czwartek, 30 stycznia 2025

Leonila Cortés!


Dołącza do nas Leonila Cortés! Powitajmy ją ciepło!


Leonila Cortés | 20 lat | Proxima | -

[pełen formularz]

Od Flynna do Insua'y

   Świat w życiu Flynna codziennie wirował. Bywało tak nawet w słodko pierdzących porankach pełnych lenistwa, kiedy mógł w kompletnym chaosie niedobranych do siebie ubrań, brudnego od kilku dni kubka ze świeżą kawą, jednym butem, drugim klapkiem; zawędrować z golden retrieverem pod płot swojego (ledwo postawionego) ogrodu. Okazało się, że fauna cyklicznie rozkopywała w różnych odstępach ziemię czy też pożerała ziarna trawy. Chłopak musiał ukorzyć się przed rodzeństwem oraz ojcem z prośbą o pomoc kilka tygodni temu, inaczej zajęłoby mu to wieczność + VAT, aby dzielnie nowo powstała (intuicyjna) bariera zaczęła odgradzać go od szeroko pojętej dziczy. Ptactwo jednak dopiero odgonił innowacyjny straszak powstały z przytwierdzonego trytytkami grilla oraz zawiązanej do nóżek, szeleszczącej torby Walmartowej. Matka telefonicznie zakazała mu z kolei kolejnych prób siania, załamując się przy tym niepomiernie, że nie pamiętał, iż miał to dopiero zacząć ciepłą, późną wiosną.

Od Insua'y

   Spojrzenie dziewczyny przeniosło się powoli oraz czujnie na zegar wiszący nad biurkiem  nauczyciela po lewej stronie małej sali wykładowej. Wypełnione brzozowym drewnem pomieszczenie rozświetlało delikatne światło padające z ogromnych, oprawionych w czarną ramę okien. Szyby wyglądały na świeżo umyte, a jesienny poranek na zewnątrz zachęcał subtelnością światłocienia układającego się na drzewach. Kilku uczniów przechodziło właśnie nazbyt spokojnie przez polankę, jakoby nie zdając sobie sprawy z własnego spóźnienia. Ich płaszcze powiewały na wietrze, a trzymane książki wydawały się niemalże wyślizgiwać się spod skórzanych rękawiczek. Sielankowość obrazka zdawała się pociągająca, zachwycająca i wyciszająca jednocześnie. Jakby było się w innym świecie, poza wszelką znaną rzeczywistością, której powolne i ciche dobijanie się głuchło w dźwiękach jesiennych podmuchów.
    Choć minęło już trochę czasu odkąd się zjawiła w tym mieście, wciąż nie mogła się przyzwyczaić do dziwnej atmosfery szkoły. Z jednej strony było w niej coś z nieożywionej materii, która powoli zapełniała każdą przestrzeń. Z drugiej zaś ta powoli nastająca martwota jak nic innego wprawiała ciała żywe w coraz szybszy pęd. Motywację, by wykorzystać ten czas na jak najpilniejszą naukę. Jakbyśmy uciekali przed tą czarną materią, uśpieniem poprzez, wręcz nadmiarowe, korzystanie z narzędzi myślowych. To miejsce było jednocześnie nowoczesne i głośne, z drugiej zaś odosobnione oraz wyobcowane, a kombinacja tych sprzeczności pozostawała w wiecznym konflikcie z wyobraźnią o takich miejscach.
    Insua płynęła wraz z nurtem tego miejsca, z tą nieustającą pogonią za doskonałością. Oddawała się więc nauce w każdej niemalże minucie dnia, pozwalając sobie na tylko chwilowe oderwanie się od rzeczywistości. Na zagubienie się we własnej rzeczywistości. Jesień więc zarówno pod względem rozszerzania martwoty, jak i pogłębienia istniejącego stanu, zdawała jej się ukochanym okresem w roku. W tym bowiem jednym momencie miała niepodważalne argumenty by nie wychodzić na miasto czy drinki. By trwać w swoim lekkim odizolowaniu od aktywności. Chłód popołudni, wiatr i niemalże nieprzemijający deszcz były czymś co odpędzało z ludzkich głów szalone pomysły na biwaki, ogniska oraz wypady nad jeziora.

