Strony

niedziela, 17 listopada 2019

Od Alana cd. Seana

***
- Jak to nie macie mojej walizki? - krzyknąłem już nieźle wkurzony na właściwie biedną pracownicę lotniska. Od ponad godziny próbowałem odzyskać mój bagaż, który podobno wylądował gdzieś w Egipcie. Jebanym Egipcie.
- Przykro mi, postaramy zwrócić się panu bagaż tak szybko, jak to możliwe. - uśmiechnęła się lekko, aby odrobinę mnie uspokoić.
- Dobrze. A więc kiedy będzie z powrotem? - westchnąłem głośno, starając się opanować resztki rozumu.
- Za jakieś dwa tygodnie? - powiedziała cicho, zaraz zaczynając rytuał przeprosin.
- Zajebiście! - warknąłem, odchodząc od kobiety. Miałem naprawdę dość. Musiałem jakoś odnaleźć Seana, byłem sam w zupełnie obcym mi kraju, prawie bez pieniędzy i bez dachu nad głową. Czy może być gorzej?
Otóż tak. Miałem zamiar jechać do hotelu, w którym przebywa Sean, ale do tego potrzeba transportu, według GPS-u podróż „z buta” zajęłaby z ponad dwie godziny. Super. No, ale że nie mam auta w kieszeni, tym bardziej prawa jazdy — zostaje taksówka.
- No kurwa co jest z wami! - krzyknąłem na kolejną już odjeżdżającą taksówkę. Dlaczego? Bo albo mnie kurwa nie rozumie, albo nie chce jechać tak daleko za tak małą sumę. Byłem totalnie spłukany, bezdomny i wściekły.
- Jakiś problem? - usłyszałem głos za plecami, gdy tylko zrezygnowany schowałem portfel do plecaka aka podręcznego bagażu. Nawet fajek nie miałem.
- A masz? - zmierzyłem wzrokiem właściciela wzroku. Wysoki, nie tak jak Sean, ale nadal wyższy ode mnie. Pierwsze co przykuło moją uwagę to włosy, nienaturalnie jasne. Sto procent farbowane, platynowy blond a wręcz białe. Kolejną rzeczą, która zwracała na siebie był przekuty nos, na byka, ale jednak piercing. No i okulary, ciemna obramówka ze szkłami czarniejszymi od asfaltu.
- Nie, ale szukam. - nieznajomy uśmiechnął się, zaciągając się mocno papierosem, który trzymał w dłoni. Akcent miał raczej tutejszy, jednak cudownym cudem znał angielski i to bardzo dobrze z tego, co dało się słyszeć.
- A więc jestem. - uśmiechnąłem się szczerze chyba pierwszy raz tego dnia.
- Problemy z taksówką? - spytał jednocześnie wyrzucając niedopałek papierosa. Pewnie obserwował moje marne próby już jakiś czas.
- Ta. Wiele żabojadów albo jest tępych, albo głodnych na pieniądze także stoję tutaj jak ostatni debil. - westchnąłem na co się zaśmiał.
- Ej. Obrażasz moich rodaków. Chociaż to należy im się. - zaśmiał się, na co zawtórowałem mu. Jedyna miła rzecz tego dnia.
- To gdzie cię podwieźć? - zagadnął nagle.
- Że co? - spytałem go jakby mając wrażenie że się przesłyszałem.
- Mam auto w dodatku nie biorę forsy, mogę cię gdzieś zawieźć. - uśmiechnął się białowłosy.
- Sory, ale tak mówi tylko gwałciciel. - wywróciłem oczami, mimo wszystko wciąż się uśmiechając.
- Sprawdź mnie. - wyszczerzył się podchodząc do pobliskiego czarnego audi.
***
Cóż co miałem do wyboru? Zabrałem się z nim, podałem mu adres hotelu i spędziliśmy ze sobą prawie godzinę. W końcu przez auto byliśmy na siebie skazani.
- Co takie biedne maleństwo robi kompletnie samo we Francji. - odezwał się w końcu nieznajomy.
- Skąd wnioskujesz, że jestem tu sam?
- Cóż, masz bardzo nietutejszy akcent... Brzmi coś jak szwedzki? - zamyślił się na moment.
- Norweski. Ale bardzo blisko byłeś. - uśmiechnąłem się. To chyba jedyna osoba spoza mojego ojczystego kraju co poznała mój akcent. Nawet Sean nie poznał.
- A no widzisz. - także się uśmiechnął. - Poza tym wyglądałeś na zagubionego. -
- Więc chciałeś bezinteresownie mi pomóc?
- No, czemu nie w końcu.
- Z każdą sekundą brzmisz coraz bardziej jak gwałciciel. - zaśmiałem się.
- Oj skończ, bo w końcu skorzystam z twojej propozycji. - także się zaśmiał.
