Strony

środa, 23 października 2019

Od Seana C.D. Alana

Dość wcześnie zebrałem się na samolot, co poskutkowało wieloma bezczynnie spędzonymi godzinami na lotnisku. Wcześniej leciałem tylko dwa razy. Wolałbym tego nie powtarzać, jednak wszelkie inne drogi do Francji zajęłyby mi zbyt wiele czasu. A sprawa... no cóż. Nie cierpiała zwłoki. Przypadkiem wypaplałem też dokładny adres Alanowi, jednak nie zajmowało mnie to jakoś szczególnie. Chyba po prostu nie wierzyłem w to, że mógłby do mnie przyjechać. Do Francji. Wątpiłem w to, czy by tego chciał. Poza tym, miałem kilka naprawdę ważnych spraw do załatwienia i jedną z nich była rozprawa sądowa. Musiałem raz na zawsze pozbyć się ojca, żeby więcej nie mógł nas kontrolować. Zadanie wydawało się banalne, dopóki Griffin nie wypowiedział dwóch nazwisk najlepszych adwokatów, których ojciec miał w garści. Lot upłynął mi szybko, prawdopodobnie dlatego, iż cały czas myślałem w jak beznadziejnej sytuacji znalazła się moja rodzina. Musiałem poprosić matkę o dość... radykalne wyjście. I wcale nie mogłem oczekiwać od niej zgody. Ona kochała ojca najbardziej z naszej czwórki, więc proszenie jej o zdradę było niemalże jak największy cios. Ale nie miałem innego wyjścia, a przynajmniej tak zgodnie stwierdził mój brat oraz przyjaciółka. I chociaż nigdy bym się do tego nie przyznał, bardzo w tamtej chwili brakowało mi Wintersa, który zdecydowanie rozluźniłby atmosferę, pomimo tego jak wielką pozostawał dla mnie zagadką. Z lotniska nikt mnie nie odebrał, ponieważ żadna bliska mi osoba nie spodziewała się, że akurat dzisiaj przylecę. Udało mi się złapać jakąś taksówkę z w miarę przyjaźnie nastawionym kierowcą. Nie ukrywam, że zawsze był to nie lada wyczyn. Pozwoliłem sobie na chwile zapomnienia i zaufałem młodemu taksówkarzowi co do mojego bagażu, natomiast sam rozsiadłem się na tylnym siedzeniu i ledwo powstrzymywałem od zamknięcia oczu. Chyba dopiero teraz rozumiałem ból Toma ze sławnej kreskówki  „Tom i Jerry” kiedy to stawiał sobie powieki na zapałkach. W istocie, wydawało mi się, że teraz nawet ja bym zdołał to zrobić. Przetarłem wierzchem dłoni oczy, a następnie podałem chłopakowi kierującemu samochodem adres hotelu. Podobno właśnie tam miał znajdować się Griffin. Nie chciałem sprawiać niezapowiedzianej wizyty Charline. Nigdy specjalnie nie lubiłem naszego domu. Miałem z nim dużo dobrych wspomnień, ale te złe zdecydowanie je zacierały. Nigdy też nie przepadałem za Francją, ale i jej nie nienawidziłem. Wręcz przeciwnie, zawsze w jakiś pokręcony sposób podziwiałem jej architekturę czy pozamiejskie krajobrazy. Wszystko to przecież w jakiś sposób wpłynęło na moje życie oraz decyzje jakie w nim podejmowałem.  Oparłem się bokiem o drzwi samochodu i przyłożyłem głowę do szyby. Budynki w szybkim tempie znikały mi z pola widzenia, więc nie miałem okazji sprawdzić czy cokolwiek się zmieniło. Zresztą, ostatnim razem gdy je widziałem, byłem zbyt przejęty ucieczką z domu aby myśleć o krajobrazach. W radiu usłyszałem „Stairway to Heaven” od Led Zeppelin. Wszystko wydawało się takie spokojne... a ja byłem potwornie zmęczony. Nawet nie zorientowałem się kiedy zamknąłem oczy, aby po chwili odpłynąć w objęcia samego Morfeusza. Chociaż nie ukrywam, że wolałbym odpływać w objęcia pewnego Alana.
***
Kierowca bardzo delikatnie wybudził mnie ze snu kiedy tylko dojechaliśmy pod dość wysoki, elegancki budynek. Całość była wyjątkowo minimalistyczna, aczkolwiek pozłacane litery mówiące o nazwie hotelu psuły całą prostotę. A może wręcz przeciwnie? Podczas wyjmowania walizki z bagażnika taksówki nie zamieniłem ani słowa z jej kierowcą. Wręczyłem mu należną sumę, za co podziękował skinieniem głowy i życzył mi miłego dnia, aby następnie odjechać spod hotelu. Uniosłem głowę podziwiając konstrukcje, mimo że nie było w niej niczego nadzwyczajnego. Ot, zwykły hotel idealny dla mojego starszego brata. Zawsze taki był. Minimalistyczny, ale jednak wyjątkowo arystokratyczny jak na kogoś, kto z początku żył w całkiem normalnej rodzinie. Poczułem lekki dotyk na ramieniu i mimowolnie podskoczyłem, mocniej zaciskając palce na rączce walizki. Odwróciłem się do sprawcy palpitacji mojego serca, aby odetchnąć z ulgą na widok Charline. 