     Zajęcia zaczęły się w momencie gdy myśli dziewczyny wróciły na ziemię. Umieszczając ją z powrotem w znanych ramach. Oderwała więc wzrok od zegarka, z którego mocy nie skorzystała, a który stanowił jedynie przedmiot na tyle oddalony by można było na nim popaść w myśli. Drzwi sali otworzyły się delikatnie, praktycznie bezgłośnie. Nauczycielem podstaw żywienia koni okazał się nazbyt wysoki mężczyzna o porcelanowej cerze, wyglądającej nieco niezdrowo. Przechodził przez klasę ze wzrokiem utkwionym przed sobą, choć nie na niczym konkretnym. Ruchy miał swobodne, choć pozbawione gracji i delikatności. Jego średniej długości, kruczoczarne włosy ścięte na kształt wzburzonych morskich fal, o nierównej długości, były zaczesane do tyłu na żel pokrywający je grubą warstwą. Fryzura wydawała się tak idealna jakby właśnie w ten sposób wyglądała co rano, jakby istniała w ten sposób. Tweedowa marynarka o kolorze beżu oraz biała koszula dodawały mężczyźnie dziwnego kamuflażu zlewania się z tłem. Wyglądał niemalże jak duch poruszający się między ławkami, jak przemieszczające się ubrania bez wyrazu i cielesnej formy. Wszystko w nim było szyte na miarę, nie było w tym miejsca na chaos czy pomyłki. Przestrzeni na wolność oraz dzikość.
    Insua przyglądała mu się tak długą i niezręczną chwilę, iż we własnej głowie skarciła się za tak niekulturalne zachowanie. Rozejrzała się w swojej środkowej ławce, by choć na chwilę zmienić perspektywę. Jej próby odwrócenia uwagi spełzły jednakże na niczym. Nic nie kusiło jej wzroku bardziej, jak widok dorosłego osobnika o tak wyjątkowej aparycji. Zawieszała więc na nim swoje stalowe spojrzenie. 
    Gdy tylko dotarł on na środek sali odwrócił się przodem do uczniów, rozpoczynając swój wykład. Jego ciepły i rzeczowy głos wydał jej się dopełnieniem obrazu mężczyzny nie z tego świata. Oderwanego od rzeczywistości człowieka o dziwnych zachowaniach i równie zadziwiającej niematerialności. 





