieniem głupot, które naprawdę niszczyły mi życie. Motywowałaś, żebym napisała do mojej Iskierki, nie pozwalałaś mi  rzucić bloga. Byłaś ze mną przez cały czas. Że poszłaś ze mną na koncert, chociaż nam nie wyszło. Ale byłaś. Zobaczenie Twojego uśmiechu, jak podajesz łapkę Mamutowi było bezcenne. Obydwoje się uśmiechaliście. A Twoje patrzałki tak cholernie błyszczały. To był moment, kiedy dotarło do mnie, że naprawdę warto jest czekać. Nie wiem czemu akurat Ty i Mamut, ale chyba tak miało być. Uświadamiasz mi tyle wartościowych rzeczy, podrzucasz cytaty i piosenki, znosisz moje gadanie o Iskierce, Fidelu i wszystkim innym. Nie ma odpowiednich słów, żeby wyrazić moją wdzięczność do Ciebie - i całej reszty. Cieszę się, że jesteś. Pomagasz mi, słuchasz mojego pierdolenia o rodzicach, siostrze, wyjazdach i wszystkim, co mi się nawinie pod klawiaturę. Dziękuję za rozmowy na dachu, te rozkminy o chłopakach! Dach zimą jest bardzo ładny, wiesz? Damn it, naprawdę nie wiem za co mogę Ci jeszcze podziękować. Więc po prostu... tu chyba skończę.
 Riczu, mój człowieku z Teamu Grubasków! Jesteś tak cudowną i dzielną osobą, że aż trudno mi w to uwierzyć. Radzisz sobie, na tyle na ile możesz. Są chwile załamania - częściej, rzadziej. Nie wiem. Ale ważne, że jesteś z nami. Dziękuję Ci za Solli - najlepszą serię, jaką z Tobą kiedykolwiek miałam. Za te nocne rozkminy, czy Sammy zgwałci materac czy Ricka, albo czy Nicole go wykastruje. Za planowanie tylu serii, które chyba nam nie pyknęły. Dziękuję Ci za najlepszy teren w życiu z Tobą i Masłem - mam nadzieję, że dalej masz te filmiki! - kiedy złamałyśmy chyba wszystkie zasady BHP, ale było warto! Za zakłady o czekoladę i herbatkę, którą dalej Ci wiszę. Jesteś tu z nami, i mimo tylu trudności w życiu, wciąż trwasz w Rodzince. Nawet nie wiesz, jak cholernie się cieszyłam, kiedy spodobał Ci się prezent - bluzka z AHS. W sumie to wypominałaś mi, że za duża, ale chyba Ci to nie przeszkadzało. Dzięki wielkie, za obronę mnie przed Masłem, jak oddała całe moje drobne na braciszka... Like, jestem Ci cholera wdzięczna za te najdrobniejsze uśmiechy i żarty. God damn it, cokolwiek by się nie działo - pytasz się, czy wszystko jest ok, martwisz się, mimo swoich problemów. Dajesz radę. Czasami chyba bierzesz za dużo na siebie, i potem tego żałujesz, ale umiesz się przyznać, że sobie nie radzisz. Po prostu... dziękuję za bycie Riczem. By the way, dalej mam zamiar zdobyć numer od tego chłopaka od kebsa :D
 Blancz, Promyczku. Ostatnio zdarza Ci się znikać, ale nie znaczy to, że o Tobie zapominamy. W pierwszej kolejności dziękuję Ci za rozmowę dwunastego maja - Twoje opanowanie i słowa otuchy, gdy siedziałam na asfalcie, trzymałam grafy chłopaków i płakałam Ci w słuchawkę, były cudowne. Potem to Tobie mówiłam, że chciałabym im powiedzieć. Że chcę się z nimi spotkać, porozmawiać jak równy z równym. Dziękuję Ci za to, bo gdyby nie Ty, pewnie nie byłabym w stanie do nich podejść po koncercie. Damn, trudno jest to wszystko wymienić w sumie. Dziękuję Ci, za pomysły na blogi - które w sumie zaczynałyśmy robić, ale kończyło się na planach. Blanczuu, co ja Ci mogę jeszcze powiedzieć? Jesteś naszym promyczkiem, przynosisz nam tu trochę słońca w czasie burzy. To cudowne! Zawsze jesteś tak opanowana i... po prostu jesteś sobą. Martwisz się o wszystkich razem, i o każdego z osobna. Wysłuchujesz moich przekleństw o Fidelu, chłopakach, rodzicach. Wspierasz. Zwłaszcza, jak jechałam do Pragi i akurat były Juwenalia Krakowskie. Wysłuchiwałaś moich przekleństw bezsilności, mówiłaś, że na pewno jeszcze ich spotkam. Potem odpisywałaś mi i śmiałaś się, jak panikowałam gdy Łuki mi odpowiadał. Awh, nie wiem w sumie co jeszcze mogę Ci napisać, so... dziękuję.
 Mikser. Cholera, jesteś dzielną osobą. Bardzo dzielną. Zniosłaś tyle, że aż trudno jest uwierzyć, że dalej dajesz radę. Dziękuję Ci za to, że mimo sporów na Kartoflance i tej trudnej decyzji, jaką podjęłaś, dalej utrzymujesz z nami kontakt. Gratuluję serdecznie, za wytrzymanie psychicznie i fizycznie tych wszystkich rzeczy, które Ci się przytrafiły. Jestem Ci wdzięczna, za te wszystkie miłe wiadomości, które wysłałaś. Za to, kiedy powodowałaś uśmiech na moich (i nie tylko) ustach, swoimi żartami. Cholera, naprawdę Ci dziękuję. Wiesz, to dzięki Tobie na poważnie zaczęłam się zastanawiać jak potoczą się losy Kartoflanki bez osób na niej.
Andziu, Pasztecie, Myszo, Sumku. Wam też dziękuję. Fakt, nie piszemy jakoś dużo (no chyba że pieprzę Ci Pasztet o Pchle :')), ale jesteście dla mnie ważne. Jeju, naprawdę Wam dziękuję. Brakowałoby mi Was, ba! brakowałoby mi każdej osoby, która była na Kartoflu i odeszła, prosząc o "chwilę spokoju". Jak mówiłam, nie piszemy jakoś dużo. Ale jesteście, i to się cholera liczy.
Dziękuję za obecność tutaj, z całą resztą.

Dziękuję Wam wszystkim. Gdyby nie Wy, to... to nie wiem.  Jesteście cholera moją drugą rodziną.
Przyszła pora się pożegnać. Daliśmy radę razem przez dwa lata. Z niektórymi nawet dłużej. Ale każda droga kiedyś się kończy, każda książka ma swoje zakończenie, każdy zespół kiedyś skończy grać. Tak trudno mi napisać to jedno zdanie... pewnie nie potraktujecie tego poważnie, powiecie że żartuję. Nie, nie żartuję. Znając Was, wciąż będą się tu pojawiać opowiadania i nowe postacie. Powiedzcie mi, po co? po co Wam to?

Dressage Academy zostaje zostaje zawieszone, a ja... ja odchodzę.
Przynajmniej z DA, z blogosfery. W sumie, na Kartoflu też mnie rzadko widzicie. 
Trzeciego roku na blogu nie będzie.
Przepraszam.

sobota, 23 listopada 2019

Od Alana cd. Seana

***
Bardzo miło spędzało mi się czas z Everdenem. Czułem jakbyśmy znali się od bardzo dawna. Siedzieliśmy właśnie na ławce przy jednej z fontann w Aix-en-Provence - czy tam mieście tysiąca fontann jak mówił mi blondyn. 
- I serio właśnie tak zostałeś gejem? - zapytał lekko zdziwiony opowiedzianą przeze mnie historią.
- Tjaaa... Głupia historia co nie? - zaśmiałem się. Był jedyną osobą spoza mojej rodziny, która wiedziała o tym majestatycznym "coming out'cie" i poznaniu siebie. 
- Ej nie jest tak najgorzej. - uśmiechnął się przyjaźnie. - Wprawdzie nie było to jakoś przyjemne, ale jednak odkryłeś ważną część siebie. - 
Uśmiechnąłem się szeroko. Był naprawdę miły. Aż dziwne, że nie spotkałem go wcześniej. 
- Dzięki. Naprawdę. - powiedziałem cicho, wpatrując się w jego ametystowe oczy.
- Nie ma sprawy.
- Jeśli chcesz możesz też przenocować u mnie. - uśmiechnął się miło.
- Serio, przestań brzmisz jak gwałciciel. - zaśmiałem się.
- Za mało ufasz ludziom  Alan. - ponownie się wyszczerzył.
- Oj tylko ty jesteś taki wyjątkowy. - mrugnąłem w jego stronę. 
- Tak w ogóle to odbierzesz? - zagadnął po chwili co sprowadziło mnie na ziemię. Faktycznie, od dłuższej chwili wygrywała melodia w moim telefonie. Inna niż tą, którą mam normalnie w innych kontaktach. 
Kurwa... Sean.
Chwyciłem za telefon i wręcz błyskawicznie odebrałem połączenie.
- Hej, wszystko u ciebie okej? My już skończyliśmy, więc jestem wolny. - to on pierwszy się odezwał. Zresztą nie miałbym szansy rozpocząć rozmowy, zaczął wręcz z zawrotną prędkością mówić.
Było mi też trochę głupio. Faktycznie o nim zapomniałem, akurat wtedy kiedy mnie potrzebował.
- T-tak... - zająknąłem się lekko. - Wszystko w porządku po prostu byłem... - tu zrobiłem przerwę, aby przemyśleć czy użycie słowa zajęty nie będzie zbyt egoistyczne na to, co i tak już zrobiłem.
- Spotkałem kogoś i po prostu w tej dziurze nie było trochę zasięgu. - skłamałem.
- Ach, dobrze... - usłyszałem jakby lekko zawiedziony głos po drugiej stronie.
- Ale możemy się spotkać. Opowiesz mi jak poszło i w ogóle! Tylko ty musisz do mnie przyjechać. - opowiedziałem na jego wcześniejsze pytanie.
- A gdzie jesteś? - zapytał, na co ja próbowałem wypowiedzieć tą durną francuską nazwę tej dziury. Wspominałem, że francuski jest okropny?
- Źle to wymawiasz, daj ja przekażę. - zaoferował się Everden kiedy już kolejny raz kaleczyłem ten piękny język miłości.
- Oj zamknij się, proszę. - zaśmiałem się, ale przekazałem mu telefon. Blondyn podał mu dokładną lokalizację po czym oddał mi telefon.
- Będę za jakąś godzinę. - odparł Sean. - Nie wpadnij w żadne tarapaty! - dodał po czym się rozłączył.
- Dupek. - wywróciłem oczami z lekkim uśmiechem na jego ostatnie słowa. Mimo wszystko miałem wrażenie, że brzmi to nieco smutniej niż miał w zwyczaju tak mówić.
- To, co nocujesz u mnie? - zapytał Everden.
- No cóż, jeśli to nie problem. Nie chcę mu się narzucać i tak ma już sporo problemów. - przyznałem, chłopak przytaknął mi.
W oczekiwaniu na Seana opowiedziałem trochę blondynowi o nim. Przy okazji ustaliliśmy że gdy skończę spotkanie to zadzwonię do niego i on po prostu po mnie przyjedzie. A tak to wziął moje prowizoryczne rzeczy. Prowizoryczne, bo miałem jedynie przy sobie podręczne rzeczy i ani trochę kasy na jakiekolwiek ubrania. Od rodziców głupio było mi brać, też mają swoje problemy, Sean tak samo zresztą tata ledwo zgodził się na przyjazd tutaj. Gdyby wiedział, tylko że zgubiłem bagaż ukatrupiłby mnie albo gorzej — sam wysłałby mnie do Egiptu.
Gdy zbliżała się godzina spotkania, pożegnałem się z Everdenem który poszedł swoją drogą a ja czekałem na przybycie Seana. Założyłem słuchawki i włączyłem YouTube, przeszukując jedną z playlist po czym puściłem Years & Years - King. Miałem jakoś sentyment do tej piosenki.
Kto by pomyślał, że będę siedział we Francji, w otoczeniu fontann i tak po prostu słuchał sobie muzyki? Kiedyś nawet nie myślałem o opuszczeniu Norwegii co dopiero Francja?
Uśmiechnąłem się mimowolnie sam do siebie. Cudowne czasy...
***
Po jakimś czasie zauważyłem w niewielkim tłumie ludzi Seana, szedł jakby zdenerwowany, nerwowo zaciskając jedną z rąk na nadgarstku. Właściwie wyglądał trochę jak moja mama kiedy zgubiłem się kiedyś w sklepie. Szukał mnie.
Zdjąłem słuchawki, zgrabnie upychając je do kieszeni i wstałem. Zacząłem biec w jego stronę, a kiedy on mnie zobaczył rozchmurzył się nieznacznie. Rzuciłem mu się w ramiona niczym dziecko i mocno przytuliłem, co szatyn odwzajemnił.
- Nie musiałeś. - czułem wręcz że się uśmiecha.
- Ale potrzeba ci tego było. - wyszczerzyłem się tylko jak go puściłem. Zaczęliśmy iść powoli przed siebie.
- Jesteś sam? - zapytał cicho.
- Tak, Ever poszedł jakieś piętnaście minut temu, żeby nam nie przeszkadzać. - odparłem.
- Znasz go? - kolejne pytanie. Jeszcze jedno i będę czuł się jak na komisariacie.
- Teraz już tak. Pomógł mi trochę.
- Ledwo przyjechałeś do Francji i już wpadasz w jakieś tarapaty tak? - zaczął ogromną salwę swojego pierdolenia.
- Właśnie! Ledwo przyjechałem do Francji i już masz mnie w dupie i wykłócasz się o obcego typa. - warknąłem lekko zirytowany. Sean spuścił lekko wzrok w bruk.
- Wybacz... Wszystkich zawodzę ostatnio. - mruknął. Zrobiło mi się go żal. Nie powinienem mówić tego z takim wyrzutem. Cholera, dlaczego nie ma w życiu "cofnij"?
Przybliżyłem się nieco ku niemu i pocałowałem go w policzek.
- Spokojnie, mnie jeszcze nie. - uśmiechnąłem się kojąco, na co Seanie także się uśmiechnąć.
- Nawet nie wiesz jak miło widzieć twój uśmiech.
- Masz to szczęście! - zaśmiałem się, po czym chwyciłem zgrabnie jego dłoń. Zgaduję, że chyba obu nam trochę tego brakowało przez jakieś cztery dni.
- Kto by pomyślał, że będziemy kiedyś w mieście miłości razem. - westchnąłem rozmarzony. W prawdzie nie myślałem, że przez taki powód, liczyłem, że będzie to bardziej romantyczny wyjazd w przyszłości.
- Powiesz mi w końcu co się dzieje? - zapytałem cicho.