- No to, co tu robisz?
- Długa historia.
- Mamy czas. - stwierdził.
- Ktoś ważny dla mnie wyjechał i przyjechałem tu za nim...
- Pokłóciliście się? - zapytał jakby z troską w głosie. A może po prostu był ciekawy.
- Nie, po prostu musiał wyjechać. Jakoś to tak dziwnie wyszło. - zaśmiałem się trochę sztucznie by nie musieć o tym rozmawiać. Zresztą co powie Sean jak się dowie że tu przyjechałem? Zabije mnie? Może gorzej?
- Spoko. To twoja sprawa. W każdym razie powodzenia. - białowłosy uśmiechnął się kojąco.
- Dzięki. - także się uśmiechnąłem.
***
Po jakimś czasie byliśmy już pod hotelem, wysiadłem z auta i pożegnałem się z nieznajomym mając zamiar zniknąć w odmętach hotelu. Jednak chyba byłem trochę wystraszony, bo chwilę stałem jak słup soli przed hotelem.
- Nie stać cię na taksówkę a będzie cię stać na pobyt w takim hotelu? - zapytał białowłosy, siedział jeszcze w aucie i przyglądał się mi.
- Fakt... Coś się znajdzie najwyżej. Jak nie to macie tutaj jakieś fajne mosty? - zaśmiałem się trochę sztucznie.
- Chodź, daj rękę. - zaśmiał się nieznajomy z auta. Podszedłem bliżej niego.
- Po co ci? - uniosłem brew z lekkim uśmiechem.
- Oj daj. - wywrócił oczami i złapał mnie za lewą dłoń, przyciągając bliżej siebie. Podciągnął mój rękaw i zaczął mi coś pisać markerem na przedramieniu.
- Jeśli to ma być twój autograf... - westchnąłem.
- Proszę. - odpowiedział jak tylko skończył ,,podpisywanie się” na mojej ręce. - Zadzwoń jak będziesz w potrzebie! - uśmiechnął się i nim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, odjechał.
- Ciekawy gość. Tylko że nawet nie wiem jak się nazywa. - westchnąłem po czym zerknąłem na bazgroły na skórze. Numer telefonu i jakiś napis - „Everden", pewnie jego imię. Jeszcze narysował do tego uśmieszek. Co za dziwny człowiek.
Mimo wszystko poprawił mi trochę humor i był miły. Ale trzeba było wrócić do rzeczywistości, przecież ciągle stałem przed tym zasranym hotelem. Nie wiedziałem, że Seana stać na coś takiego. Przynajmniej na pewno nie mnie...
Udało mi się przekroczyć próg drzwi wejściowych, które swoją drogą były w chuj wielkie. Udałem się do recepcji i przywitałem się z dość sztucznie miło wyglądającą recepcjonistką.
- Szukam osoby o imieniu Sean Montgomery. - uśmiechnąłem się sztucznie.
- Przykro mi, ale nie udzielamy takich informacji. - kobieta uśmiechnęła się jeszcze sztuczniej ode mnie.
- Przykro mi, ale bardzo potrzebuje się z nim zobaczyć.
- Przykro mi, ale pan nie może. - znowu ten sztuczny uśmiech.
- Proszę, to mój narzeczony. - wymyśliłem coś na szybko, wiedząc, że jakby Sean to usłyszał pewnie by mnie ukatrupił.
Recepcjonistka jakby zmierzyła mnie wzrokiem totalnie zniesmaczona. Cóż, jebani homofobii czy inne badziewia jak ona.
- Przykro mi. - powtórzyła kolejny raz tą samą już głupią formułkę.
- Mam to gdzieś, sam sobie poradzę. - westchnąłem po czym ruszyłem w stronę wejścia do pokoi gdy nagle ta szmata wezwała ochronę. W parę sekund zmaterializowali się wręcz przede mną i odepchnęli mnie od przejścia.
- Chcę przejść! - warknąłem na nich a oni jedynie coś pieprznęli po francusku.
- Muszę tam wejść! Tam jest mój narzeczony! - krzyczałem już totalnie wściekły. - Nie wierzy mi pan czy nie rozumie po angielsku?!
Wtem zza ich pleców pojawił się Sean. Zrobił wielkie oczy na mój widok.
- Co... co ty tu robisz? - zapytał ze spokojem.
- O, proszę. Oto i on — uśmiechnąłem się triumfalnie. Dwóch ochroniarzy pokręciło ze zrezygnowaniem głowami i wrócili na swoje miejsca przy drzwiach wejściowych.
- Merde, co ty tu robisz? I od kiedy jestem twoim narzeczonym, Winters? Chcesz może mi o czymś powiedzieć? - spojrzał na mnie, mrużąc oczy z lekkim zdenerwowaniem.

