Strony

niedziela, 13 października 2019

od Beauregarda cd. Ricka

- Mniej wiesz, lepiej śpisz, jak to mówią - zaśmiał się. Zmierzyłem go wzrokiem z lekkim zrezygnowaniem, co najwyraźniej go rozbawiło, bo znów wybuchnął śmiechem.
- Wyjaśniłem wszystko, także nie masz się czego martwić.
- W sensie? - dociekałem cicho. Zaniepokoiły mnie te słowa.
- Pobiliśmy się, w zasadzie bardziej ja jego, póki nie zaczął wymachiwać jakimś nożykiem. Fakt, rozciął mi rękę, ale to bardziej moja wina, bo próbowałem wyrwać mu to tępe narzędzie z ręki. Zrobiłem to jednak tak nieumiejętnie, że widzisz jak wyszło. - Znów się roześmiał. - Dokończyłem obijać mu tyłek, aż zaczął mnie błagać o litość i ot cała historia.
Patrzyłem na niego w niejakim szoku. Nóż? Bójka? Przecież mogło mu się coś stać, komuś innemu mogło...
- Ale... nie użyłeś tego noża? P-prawda? - spytałem  od razu po tym, jak ta myśl pojawiła się w mojej głowie.
- Nie, no co ty! - Przewrócił oczami. Chyba nieco zirytowało go to, że w ogóle wpadło mi to do głowy. - Nie jestem taki jak on.
 Przyszła moja ulubiona rzecz z całego świata - niezręczna cisza. A wraz z nią pojawiło się zrozumienie, że właściwie to przeze mnie doszło do tego wydarzenia. Poczułem mocne wyrzuty sumienia.
- Przykro mi... - wymamrotałem.
- Dlaczego niby? - Chłopak był szczerze zdezorientowany.
- No bo... to moja wina - wyjaśniłem, nie patrząc na niego.
- Przestań - przerwał mi ostro, bez cienia uśmiechu na twarzy.
- Nawet tak nie myśl, stało się i tyle, a to nie jest twoja wina, że faktycznie przyjaciel, którego znałem przez praktycznie, no całe życie, okazał się pieprzonym pojebem. - Ponownie się zaśmiał, ale tym razem bardziej w celu ukrycia emocji. Zrobiło mi się go szkoda. Tak pobić się ze swoim przyjacielem...
- To naprawdę nie jest twoja wina. A ja nie mówię tego tylko, byś czuł się lepiej, po prostu tak jest i musisz zrozumieć ten fakt, ciołku. - Przewrócił oczami i ułożył się wygodniej w fotelu. Przez głowę przemknęła mi myśl, że dobrze w nim wygląda. Tak... domowo.
- Najważniejsze że jesteś cały - powiedział. Był strasznie miły, tylko czy naprawdę powinien? W końcu wszedłem pomiędzy niego i przyjaciela...
- Znaczy, no wiesz... Mógłby cię dalej męczyć, a to nie byłoby w porządku. Także no... - Zaczął się plątać. Rick zaczął się plątać. Rick. Sam trochę nie wierzyłem w to, co słyszę, a echo jego wcześniejszych słów brzmiące w mojej głowie wcale mi nie pomagało we włączeniu myślenia.
- Dzięki... - powiedziałem cicho. Rick się uśmiechnął, ale nic nie powiedział, co z jednej strony przyniosło mi ulgę, a z drugiej... żal? Nagle nie wiadomo skąd przyszło poczucie, że chciałbym go posłuchać trochę dłużej. Chwila, co?
Niezręczna cisza pojawiła się szybko, ale jej pogromca (tudzież Rick) nie próżnował i już wkrótce poskromił ją wstaniem z fotela. Nie zdziwiło mnie to, dokąd się udał - kuchnia. Po chwili poszedłem jego śladem w obawie o bezpieczeństwo mojego prawie ulubionego pokoju w tym mieszkaniu. Chłopak siedział na blacie, najwidoczniej czekając na mnie.
- To co jemy?
Spojrzałem na niego trochę zdezorientowany. No to mnie zaskoczył... może i apteczkę miałem zawsze pełną, ale z lodówką już gorzej. Rick przewrócił oczami, wyrażając swoją dezaprobatę co do mojego nieprzygotowania.
- Chyba nie myślisz, że pomogłeś mi i ja już sobie pójdę? - roześmiał się. - Jestem głodny - oznajmił.
- Nie mam pojęcia szczerze... - odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
- Zamówmy coś! - Chłopak uśmiechnął się szeroko i zeskoczył z blatu, przyprawiając mnie o mały zawał serca. Może i plasterki miałem, ale żelu chłodzącego na skręconą kostkę już nie.
- Tylko co? - zapytałem bezradnie.
- Jadłeś kiedyś chińszczyznę? 