Seanie? (Trochę mi się nie podoba to co zrobiłam ale cóż xD)

poniedziałek, 18 listopada 2019

Od Seana C.D. Alana

Nie pokazałem tego w zbyt wylewny sposób, jednak ucieszyła mnie obecność Alana. Dobrze, może na początku nieco zirytowało mnie, że specjalnie dla mnie urwał się z akademii i przeleciał tyle kilometrów, ale potrafiłem to docenić. Razem z Griffinem dotarliśmy bardzo szybko pod Sąd w Paryżu, gdzie miała się odbyć rozprawa. Martwiłem się co zrobi ze sobą Winters. A przede wszystkim przeklinałem sam siebie, bo nie dałem mu nawet kluczy. Nie znał języka. Jego bagaż był daleko stąd. Ale przyjechał. I nawet to, że udawał mojego narzeczonego, aby do mnie dotrzeć... Poczułem jak ktoś szturcha mnie w ramię. Niezbyt zadowolony przez przerwanie mi dość ważnych i przyziemnych rozmyślań, popatrzyłem niechętnie na prawo. Ogromny neogotycki pomieszany z neobarokiem budynek, składający się z wielu skrzydeł. Podejrzewałem, iż w większości zbudowano go z kamienia, jednak pamiętałem jeszcze o pożarze oraz odbudowie Palais de Justice. Nie był zbyt wielkim zdziwieniem fakt, że to tutaj miała się odbyć rozprawa sądowa dotycząca naszego rodziciela. Sam nie byłem już pewien czy zasługiwał na zaszczytne miano ojca jak i głowy rodziny. Jeden z naszych kierowców otworzył drzwi, chociaż doskonale wiedział jak tego nie lubiłem. Wysiadłem z czarnego samochodu i nałożyłem okulary przeciwsłoneczne na nos, chociaż mogłyby się wydawać całkowicie zbędne w ten pochmurny dzień. Niestety wszędzie dookoła czaiła się prasa, a dziennikarze widząc mnie z bratem od razu przystąpili do ataku. Zaczęły się pytania o to jak sobie radzimy, co zamierzamy i jak to możliwe, że wielki pan Montgomery, właściciel ogromnej firmy tak źle traktował swoją rodzinę. No nie wiem, może wy mi powiecie? Starałem się mocno ukryć swoją irytację i jedynie parłem naprzód uśmiechając się sztucznie do tych wszystkich hien. Pan Idealny zatrzymał się przy jednej z dziennikarek aby oznajmić bardzo poważnym i niepodobnym do niego tonem, że dzisiaj nie będziemy odpowiadać publicznie na żadne pytania. Parsknąłem pod nosem, finalnie zbliżając się do ogromnych drzwi wejściowych. Bogu dzięki zabroniono wchodzić mediom do środka, więc cała rozprawa miała się odbyć przy zamkniętych drzwiach. Tego właśnie życzyła sobie matka, gdy stawiała nam warunki na jakich stanie po naszej stronie. Niedorzeczne, a jednak możliwe. Jakaś elegancko ubrana pani wywołała nasze nazwiska i ogłosiła o co chodzi w całej tej sprawie. Na sali sądowej ułożenie znacznie różniło się od tego w Ameryce, choć dziękowałem za to, iż wyglądała ona właśnie tak a nie inaczej. Po lewej siedział prokurator, wraz z naszą matką jako oskarżycielką. Naprzeciwko nich adwokat z ojcem. Na wprost od wejścia ogromne stanowisko z trzema fotelo-krzesłami przeznaczonymi dla trzech sędziów. Odchrząknąłem i niemalże niezauważalnie skinąłem w stronę matki.
- Otwieram rozprawę przed najważniejszym sądem cywilnym w Paryżu. Będzie rozpoznana sprawa współwłaściciela firmy Cerverus, Xandera Montgomery'ego. (nie pamiętałam imienia, więc jest to)
Rozprawa się rozpoczęła. Odwrotu nie było, ale kto nam kazał to zaczynać? Kto nam kazał przychodzić? Sumienie i chęć zemsty. Przybrałem obojętny wyraz twarzy, spoglądając w kieunku człowieka który niemalże całkowicie zniszczył mi życie. Uśmiechnął się.
***
Zatrzasnąłem drzwi samochodu z wściekłością, nie przejmując się już za bardzo dziennikarzami czy kierowcą, który znowu chciał to zrobić za mnie. Schowałem twarz w dłoniach po czym ze złością uderzyłem w szybę oddzielającą tył samochodu od przodu. Takie zabezpieczenie, żeby kierowcy nie słyszeli o czym rozmawiają ich pasażerowie. Zamrugałem kilka razy, aby odgonić łzy. Usłyszałem po chwili jak Griffin wsiada do samochodu i doskonale udało mi się zaobserwować jak obojętnej masce ustępuje miejsce nieco zatroskana strona. Wypuściłem powietrze z płuc.
- Mamy jeszcze jakieś szanse? - spytałem cicho, bo naprawdę potrzebowałem teraz takiego zapewnienia. 
Starszy brat przetarł ręką twarz i spuścił wzrok.
- Zawsze mamy. Musimy tylko... znaleźć naprawdę dobre dowody. - oznajmił, jednak bez większego przekonania. - Ja... przepraszam, frère. Wiesz, jak bardzo się staraliśmy i dalej będziemy. Nie pozwolimy jej zostać pod jego opieką, Seanie. 
Westchnął cicho.
- Hej, spójrz na mnie. Spędź dzisiaj resztę dnia z Alanem. Jest dopiero piętnasta i macie dużo czasu, a może przynajmniej pozwoli ci zapomnieć. Zajmiemy się tym jutro. - powiedział, opierając dłoń na moim ramieniu i ściskając je.
Powstrzymałem się od złośliwych komentarzy, bo dla niego ten dzień był tak samo koszmarny jak dla mnie. Nie miałem zamiaru dokładać bratu obowiązków czy jakiegoś cierpienia. Kiwnąłem głową i wyciągnąłem z kieszeni dość wygodnych spodni, telefon. Sprawdziłem czy nie było tam żadnego nieodebranego połączenia czy SMS-a, ale wszystko świeciło pustkami. Mimowolnie coś zakuło mnie w klatce piersiowej.
Je ne comprends pas. - powiedziałem cicho.
Griffin popatrzył na mnie z niezrozumieniem. Miałem ochotę się zaśmiać, bo popatrzył na mnie z takim samym wyrazem twarzy o jakim stanie właśnie mówiłem. Wzruszyłem ramionami, nie za bardzo mając ochotę na roztrząsanie tematu, który wcale nie był dla niego ważny.
- Po prostu... invalide. Nie musisz wszystkiego wiedzieć. - zabrzmiało to oschlej niż zamierzałem, ale on niczego nie skomentował. Odwrócił głowę do szyby i ignorował mnie przez resztę drogi, pochłonięty przez własne myśli.
Zostaliśmy odwiezieni pod sam hotel, gdzie czekała na mojego brata Charline. Spojrzałem na nią z wyrzutem, bo to jego zabierała dla rozrywki do kina, a nie mnie. Nie mogłem jednak mieć jej tego za złe, gdy ostatnio dość często ją zbywałem i nie rozmawialiśmy już tak długo. Mozolnym krokiem wyszedłem do góry po schodach, żeby dotrzeć do pokoju. Otworzyłem drzwi drewniane, a następnie rzuciłem się na łóżko nie za bardzo dbając o swój garnitur. Ponownie wyjąłem telefon i przejrzałem listę kontaktów, aby zadzwonić do Alana. Cztery sygnały. Odebrał. Odetchnąłem z niejaką ulgą.
- Hej, wszystko u ciebie okej? My już skończyliśmy, więc jestem wolny. - odezwałem się pierwszy, niczym nadgorliwy nastolatek.
Może zresztą nim byłem. Sam już nie wiedziałem, czułem się praktycznie bezużyteczny i nie miałem obecnie przy sobie nikogo, chociaż bardzo brakowało mi tej bliskości. I nie chciałem się do tego przyznawać, ale Winters to była moja jedyna nadzieja w tamtym momencie oraz każdym następnym.