    Inusa stała przed swoją szafką na korytarzu. W jej zaplątanej w miliony myśli głowie wciąż na nowo pojawiał się obraz tego stworzenia. Człowieka, którego istnienia dowodziła tylko ciepła dłoń, której dotknęła omyłkowo biorąc w dłoń oddawany sprawdzian. Nie rozumiała co ją w tej sytuacji intrygowało, co było na tyle zajmujące, iż jej mózg wracał do tego zdarzenia. Głosy i wszelkie dźwięki otoczenia zdawały się nie istnieć. Jak w krainie wyobraźni, w której zawieszeni ponad przestrzenią dryfujemy w nieistniejącym świecie. Stojąc twarzą w stronę swoich własnych obowiązków i szukając niewidzącym wzrokiem podręcznika do czegoś co miała następne, choć nie wiedziała czym owy przedmiot był, próbowała pozbyć się swoich myśli. Panować nad własnym umysłem jak miała to w zwyczaju. Obrazy jednak jedynie się przeistaczyły, zmieniały i ewoluowały zamiast zapadać się pod własnym ciężarem.
    Stała niczym w transie, nie ruszając się nawet o centymetr. Oddychając i podtrzymując swe funkcje życiowe, nie za swoją sprawą, a niewidzialnej maszyny działającej obok niej. Czas z pewnością przemijał, choć w jej przestrzeni był on jedynie abstrakcyjnym pojęciem oddalonym od jej ciała na wiele tysięcy lat świetlnych. Muskała go tylko podświadomym przeświadczeniem o jego upływie, nie zaś świadomym jestestwem.
    Niespodziewanie została złapana za ramiona. Wyrwana z myśli, ciał niebieskich i tweedowych marynarek. Gwałtownie pociągnięta w stronę orbitującego wokół niej świata. Ruch był delikatny, niemalże czuły i niepewny. Skuliła się by odsunąć się od swojego napastnika i zanim w ogóle pomyślała o tym co robi, wodzona instynktem, odwróciła się i próbowała uderzyć w cel.
    “Cholerny Detenes” myślała w tamtym momencie, a rozbrzmiewająca w jej uszach muzyka złości pozostawiała ślady na świecie zewnętrznym. Działała z taką szybkością, pędem zasilanym emocjami, że nawet nie miała ułamka sekundy by uświadomić sobie dlaczego. Jej płaska dłoń natrafiła na policzek, a dźwięk plaskacza rozniósł się niemalże komicznie głośnym mlaśnięciem. Gdyby nie ogólny hałas towarzyszący takim placówkom, z pewnością owy dźwięk dotarłby do uszu samego dyrektora. Siła rozpędu w obrocie pozwoliła jej wyrwać się z uścisku, który mimo skromności, wydawał jej się agresywny. Wręcz osobisty. Otaczające ich osoby odwróciły głowy w stronę nagłego zachwiania równowagi sił. Wzroki przebiegały między dziewczyną stojącą teraz w pełnym skupieniu napędzanym hormonami, a chłopakiem, który dotykał obiema dłońmi policzka. 
    Gdy opadła pierwsza dawka adrenaliny, a świadomemu mózgowi udało się dotrzeć do głosu, Insua zaczęła nie tylko patrzeć. Ona zaczęła widzieć, nagle obudzona z niemalże martwego snu. Tam jednak gdzie miał znajdować się Detenes, stał chłopak z odwróconą na bok twarzą i wielką, zaróżowioną plamą widoczną między palcami dłoni o raczej mało jasnej cerze. Spodziewane białe włosy okazały się czekoladowe, a heterochromatyczne oczy spojrzały w jej z ewidentnym szokiem i wyrzutem. Powoli odwrócił twarz przodem do niej i odsunął palce dłoni od policzka przyglądając się im badawczo, jakoby spodziewał się krwi.
    Insua otworzyła usta by coś powiedzieć, ale w jej głowie nie istniała żadna złożona wypowiedź. Ba, nie potrafiła nawet zebrać porządnie myśli. Szok i stres odebrały jej resztki chwilowego świadomego umysłu. Znów zdawała się dryfować między myślami, których sensu nie mogła odszyfrować. Po chwili niezręcznej ciszy, nagradzanej ciekawskimi spojrzeniami wymieszanymi ze śmiechem, dziewczyna wykrztusiła z siebie: 

-Przepraszam. Myślałam, że jesteś moim bratem. - Spojrzała na niego z prawdziwym żalem, wymieszanym z powoli wstępującym na jej policzki zażenowaniem. Jej wzrok przebiegał po całej jego twarzy. Choć wydawało jej się, iż skądś go zna, nie potrafiła przypomnieć sobie gdzie dokładnie jego oczy na nią patrzyły. Jakiś klub albo bar? A może to kolejny świetny przyjaciel z klubu jej brata? Ciężko było jej stwierdzić, a im dłużej tak stała starając się rozszyfrować genezę ich znajomości, tym dziwniejsza atmosfera narastała. 

