czwartek, 30 stycznia 2025

Od Insua'y

   Spojrzenie dziewczyny przeniosło się powoli oraz czujnie na zegar wiszący nad biurkiem  nauczyciela po lewej stronie małej sali wykładowej. Wypełnione brzozowym drewnem pomieszczenie rozświetlało delikatne światło padające z ogromnych, oprawionych w czarną ramę okien. Szyby wyglądały na świeżo umyte, a jesienny poranek na zewnątrz zachęcał subtelnością światłocienia układającego się na drzewach. Kilku uczniów przechodziło właśnie nazbyt spokojnie przez polankę, jakoby nie zdając sobie sprawy z własnego spóźnienia. Ich płaszcze powiewały na wietrze, a trzymane książki wydawały się niemalże wyślizgiwać się spod skórzanych rękawiczek. Sielankowość obrazka zdawała się pociągająca, zachwycająca i wyciszająca jednocześnie. Jakby było się w innym świecie, poza wszelką znaną rzeczywistością, której powolne i ciche dobijanie się głuchło w dźwiękach jesiennych podmuchów.
    Choć minęło już trochę czasu odkąd się zjawiła w tym mieście, wciąż nie mogła się przyzwyczaić do dziwnej atmosfery szkoły. Z jednej strony było w niej coś z nieożywionej materii, która powoli zapełniała każdą przestrzeń. Z drugiej zaś ta powoli nastająca martwota jak nic innego wprawiała ciała żywe w coraz szybszy pęd. Motywację, by wykorzystać ten czas na jak najpilniejszą naukę. Jakbyśmy uciekali przed tą czarną materią, uśpieniem poprzez, wręcz nadmiarowe, korzystanie z narzędzi myślowych. To miejsce było jednocześnie nowoczesne i głośne, z drugiej zaś odosobnione oraz wyobcowane, a kombinacja tych sprzeczności pozostawała w wiecznym konflikcie z wyobraźnią o takich miejscach.
    Insua płynęła wraz z nurtem tego miejsca, z tą nieustającą pogonią za doskonałością. Oddawała się więc nauce w każdej niemalże minucie dnia, pozwalając sobie na tylko chwilowe oderwanie się od rzeczywistości. Na zagubienie się we własnej rzeczywistości. Jesień więc zarówno pod względem rozszerzania martwoty, jak i pogłębienia istniejącego stanu, zdawała jej się ukochanym okresem w roku. W tym bowiem jednym momencie miała niepodważalne argumenty by nie wychodzić na miasto czy drinki. By trwać w swoim lekkim odizolowaniu od aktywności. Chłód popołudni, wiatr i niemalże nieprzemijający deszcz były czymś co odpędzało z ludzkich głów szalone pomysły na biwaki, ogniska oraz wypady nad jeziora.

     Zajęcia zaczęły się w momencie gdy myśli dziewczyny wróciły na ziemię. Umieszczając ją z powrotem w znanych ramach. Oderwała więc wzrok od zegarka, z którego mocy nie skorzystała, a który stanowił jedynie przedmiot na tyle oddalony by można było na nim popaść w myśli. Drzwi sali otworzyły się delikatnie, praktycznie bezgłośnie. Nauczycielem podstaw żywienia koni okazał się nazbyt wysoki mężczyzna o porcelanowej cerze, wyglądającej nieco niezdrowo. Przechodził przez klasę ze wzrokiem utkwionym przed sobą, choć nie na niczym konkretnym. Ruchy miał swobodne, choć pozbawione gracji i delikatności. Jego średniej długości, kruczoczarne włosy ścięte na kształt wzburzonych morskich fal, o nierównej długości, były zaczesane do tyłu na żel pokrywający je grubą warstwą. Fryzura wydawała się tak idealna jakby właśnie w ten sposób wyglądała co rano, jakby istniała w ten sposób. Tweedowa marynarka o kolorze beżu oraz biała koszula dodawały mężczyźnie dziwnego kamuflażu zlewania się z tłem. Wyglądał niemalże jak duch poruszający się między ławkami, jak przemieszczające się ubrania bez wyrazu i cielesnej formy. Wszystko w nim było szyte na miarę, nie było w tym miejsca na chaos czy pomyłki. Przestrzeni na wolność oraz dzikość.
    Insua przyglądała mu się tak długą i niezręczną chwilę, iż we własnej głowie skarciła się za tak niekulturalne zachowanie. Rozejrzała się w swojej środkowej ławce, by choć na chwilę zmienić perspektywę. Jej próby odwrócenia uwagi spełzły jednakże na niczym. Nic nie kusiło jej wzroku bardziej, jak widok dorosłego osobnika o tak wyjątkowej aparycji. Zawieszała więc na nim swoje stalowe spojrzenie. 
    Gdy tylko dotarł on na środek sali odwrócił się przodem do uczniów, rozpoczynając swój wykład. Jego ciepły i rzeczowy głos wydał jej się dopełnieniem obrazu mężczyzny nie z tego świata. Oderwanego od rzeczywistości człowieka o dziwnych zachowaniach i równie zadziwiającej niematerialności. 