Alan?
Masz ten odpis bardzo szybko w porównaniu z tamtym, więc proszę. Oto moje wypociny z tego cudnego poniedziałku

niedziela, 17 listopada 2019

Od Alana cd. Seana

***
- Jak to nie macie mojej walizki? - krzyknąłem już nieźle wkurzony na właściwie biedną pracownicę lotniska. Od ponad godziny próbowałem odzyskać mój bagaż, który podobno wylądował gdzieś w Egipcie. Jebanym Egipcie.
- Przykro mi, postaramy zwrócić się panu bagaż tak szybko, jak to możliwe. - uśmiechnęła się lekko, aby odrobinę mnie uspokoić.
- Dobrze. A więc kiedy będzie z powrotem? - westchnąłem głośno, starając się opanować resztki rozumu.
- Za jakieś dwa tygodnie? - powiedziała cicho, zaraz zaczynając rytuał przeprosin.
- Zajebiście! - warknąłem, odchodząc od kobiety. Miałem naprawdę dość. Musiałem jakoś odnaleźć Seana, byłem sam w zupełnie obcym mi kraju, prawie bez pieniędzy i bez dachu nad głową. Czy może być gorzej?
Otóż tak. Miałem zamiar jechać do hotelu, w którym przebywa Sean, ale do tego potrzeba transportu, według GPS-u podróż „z buta” zajęłaby z ponad dwie godziny. Super. No, ale że nie mam auta w kieszeni, tym bardziej prawa jazdy — zostaje taksówka.
- No kurwa co jest z wami! - krzyknąłem na kolejną już odjeżdżającą taksówkę. Dlaczego? Bo albo mnie kurwa nie rozumie, albo nie chce jechać tak daleko za tak małą sumę. Byłem totalnie spłukany, bezdomny i wściekły.
- Jakiś problem? - usłyszałem głos za plecami, gdy tylko zrezygnowany schowałem portfel do plecaka aka podręcznego bagażu. Nawet fajek nie miałem.
- A masz? - zmierzyłem wzrokiem właściciela wzroku. Wysoki, nie tak jak Sean, ale nadal wyższy ode mnie. Pierwsze co przykuło moją uwagę to włosy, nienaturalnie jasne. Sto procent farbowane, platynowy blond a wręcz białe. Kolejną rzeczą, która zwracała na siebie był przekuty nos, na byka, ale jednak piercing. No i okulary, ciemna obramówka ze szkłami czarniejszymi od asfaltu.
- Nie, ale szukam. - nieznajomy uśmiechnął się, zaciągając się mocno papierosem, który trzymał w dłoni. Akcent miał raczej tutejszy, jednak cudownym cudem znał angielski i to bardzo dobrze z tego, co dało się słyszeć.
- A więc jestem. - uśmiechnąłem się szczerze chyba pierwszy raz tego dnia.
- Problemy z taksówką? - spytał jednocześnie wyrzucając niedopałek papierosa. Pewnie obserwował moje marne próby już jakiś czas.
- Ta. Wiele żabojadów albo jest tępych, albo głodnych na pieniądze także stoję tutaj jak ostatni debil. - westchnąłem na co się zaśmiał.
- Ej. Obrażasz moich rodaków. Chociaż to należy im się. - zaśmiał się, na co zawtórowałem mu. Jedyna miła rzecz tego dnia.
- To gdzie cię podwieźć? - zagadnął nagle.
- Że co? - spytałem go jakby mając wrażenie że się przesłyszałem.
- Mam auto w dodatku nie biorę forsy, mogę cię gdzieś zawieźć. - uśmiechnął się białowłosy.
- Sory, ale tak mówi tylko gwałciciel. - wywróciłem oczami, mimo wszystko wciąż się uśmiechając.
- Sprawdź mnie. - wyszczerzył się podchodząc do pobliskiego czarnego audi.
***
Cóż co miałem do wyboru? Zabrałem się z nim, podałem mu adres hotelu i spędziliśmy ze sobą prawie godzinę. W końcu przez auto byliśmy na siebie skazani.
- Co takie biedne maleństwo robi kompletnie samo we Francji. - odezwał się w końcu nieznajomy.
- Skąd wnioskujesz, że jestem tu sam?
- Cóż, masz bardzo nietutejszy akcent... Brzmi coś jak szwedzki? - zamyślił się na moment.
- Norweski. Ale bardzo blisko byłeś. - uśmiechnąłem się. To chyba jedyna osoba spoza mojego ojczystego kraju co poznała mój akcent. Nawet Sean nie poznał.
- A no widzisz. - także się uśmiechnął. - Poza tym wyglądałeś na zagubionego. -
- Więc chciałeś bezinteresownie mi pomóc?
- No, czemu nie w końcu.
- Z każdą sekundą brzmisz coraz bardziej jak gwałciciel. - zaśmiałem się.
- Oj skończ, bo w końcu skorzystam z twojej propozycji. - także się zaśmiał.
- No to, co tu robisz?
- Długa historia.
- Mamy czas. - stwierdził.
- Ktoś ważny dla mnie wyjechał i przyjechałem tu za nim...
- Pokłóciliście się? - zapytał jakby z troską w głosie. A może po prostu był ciekawy.
- Nie, po prostu musiał wyjechać. Jakoś to tak dziwnie wyszło. - zaśmiałem się trochę sztucznie by nie musieć o tym rozmawiać. Zresztą co powie Sean jak się dowie że tu przyjechałem? Zabije mnie? Może gorzej?
- Spoko. To twoja sprawa. W każdym razie powodzenia. - białowłosy uśmiechnął się kojąco.
- Dzięki. - także się uśmiechnąłem.
***
Po jakimś czasie byliśmy już pod hotelem, wysiadłem z auta i pożegnałem się z nieznajomym mając zamiar zniknąć w odmętach hotelu. Jednak chyba byłem trochę wystraszony, bo chwilę stałem jak słup soli przed hotelem.
- Nie stać cię na taksówkę a będzie cię stać na pobyt w takim hotelu? - zapytał białowłosy, siedział jeszcze w aucie i przyglądał się mi.
- Fakt... Coś się znajdzie najwyżej. Jak nie to macie tutaj jakieś fajne mosty? - zaśmiałem się trochę sztucznie.
- Chodź, daj rękę. - zaśmiał się nieznajomy z auta. Podszedłem bliżej niego.
- Po co ci? - uniosłem brew z lekkim uśmiechem.
- Oj daj. - wywrócił oczami i złapał mnie za lewą dłoń, przyciągając bliżej siebie. Podciągnął mój rękaw i zaczął mi coś pisać markerem na przedramieniu.
- Jeśli to ma być twój autograf... - westchnąłem.
- Proszę. - odpowiedział jak tylko skończył ,,podpisywanie się” na mojej ręce. - Zadzwoń jak będziesz w potrzebie! - uśmiechnął się i nim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, odjechał.
- Ciekawy gość. Tylko że nawet nie wiem jak się nazywa. - westchnąłem po czym zerknąłem na bazgroły na skórze. Numer telefonu i jakiś napis - „Everden", pewnie jego imię. Jeszcze narysował do tego uśmieszek. Co za dziwny człowiek.
Mimo wszystko poprawił mi trochę humor i był miły. Ale trzeba było wrócić do rzeczywistości, przecież ciągle stałem przed tym zasranym hotelem. Nie wiedziałem, że Seana stać na coś takiego. Przynajmniej na pewno nie mnie...
Udało mi się przekroczyć próg drzwi wejściowych, które swoją drogą były w chuj wielkie. Udałem się do recepcji i przywitałem się z dość sztucznie miło wyglądającą recepcjonistką.
- Szukam osoby o imieniu Sean Montgomery. - uśmiechnąłem się sztucznie.
- Przykro mi, ale nie udzielamy takich informacji. - kobieta uśmiechnęła się jeszcze sztuczniej ode mnie.
- Przykro mi, ale bardzo potrzebuje się z nim zobaczyć.
- Przykro mi, ale pan nie może. - znowu ten sztuczny uśmiech.
- Proszę, to mój narzeczony. - wymyśliłem coś na szybko, wiedząc, że jakby Sean to usłyszał pewnie by mnie ukatrupił.
Recepcjonistka jakby zmierzyła mnie wzrokiem totalnie zniesmaczona. Cóż, jebani homofobii czy inne badziewia jak ona.
- Przykro mi. - powtórzyła kolejny raz tą samą już głupią formułkę.
- Mam to gdzieś, sam sobie poradzę. - westchnąłem po czym ruszyłem w stronę wejścia do pokoi gdy nagle ta szmata wezwała ochronę. W parę sekund zmaterializowali się wręcz przede mną i odepchnęli mnie od przejścia.
- Chcę przejść! - warknąłem na nich a oni jedynie coś pieprznęli po francusku.
- Muszę tam wejść! Tam jest mój narzeczony! - krzyczałem już totalnie wściekły. - Nie wierzy mi pan czy nie rozumie po angielsku?!
Wtem zza ich pleców pojawił się Sean. Zrobił wielkie oczy na mój widok.
- Co... co ty tu robisz? - zapytał ze spokojem.
- O, proszę. Oto i on — uśmiechnąłem się triumfalnie. Dwóch ochroniarzy pokręciło ze zrezygnowaniem głowami i wrócili na swoje miejsca przy drzwiach wejściowych.
- Merde, co ty tu robisz? I od kiedy jestem twoim narzeczonym, Winters? Chcesz może mi o czymś powiedzieć? - spojrzał na mnie, mrużąc oczy z lekkim zdenerwowaniem.

- Zamknij się błagam bo będziesz pierwszą osobę którą dziś zabiję. Nawet nie masz pojęcia jak ciężko było mi się tutaj dostać. - westchnąłem, cholernie wyczerpany. - Połowa tych pieprzonych Francuzów nie mówi po angielsku, ich jebane lotnisko wywiozło mi walizki do jakiegoś Egiptu a na dodatek ta banda debili nie chciała mnie wpuścić! - wskazałem palcem, dwójkę ochroniarzy. Oni jedynie zabójczo zmierzyli mnie wzrokiem. Na całe szczęście, bo jeszcze by była kolejna afera a może by mnie jeszcze pobili.
- To nie jest odpowiedź na moje pytanie Ma cherie. - uniósł jedną brew.
- Jeszcze jedno pierdolone francuskie słowo a odgryzę ci język. Przysięgam! - wewnętrznie zabiłem go wzrokiem. - Nie tak wyobrażałem sobie pobyt a kraju miłości. - westchnąłem, chłopak znowu nie otrzymując odpowiedzi, chciał zapewne znowu powtórzyć pytanie, szybko mu jednak przerwałem:
- Musiałem jakoś coś wykombinować, żeby mnie wpuścili no. Zresztą wizja przyszłości nie jest ze mną taka zła. Jeszcze będziesz mnie na kolanach błagać abym przyjął twoje oświadczyny durniu. - wywróciłem oczami, nie dając ani na moment spokojnie i racjonalnie dać mu pomyśleć.
- Głupi jesteś Winters. - zaśmiał się, krzyżując ręce na piersi. Jego ręce przykuły moją uwagę. Były nienaturalne? Być może, to kwestia materiału. Dopiero teraz zauważyłem, że ma na sobie garnitur, jak jego brat. Klasyczna czerń, uroczo.
- Przecież ty już ubrany na nasz ślub. - zaśmiałem się z niego, na co ten uśmiechnął się jakby kojąco. Jakby przez cały ten czas był zmęczony.
- Zresztą sam jesteś głupi Montgomery! - krzyknąłem niemal na pół hotelu, orientując się, że Sean właśnie obraził mój boski majestat.
- Wlokę się tutaj parę dni, ledwo żyje, te jebane, napakowane żabojady mało mnie nie pobiły a ty nazywasz mnie głupim tak?! - warknąłem zaciekle, mając ochotę go rozszarpać. Tak samo, jak ponad połowę świata. - Może chociaż jebane dziękuję albo zrób coś z tymi ochroniarzami! 
Sean tylko uśmiechnął się szerzej, podszedł bliżej mnie i mocno się do mnie przytulił. 
- Dziękuję. - powiedział cicho, przez co mimowolnie się uśmiechnąłem.
- Sean... - nasze miłe przytulanki przerwał głos jego brata, którego swoją drogą też dopiero teraz zauważyłem.
- Spieszymy się. - dodał. Przywitałem się z nim lekkim skinieniem głowy, ten lekko się uśmiechnął. Wyglądał na mniej zmęczonego od Seana, ale nadal obaj byli czymś zdenerwowani.
- Tak, ale Alan...
- Jedź, jakoś sobie poradzę, pozwiedzam a potem pogadamy. Nie martw się mną. - uśmiechnąłem się kojąco, nie chciałem mu dokładać też swoich problemów.
- Powodzenia. - dodałem na wszelki wypadek, mimo iż nie znałem celu ich pośpiechu.
- Dziękuję, raz jeszcze. - brunet uścisnął mnie jeszcze raz i wyszedł z budynku.
Było to dość krótkie spotkanie ale i tak cieszyłem się że mnie nie zabił, czy coś. Nadal jednak byłem bez dachu nad głową, nie wiedziałem kiedy Sean wróci i co się będzie działo a tym bardziej byłem bez grosza przy duszy. Zadzwoniłem więc po białowłosego chłopaka spod lotniska. Kto wie może pobyt w kraju miłości nie będzie taki zły?