-Bardzo ciekawe powitanie stosujesz - odparł chłopak, początkowo zachowując kamienną twarz, by już za chwilę uśmiechnąć się. Choć jego twarz zaczęła lekko puchnąć, co uniemożliwiało pewne wyszczerzenie się, na które najwyraźniej miał ochotę. Zaskoczona tą raczej ciepłą odpowiedzią na właśnie wymierzonego plaskacza, nieco się zmieszała. Czy on żartował? Czy właśnie był sarkastyczny?

-To nie tak. - odparła niepewnie. Odchrząknęła i skupiła się na tym by jej wypowiedzi zaczęły nabierać mniej emocjonalnego tonu. - Mamy po prostu taką… - zawiesiła głos szukając słowa.

-Tradycję? - Insua zaśmiała się nieco swobodniej. Może faktycznie żartował. Być może nie chciał iść do dyrektora na skargę, że, w gruncie rzeczy, go pobiła. Spojrzała mu w oczy wycofując się nieco do tyłu i zwiększając dystans. Przekrzywiła lekko głowę by pod lepszym kątem widzieć opuchliznę i stwierdzić stan jej zaawansowania. Chłopak za to przyglądał się jej niemal z łobuziarskim wyrazem twarzy. 

-W ramach zadośćuczynienia tej tradycji może chciałbyś pójść do pielęgniarki? Wygląda to coraz paskudniej.

-Ah, czyli mój urok osobisty nie naprawia każdej szkody? - ponownie się uśmiechnął, choć teraz na jego twarzy odmalował się dodatkowo ból. Jego lewy policzek powoli stawał się niemalże podwojoną tkanką prawego. 

-Mówię poważnie. Potrzebujesz trochę lodu, żeby nie zrobił się z tego stan zapalny na kilka dni.

-Dobrze. O ile tym nie będziesz mnie biła. - odparł i spojrzał wzdłuż korytarza co wyglądało jakby wyznaczał sobie drogę do celu. Dziewczyna w tym czasie zamknęła szafkę i zaczęła iść tam gdzie podążał jego wzrok zachowując odpowiedni dystans, którego chłopak w ich niepisanej umowie, postanowił nie naruszać. 