Pokręciłem przecząco głową, na co Rick zareagował szczerym zdziwieniem.
- Oj zadziwiasz mnie dzisiaj Misiek - zaśmiał się. Ja siebie też. 

***
Po jakichś trzydziestu minutach odezwał się dzwonek do drzwi. Rick poszedł odebrać, a ja dziękowałem mu w duchu za jego pewność siebie. Otworzył pudełko, z którego wydobył się ciekawy aromat, i wyjął z niego pałeczki.
- Nie będziemy... jeść sztućcami? - zapytałem trochę onieśmielony.
- Chińszczyznę? - Zmarszczył brwi i podał mi moją porcję.
- To byłoby kalectwo - zaśmiałem się, biorąc swoje pałeczki do ręki.
- Ja niezbyt potrafię - przyznałem zawstydzony. - Może wezmę jednak widelec?
- Nie ma mowy - zaprzeczył kategorycznie. - Dasz radę.
- Ale...
- Nie ma "ale". To nic złego, nie umieć i uczyć się czegoś nowego. Zresztą jak człowiek głodny, to się nauczy, nie Misiek? - uśmiechnął się tak szczerze, że naprawdę dodał mi otuchy. 
Teraz cała kuchnia wypełniła się miłym zapachem. Odpakowałem swoją porcję i spróbowałem chwycić jakoś pałeczki, starając się podpatrzeć technikę Ricka. Szybko jednak wyślizgnęły mi się one z dłoni.
- Nie tak. - zaśmiał się.
Nie odpowiedziałem, spojrzałem tylko na niego bezradnie. Chłopak wyciągnął rękę i chwycił moją dłoń, na co zareagowałem dość... dziwnie, bo przez moje ciało przeszedł nieznany mi dotąd dreszcz. Nie czułem się zagrożony, powiedziałbym nawet, że przeciwnie.
- Musisz o tak - tłumaczył mi, jednocześnie ustawiając moje palce. Gdy były w dobrej pozycji, puścił i zaczął jeść.
Ja też z determinacją zabrałem się za spożywanie kusząco pachnącego posiłku. Naprawdę się starałem, przysięgam, ale jakoś mi to nie szło. To znaczy tak, udało mi się coś nimi podnieść, to jest dwa ziarenka ryżu i trochę warzyw, ale w porównaniu z idącym jak tornado Rickiem szło mi bardzo słabo.
- Nie, nie dam rady. Za długo będę się męczyć z tym... - zrezygnowany odłożyłem pałeczki.
- Spodziewałem się, że będziesz bardziej wytrwały - westchnął. Chyba trochę go zawiodłem.
Nagle jego twarz rozświetliła się.
- Otwórz paszczę - polecił z uśmiechem.
- Co takiego? - popatrzyłem na niego z niezrozumieniem.
- Skoro nie chcesz jeść to cię nakarmię - wzruszył ramionami, jakby rozmawiał z dzieckiem.
- Nie... Nie chcę, nie ma mowy! - zaprzeczyłem pospiesznie.
- Nie ma mowy, nie ma mowy - zaczął mnie przedrzeźniać, czym mnie zamurował. Przysunął pałeczki z jedzeniem bliżej mojej twarzy. Dawno nie byłem bardziej zdezorientowany.
- Masz trzy sekundy albo jedzenie wyląduje gdzieś na ścianie. - Na jego twarzy pojawił się złowieszczy uśmieszek.
- Ale, nie, ja nie... - presja zrobiła swoje i zacząłem się plątać.
- Jeden... - zaczął odliczać, przez co nieco spanikowałem i otworzyłem usta. 
Rick władował mi bezceremonialnie jedzenie do ust. Przeżułem je i wskutek dziwności całej tej sytuacji poczułem, jak zaczyna mi się robić gorąco w twarz. Ach tak, moje ukochane rumieńce. Najlepszy wynalazek ewolucji. Czujesz wstyd lub zażenowanie i chciałbyś, żeby minęło to  jak najszybciej? Nic z tych rzeczy! Już teraz dzięki plamom czerwieni na twojej twarzy wszyscy dowiedzą się, że czujesz się niezręcznie, przez co poczujesz się, uwaga... dokładnie tak! Jeszcze bardziej niezręcznie! Życie. Po prostu życie.
Po chwili chłopak zabrał rękę i roześmiał się, udając, że wydarzenie, które właśnie miało miejsce, nie było w żadnym stopniu niezręczne. Pozostało mi mieć nadzieję, że przestałem się rumienić. 
- I jak? Lepiej smakuje z mojej ręki? - uśmiechnął się ciepło, co wywołało u mnie nerwowy śmiech.
- Oczywiście - odparłem i poczułem wypływający naturalnie na moją twarz uśmiech. Twarz Ricka też rozświetliła się.