Sean?

środa, 23 października 2019

Od Seana C.D. Alana

Dość wcześnie zebrałem się na samolot, co poskutkowało wieloma bezczynnie spędzonymi godzinami na lotnisku. Wcześniej leciałem tylko dwa razy. Wolałbym tego nie powtarzać, jednak wszelkie inne drogi do Francji zajęłyby mi zbyt wiele czasu. A sprawa... no cóż. Nie cierpiała zwłoki. Przypadkiem wypaplałem też dokładny adres Alanowi, jednak nie zajmowało mnie to jakoś szczególnie. Chyba po prostu nie wierzyłem w to, że mógłby do mnie przyjechać. Do Francji. Wątpiłem w to, czy by tego chciał. Poza tym, miałem kilka naprawdę ważnych spraw do załatwienia i jedną z nich była rozprawa sądowa. Musiałem raz na zawsze pozbyć się ojca, żeby więcej nie mógł nas kontrolować. Zadanie wydawało się banalne, dopóki Griffin nie wypowiedział dwóch nazwisk najlepszych adwokatów, których ojciec miał w garści. Lot upłynął mi szybko, prawdopodobnie dlatego, iż cały czas myślałem w jak beznadziejnej sytuacji znalazła się moja rodzina. Musiałem poprosić matkę o dość... radykalne wyjście. I wcale nie mogłem oczekiwać od niej zgody. Ona kochała ojca najbardziej z naszej czwórki, więc proszenie jej o zdradę było niemalże jak największy cios. Ale nie miałem innego wyjścia, a przynajmniej tak zgodnie stwierdził mój brat oraz przyjaciółka. I chociaż nigdy bym się do tego nie przyznał, bardzo w tamtej chwili brakowało mi Wintersa, który zdecydowanie rozluźniłby atmosferę, pomimo tego jak wielką pozostawał dla mnie zagadką. Z lotniska nikt mnie nie odebrał, ponieważ żadna bliska mi osoba nie spodziewała się, że akurat dzisiaj przylecę. Udało mi się złapać jakąś taksówkę z w miarę przyjaźnie nastawionym kierowcą. Nie ukrywam, że zawsze był to nie lada wyczyn. Pozwoliłem sobie na chwile zapomnienia i zaufałem młodemu taksówkarzowi co do mojego bagażu, natomiast sam rozsiadłem się na tylnym siedzeniu i ledwo powstrzymywałem od zamknięcia oczu. Chyba dopiero teraz rozumiałem ból Toma ze sławnej kreskówki  „Tom i Jerry” kiedy to stawiał sobie powieki na zapałkach. W istocie, wydawało mi się, że teraz nawet ja bym zdołał to zrobić. Przetarłem wierzchem dłoni oczy, a następnie podałem chłopakowi kierującemu samochodem adres hotelu. Podobno właśnie tam miał znajdować się Griffin. Nie chciałem sprawiać niezapowiedzianej wizyty Charline. Nigdy specjalnie nie lubiłem naszego domu. Miałem z nim dużo dobrych wspomnień, ale te złe zdecydowanie je zacierały. Nigdy też nie przepadałem za Francją, ale i jej nie nienawidziłem. Wręcz przeciwnie, zawsze w jakiś pokręcony sposób podziwiałem jej architekturę czy pozamiejskie krajobrazy. Wszystko to przecież w jakiś sposób wpłynęło na moje życie oraz decyzje jakie w nim podejmowałem.  Oparłem się bokiem o drzwi samochodu i przyłożyłem głowę do szyby. Budynki w szybkim tempie znikały mi z pola widzenia, więc nie miałem okazji sprawdzić czy cokolwiek się zmieniło. Zresztą, ostatnim razem gdy je widziałem, byłem zbyt przejęty ucieczką z domu aby myśleć o krajobrazach. W radiu usłyszałem „Stairway to Heaven” od Led Zeppelin. Wszystko wydawało się takie spokojne... a ja byłem potwornie zmęczony. Nawet nie zorientowałem się kiedy zamknąłem oczy, aby po chwili odpłynąć w objęcia samego Morfeusza. Chociaż nie ukrywam, że wolałbym odpływać w objęcia pewnego Alana.
***
Kierowca bardzo delikatnie wybudził mnie ze snu kiedy tylko dojechaliśmy pod dość wysoki, elegancki budynek. Całość była wyjątkowo minimalistyczna, aczkolwiek pozłacane litery mówiące o nazwie hotelu psuły całą prostotę. A może wręcz przeciwnie? Podczas wyjmowania walizki z bagażnika taksówki nie zamieniłem ani słowa z jej kierowcą. Wręczyłem mu należną sumę, za co podziękował skinieniem głowy i życzył mi miłego dnia, aby następnie odjechać spod hotelu. Uniosłem głowę podziwiając konstrukcje, mimo że nie było w niej niczego nadzwyczajnego. Ot, zwykły hotel idealny dla mojego starszego brata. Zawsze taki był. Minimalistyczny, ale jednak wyjątkowo arystokratyczny jak na kogoś, kto z początku żył w całkiem normalnej rodzinie. Poczułem lekki dotyk na ramieniu i mimowolnie podskoczyłem, mocniej zaciskając palce na rączce walizki. Odwróciłem się do sprawcy palpitacji mojego serca, aby odetchnąć z ulgą na widok Charline. 
-Charls?! Co ty tu robisz? - nie ukrywałem zdziwienia, na co dziewczyna jedynie się zaśmiała. 
Zmierzyłem ją wzrokiem. Kiedy ostatnim razem ją widziałem, zdecydowanie nie miała białych włosów. Musiałem jednak przyznać, że zmiana korzystnie wpłynęła na wygląd przyjaciółki. 
-Ciebie też miło widzieć Montgomery. - uśmiechnęła się do mnie lekko. - Przyszłam odwiedzić twojego brata, bo prosił mnie o pomoc z jakimiś papierami.
Wzruszyła ramionami. Uniosłem brew nieco zdezorientowany. Mój brat i pomoc... prosić kogoś żeby mu pomógł... dobre sobie. Nie skomentowałem tego jednak w żaden sposób i uściskałem Charline. Chociaż bym się do tego nie przyznawał, to jej też mi brakowało. W zasadzie brakowało mi każdego, kogo nie widziałem dłużej niż jeden dzień a mi na nim zależało. Moje myśli powoli staczały się na tory o wyjątkowo krótkim imieniu, ale rozmyślania na temat mojego... chłopaka, przerwała mi ponownie dziewczyna.
-Jak już tu jestem to zaprowadzę cię do waszego pokoju. Griffin nawet zostawił dla ciebie łóżko przy ścianie, tak jak lubisz. - powiedziała po chwili milczenia, łapiąc mnie za rękę i ciągnąc w stronę wejścia do budynku. Spojrzałem na nią nieco niepewnie, jednak dziewczyna wyboru zbyt wielkiego mi nie pozostawiła i musiałem za nią podążyć. 
Hol tego przedziwnego budynku wcale nie przypominał wyglądu zewnętrznego. Wszystko było pozłacane, podłoga marmurowa a dywany oczywiście czerwone. Nie czułem się zbyt dobrze w miejscach tego typu, a tym bardziej jeżeli nie stać mnie było na choćby jedną noc w nich. I tak, nie chciałem wykorzystywać swojego starszego brata, dlatego było mi strasznie głupio. Spuściłem wzrok, starając się unikać spojrzenia innych ludzi i przede wszystkim nie przyglądać się już bardziej wystrojowi. Wystarczyło mi pianino w rogu, krzesełka dla klienteli kawiarenki i masa obrazów. Obrazów, rzeźb czy wazonów. Wszystko jedno, każde było tak samo wartościowe, a ja dziwiłem się ludziom którzy pozwalali swoim dzieciom biegać tam i z powrotem po terenie recepcji. Płatne Wi-Fi nie stanowiłoby tym bardziej żadnego zaskoczenia. Białowłosa szturchnęła mnie łokciem w żebra, czym zmusiła również do uniesienia głowy. 
- Wszystko w porządku Seanie? - zapytała cicho, jakby nie chciała by ktokolwiek z gości hotelowych nas usłyszał. 
Posłałem jej lekki uśmiech, najlepszy na jaki było mnie stać. Nie chciałem przed nikim się teraz wywnętrzać, a chyba nigdy nikt nie był mi bardziej obcy niż Charline w tamtym momencie. 
- Jasne, chodźmy już do tego idioty. - powiedziałem, po czym przyspieszyłem kroku, aby już nie miała szansy mnie zatrzymać.
Wiedziałem, że im szybciej będę miał to za sobą, tym szybciej wrócę do swojej nowej rzeczywistości. Bardzo tęskniłem za swoim wierzchowcem, ale najbardziej brakowało mi chyba tej całkiem nowej w moim życiu osoby. Ciekawe co teraz robi? To zajmowało moje myśli o wiele częściej niż martwienie się o to, kto zajmuje się obecnie moim rumakiem, czy jak ogarnąć wszystkie sprawy w sądzie. Możliwe, że potrzebowałem czegoś nieco mniej stresującego. Czegoś co jak filary w greckiej świątyni by mnie podparło. A tym czymś była świadomość, że mam kogoś takiego jak Alan. 
- Sean, nie możesz mnie ignorować. - głos dziewczyny zatrzymał mnie w połowie drogi na drugie piętro. Mogłem wybrać windę, ale ona nie pozwoliłaby mi na chwilową ucieczkę od życia.
Wziąłem głęboki wdech, żeby nie powiedzieć czegoś głupiego jak to ja miałem w zwyczaju. 
- Po prostu... nie chcę teraz o tym rozmawiać - wzruszyłem ramionami. - Wiele się wydarzyło od naszego ostatniego spotkania, a ja chyba nie jestem gotowy wszystkiego opowiedzieć. 
Lekko pokiwała głową, jednak nie udało jej się ukryć lekkiego rozczarowania. Ja też byłem rozczarowany, ale bardziej sobą niż mną. Nie miałem pojęcia jak relacja dwóch osób które znały się na wylot mogłaby się momentalnie rozpaść. Przeczesałem ręką włosy i odwróciłem się z powrotem w kierunku drugiego piętra. Schody nie wydawały się być jakąś szczególną przeszkodą, chociaż straciłem trochę na swojej kondycji. Niezręczne milczenie panowało jeszcze dość długo. Kiedy dotarliśmy do pokoju, Griffin rzucał wiele koszmarnych żartów, ale nawet to nie zdołało rozładować napięcia. Zbyt wiele niewypowiedzianych słów oraz obaw krążyło w powietrzu. Charlie opuściła nasz pokój po około dwóch godzinach i niezliczonej ilości wymienionych z moim bratem spojrzeń. Już nie potrafiłem tak łatwo odgadnąć ich znaczenia, jak potrafiłbym zrobić to kiedyś. Kładąc się spać, zdążyłem jeszcze tylko raz wszystko przemyśleć i wydawało mi się, że jestem gotowy chociaż do jednej rzeczy. Zmierzenie się z przeszłością stało się czymś niemalże banalnie prostym. 
***
Obudziłem się głównie przez bruneta, który uderzył palcami stopy w kąt szafki i obecnie wyklinał wszystkich możliwych ludzi na świecie, łącznie z urządzeniami wszelakiego rodzaju oraz wieloma bogami. Powoli dostosowałem swoje oczy do światła dziennego, a następnie powoli podniosłem się, aby załatwić wszystkie najważniejsze poranne czynności. Nie mogłem puścić muzyki jak co rano, ponieważ miałem na głowie też obecność brata. Na dzisiejszą okazję przygotowałem sobie nawet garnitur co zbyt często w mojej szafie się nie pojawiało. Griffin postawił na granatowy, natomiast ja na klasyczną czerń. Skłamałbym, jeżeli powiedziałbym, że się nie denerwowałem. Byłem cholernie przerażony. Wszystko mogło pójść nie tak, a według słów naszego radcy prawnego najważniejsza była pierwsza oraz ostatnia rozprawa, liczył się każdy dzień. Westchnąłem ciężko i przejrzałem się w lustrze, choć wcale nie interesowało mnie to czy aby na pewno dobrze wyglądam. Wiem, że Winters pewnie jakoś skomentowałby mój wygląd. Zapewne wcale nie byłoby to jakoś wyjątkowo pochlebne. I znowu przyłapałem się na takim myśleniu. Chłopak zajmował zdecydowanie zbyt wiele miejsca w mojej głowie. Spojrzałem na brata, który dopiero zakładał buty. 
- Będzie na nas czekała Charlie. Wiedziałeś, że zrobiła prawo jazdy w zeszłym miesiącu? - rzucił Griff, ubierając w tym czasie drugiego buta. 
Odpowiedziałem jedynie milczeniem i ponownie wbiłem wzrok w swoje obuwie. Wyjątkowo interesujące... z czego je wykonali? Usłyszałem lekkie westchnienie brata. Nie mogłem mu się dziwić. Przez ostatnie dni komunikacja ze mną nie należała wcale do najłatwiejszych. Chyba wolałem być niezbyt inteligentnym sobą, niż tym poważnym, którego zjadały od środka niepokój i ból. Wyszliśmy z pokoju, a mój towarzysz zamknął drzwi na klucz. Niespiesznie zeszliśmy na dół, jakby odwlekając nieubłaganie nadchodzącą chwilę zobaczenia się z naszymi największymi koszmarami. Pod drzwiami było jakieś zbiegowisko, dziwnie znana mi sylwetka wykłócała się o coś ze stojącymi przy wejściu ochroniarzami. 
- Muszę tam wejść! Tam jest mój narzeczony! - krzyczał znajomy głos. - Nie wierzy mi pan czy nie rozumie po angielsku?! 
Szybszym krokiem już podszedłem do miejsca zdarzenia i otworzyłem szeroko oczy. 
- Co... co ty tu robisz? - zapytałem starając się uspokoić, nie dać emocjom wyjść na zewnątrz. 
Uśmiech zagościł na twarzy Alana Wintersa. 
- O, proszę. Oto i on - można by powiedzieć, że ton jego głosu był niemalże triumfalny. 
Dwóch ochroniarzy pokręciło ze zrezygnowaniem głowami i wrócili na swoje miejsca przy drzwiach wejściowych. Griffin trzymał się z tyłu, chociaż był równie zaskoczony co ja. 
- Merde, co ty tu robisz? I od kiedy jestem twoim narzeczonym, Winters? Chcesz może mi o czymś powiedzieć? - spojrzałem na chłopaka, mrużąc oczy z lekkim zdenerwowaniem.