- Zamknij się błagam bo będziesz pierwszą osobę którą dziś zabiję. Nawet nie masz pojęcia jak ciężko było mi się tutaj dostać. - westchnąłem, cholernie wyczerpany. - Połowa tych pieprzonych Francuzów nie mówi po angielsku, ich jebane lotnisko wywiozło mi walizki do jakiegoś Egiptu a na dodatek ta banda debili nie chciała mnie wpuścić! - wskazałem palcem, dwójkę ochroniarzy. Oni jedynie zabójczo zmierzyli mnie wzrokiem. Na całe szczęście, bo jeszcze by była kolejna afera a może by mnie jeszcze pobili.
- To nie jest odpowiedź na moje pytanie Ma cherie. - uniósł jedną brew.
- Jeszcze jedno pierdolone francuskie słowo a odgryzę ci język. Przysięgam! - wewnętrznie zabiłem go wzrokiem. - Nie tak wyobrażałem sobie pobyt a kraju miłości. - westchnąłem, chłopak znowu nie otrzymując odpowiedzi, chciał zapewne znowu powtórzyć pytanie, szybko mu jednak przerwałem:
- Musiałem jakoś coś wykombinować, żeby mnie wpuścili no. Zresztą wizja przyszłości nie jest ze mną taka zła. Jeszcze będziesz mnie na kolanach błagać abym przyjął twoje oświadczyny durniu. - wywróciłem oczami, nie dając ani na moment spokojnie i racjonalnie dać mu pomyśleć.
- Głupi jesteś Winters. - zaśmiał się, krzyżując ręce na piersi. Jego ręce przykuły moją uwagę. Były nienaturalne? Być może, to kwestia materiału. Dopiero teraz zauważyłem, że ma na sobie garnitur, jak jego brat. Klasyczna czerń, uroczo.
- Przecież ty już ubrany na nasz ślub. - zaśmiałem się z niego, na co ten uśmiechnął się jakby kojąco. Jakby przez cały ten czas był zmęczony.
- Zresztą sam jesteś głupi Montgomery! - krzyknąłem niemal na pół hotelu, orientując się, że Sean właśnie obraził mój boski majestat.
- Wlokę się tutaj parę dni, ledwo żyje, te jebane, napakowane żabojady mało mnie nie pobiły a ty nazywasz mnie głupim tak?! - warknąłem zaciekle, mając ochotę go rozszarpać. Tak samo, jak ponad połowę świata. - Może chociaż jebane dziękuję albo zrób coś z tymi ochroniarzami! 
Sean tylko uśmiechnął się szerzej, podszedł bliżej mnie i mocno się do mnie przytulił. 
- Dziękuję. - powiedział cicho, przez co mimowolnie się uśmiechnąłem.
- Sean... - nasze miłe przytulanki przerwał głos jego brata, którego swoją drogą też dopiero teraz zauważyłem.
- Spieszymy się. - dodał. Przywitałem się z nim lekkim skinieniem głowy, ten lekko się uśmiechnął. Wyglądał na mniej zmęczonego od Seana, ale nadal obaj byli czymś zdenerwowani.
- Tak, ale Alan...
- Jedź, jakoś sobie poradzę, pozwiedzam a potem pogadamy. Nie martw się mną. - uśmiechnąłem się kojąco, nie chciałem mu dokładać też swoich problemów.
- Powodzenia. - dodałem na wszelki wypadek, mimo iż nie znałem celu ich pośpiechu.
- Dziękuję, raz jeszcze. - brunet uścisnął mnie jeszcze raz i wyszedł z budynku.
Było to dość krótkie spotkanie ale i tak cieszyłem się że mnie nie zabił, czy coś. Nadal jednak byłem bez dachu nad głową, nie wiedziałem kiedy Sean wróci i co się będzie działo a tym bardziej byłem bez grosza przy duszy. Zadzwoniłem więc po białowłosego chłopaka spod lotniska. Kto wie może pobyt w kraju miłości nie będzie taki zły?

Sean?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.