-Charls?! Co ty tu robisz? - nie ukrywałem zdziwienia, na co dziewczyna jedynie się zaśmiała. 
Zmierzyłem ją wzrokiem. Kiedy ostatnim razem ją widziałem, zdecydowanie nie miała białych włosów. Musiałem jednak przyznać, że zmiana korzystnie wpłynęła na wygląd przyjaciółki. 
-Ciebie też miło widzieć Montgomery. - uśmiechnęła się do mnie lekko. - Przyszłam odwiedzić twojego brata, bo prosił mnie o pomoc z jakimiś papierami.
Wzruszyła ramionami. Uniosłem brew nieco zdezorientowany. Mój brat i pomoc... prosić kogoś żeby mu pomógł... dobre sobie. Nie skomentowałem tego jednak w żaden sposób i uściskałem Charline. Chociaż bym się do tego nie przyznawał, to jej też mi brakowało. W zasadzie brakowało mi każdego, kogo nie widziałem dłużej niż jeden dzień a mi na nim zależało. Moje myśli powoli staczały się na tory o wyjątkowo krótkim imieniu, ale rozmyślania na temat mojego... chłopaka, przerwała mi ponownie dziewczyna.
-Jak już tu jestem to zaprowadzę cię do waszego pokoju. Griffin nawet zostawił dla ciebie łóżko przy ścianie, tak jak lubisz. - powiedziała po chwili milczenia, łapiąc mnie za rękę i ciągnąc w stronę wejścia do budynku. Spojrzałem na nią nieco niepewnie, jednak dziewczyna wyboru zbyt wielkiego mi nie pozostawiła i musiałem za nią podążyć. 
Hol tego przedziwnego budynku wcale nie przypominał wyglądu zewnętrznego. Wszystko było pozłacane, podłoga marmurowa a dywany oczywiście czerwone. Nie czułem się zbyt dobrze w miejscach tego typu, a tym bardziej jeżeli nie stać mnie było na choćby jedną noc w nich. I tak, nie chciałem wykorzystywać swojego starszego brata, dlatego było mi strasznie głupio. Spuściłem wzrok, starając się unikać spojrzenia innych ludzi i przede wszystkim nie przyglądać się już bardziej wystrojowi. Wystarczyło mi pianino w rogu, krzesełka dla klienteli kawiarenki i masa obrazów. Obrazów, rzeźb czy wazonów. Wszystko jedno, każde było tak samo wartościowe, a ja dziwiłem się ludziom którzy pozwalali swoim dzieciom biegać tam i z powrotem po terenie recepcji. Płatne Wi-Fi nie stanowiłoby tym bardziej żadnego zaskoczenia. Białowłosa szturchnęła mnie łokciem w żebra, czym zmusiła również do uniesienia głowy. 
- Wszystko w porządku Seanie? - zapytała cicho, jakby nie chciała by ktokolwiek z gości hotelowych nas usłyszał. 
Posłałem jej lekki uśmiech, najlepszy na jaki było mnie stać. Nie chciałem przed nikim się teraz wywnętrzać, a chyba nigdy nikt nie był mi bardziej obcy niż Charline w tamtym momencie. 
- Jasne, chodźmy już do tego idioty. - powiedziałem, po czym przyspieszyłem kroku, aby już nie miała szansy mnie zatrzymać.
Wiedziałem, że im szybciej będę miał to za sobą, tym szybciej wrócę do swojej nowej rzeczywistości. Bardzo tęskniłem za swoim wierzchowcem, ale najbardziej brakowało mi chyba tej całkiem nowej w moim życiu osoby. Ciekawe co teraz robi? To zajmowało moje myśli o wiele częściej niż martwienie się o to, kto zajmuje się obecnie moim rumakiem, czy jak ogarnąć wszystkie sprawy w sądzie. Możliwe, że potrzebowałem czegoś nieco mniej stresującego. Czegoś co jak filary w greckiej świątyni by mnie podparło. A tym czymś była świadomość, że mam kogoś takiego jak Alan. 
- Sean, nie możesz mnie ignorować. - głos dziewczyny zatrzymał mnie w połowie drogi na drugie piętro. Mogłem wybrać windę, ale ona nie pozwoliłaby mi na chwilową ucieczkę od życia.
Wziąłem głęboki wdech, żeby nie powiedzieć czegoś głupiego jak to ja miałem w zwyczaju. 
- Po prostu... nie chcę teraz o tym rozmawiać - wzruszyłem ramionami. - Wiele się wydarzyło od naszego ostatniego spotkania, a ja chyba nie jestem gotowy wszystkiego opowiedzieć. 