    Inusa stała przed swoją szafką na korytarzu. W jej zaplątanej w miliony myśli głowie wciąż na nowo pojawiał się obraz tego stworzenia. Człowieka, którego istnienia dowodziła tylko ciepła dłoń, której dotknęła omyłkowo biorąc w dłoń oddawany sprawdzian. Nie rozumiała co ją w tej sytuacji intrygowało, co było na tyle zajmujące, iż jej mózg wracał do tego zdarzenia. Głosy i wszelkie dźwięki otoczenia zdawały się nie istnieć. Jak w krainie wyobraźni, w której zawieszeni ponad przestrzenią dryfujemy w nieistniejącym świecie. Stojąc twarzą w stronę swoich własnych obowiązków i szukając niewidzącym wzrokiem podręcznika do czegoś co miała następne, choć nie wiedziała czym owy przedmiot był, próbowała pozbyć się swoich myśli. Panować nad własnym umysłem jak miała to w zwyczaju. Obrazy jednak jedynie się przeistaczyły, zmieniały i ewoluowały zamiast zapadać się pod własnym ciężarem.
    Stała niczym w transie, nie ruszając się nawet o centymetr. Oddychając i podtrzymując swe funkcje życiowe, nie za swoją sprawą, a niewidzialnej maszyny działającej obok niej. Czas z pewnością przemijał, choć w jej przestrzeni był on jedynie abstrakcyjnym pojęciem oddalonym od jej ciała na wiele tysięcy lat świetlnych. Muskała go tylko podświadomym przeświadczeniem o jego upływie, nie zaś świadomym jestestwem.
    Niespodziewanie została złapana za ramiona. Wyrwana z myśli, ciał niebieskich i tweedowych marynarek. Gwałtownie pociągnięta w stronę orbitującego wokół niej świata. Ruch był delikatny, niemalże czuły i niepewny. Skuliła się by odsunąć się od swojego napastnika i zanim w ogóle pomyślała o tym co robi, wodzona instynktem, odwróciła się i próbowała uderzyć w cel.
    “Cholerny Detenes” myślała w tamtym momencie, a rozbrzmiewająca w jej uszach muzyka złości pozostawiała ślady na świecie zewnętrznym. Działała z taką szybkością, pędem zasilanym emocjami, że nawet nie miała ułamka sekundy by uświadomić sobie dlaczego. Jej płaska dłoń natrafiła na policzek, a dźwięk plaskacza rozniósł się niemalże komicznie głośnym mlaśnięciem. Gdyby nie ogólny hałas towarzyszący takim placówkom, z pewnością owy dźwięk dotarłby do uszu samego dyrektora. Siła rozpędu w obrocie pozwoliła jej wyrwać się z uścisku, który mimo skromności, wydawał jej się agresywny. Wręcz osobisty. Otaczające ich osoby odwróciły głowy w stronę nagłego zachwiania równowagi sił. Wzroki przebiegały między dziewczyną stojącą teraz w pełnym skupieniu napędzanym hormonami, a chłopakiem, który dotykał obiema dłońmi policzka. 
    Gdy opadła pierwsza dawka adrenaliny, a świadomemu mózgowi udało się dotrzeć do głosu, Insua zaczęła nie tylko patrzeć. Ona zaczęła widzieć, nagle obudzona z niemalże martwego snu. Tam jednak gdzie miał znajdować się Detenes, stał chłopak z odwróconą na bok twarzą i wielką, zaróżowioną plamą widoczną między palcami dłoni o raczej mało jasnej cerze. Spodziewane białe włosy okazały się czekoladowe, a heterochromatyczne oczy spojrzały w jej z ewidentnym szokiem i wyrzutem. Powoli odwrócił twarz przodem do niej i odsunął palce dłoni od policzka przyglądając się im badawczo, jakoby spodziewał się krwi.
    Insua otworzyła usta by coś powiedzieć, ale w jej głowie nie istniała żadna złożona wypowiedź. Ba, nie potrafiła nawet zebrać porządnie myśli. Szok i stres odebrały jej resztki chwilowego świadomego umysłu. Znów zdawała się dryfować między myślami, których sensu nie mogła odszyfrować. Po chwili niezręcznej ciszy, nagradzanej ciekawskimi spojrzeniami wymieszanymi ze śmiechem, dziewczyna wykrztusiła z siebie: 