środa, 29 stycznia 2025

Od Maddie cd. Arthura

Udałam zdziwienie, a następnie pokręciłam głową.
- Nie znam – stwierdziłam. – Chociaż nie gwarantuje, że nie widziałam jej na ulicy – dodałam i skupiłam się na dopiciu napoju przez słomkę, aż nie zaczęłam przez nią siorbać. Śniadanie miałam właśnie z głowy.
Arthur miał rację, znałam tą kobietę, ale nie pamiętałam skąd. W jakiś sposób jej zachowanie było mi znane, a to spojrzenie kojarzyło mi się źle. Jednak co to dokładnie było? Nie mogłam sobie przypomnieć, więc uznałam, że nie jest to na tyle ważne, aby walczyć ze wspomnieniami.
Spojrzałam na czarnoskórego opiekuna i dwójkę małych dzieci. Przy nich stał pracownik, a może nawet kierownik, zważając na jego odmienny niż reszta personelu strój. Kierownik pocieszał mężczyznę, podczas gdy jego podopieczni zajadali się kanapkami. Jakby tak pomyśleć, ich również musiałam znać z wyglądu – w końcu mieszkając kilka lat w tym samym mieście zauważasz, że wokół ciebie przebywają ciągle ci sami ludzi.
Tylko nie ta kobieta. Ona nie była stąd. A jej partner? Chociaż jego w ogóle nie kojarzyłam, miałam wrażenie, że jest gorszy niż ona. To było uczucie podobne do tego, kiedy we śnie wiesz, że coś strasznego czyha w ciemności. Nie widzisz go, ale czujesz. Teraz podobnie się czułam.
- Jakie dalsze plany? – zapytał chłopak wycierając palce chusteczką, co również po chwili zrobiłam.
- A która godzina? – chłopak zerknął w telefon i odpowiedział. Było koło południa. – Myślisz że wybranie się na ostatnie zajęcia to dobry pomysł? – przez chwilę się zastanawiał.
- Chyba lepiej udać chorą i przyjść innego dnia – posłałam mu dwa kciuki w górę, że to był dobry pomysł. Może wujek się tak mocno nie rozzłości, kiedy się dowie o wagarach? 
- A ty? Wracasz na zajęcia czy odpuszczasz? – chłopak odparł, że pojedzie w końcu do warsztatu.
- Podrzucić cię gdzieś? – zaczęliśmy się zbierać do wyjścia. W tej chwili z mojej kieszeni wydobył się dźwięk znanej mi melodii z serialu Gravity Falls. Wyciągnęłam telefon i ujrzałam znaną mi nazwę na wyświetlaczu. Uśmiechnęłam się krzywo wiedząc, że prawdopodobnie, tak na 89% wagary nie poszły mi płazem. Odebrałam telefon od wuja.
Rozmawiałam z opiekunem podczas całej drogi do samochodu Arthura. Z telefonu dochodził surowy, ale również zrezygnowany głos. Przyjęłam na klatę jego opinię na temat mojego „nagannego” zachowania, nawet nie próbując się bronić – bo nawet nie dał mi możliwości! Zawsze coś wymyślałam, on o tym wiedział i dzisiaj, najwidoczniej pod nadzorem terapeuty, nie pozwolił mi dojść do słowa.
- Jutro będzie lepiej. Zobaczysz – odpowiedziałam na samym końcu, aby go pocieszyć. 
Pożegnaliśmy się, schowałam telefon do kieszeni i spojrzałam na Arthura, stojącego przy aucie.
- Nie zgadniesz – zaczęłam.
- Tak szybko zadzwonili ze szkoły? – zapytał zdziwiony, jakby nie był pewny, czy zgadł. Pokiwałam głową.
Zaproponował jeszcze raz podwózkę, ale odmówiłam, twierdząc, że chce się przejść. To była prawda, ukryłam jednak przed nim fakt, że po prostu nie chciałam. W pewnym sensie czułabym, że powinnam mu oddać za paliwo. Nie ma nic za darmo. Prócz wpierdolu. Chociaż niektórzy i za niego płacą.

Arthur? 