Alanku?
No patrz jak ci ładnie odpisałam skarbie no

poniedziałek, 14 października 2019

Od Juniper cd. Arthura

~*~
 Wyszłam z budynku w towarzystwie Ricka i Maeve. Sierpniowe powietrze było dość przyjemne i ciepłe. W sam raz jak lubię. W końcu jesień to moja ulubiona pora roku.
 - Ej, Rudzik! – usłyszałam męski głos gdzieś obok, odwróciłam głowę by w pełni zobaczyć właściciela tego pięknego dźwięku. Był to ten sam chłopak co gwizdnął na mnie przy stołówce. Mimo wszystko głos miał ładny. 
 Początkowo nie chciałam się odwrócić, w końcu wcześniej odrobinę mnie wkurzył, Maeve namówiła mnie jednak bym wysłuchała go. A nuż, powie coś mądrego? Zostawili nas samych, a sami poszli w kierunku stajni. 
 - Wybacz za tę akcję na stołówce, to nie miało zajść aż tak daleko. – uśmiechnął się jakby przepraszająco. Ewentualnie tak sztucznie jak słynny kot ze „Shreka” by potem wydrapać mu oczy. - Swoją drogą, Jary. Ewentualnie Arthur. - wyciągnął rękę w pojednawczym geście, na co spaliłam go wzrokiem. Jasne, wystarczy proste "soreczka" i już jesteśmy jak najlepsze psiapsi.
  Juniper. - niechętnie uścisnęłam jego dłoń i szybko wytarłam ją w spodnie  - Na nic nie licz, kochaniutki. - puściłam mu oczko, uśmiechając się pogardliwie.
- Nigdy nie byłem dobry z matmy, ale na pojednawcze piwko chyba dasz się zaprosić? - poruszył brwiami. 
- Być może. - zaśmiałam się, widząc jego zdziwioną minę. W sumie mam coś lepszego do roboty? 
- O 19 na stołówce?- upewniłam się po czasie. Chłopak wpatrywał się we mnie jak w obrazek, przynajmniej tak to wyglądało. Tylko jeszcze raz gwizdnie oberwie w tą swoją przystojną buźkę. Ten nagle pokręcił głową, parskając z rozbawieniem, jakbym właśnie prowadziła stand-up. Ha, ha.
- Nie, o dziewiętnastej na parkingu. Znajdziesz mnie bez problemu. - Bez słowa pożegnania poszedł.

~*~ 

Przed naszym spotkaniem udało mi się jeszcze odebrać od brata klucze od mieszkania i nieco się zadomowić. Całe szczęście że jedyne wolne mieszkanie w tym bloku było na samej górze, dzięki czemu miałam do dyspozycji ogromny balkon. 

 Jakoś czterdzieści minut przed dziewiętnastą zaczęłam szykować się na spotkanie. Mimo że średnio zależało mi na tym dupku, dobre wrażenie liczy się zawsze. Założyłam na siebie czarne jeansy z wysokim stanem, idealnie podkreślające moją szczupłą figurę. Do tego biała koszulka, z lekka prześwitująca ale i dokładnie włożona w spodnie, dodatkowo też niskie Conversy dodawały nie małego uroku, tak samo jak i czarne sznurówki, obwiązane wokół kostek.
Wyszłam z bloku, uprzednio zabierając ze sobą małą torebkę z klasycznym wyposażeniem. Trochę zajęło mi dotarcie do szkolnego parkingu, zdążyłam idealnie minutę przed umówioną godziną. Arthur ubrany był ubrany dość schludnie. Dobra. Co ja gadam, wyglądał zajebiście ale no nie mogłam tego po sobie pokazać. Siedział w cudownej skórzanej kurtce na motocyklu. Zgaduję że Road King. 
- Ej, tutaj. - gwizdnął na mnie i uśmiechnął się odrobinę. Spojrzałam na niego i uniosłam brwi.
- Harley? - zapytałam bardziej siebie niż jego. - Co to za model? Road King z 2008?
- 2007. - poprawił mnie na co wywróciłam lekko oczami. - Dziadek z daty, ale śmiga jak nowy. - poklepał kierownicę. To się okaże.
Fakt co fakt, po ojcu uwielbiam motocykle mimo wszystko nie podniecam się nimi aż tak jak mój tata. Ah, cudowne czasy dzieciństwa...
~*~
Arthur zaparkował gdzieś przed klubokawiarnią. Schylił się, żeby związać sznurówki w trampkach. 
- Planujesz mi się oświadczyć, czy po prostu sprawdzasz jak nisko upadłeś? - westchnęłam kiedy trochę to już mu zajęło.
- Badam ziemię, bo tyle kwasu z twoich ust chyba ją spali. - odparował, wstając i otrzepując kolana z kurzu. Otworzył mi drzwi, uśmiechając się z pogardą. Poniekąd miły gest.
Miejscówka była zrobiona w klimatach lat 80', może 90' jakby się uprzeć. Niewielka scena na końcu baru była zajęta przez jakiś zespół, grający Indie Rock. Brzmienia mieli ciekawe, ale raczej nikt nie był w nastroju do tańca. Niektórzy okupowali barierki, zapewne czekając na gwiazdę wieczoru. Nic nowego.
Czytałam napisy na jakimś plakacie na ścianie, jakaś gwiazda wieczoru, praktycznie mi nie znana. Dodatkowo jakiś super Dj miał się zjawić. Miejmy nadzieję że chociaż zna się na swoim fachu.
- Uważaj, bo jeszcze Ci gały wypadną. - mruknęłam, przechodząc obok niego i kierując się do wolnego stolika. Jeśli reszta wieczoru ma wyglądać tak że mam rozmawiać ze ścianą z wielkimi gałami to cudownie.
- Oh, patrzyłem na tamtego faceta przed Tobą. Ah, ileż on ma wdzięku. - odparował natychmiast, wywołując u mnie lekki uśmiech. Tylko leciutki.
Usiadł naprzeciw mnie, podał mi kartę z napojami, samemu wczytując się w swoją jakby to była lektura stulecia.
- Duże piwo. - zwrócił się do kelnerki, która pojawiła się totalnie znikąd. Ewentualnie aż tak wczytałam się w kartę. Nie zwróciłam na nią większej uwagi, jak na kelnerkę takich miejsc przystało była ubrana - lekko mówiąc - jak rasowa dziwka. Nie przesadnie ale w razie czego wiesz gdzie tirem podjechać.
- Whisky z colą. - zdecydowałam, patrząc na chłopaka ze złośliwym uśmiechem. On wyglądał na lekko zirytowanego albo zszokowanego? No cóż, zamiłowanie do whisky mam zdecydowanie po ojcu i starszym bracie. To chyba już u nas rodzinne.
Arthur obejrzał się za białowłosą gdy tylko odchodziła, wręcz ślina ciekła mu z ust. Wywróciłam oczami na ten gest.
- Czym Perth sobie zasłużył, że dostał kawą w twarz? - zagaił, pociągając spory łyk piwa i oblizując usta z pianki. Uśmiechnęłam się w duchu, tylko trochę wyglądał uroczo.
- Zachował się jak dupek. To wystarczy. - uśmiechnęłam się złośliwie, nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz tego dnia.
- A ty normalnie jak aniołek. - uśmiechnął się lekko jakby mnie przedrzeźniając. 
- A dziękuję. - odparowałam ze sztuczno-miłym uśmiechem i pociągnęłam łyk whisky. - Tak naprawdę celowałam w ciebie za to gwizdnięcie ale był bliżej. - 
- W takim razie masz cudownego cela. - kiwnął głową w moją stronę. Wywróciłam oczami, mimowolnie jednak się uśmiechając. Dupek. ZDECYDOWANIE.
~*~
Większość następnego czasu spędziliśmy na popijaniu alkoholu, a w sumie bardziej Arthur. Trochę się zapędził i powoli alkohol w jego żyłach widocznie dawał o sobie znać, w przeciwieństwie do mnie, gdzie jeszcze jakoś udało mi się zachować trzeźwość umysłu. Było już grubo po północy, poniekąd bawiłam się dobrze ale byłam też zmęczona. Cholernie zmęczona. Fakt, co fakt nie mogłam zostawić chłopaka samemu sobie. Kto wie co może zrobić po pijaku?
- Aaa lubię ten kawałek! - szturchnął mnie Jary, gdy z klubowych głośników zaczęła grać bliżej nieokreślona taneczna melodia. Zaczął nawet coś nucić, słyszalnie jednak się gubiąc.
- Kaleczysz. Totalnie. Nie znasz tego. - zaśmiałam się, odsuwając od niego kolejną szklankę piwa gdy niebezpiecznie się zachwiał. Prychnął tylko głośno, wywracając oczami. 
- No i? - bąknął śmiejąc się. - Chciałem zaprosić cię do tańca. - dodał, zabierając spowrotem szklankę i popijając łyk piwa. 
Nie powiem, to było niespodziewane. Miłe, jednak mógł to być też wynik wypitego alkoholu.
- Mogłeś po prostu spytać ciołku. - dostał ode mnie pstryczek w nos, na co cicho jęknął.
- A zgodziłabyś się? - oczy nagle mu się zaświeciły. 
- Jak się nie spytasz to się nie dowiesz. - uśmiechnęłam się, na co ten wziął kolejny łyk, poprawił włosy i wyciągnął dłoń w moim kierunku. Wywróciłam oczami, wstałam i  złapałam go za rękę, jednocześnie ciągnąć go wgłąb tańczącego tłumu.
Zaczęliśmy tańczyć co jakiś czas ocierając się o siebie. W pewnym momencie zaczęliśmy tańczyć znacznie bliżej siebie, jego ręce znalazły się wokół mnie, a ja sama obejmowałam jego szyję. Muzyka stała się głośniejsza, a nawet intensywniejsza. Poczułam jak jego dłonie zaczynają schodzić coraz niżej, począwszy od ramion, po plecy i biodra. Głowę zbliżał coraz bardziej do mojej szyi, a ręce zaczęły się niebezpiecznie poruszać. 
- Dość. Idziemy. - przerwałam resztkami zdrowego rozsądku. starając się przekrzyczeć muzykę i przerywając ten niebezpieczny taniec. Złapałam Arturha za rękę i zaczęłam wyprowadzać z klubu. Był już nieźle wstawiony, gdy tylko wyszliśmy zaczął coś nawet mamrotać pod nosem. Bałam się co mogłoby się stać gdybym tego nie przerwała. Kto wie może skończyli byśmy na namiętnych, wypełnionych alkoholem pocałunkach w klubowej toalecie albo nawet w jakimś hotelu. Cudownie zaczęłabym naukę w nowej szkole i znajomość z chłopakiem. 
- Trzeba jakoś wrócić. - mruknęłam sama do siebie gdy byliśmy już przed klubem, przy motocyklu Arthura. Sam chłopak stał obok mnie, opierając się o pobliską latarnię i wyglądał jakby miał zaraz zwrócić zawartość swojego żołądka. Poniekąd było mi go szkoda, chociaż sam jest sobie winien. Idiota. Poniekąd uroczy... Zresztą co ja myślę, to pewnie alkohol miesza mi już w głowie.
- Daj kluczyki - mruknęłam, na co Jary zaczął coś mamrotać pod nosem:
- Nie ma mowy, to moje. Moje maleństwo i nie oddam nigdy. - zaprzeczał, na co westchnęłam i podeszłam bliżej niego. Zaczęłam grzebać mu po kieszeniach kurtki, co ten uznał jako pomoc przy staniu, a raczej chwianiu się - więc się na mnie zawiesił.
- Cholera. - mruknęłam, mimo że Arthur do ciężkich nie należał, nie było mi łatwo utrzymać go na stojąco pijanego. Kiedy nie znalazłam nic w kieszeniach zaczęłam przeszukiwać kieszenie jego spodni, a kiedy dotarłam do tylnej kieszonki, mruknął jakby zadowolony:
- Mm... Tak na pierwszej randce? -
- To nie randka ciołku. - uśmiechnęłam się gdy wyczułam kluczyki, usiadłam na motocyklu, pomagając zasiąść także Arthurowi. Nie było to dla niego problemem, totalnie wtulił się w moje plecy, mocno obejmując moją talię i coś tam jeszcze mrucząc. Idiota, zdecydowanie. 
~*~
Odstawiłam motocykl Arthura do garażu, potem ledwo udało mi się zaprowadzić go do mojego mieszkania. Całe szczęście istnieje coś takiego jak winda. Odłożyłam klucze Jarego na komodę w przedpokoju, pomogłam mu się rozebrać z kurtki - co swoją drogą było nie lada wyzwaniem. Położyłam go w salonie na kanapie, przykrywając kocem i uprzednie sprawdzając czy aby na pewno nie ma zamiaru za mną pójść. Właściwie same położenie go było sporym wyczynem, gdyż tak się do mnie przykleił że nie chciał mnie puścić. Gdy w końcu mi się to udało, przebrałam się w koszulę nocną i poszłam spać, zostawiając zapalone lampki w korytarzu.
Mimo wszystko wieczór, a właściwie noc była nawet przyjemna. Uroczy. Ale tylko trochę...

