środa, 29 stycznia 2025

Od Maddie cd. Arthura

Udałam zdziwienie, a następnie pokręciłam głową.
- Nie znam – stwierdziłam. – Chociaż nie gwarantuje, że nie widziałam jej na ulicy – dodałam i skupiłam się na dopiciu napoju przez słomkę, aż nie zaczęłam przez nią siorbać. Śniadanie miałam właśnie z głowy.
Arthur miał rację, znałam tą kobietę, ale nie pamiętałam skąd. W jakiś sposób jej zachowanie było mi znane, a to spojrzenie kojarzyło mi się źle. Jednak co to dokładnie było? Nie mogłam sobie przypomnieć, więc uznałam, że nie jest to na tyle ważne, aby walczyć ze wspomnieniami.
Spojrzałam na czarnoskórego opiekuna i dwójkę małych dzieci. Przy nich stał pracownik, a może nawet kierownik, zważając na jego odmienny niż reszta personelu strój. Kierownik pocieszał mężczyznę, podczas gdy jego podopieczni zajadali się kanapkami. Jakby tak pomyśleć, ich również musiałam znać z wyglądu – w końcu mieszkając kilka lat w tym samym mieście zauważasz, że wokół ciebie przebywają ciągle ci sami ludzi.
Tylko nie ta kobieta. Ona nie była stąd. A jej partner? Chociaż jego w ogóle nie kojarzyłam, miałam wrażenie, że jest gorszy niż ona. To było uczucie podobne do tego, kiedy we śnie wiesz, że coś strasznego czyha w ciemności. Nie widzisz go, ale czujesz. Teraz podobnie się czułam.
- Jakie dalsze plany? – zapytał chłopak wycierając palce chusteczką, co również po chwili zrobiłam.
- A która godzina? – chłopak zerknął w telefon i odpowiedział. Było koło południa. – Myślisz że wybranie się na ostatnie zajęcia to dobry pomysł? – przez chwilę się zastanawiał.
- Chyba lepiej udać chorą i przyjść innego dnia – posłałam mu dwa kciuki w górę, że to był dobry pomysł. Może wujek się tak mocno nie rozzłości, kiedy się dowie o wagarach? 
- A ty? Wracasz na zajęcia czy odpuszczasz? – chłopak odparł, że pojedzie w końcu do warsztatu.
- Podrzucić cię gdzieś? – zaczęliśmy się zbierać do wyjścia. W tej chwili z mojej kieszeni wydobył się dźwięk znanej mi melodii z serialu Gravity Falls. Wyciągnęłam telefon i ujrzałam znaną mi nazwę na wyświetlaczu. Uśmiechnęłam się krzywo wiedząc, że prawdopodobnie, tak na 89% wagary nie poszły mi płazem. Odebrałam telefon od wuja.
Rozmawiałam z opiekunem podczas całej drogi do samochodu Arthura. Z telefonu dochodził surowy, ale również zrezygnowany głos. Przyjęłam na klatę jego opinię na temat mojego „nagannego” zachowania, nawet nie próbując się bronić – bo nawet nie dał mi możliwości! Zawsze coś wymyślałam, on o tym wiedział i dzisiaj, najwidoczniej pod nadzorem terapeuty, nie pozwolił mi dojść do słowa.
- Jutro będzie lepiej. Zobaczysz – odpowiedziałam na samym końcu, aby go pocieszyć. 
Pożegnaliśmy się, schowałam telefon do kieszeni i spojrzałam na Arthura, stojącego przy aucie.
- Nie zgadniesz – zaczęłam.
- Tak szybko zadzwonili ze szkoły? – zapytał zdziwiony, jakby nie był pewny, czy zgadł. Pokiwałam głową.
Zaproponował jeszcze raz podwózkę, ale odmówiłam, twierdząc, że chce się przejść. To była prawda, ukryłam jednak przed nim fakt, że po prostu nie chciałam. W pewnym sensie czułabym, że powinnam mu oddać za paliwo. Nie ma nic za darmo. Prócz wpierdolu. Chociaż niektórzy i za niego płacą.

Arthur? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.