- Nie ma za co. - wyszczerzył swoje jakże cudowne ząbki w moją stronę.
Standardowo przewróciłem oczami. Nielegalne powinno być patrzenie na Alana Wintersa. Oczywiście z drobnym wyjątkiem specjalnie dla mnie. Westchnąłem ciężko i wyjąłem telefon z szuflady, do której wcześniej go wrzuciłem. Zerknąłem ostrożnie na listę nieodebranych połączeń i zmarszczyłem brwi widząc jedno nieodebrane połączenie od Charline, oraz jakieś dwadzieścia od brata. Na sam początek wybrałem dziewczynę, ponieważ zostawiła jedną wiadomość głosową, a nie tryliardy jak to zrobił cudowny Griffin. Kliknąłem szybko w odpowiedni numer i zamarłem z telefonem przy uchu. Ostatkami silnej woli powstrzymywałem się przed upuszczeniem urządzenia na podłogę. Czułem jak serce zaczyna mi szybciej bić, puls przyspiesza, oddech staje się nierówny. Niemal przerywany. Mocno zacisnąłem powieki i jedną pięść. Tuż przed wybuchem, zarejestrowałem delikatny dotyk na ramieniu. Powoli otworzyłem oczy, żeby spojrzeć na chłopaka patrzącego na mnie z lekkim niepokojem.
- Sean? Co się dzieje? - zapytał niepewnie. - To Lynette?
Prychnąłem pod nosem, niezdolny do jakiejkolwiek odpowiedzi. No bo co tak naprawdę mógłbym powiedzieć? Hej, no wiesz Alan... mój agresywny ojciec znalazł swoją córkę w szpitalu psychiatrycznym i chyba właśnie chce zabrać ją do domu. I no sam rozumiesz, chyba będę musiał wyjechać do Francji, aby ją uratować przed koszmarem. Nie. To nie wchodziło w rachubę, bo nawet w mojej głowie wcale nie trzymało się kupy. Ojciec miał problemy w pracy. To dlatego stał się agresywny. Przecież nie mógł przez ten cały cholerny czas być potworem i tak doskonale się ukrywać. A Samara nie była psychicznie chora, co akurat nawet lekarze potwierdzali. Po prostu doznała traumy, a ja nie byłem w stanie pogodzić nauki czy też pracy z opieką nad osiemnastoletnią dziewczyną bojącą się innych ludzi. Dwa ramiona zaplotły się wokół mnie, tworząc pewnego rodzaju barierę ochronną, za którą byłem wtedy bardzo wdzięczny. Chłopak chyba sam nie do końca wiedział jak zareagować, chociaż nadzwyczaj dobrze sobie poradził. Ostatecznie wyrównałem oddech, aczkolwiek nie rozluźniłem pięści. Pokręciłem głową na boki, jednocześnie zaprzeczając jego pytaniu i próbując jakoś wyrzucić z siebie te wszystkie stwory zaciskające się na moich płucach, żołądku oraz gardle. Nie byłem w stanie nic z siebie wydusić, więc tylko pokazałem mu kto ostatnio do mnie dzwonił i pozwoliłem by odsłuchał wraz ze mną wszystkie te rozpaczliwe wiadomości. Przy każdej coraz bardziej zadziwiało mnie to jak mój brat z niezwykle opanowanego człowieka przechodził do takiej paniki. I próbowałem ustalić czemu zadzwoniono do niego, a nie do mnie. Ja zawoziłem siostrę do szpitala, a nie szatyn, dlatego kompletnie nie potrafiłem zrozumieć zaistniałej sytuacji. Skończyła się dwudziesta prośba o pomoc, oraz jak najszybszy przyjazd. Uniosłem wzrok z białej pościeli na bruneta siedzącego przez cały ten czas obok.
- Muszę... - wziąłem głęboki oddech. - Muszę wyjechać na jakiś czas do Francji.
Trzeba było powiadomić dyrektorkę, spakować się, załatwić samolot, a także jak najszybszy dojazd do starego domu rodzinnego. Ale w tamtej chwili przede wszystkim liczyło się dla mnie zdanie Alana co do zaistniałej sytuacji. Mogłem nie przyznawać tego na głos, jednak potrzebowałem go przy sobie, jakkolwiek egoistycznie by to miało nie zabrzmieć. Chłopak przyciągnął mnie do siebie, a ja nie zaprotestowałem i również się przytuliłem. Dla nas obu było chyba za wcześnie.
***
Trochę ciężko było mi przekonać dyrektorkę, abym spokojnie mógł na kilka tygodni opuścić akademię bez swojego wierzchowca i tym samym kompletnego porzucania jej, ale najważniejszy był sukces. Winters w zasadzie nadal nie skomentował tego, że najprawdopodobniej rozstaniemy się na calutki miesiąc. Nie oszukujmy się, musiałem postawić całą rodzinę do pionu i wszystkich uratować, co zdecydowanie należało do zajęć czasochłonnych. Zdążyłem spakować jedną walizkę, ogarnąć bilety do Francji oraz transport na lotnisko, a tym czynnością towarzyszyło jedynie milczenie zaciskające mi szpony na żołądku. Chyba nigdy wcześniej tak bardzo nie stresowałem się przed jakimś wyjazdem. Griffin jedynie nakrzyczał na mnie za to, że nie odbierałem jego ważnych telefonów natomiast Charlie... powiedziała, żebym lepiej zebrał się w sobie, bo nie mam już piętnastu lat. Ta to umiała człowieka postawić na nogi, nie ma co. Przeczesałem ręką włosy i usiadłem na powrót przy biurku w moim pokoju. Nadal nie mogłem uwierzyć w to, iż ani razu go nie użyłem. Gdzie do rybiego ogona ja odrabiałem wszystkie zadania? Jakoś wyleciało mi to z głowy. Oparłem brodę na dłoni i zastanawiałem się czy ja sam poradzę sobie z tym wszystkim, bo w teorii mój cudowny braciszek dla rodziny już nie istniał. A czy ja istniałem? Zamknąłem na chwilę oczy, by zaraz je otworzyć na dźwięk pukania do drzwi. Powoli podniosłem cztery litery z fotela obrotowego i podążyłem do źródła powtarzającego się ciągle hałasu. Za drewnianą powłoką stał nie kto inny jak brunet, znany również jako Alan Winters.
- Och, hej. - powiedziałem po chwili, gdy już zdołałem wyjść z początkowego osłupienia.
Sam nie wiedziałem czym ono było spowodowane, skoro obecnie mogła mnie odwiedzać w moim pokoju tylko jedna osoba i był nią właśnie on. Chyba po prostu nie myślałem, że tak szybko mnie odwiedzi, chociaż samolot miałem za około dziesięć godzin.
- Wejdziesz? - równocześnie zapytałem oraz zaproponowałem.
Przełknąłem ślinę, usiłując przygotować się na wszystko. Trzeba było zabrać znowu Samarę, ale i jakimś cudem całkowicie uwolnić się spod wpływów ojca. Teraz jednak nadal znajdowałem się w Dressage Academy, a tamte problemy wydawały się być niesamowicie odległe. Wspomnienia z dzisiejszego dnia zalały mnie z ogromną mocą, tym samym wywołując lekki rumieniec.
Alanku?
Takie rozlazłe błotko z nutką dramatyzmu i sama nie wiem czego
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.