Jary? :D Naczekałeś się, przepraszam :c 

niedziela, 13 października 2019

od Beauregarda cd. Ricka

- Mniej wiesz, lepiej śpisz, jak to mówią - zaśmiał się. Zmierzyłem go wzrokiem z lekkim zrezygnowaniem, co najwyraźniej go rozbawiło, bo znów wybuchnął śmiechem.
- Wyjaśniłem wszystko, także nie masz się czego martwić.
- W sensie? - dociekałem cicho. Zaniepokoiły mnie te słowa.
- Pobiliśmy się, w zasadzie bardziej ja jego, póki nie zaczął wymachiwać jakimś nożykiem. Fakt, rozciął mi rękę, ale to bardziej moja wina, bo próbowałem wyrwać mu to tępe narzędzie z ręki. Zrobiłem to jednak tak nieumiejętnie, że widzisz jak wyszło. - Znów się roześmiał. - Dokończyłem obijać mu tyłek, aż zaczął mnie błagać o litość i ot cała historia.
Patrzyłem na niego w niejakim szoku. Nóż? Bójka? Przecież mogło mu się coś stać, komuś innemu mogło...
- Ale... nie użyłeś tego noża? P-prawda? - spytałem  od razu po tym, jak ta myśl pojawiła się w mojej głowie.
- Nie, no co ty! - Przewrócił oczami. Chyba nieco zirytowało go to, że w ogóle wpadło mi to do głowy. - Nie jestem taki jak on.
 Przyszła moja ulubiona rzecz z całego świata - niezręczna cisza. A wraz z nią pojawiło się zrozumienie, że właściwie to przeze mnie doszło do tego wydarzenia. Poczułem mocne wyrzuty sumienia.
- Przykro mi... - wymamrotałem.
- Dlaczego niby? - Chłopak był szczerze zdezorientowany.
- No bo... to moja wina - wyjaśniłem, nie patrząc na niego.
- Przestań - przerwał mi ostro, bez cienia uśmiechu na twarzy.
- Nawet tak nie myśl, stało się i tyle, a to nie jest twoja wina, że faktycznie przyjaciel, którego znałem przez praktycznie, no całe życie, okazał się pieprzonym pojebem. - Ponownie się zaśmiał, ale tym razem bardziej w celu ukrycia emocji. Zrobiło mi się go szkoda. Tak pobić się ze swoim przyjacielem...
- To naprawdę nie jest twoja wina. A ja nie mówię tego tylko, byś czuł się lepiej, po prostu tak jest i musisz zrozumieć ten fakt, ciołku. - Przewrócił oczami i ułożył się wygodniej w fotelu. Przez głowę przemknęła mi myśl, że dobrze w nim wygląda. Tak... domowo.
- Najważniejsze że jesteś cały - powiedział. Był strasznie miły, tylko czy naprawdę powinien? W końcu wszedłem pomiędzy niego i przyjaciela...
- Znaczy, no wiesz... Mógłby cię dalej męczyć, a to nie byłoby w porządku. Także no... - Zaczął się plątać. Rick zaczął się plątać. Rick. Sam trochę nie wierzyłem w to, co słyszę, a echo jego wcześniejszych słów brzmiące w mojej głowie wcale mi nie pomagało we włączeniu myślenia.
- Dzięki... - powiedziałem cicho. Rick się uśmiechnął, ale nic nie powiedział, co z jednej strony przyniosło mi ulgę, a z drugiej... żal? Nagle nie wiadomo skąd przyszło poczucie, że chciałbym go posłuchać trochę dłużej. Chwila, co?
Niezręczna cisza pojawiła się szybko, ale jej pogromca (tudzież Rick) nie próżnował i już wkrótce poskromił ją wstaniem z fotela. Nie zdziwiło mnie to, dokąd się udał - kuchnia. Po chwili poszedłem jego śladem w obawie o bezpieczeństwo mojego prawie ulubionego pokoju w tym mieszkaniu. Chłopak siedział na blacie, najwidoczniej czekając na mnie.
- To co jemy?
Spojrzałem na niego trochę zdezorientowany. No to mnie zaskoczył... może i apteczkę miałem zawsze pełną, ale z lodówką już gorzej. Rick przewrócił oczami, wyrażając swoją dezaprobatę co do mojego nieprzygotowania.
- Chyba nie myślisz, że pomogłeś mi i ja już sobie pójdę? - roześmiał się. - Jestem głodny - oznajmił.
- Nie mam pojęcia szczerze... - odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
- Zamówmy coś! - Chłopak uśmiechnął się szeroko i zeskoczył z blatu, przyprawiając mnie o mały zawał serca. Może i plasterki miałem, ale żelu chłodzącego na skręconą kostkę już nie.
- Tylko co? - zapytałem bezradnie.
- Jadłeś kiedyś chińszczyznę? 
Pokręciłem przecząco głową, na co Rick zareagował szczerym zdziwieniem.
- Oj zadziwiasz mnie dzisiaj Misiek - zaśmiał się. Ja siebie też. 