Po jedzeniu chłopak poprosił mnie o coś ciepłego do picia, a sam poszedł do salonu. Po kilku minutach wróciłem z dwoma kubkami herbaty, notując sobie w myślach, żeby kupić kawę. W głównym pokoju zastałem widok, którego bynajmniej się nie spodziewałem - Rick rozłożył się na całą długość kanapy i najwyraźniej... spał? Podszedłem bliżej i spojrzałem na jego twarz, wstrzymując oddech, zupełnie jakby wypuszczanie powietrza przez nos mogło go obudzić. Spał jak dziecko, jedną rękę trzymając pod jedną z ozdobnych poduszek. Uśmiechnąłem się mimowolnie, z plasterkiem o wzorku Kubusia Puchatka na brwi wyglądał niezwykle pociesznie. Szybko jednak otrząsnąłem się i zmarszczyłem brwi z powodu zaistniałej sytuacji. Faktycznie, było już dość późno, ale żeby zasypiać? Pozazdrościłem mu przez chwilę łatwo przychodzącego snu. Westchnąłem cicho i pokręciłem głową z politowaniem, idąc po cichu do sypialni. Z niejakim żalem zdjąłem z łóżka mój ulubiony brązowy koc i wziąłem go pod pachę, po czym powędrowałem z powrotem do salonu i śpiącego w nim Ricka. Powoli przykryłem chłopaka i wstrzymałem oddech, kiedy zmarszczył śmiesznie nos przez sen, po czym uśmiechnąłem się, rozbawiony zabawnym gestem i moją równie zabawną reakcją. Sprawdziłem, czy stopy Ricka są dobrze przykryte, i poszedłem przebrać się w piżamę, dalej trochę nie dowierzając całemu zajściu. Wlazłem w kratkowaną piżamę, zgasiłem wszędzie światło i poszedłem do sypialni. Zdjąłem okulary, po czym z ulgą wpełzłem pod kołdrę i zagrzebałem się w niej, pogrążając się w myślach i wspomnieniach dnia, który powoli stawał się już minionym. Czułem się trochę dziwnie z faktem, że w salonie spał Rick. 
Akurat w momencie, w którym zaczynałem zasypiać, dotarły do mnie dźwięki przypominające duszonego świstaka. Otworzyłem szeroko oczy i jęknąłem w duchu, kiedy połączyłem fakty. Chrapanie. Nakryłem poduszką głowę, żeby poczuć się jak w filmie. Nie pomogło. To znaczy pomogło, ale nie mogłem oddychać. Cóż, pozostało mi chyba tylko docenić, eee... symfonię graną przez drogi oddechowe mojego tymczasowego współlokatora. W końcu zasnąłem, ale nie było mi dane zapomnieć o obecności Ricka. W ciągu nocy wiele razy budziłem się przez jakieś głośniejsze dźwięki, które akurat postanawiała wydawać krtań chłopaka.
***
- Nie ma nic na śniadanie.
Uchyliłem zdezorientowany powieki i zmrużyłem oczy. Nieco oprzytomniałem, kiedy nade mną pokazała się rozmazana twarz Ricka. No tak, on dalej tu był. Westchnąłem bezgłośnie i sięgnąłem po okulary, po czym bezwiednie umieściłem je na nosie. 
- Nie ma nic na śniadanie - powtórzył beztrosko i wyszczerzył się z zadowoleniem, patrząc, jak przytomnieję. 
- Słyszałem... zresztą nie tylko to. Powinieneś dawać koncerty - mruknąłem, ubolewając nad właściwie nieprzespaną nocą. Niewyspanie i niespodziewana pobudka chyba dodała mi nieco pewności siebie. 
Rick spojrzał na mnie z niezrozumieniem i po chwili znów znalazł sobie nowy powód do radości.
- Ale ty masz śmieszne włosy rano - zaśmiał się i przejechał ręką po mojej głowie. - Jest dziewiąta rano - dodał, jakby przewidując moje następne pytanie. - Co ty tak długo nie wstajesz, nie wyspałeś się czy co? Bo muszę ci powiedzieć, że co jak co, ale kanapę masz niezmiernie wygodną. Mogę się już wprowadzać? - Ponownie się wyszczerzył, nie dając mojemu dopiero co obudzonemu mózgowi ani chwili na zarejestrowanie tego potoku słów. 
Odpuściłem sobie analizowanie wypowiedzianych przez niego słów i oznajmiłem cicho, że idę do łazienki. Zabrałem jakieś ubrania i poczłapałem przed lustro. 
- Jakbyś nie wiedział, nie mamy nic na śniadanie! - Usłyszałem krzyk chłopaka dochodzący z sypialni. Pokręciłem głową z lekkim rozbawieniem. Do czego to doszło.