Od Mi’i do Anthony’ego

Dzisiaj mijał drugi tydzień mojego pobytu w Idaho. Odkąd opuściłam rodzinne strony, nie mogę się nadziwić, w jaki sposób jest prowadzone życie w wielkich miastach. Pomiędzy uczelnią a pracą dużo czasu spędzałam na ulicach miasta, po prostu spacerując i obserwując. Ludzie szli w szybkim tempie, nie rozglądając się na innych, chyba, że ktoś zachowywał się w „inny” i głośny sposób. Czasami mieszkańcy na siebie wpadali, a rzadziej widywałam bezdomne lub biedne istoty, siedzące zazwyczaj pod ścianą i czekającą na dobrą duszę, która wrzuci im monetę do kapelusza. Cóż, ja zawsze byłam tą dobrą duszą. Pewnego razu, idąc spróbować herbaty w kawiarni, zauważyłam, że mój portfel ostatnimi czasy bardzo schudł. Był to wyraźny znak, aby ograniczyć wrzucanie pieniędzy każdej napotkanej osobie, która tego potrzebowała. 
Mój pierwszy krok w dużym mieście.
W weekendy pracowałam w zoo, a po pracy wracałam do akademika spacerem. Uważałam, że „blisko” to znaczy do godziny czasu piechotą. Droga do pokoju zajmowałam mi czterdzieści minut, jednak z moim zainteresowaniem każdym napotkanym obiektem, czas ten przekraczał godzinę.
Dzisiaj moja droga się wydłużyła, ponieważ postanowiłam znaleźć idealną pocztówkę dla mojego brata. Dwa tygodnie to idealny czas, aby przesłać list z informacjami, jak się żyje w Idaho. Znalezienie jednak pocztówki, która po pierwszym spojrzeniu będzie miała „to coś” nie było takie łatwe. Większość z nich była „szara” w moim oczach, jakby zrobiono je byle jak i dlatego, że ktoś za to zapłacił. Koniec. Żadnej historii. A według mnie taki kawałek papieru powinien ją mieć – w końcu wysyła się je, aby podzielić się swoją historią!
W końcu ją znalazłam. Za szybą, na stojaku, pośród szarych pocztówek, znalazłam taką, którą natychmiast chciałam wysłać bratu. Była podzielona na dwa krajobrazy: lewa storna przedstawiała Idaho jako miasto, prawa zaś Idaho jako zaśnieżoną naturę. Rzuciłam okiem na nazwę lokalu i gdy otwierałam drzwi, wiedziałam już, że wchodząc do tej księgarni prawdopodobnie nie skończy się na kupnie tylko jednego kawałka papieru.
Zrobiłam cztery kroki do przodu, a potem stanęłam jak wryta. Obserwowałam wysokie regały z masą książek, nie widząc niczego innego. Uwielbiałam książki, ale nigdy nie trafiłam do tak dużej księgarni, dlatego rozglądałam się z zachwytem w oczach, że istnieją takie miejsca. Do tej pory odwiedzałam tylko biblioteki, a w moich stronach nawet największa nie umywała się do tego budynku. 
Dobrze, bądźmy szczerzy. Nigdy nie byłam w księgarni.
Kolejne kroki prowadziły mnie do kolejnych regałów, do następnych książek i na chwilę całkowicie zapomniałam o pocztówce. 
- W czymś pomóc? – usłyszałam głos. Odwróciłam głowę i spojrzałam na o wiele wyższego chłopaka. Lekko się uśmiechał, chociaż jego oczy były obojętne. 
Wpierw chciałam wypalić coś w rodzaju „Daj mi chwilę, to się zachwycam”, ale za każdym razem, gdy tak mówiłam, ludzie patrzyli na mnie dziwnie, odsuwali się i nie byli już tacy chętni do pomocy. 
Tak, to jest pierwszy krok w dużym mieście.
- Jeszcze nie, porozglądam się – powiedziałam, chociaż przez tłumienie ekscytacji wyszedł mi szept, dlatego się odwróciłam i zniknęłam między regałami, starając się kontrolować ruchy ciała, aby nie podskakiwać z radości.
Przechodziłam między półkami, czytałam tytuły, autorów, czasami wyciągałam jakąś książkę i sprawdzałam jej opis na tylnej okładce. Tego było za dużo i w końcu moja radość ustąpiła uczuciu przytłoczenia. Chciałam mieć wszystko! A nie wiedziałam, czego szukam. Dopiero gdy moja podróż zatrzymała się przy wyjściu z księgarni, zobaczyłam stojak z pocztówkami. Podeszłam do niego, znalazłam tę, którą się zachwyciłam i obejrzałam ją z obu stron, wiedząc już, że bym jeszcze potrzebowała do szczęścia.
Znalazłam biurko, za którym siedział poznany mi już wcześniej chłopak. Idąc do niego, nawiązałam z nim kontakt wzrokowy, dlatego mu pomachałam.
- Cześć, dobry – przywitałam się, nie wiedząc dokładnie, której formy grzecznościowej mam użyć. – Potrzebuje książki, która by przedstawiała życie w Idaho. Nie gruba, nie naukowa. Taka… - próbowałam dobrać odpowiednie słowo. - …nie nudna. 

Anthony?

wtorek, 28 stycznia 2025

Detenes Mearictic!

 Dołącza do nas Detenes Mearictic! Powitajmy go ciepło!


Detenes Mearictic | 18 lat | Beshner | - 

[pełny formularz] 

Insua Mearictic!

 Dołącza do nas Insua Mearictic! Powitajmy ją ciepło!


Insua Mearictic | 18 lat | Kisna, Hesii | -

[pełen formularz]