***
Po jakichś trzydziestu minutach odezwał się dzwonek do drzwi. Rick poszedł odebrać, a ja dziękowałem mu w duchu za jego pewność siebie. Otworzył pudełko, z którego wydobył się ciekawy aromat, i wyjął z niego pałeczki.
- Nie będziemy... jeść sztućcami? - zapytałem trochę onieśmielony.
- Chińszczyznę? - Zmarszczył brwi i podał mi moją porcję.
- To byłoby kalectwo - zaśmiałem się, biorąc swoje pałeczki do ręki.
- Ja niezbyt potrafię - przyznałem zawstydzony. - Może wezmę jednak widelec?
- Nie ma mowy - zaprzeczył kategorycznie. - Dasz radę.
- Ale...
- Nie ma "ale". To nic złego, nie umieć i uczyć się czegoś nowego. Zresztą jak człowiek głodny, to się nauczy, nie Misiek? - uśmiechnął się tak szczerze, że naprawdę dodał mi otuchy. 
Teraz cała kuchnia wypełniła się miłym zapachem. Odpakowałem swoją porcję i spróbowałem chwycić jakoś pałeczki, starając się podpatrzeć technikę Ricka. Szybko jednak wyślizgnęły mi się one z dłoni.
- Nie tak. - zaśmiał się.
Nie odpowiedziałem, spojrzałem tylko na niego bezradnie. Chłopak wyciągnął rękę i chwycił moją dłoń, na co zareagowałem dość... dziwnie, bo przez moje ciało przeszedł nieznany mi dotąd dreszcz. Nie czułem się zagrożony, powiedziałbym nawet, że przeciwnie.
- Musisz o tak - tłumaczył mi, jednocześnie ustawiając moje palce. Gdy były w dobrej pozycji, puścił i zaczął jeść.
Ja też z determinacją zabrałem się za spożywanie kusząco pachnącego posiłku. Naprawdę się starałem, przysięgam, ale jakoś mi to nie szło. To znaczy tak, udało mi się coś nimi podnieść, to jest dwa ziarenka ryżu i trochę warzyw, ale w porównaniu z idącym jak tornado Rickiem szło mi bardzo słabo.
- Nie, nie dam rady. Za długo będę się męczyć z tym... - zrezygnowany odłożyłem pałeczki.
- Spodziewałem się, że będziesz bardziej wytrwały - westchnął. Chyba trochę go zawiodłem.
Nagle jego twarz rozświetliła się.
- Otwórz paszczę - polecił z uśmiechem.
- Co takiego? - popatrzyłem na niego z niezrozumieniem.
- Skoro nie chcesz jeść to cię nakarmię - wzruszył ramionami, jakby rozmawiał z dzieckiem.
- Nie... Nie chcę, nie ma mowy! - zaprzeczyłem pospiesznie.
- Nie ma mowy, nie ma mowy - zaczął mnie przedrzeźniać, czym mnie zamurował. Przysunął pałeczki z jedzeniem bliżej mojej twarzy. Dawno nie byłem bardziej zdezorientowany.
- Masz trzy sekundy albo jedzenie wyląduje gdzieś na ścianie. - Na jego twarzy pojawił się złowieszczy uśmieszek.
- Ale, nie, ja nie... - presja zrobiła swoje i zacząłem się plątać.
- Jeden... - zaczął odliczać, przez co nieco spanikowałem i otworzyłem usta. 
Rick władował mi bezceremonialnie jedzenie do ust. Przeżułem je i wskutek dziwności całej tej sytuacji poczułem, jak zaczyna mi się robić gorąco w twarz. Ach tak, moje ukochane rumieńce. Najlepszy wynalazek ewolucji. Czujesz wstyd lub zażenowanie i chciałbyś, żeby minęło to  jak najszybciej? Nic z tych rzeczy! Już teraz dzięki plamom czerwieni na twojej twarzy wszyscy dowiedzą się, że czujesz się niezręcznie, przez co poczujesz się, uwaga... dokładnie tak! Jeszcze bardziej niezręcznie! Życie. Po prostu życie.
Po chwili chłopak zabrał rękę i roześmiał się, udając, że wydarzenie, które właśnie miało miejsce, nie było w żadnym stopniu niezręczne. Pozostało mi mieć nadzieję, że przestałem się rumienić. 
- I jak? Lepiej smakuje z mojej ręki? - uśmiechnął się ciepło, co wywołało u mnie nerwowy śmiech.
- Oczywiście - odparłem i poczułem wypływający naturalnie na moją twarz uśmiech. Twarz Ricka też rozświetliła się.
Po jedzeniu chłopak poprosił mnie o coś ciepłego do picia, a sam poszedł do salonu. Po kilku minutach wróciłem z dwoma kubkami herbaty, notując sobie w myślach, żeby kupić kawę. W głównym pokoju zastałem widok, którego bynajmniej się nie spodziewałem - Rick rozłożył się na całą długość kanapy i najwyraźniej... spał? Podszedłem bliżej i spojrzałem na jego twarz, wstrzymując oddech, zupełnie jakby wypuszczanie powietrza przez nos mogło go obudzić. Spał jak dziecko, jedną rękę trzymając pod jedną z ozdobnych poduszek. Uśmiechnąłem się mimowolnie, z plasterkiem o wzorku Kubusia Puchatka na brwi wyglądał niezwykle pociesznie. Szybko jednak otrząsnąłem się i zmarszczyłem brwi z powodu zaistniałej sytuacji. Faktycznie, było już dość późno, ale żeby zasypiać? Pozazdrościłem mu przez chwilę łatwo przychodzącego snu. Westchnąłem cicho i pokręciłem głową z politowaniem, idąc po cichu do sypialni. Z niejakim żalem zdjąłem z łóżka mój ulubiony brązowy koc i wziąłem go pod pachę, po czym powędrowałem z powrotem do salonu i śpiącego w nim Ricka. Powoli przykryłem chłopaka i wstrzymałem oddech, kiedy zmarszczył śmiesznie nos przez sen, po czym uśmiechnąłem się, rozbawiony zabawnym gestem i moją równie zabawną reakcją. Sprawdziłem, czy stopy Ricka są dobrze przykryte, i poszedłem przebrać się w piżamę, dalej trochę nie dowierzając całemu zajściu. Wlazłem w kratkowaną piżamę, zgasiłem wszędzie światło i poszedłem do sypialni. Zdjąłem okulary, po czym z ulgą wpełzłem pod kołdrę i zagrzebałem się w niej, pogrążając się w myślach i wspomnieniach dnia, który powoli stawał się już minionym. Czułem się trochę dziwnie z faktem, że w salonie spał Rick. 
Akurat w momencie, w którym zaczynałem zasypiać, dotarły do mnie dźwięki przypominające duszonego świstaka. Otworzyłem szeroko oczy i jęknąłem w duchu, kiedy połączyłem fakty. Chrapanie. Nakryłem poduszką głowę, żeby poczuć się jak w filmie. Nie pomogło. To znaczy pomogło, ale nie mogłem oddychać. Cóż, pozostało mi chyba tylko docenić, eee... symfonię graną przez drogi oddechowe mojego tymczasowego współlokatora. W końcu zasnąłem, ale nie było mi dane zapomnieć o obecności Ricka. W ciągu nocy wiele razy budziłem się przez jakieś głośniejsze dźwięki, które akurat postanawiała wydawać krtań chłopaka.
***
- Nie ma nic na śniadanie.
Uchyliłem zdezorientowany powieki i zmrużyłem oczy. Nieco oprzytomniałem, kiedy nade mną pokazała się rozmazana twarz Ricka. No tak, on dalej tu był. Westchnąłem bezgłośnie i sięgnąłem po okulary, po czym bezwiednie umieściłem je na nosie. 
- Nie ma nic na śniadanie - powtórzył beztrosko i wyszczerzył się z zadowoleniem, patrząc, jak przytomnieję. 
- Słyszałem... zresztą nie tylko to. Powinieneś dawać koncerty - mruknąłem, ubolewając nad właściwie nieprzespaną nocą. Niewyspanie i niespodziewana pobudka chyba dodała mi nieco pewności siebie. 
Rick spojrzał na mnie z niezrozumieniem i po chwili znów znalazł sobie nowy powód do radości.
- Ale ty masz śmieszne włosy rano - zaśmiał się i przejechał ręką po mojej głowie. - Jest dziewiąta rano - dodał, jakby przewidując moje następne pytanie. - Co ty tak długo nie wstajesz, nie wyspałeś się czy co? Bo muszę ci powiedzieć, że co jak co, ale kanapę masz niezmiernie wygodną. Mogę się już wprowadzać? - Ponownie się wyszczerzył, nie dając mojemu dopiero co obudzonemu mózgowi ani chwili na zarejestrowanie tego potoku słów. 
Odpuściłem sobie analizowanie wypowiedzianych przez niego słów i oznajmiłem cicho, że idę do łazienki. Zabrałem jakieś ubrania i poczłapałem przed lustro. 
- Jakbyś nie wiedział, nie mamy nic na śniadanie! - Usłyszałem krzyk chłopaka dochodzący z sypialni. Pokręciłem głową z lekkim rozbawieniem. Do czego to doszło.
Kilka minut później wyszedłem z łazienki. Na kanapie siedział Rick, obok niego był pięknie złożony koc. Pokiwałem głową z uznaniem. Postarał się.
- W ogóle - zaczął - pożyczyłbyś mi jakąś bluzkę? Nie chcę kolejnych dwudziestu czterech godzin spędzić w tym - wskazał na swój T-Shirt.
- Eee... okej, dobra - odparłem, trochę zaskoczony prośbą chłopaka, i podszedłem do szafy w poszukiwaniu jakiejś dużej bluzki. Znalazłem jakąś granatową i podałem ją Rickowi, który rzucił słowo podziękowania i zabrał się z nią do łazienki.
- No to... idziemy do sklepu, nie? - powiedziałem, jak wyszedł, nie będąc pewnym, czego właściwie chłopak ode mnie oczekuje.
 - W końcu jakieś konkrety! Widzę, że zauważyłeś, jak poskładałem koc - wyszczerzył się i poklepał nakrycie. - To idziemy.
 Wstał i szybko założył buty, po czym nisko się ukłonił, robiąc w powietrzu ręką mnóstwo niepotrzebnych zawijasów i tym samym przepuszczając mnie w drzwiach. Pokręciłem lekko rozbawiony głową i w ciszy zamknąłem drzwi na klucz.
 - Co ty taki niemrawy dzisiaj? - zapytał Rick, gdy szliśmy korytarzem.
 - Nie spałem pół nocy - przyznałem i spojrzałem na niego z lekko uniesionymi brwiami.
 - Masz problemy ze snem? - zaciekawił się, na co ja westchnąłem.
 - Tak, zwłaszcza jak ktoś chrapie całą noc - odburknąłem, bocząc się pół żartem, pół serio. Byłem ciekawy reakcji chłopaka, ale bałem się, że weźmie to na poważnie... zresztą czemu miałby?
- Ja i chrapanie? - zdziwił się. - Co ty, zdawało ci się.
- O wiele rzeczy mnie już ludzie oskarżali - zerknąłem na niego z rozbawieniem i korzystałem dalej z przypływu jako takiej pewności siebie - ale halucynacji jeszcze nie było. Gratuluję oryginalności - zaśmiałem się cicho i zdziwiłem tym, jak z każdą chwilą czułem się coraz bardziej komfortowo.
- Wooow, ktoś tu się rozkręca - roześmiał się i pokiwał z uznaniem głową. - Zresztą skąd ja mam wiedzieć, co ty do tej swojej herbaty dosypujesz? Mówią, że cicha woda brzegi rwie. - Wzruszył ramionami i tym razem oboje wybuchliśmy śmiechem. - Ale serio chrapię? - dodał po chwili z udawanym zaniepokojeniem, gdy się trochę uspokoiliśmy.
- Niemiłosiernie - przyznałem. - Następnym razem ci nagram.
Chwilę zajęło mi zorientowanie się, co właśnie stwierdziłem.
- To znaczy... - nagle uleciała za mnie pewność siebie i wbiłem wzrok w podłogę. O nie. Rumieńce. - Ja wcale... znaczy nie mówię, że... przepraszam - zaplątałem się.
- Oj Misiek - westchnął i poczochrał mnie po włosach, na co mimowolnie odrobinę się uchyliłem. - To szykuj dyktafon, bo muszę ci przyznać, że masz wygodną kanapę - stwierdził i otworzył drzwi akademika.
Zawahałem się chwilę przed wyjściem, ale przeszedłem przez próg, w duchu dziękując Rickowi za luźne podejście do całej sprawy.
- Zimno się robi - zauważył chłopak.
Faktycznie, jesień już na dobre zadomowiła się w Akademii, na co świetnie wskazywały kolorowe liście. Wziąłem głęboki oddech, aby poczuć ten charakterystyczny jesienny zapach.
Po jakichś dwóch minutach spokojnego marszu weszliśmy do sklepu.
- To co bierzemy? - zagadał Rick.
Zawahałem się na chwilę.
- Płatki? Chleb? - zaproponowałem.
Rick pokiwał powoli głową. Wyglądał, jakby usiłował sobie coś przypomnieć. Nagle jego twarz rozświetliła się, a po chwili na jego ustach pojawił się podejrzany uśmieszek.
- Kawa! - wyszczerzył się i pociągnął mnie za rękaw do półki z różnymi rodzajami tego napoju. - To teraz szkolenie. Którą byś wybrał?
Uniosłem brwi i po chwili ostrożnie wyciągnąłem kawę z całkiem ładnym opakowaniem. Rick spojrzał na mnie z czystą dezaprobatą i westchnął.
- Wziąłeś dosłownie najgorszą, jaka istnieje. Ścieki. Fu.
- To która jest lepsza? - spytałem bezradnie.