Lekko pokiwała głową, jednak nie udało jej się ukryć lekkiego rozczarowania. Ja też byłem rozczarowany, ale bardziej sobą niż mną. Nie miałem pojęcia jak relacja dwóch osób które znały się na wylot mogłaby się momentalnie rozpaść. Przeczesałem ręką włosy i odwróciłem się z powrotem w kierunku drugiego piętra. Schody nie wydawały się być jakąś szczególną przeszkodą, chociaż straciłem trochę na swojej kondycji. Niezręczne milczenie panowało jeszcze dość długo. Kiedy dotarliśmy do pokoju, Griffin rzucał wiele koszmarnych żartów, ale nawet to nie zdołało rozładować napięcia. Zbyt wiele niewypowiedzianych słów oraz obaw krążyło w powietrzu. Charlie opuściła nasz pokój po około dwóch godzinach i niezliczonej ilości wymienionych z moim bratem spojrzeń. Już nie potrafiłem tak łatwo odgadnąć ich znaczenia, jak potrafiłbym zrobić to kiedyś. Kładąc się spać, zdążyłem jeszcze tylko raz wszystko przemyśleć i wydawało mi się, że jestem gotowy chociaż do jednej rzeczy. Zmierzenie się z przeszłością stało się czymś niemalże banalnie prostym. 
***
Obudziłem się głównie przez bruneta, który uderzył palcami stopy w kąt szafki i obecnie wyklinał wszystkich możliwych ludzi na świecie, łącznie z urządzeniami wszelakiego rodzaju oraz wieloma bogami. Powoli dostosowałem swoje oczy do światła dziennego, a następnie powoli podniosłem się, aby załatwić wszystkie najważniejsze poranne czynności. Nie mogłem puścić muzyki jak co rano, ponieważ miałem na głowie też obecność brata. Na dzisiejszą okazję przygotowałem sobie nawet garnitur co zbyt często w mojej szafie się nie pojawiało. Griffin postawił na granatowy, natomiast ja na klasyczną czerń. Skłamałbym, jeżeli powiedziałbym, że się nie denerwowałem. Byłem cholernie przerażony. Wszystko mogło pójść nie tak, a według słów naszego radcy prawnego najważniejsza była pierwsza oraz ostatnia rozprawa, liczył się każdy dzień. Westchnąłem ciężko i przejrzałem się w lustrze, choć wcale nie interesowało mnie to czy aby na pewno dobrze wyglądam. Wiem, że Winters pewnie jakoś skomentowałby mój wygląd. Zapewne wcale nie byłoby to jakoś wyjątkowo pochlebne. I znowu przyłapałem się na takim myśleniu. Chłopak zajmował zdecydowanie zbyt wiele miejsca w mojej głowie. Spojrzałem na brata, który dopiero zakładał buty. 
- Będzie na nas czekała Charlie. Wiedziałeś, że zrobiła prawo jazdy w zeszłym miesiącu? - rzucił Griff, ubierając w tym czasie drugiego buta. 
Odpowiedziałem jedynie milczeniem i ponownie wbiłem wzrok w swoje obuwie. Wyjątkowo interesujące... z czego je wykonali? Usłyszałem lekkie westchnienie brata. Nie mogłem mu się dziwić. Przez ostatnie dni komunikacja ze mną nie należała wcale do najłatwiejszych. Chyba wolałem być niezbyt inteligentnym sobą, niż tym poważnym, którego zjadały od środka niepokój i ból. Wyszliśmy z pokoju, a mój towarzysz zamknął drzwi na klucz. Niespiesznie zeszliśmy na dół, jakby odwlekając nieubłaganie nadchodzącą chwilę zobaczenia się z naszymi największymi koszmarami. Pod drzwiami było jakieś zbiegowisko, dziwnie znana mi sylwetka wykłócała się o coś ze stojącymi przy wejściu ochroniarzami. 
- Muszę tam wejść! Tam jest mój narzeczony! - krzyczał znajomy głos. - Nie wierzy mi pan czy nie rozumie po angielsku?! 
Szybszym krokiem już podszedłem do miejsca zdarzenia i otworzyłem szeroko oczy. 
- Co... co ty tu robisz? - zapytałem starając się uspokoić, nie dać emocjom wyjść na zewnątrz. 
Uśmiech zagościł na twarzy Alana Wintersa. 
- O, proszę. Oto i on - można by powiedzieć, że ton jego głosu był niemalże triumfalny. 
Dwóch ochroniarzy pokręciło ze zrezygnowaniem głowami i wrócili na swoje miejsca przy drzwiach wejściowych. Griffin trzymał się z tyłu, chociaż był równie zaskoczony co ja. 
- Merde, co ty tu robisz? I od kiedy jestem twoim narzeczonym, Winters? Chcesz może mi o czymś powiedzieć? - spojrzałem na chłopaka, mrużąc oczy z lekkim zdenerwowaniem.

Alanku?
No patrz jak ci ładnie odpisałam skarbie no

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.