-Przepraszam. Myślałam, że jesteś moim bratem. - Spojrzała na niego z prawdziwym żalem, wymieszanym z powoli wstępującym na jej policzki zażenowaniem. Jej wzrok przebiegał po całej jego twarzy. Choć wydawało jej się, iż skądś go zna, nie potrafiła przypomnieć sobie gdzie dokładnie jego oczy na nią patrzyły. Jakiś klub albo bar? A może to kolejny świetny przyjaciel z klubu jej brata? Ciężko było jej stwierdzić, a im dłużej tak stała starając się rozszyfrować genezę ich znajomości, tym dziwniejsza atmosfera narastała. 

-Bardzo ciekawe powitanie stosujesz - odparł chłopak, początkowo zachowując kamienną twarz, by już za chwilę uśmiechnąć się. Choć jego twarz zaczęła lekko puchnąć, co uniemożliwiało pewne wyszczerzenie się, na które najwyraźniej miał ochotę. Zaskoczona tą raczej ciepłą odpowiedzią na właśnie wymierzonego plaskacza, nieco się zmieszała. Czy on żartował? Czy właśnie był sarkastyczny?

-To nie tak. - odparła niepewnie. Odchrząknęła i skupiła się na tym by jej wypowiedzi zaczęły nabierać mniej emocjonalnego tonu. - Mamy po prostu taką… - zawiesiła głos szukając słowa.

-Tradycję? - Insua zaśmiała się nieco swobodniej. Może faktycznie żartował. Być może nie chciał iść do dyrektora na skargę, że, w gruncie rzeczy, go pobiła. Spojrzała mu w oczy wycofując się nieco do tyłu i zwiększając dystans. Przekrzywiła lekko głowę by pod lepszym kątem widzieć opuchliznę i stwierdzić stan jej zaawansowania. Chłopak za to przyglądał się jej niemal z łobuziarskim wyrazem twarzy. 

-W ramach zadośćuczynienia tej tradycji może chciałbyś pójść do pielęgniarki? Wygląda to coraz paskudniej.

-Ah, czyli mój urok osobisty nie naprawia każdej szkody? - ponownie się uśmiechnął, choć teraz na jego twarzy odmalował się dodatkowo ból. Jego lewy policzek powoli stawał się niemalże podwojoną tkanką prawego. 

-Mówię poważnie. Potrzebujesz trochę lodu, żeby nie zrobił się z tego stan zapalny na kilka dni.

-Dobrze. O ile tym nie będziesz mnie biła. - odparł i spojrzał wzdłuż korytarza co wyglądało jakby wyznaczał sobie drogę do celu. Dziewczyna w tym czasie zamknęła szafkę i zaczęła iść tam gdzie podążał jego wzrok zachowując odpowiedni dystans, którego chłopak w ich niepisanej umowie, postanowił nie naruszać. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.