Kilka minut później wyszedłem z łazienki. Na kanapie siedział Rick, obok niego był pięknie złożony koc. Pokiwałem głową z uznaniem. Postarał się.
- W ogóle - zaczął - pożyczyłbyś mi jakąś bluzkę? Nie chcę kolejnych dwudziestu czterech godzin spędzić w tym - wskazał na swój T-Shirt.
- Eee... okej, dobra - odparłem, trochę zaskoczony prośbą chłopaka, i podszedłem do szafy w poszukiwaniu jakiejś dużej bluzki. Znalazłem jakąś granatową i podałem ją Rickowi, który rzucił słowo podziękowania i zabrał się z nią do łazienki.
- No to... idziemy do sklepu, nie? - powiedziałem, jak wyszedł, nie będąc pewnym, czego właściwie chłopak ode mnie oczekuje.
 - W końcu jakieś konkrety! Widzę, że zauważyłeś, jak poskładałem koc - wyszczerzył się i poklepał nakrycie. - To idziemy.
 Wstał i szybko założył buty, po czym nisko się ukłonił, robiąc w powietrzu ręką mnóstwo niepotrzebnych zawijasów i tym samym przepuszczając mnie w drzwiach. Pokręciłem lekko rozbawiony głową i w ciszy zamknąłem drzwi na klucz.
 - Co ty taki niemrawy dzisiaj? - zapytał Rick, gdy szliśmy korytarzem.
 - Nie spałem pół nocy - przyznałem i spojrzałem na niego z lekko uniesionymi brwiami.
 - Masz problemy ze snem? - zaciekawił się, na co ja westchnąłem.
 - Tak, zwłaszcza jak ktoś chrapie całą noc - odburknąłem, bocząc się pół żartem, pół serio. Byłem ciekawy reakcji chłopaka, ale bałem się, że weźmie to na poważnie... zresztą czemu miałby?
- Ja i chrapanie? - zdziwił się. - Co ty, zdawało ci się.
- O wiele rzeczy mnie już ludzie oskarżali - zerknąłem na niego z rozbawieniem i korzystałem dalej z przypływu jako takiej pewności siebie - ale halucynacji jeszcze nie było. Gratuluję oryginalności - zaśmiałem się cicho i zdziwiłem tym, jak z każdą chwilą czułem się coraz bardziej komfortowo.
- Wooow, ktoś tu się rozkręca - roześmiał się i pokiwał z uznaniem głową. - Zresztą skąd ja mam wiedzieć, co ty do tej swojej herbaty dosypujesz? Mówią, że cicha woda brzegi rwie. - Wzruszył ramionami i tym razem oboje wybuchliśmy śmiechem. - Ale serio chrapię? - dodał po chwili z udawanym zaniepokojeniem, gdy się trochę uspokoiliśmy.
- Niemiłosiernie - przyznałem. - Następnym razem ci nagram.
Chwilę zajęło mi zorientowanie się, co właśnie stwierdziłem.
- To znaczy... - nagle uleciała za mnie pewność siebie i wbiłem wzrok w podłogę. O nie. Rumieńce. - Ja wcale... znaczy nie mówię, że... przepraszam - zaplątałem się.
- Oj Misiek - westchnął i poczochrał mnie po włosach, na co mimowolnie odrobinę się uchyliłem. - To szykuj dyktafon, bo muszę ci przyznać, że masz wygodną kanapę - stwierdził i otworzył drzwi akademika.
Zawahałem się chwilę przed wyjściem, ale przeszedłem przez próg, w duchu dziękując Rickowi za luźne podejście do całej sprawy.
- Zimno się robi - zauważył chłopak.
Faktycznie, jesień już na dobre zadomowiła się w Akademii, na co świetnie wskazywały kolorowe liście. Wziąłem głęboki oddech, aby poczuć ten charakterystyczny jesienny zapach.
Po jakichś dwóch minutach spokojnego marszu weszliśmy do sklepu.
- To co bierzemy? - zagadał Rick.
Zawahałem się na chwilę.
- Płatki? Chleb? - zaproponowałem.
Rick pokiwał powoli głową. Wyglądał, jakby usiłował sobie coś przypomnieć. Nagle jego twarz rozświetliła się, a po chwili na jego ustach pojawił się podejrzany uśmieszek.
- Kawa! - wyszczerzył się i pociągnął mnie za rękaw do półki z różnymi rodzajami tego napoju. - To teraz szkolenie. Którą byś wybrał?
Uniosłem brwi i po chwili ostrożnie wyciągnąłem kawę z całkiem ładnym opakowaniem. Rick spojrzał na mnie z czystą dezaprobatą i westchnął.
- Wziąłeś dosłownie najgorszą, jaka istnieje. Ścieki. Fu.
- To która jest lepsza? - spytałem bezradnie.

Rick? Wreszcie XD



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.