Rick? Wreszcie XD



czwartek, 19 września 2019

Od Alana cd. Seana

***
Sean był dość rozkojarzony, właściwie to może nawet smutny. Sam nie wiem, wyczytywanie emocji z wyrazu twarzy nie jest moją mocną stroną, a on sam nie powiedział mi o co chodzi. Jedyne co wiedziałem to było tylko to że jak najszybciej musi jechać do Francji. Na jakiś miesiąc... Cały okrągły miesiąc. Miesiąc bez niego. Jak ja to przeżyje?
Zapukałem do drzwi bruneta, a po jakimś czasie otworzyły się. Chciałem go jeszcze pożegnać.
 - Och, hej. - powiedział po chwili, jakby ogarnięcia. Chyba na czymś rozmyśla. Chciałem go jeszcze odwiedzić zanim zniknie na miesiąc...
 - Wejdziesz? - zaproponował, na co przystałem i wszedłem do środka. Staliśmy chwilę w korytarzu, po czym przeszliśmy do salonu. Usadowiłem się na kanapie, a Sean usiadł naprzeciw mnie na fotelu. Wyglądał normalnie, dość poważnie, po chwili jednak się zarumienił.
 - A tobie co? Taki zadowolony że mnie zostawiasz? - uśmiechnąłem się krzywo, zmieniając dość przykry dla mnie temat w żart.
 - Nie, po prostu przypomniał mi się miły poranek. - uśmiechnął się lekko. Zaśmiałem się głośno.
 - Aż tak mam złe ręce?
 - Wiesz że nie o to chodzi
 - Kiedyś to pewnie powtórzymy. - mrugnąłem w jego stronę. Każdy związek przecież trzeba przypieczętować. Mimo że przyspieszałem to wszystko, trochę poniekąd się boję. Uprawiałem seks jedynie dwa razy, nigdy też nie wspominałem o tym Seanowi. Pierwszy raz było w dość nieudanym związku, drugi zaś po pijaku z kolegą z mojej starej szkoły, którego ledwo znałem. Czułem jednak że Sean jest dla mnie bardzo ważny, nie wiem jednak czy to ten jedyny.
 - Byłoby miło. - uśmiechnął się, chyba najszczerzej od piętnastu minut. Nastała między nami dość niezręczna cisza.
 - Musisz wyjeżdżać? - przerwałem ciszę, robiąc jednocześnie minę skrzywdzonego dziecka.
 - Muszę, ale pewnie będę tego żałował. - odwrócił wzrok.
 - Ale ja nie chcę... - wstałem z kanapy i poszedłem do chłopaka, po to by wpakować mu się na kolana i położyć głowę na jego ramieniu. To moja ostatnia szansa by być jeszcze tak blisko niego zanim zniknie na cały miesiąc.
 - Ja wiem... - szepnął cicho, po czym złożył na moich ustach delikatny pocałunek.
 - Więc zostań! - mruknąłem, niczym dziecko które nie potrafi zrozumieć pewnych rzeczy. Chciałabym być mimo wszystko jak takie dziecko...
 - Wiesz że nie mogę... - wymruczał cicho, przytulając mnie bliżej do siebie.
 - Nie przeżyje całego miesiąca przez ciebie. To za długo. - westchnąłem. - A co jak Connor i jego banda mnie dopadną? Albo coś mi się stanie? Albo co gorsza tobie? - wpadłem w zwyczajowy wir pytań, w który wpada każdy kto czuje ogromny stres. Nie lubię się stresować. Nie lubię pożegnań. Nie chcę...
 -Wszystko będzie dobrze, obiecuję...
*** (Skip time, sorry babe)
Minął już dzień odkąd go nie ma, nie poszedłem od tego czasu nie potrafiłem. Pojawiłem się tam tylko raz, u dyrektorki. Nie wytrzymam. Wyjechał praktycznie bez słowa, wspomniał tylko gdzie będzie ale dlaczego? Kto wie? 
Ale muszę do niego jechać. Za resztki kasy, w dodatku pożyczonej jeszcze od kuzyna kupiłem bilety do Francji, trochę zostało mi na jakiś tani motel. W prawdzie ledwo udało mi się przekonać dyrektorkę by kolejny chłopak jechał na dłuższy czas tak daleko ale udało się.
Sean, jadę do ciebie...

Seanie? xD 

niedziela, 8 września 2019

Od Seana C.D Alana

Siedziałem nieco zdezorientowany na łóżku i próbowałem wszystko ogarnąć. Okej. Nie przepadał za byciem osobą dominującą, więc... czemu? Czasami wydawało mi się, że Alan jest znacznie bardziej pojebany ode mnie. I o wiele bardziej skomplikowany niż ludzie, z którymi dotychczas przyszło mi się spotkać. Dopiero gdy usłyszałem jak odkręca wodę w umywalce postanowiłem się ogarnąć. Chyba raczej paradowanie z rozpiętymi spodniami nie było najlepszym pomysłem na życie. Zebrałem się w sobie i nieco ogarnąłem. Wiedziałem, że wyglądam teraz jak siedem nieszczęść, ale nie można było wyciągnąć bardziej mylnych wniosków. Przeczesałem włosy ręką, poprawiłem kołdrę na łóżku, żeby jakkolwiek to wyglądało. Brunet chyba starał się pozbyć wszelakich zanieczyszczeń ze swoich ubrań i sądząc po jego uśmiechu udało się.
- Nie ma za co. - wyszczerzył swoje jakże cudowne ząbki w moją stronę.
Standardowo przewróciłem oczami. Nielegalne powinno być patrzenie na Alana Wintersa. Oczywiście z drobnym wyjątkiem specjalnie dla mnie. Westchnąłem ciężko i wyjąłem telefon z szuflady, do której wcześniej go wrzuciłem. Zerknąłem ostrożnie na listę nieodebranych połączeń i zmarszczyłem brwi widząc jedno nieodebrane połączenie od Charline, oraz jakieś dwadzieścia od brata. Na sam początek wybrałem dziewczynę, ponieważ zostawiła jedną wiadomość głosową, a nie tryliardy jak to zrobił cudowny Griffin. Kliknąłem szybko w odpowiedni numer i zamarłem z telefonem przy uchu. Ostatkami silnej woli powstrzymywałem się przed upuszczeniem urządzenia na podłogę. Czułem jak serce zaczyna mi szybciej bić, puls przyspiesza, oddech staje się nierówny. Niemal przerywany. Mocno zacisnąłem powieki i jedną pięść. Tuż przed wybuchem, zarejestrowałem delikatny dotyk na ramieniu. Powoli otworzyłem oczy, żeby spojrzeć na chłopaka patrzącego na mnie z lekkim niepokojem.
- Sean? Co się dzieje? - zapytał niepewnie. - To Lynette?
Prychnąłem pod nosem, niezdolny do jakiejkolwiek odpowiedzi. No bo co tak naprawdę mógłbym powiedzieć? Hej, no wiesz Alan... mój agresywny ojciec znalazł swoją córkę w szpitalu psychiatrycznym i chyba właśnie chce zabrać ją do domu. I no sam rozumiesz, chyba będę musiał wyjechać do Francji, aby ją uratować przed koszmarem.  Nie. To nie wchodziło w rachubę, bo nawet w mojej głowie wcale nie trzymało się kupy. Ojciec miał problemy w pracy. To dlatego stał się agresywny. Przecież nie mógł przez ten cały cholerny czas być potworem i tak doskonale się ukrywać. A Samara nie była psychicznie chora, co akurat nawet lekarze potwierdzali. Po prostu doznała traumy, a ja nie byłem w stanie pogodzić nauki czy też pracy z opieką nad osiemnastoletnią dziewczyną bojącą się innych ludzi. Dwa ramiona zaplotły się wokół mnie, tworząc pewnego rodzaju barierę ochronną, za którą byłem wtedy bardzo wdzięczny. Chłopak chyba sam nie do końca wiedział jak zareagować, chociaż nadzwyczaj dobrze sobie poradził. Ostatecznie wyrównałem oddech, aczkolwiek nie rozluźniłem pięści. Pokręciłem głową na boki, jednocześnie zaprzeczając jego pytaniu i próbując jakoś wyrzucić z siebie te wszystkie stwory zaciskające się na moich płucach, żołądku oraz gardle. Nie byłem w stanie nic z siebie wydusić, więc tylko pokazałem mu kto ostatnio do mnie dzwonił i pozwoliłem by odsłuchał wraz ze mną wszystkie te rozpaczliwe wiadomości. Przy każdej coraz bardziej zadziwiało mnie to jak mój brat z niezwykle opanowanego człowieka przechodził do takiej paniki. I próbowałem ustalić czemu zadzwoniono do niego, a nie do mnie. Ja zawoziłem siostrę do szpitala, a nie szatyn, dlatego kompletnie nie potrafiłem zrozumieć zaistniałej sytuacji. Skończyła się dwudziesta prośba o pomoc, oraz jak najszybszy przyjazd. Uniosłem wzrok z białej pościeli na bruneta siedzącego przez cały ten czas obok.
- Muszę... - wziąłem głęboki oddech. - Muszę wyjechać na jakiś czas do Francji.
Trzeba było powiadomić dyrektorkę, spakować się, załatwić samolot, a także jak najszybszy dojazd do starego domu rodzinnego. Ale w tamtej chwili przede wszystkim liczyło się dla mnie zdanie Alana co do zaistniałej sytuacji. Mogłem nie przyznawać tego na głos, jednak potrzebowałem go przy sobie, jakkolwiek egoistycznie by to miało nie zabrzmieć. Chłopak przyciągnął mnie do siebie, a ja nie zaprotestowałem i również się przytuliłem. Dla nas obu było chyba za wcześnie.
***
Trochę ciężko było mi przekonać dyrektorkę, abym spokojnie mógł na kilka tygodni opuścić akademię bez swojego wierzchowca i tym samym kompletnego porzucania jej, ale najważniejszy był sukces. Winters w zasadzie nadal nie skomentował tego, że najprawdopodobniej rozstaniemy się na calutki miesiąc. Nie oszukujmy się, musiałem postawić całą rodzinę do pionu i wszystkich uratować, co zdecydowanie należało do zajęć czasochłonnych. Zdążyłem spakować jedną walizkę, ogarnąć bilety do Francji oraz transport na lotnisko, a tym czynnością towarzyszyło jedynie milczenie zaciskające mi szpony na żołądku. Chyba nigdy wcześniej tak bardzo nie stresowałem się przed jakimś wyjazdem. Griffin jedynie nakrzyczał na mnie za to, że nie odbierałem jego ważnych telefonów natomiast Charlie... powiedziała, żebym lepiej zebrał się w sobie, bo nie mam już piętnastu lat. Ta to umiała człowieka postawić na nogi, nie ma co. Przeczesałem ręką włosy i usiadłem na powrót przy biurku w moim pokoju. Nadal nie mogłem uwierzyć w to, iż ani razu go nie użyłem. Gdzie do rybiego ogona ja odrabiałem wszystkie zadania? Jakoś wyleciało mi to z głowy. Oparłem brodę na dłoni i zastanawiałem się czy ja sam poradzę sobie z tym wszystkim, bo w teorii mój cudowny braciszek dla rodziny już nie istniał. A czy ja istniałem? Zamknąłem na chwilę oczy, by zaraz je otworzyć na dźwięk pukania do drzwi. Powoli podniosłem cztery litery z fotela obrotowego i podążyłem do źródła powtarzającego się ciągle hałasu. Za drewnianą powłoką stał nie kto inny jak brunet, znany również jako Alan Winters.
- Och, hej. - powiedziałem po chwili, gdy już zdołałem wyjść z początkowego osłupienia.
Sam nie wiedziałem czym ono było spowodowane, skoro obecnie mogła mnie odwiedzać w moim pokoju tylko jedna osoba i był nią właśnie on. Chyba po prostu nie myślałem, że tak szybko mnie odwiedzi, chociaż samolot miałem za około dziesięć godzin. 
- Wejdziesz? - równocześnie zapytałem oraz zaproponowałem. 
Przełknąłem ślinę, usiłując przygotować się na wszystko. Trzeba było zabrać znowu Samarę, ale i jakimś cudem całkowicie uwolnić się spod wpływów ojca. Teraz jednak nadal znajdowałem się w Dressage Academy, a tamte problemy wydawały się być niesamowicie odległe. Wspomnienia z dzisiejszego dnia zalały mnie z ogromną mocą, tym samym wywołując lekki rumieniec. 

Alanku? 
Takie rozlazłe błotko z nutką dramatyzmu i sama nie wiem czego