Strony

czwartek, 11 lipca 2019

Od Arthura cd. Juniper

Na stołówce zawsze było pełno ludzi, którzy zamiast jeść, po prostu gadali albo jarali fajki. Należałem raczej do tej drugiej grupy, jedzenie wolałem zrobić sobie w domu, albo kupić na mieście. Wraz ze Szczotą i Damon'em usiedliśmy przy stoliku, tak, by mieć widok na wszystkie przechodzące dziewczyny.
- Jary, masz zapalarę? - podałem Perthowi zapalniczkę bez słowa, by po chwili ją odzyskać. - Ty, patrz te rudą! - pochylił się w moją stronę. - Zakład, że do końca tygodnia będziecie razem? - Natychmiast kiwnąłem głową. Podążyłem za spojrzeniami chłopaków, gwiżdżąc z zachwytem. Dziewczyna odwróciła się do nas, krzyżując ręce na piersiach. Rozłożyłem się na krześle, szczycąc się tym, że udało mi się zwrócić jej uwagę.
- Co tam, skarbie? - Do dziewczyny zwrócił się Perth, bezczelnie wypuszczającego dym w twarz rudzielca. Oj, nie spodobało jej się to.
- Ależ nic, skarbie. - uśmiechnęła się, nachylając się nad chłopakiem. Trzeba przyznać, że wyglądała jakby urwała się z okładki jakiegoś magazynu. Wyrwała Szczotce fajke z ust i wygasiła w jego kawie. Syknąłem cicho. - Juniper, idioto. Nie Twój skarb. - rzuciła mu zadowolone spojrzenie. Brunet zirytował się, krzycząc coś w jej stronę.
- Ty, ruda... - żałowałem, że nie zacząłem tego nagrywać wcześniej. Odpuściłem sobie jednak, zamiast tego przyglądałem się Rudzielcowi. Gdy się pochylała, czarna koszulka odsłaniała jej plecy i brzuch.
- Dokładnie zapamiętaj ten kolor włosów, bo będę Cię kotku prześladować po nocach. - parsknęła, wylewając na jego twarz chłodną kawę. Parsknąłem śmiechem, widząc jak jego brązowe włosy kleją mu się do czoła, a jeansowa kurtka barwi się kofeiną. Szczota zdążył zwyzywać Rudzielca, i przy okazji swoją siostrę, siedzącą pomiędzy Rudą a wytatuowanym chłopakiem. Coś mi świtało, że ma na imię Rick. Maeve pokazała Perthowi środkowy palec, równocześnie zwracając się ze śmiechem do drugiej dziewczyny, jedzącej ze smakiem swój posiłek. 
- No, ja pojadłem. - rzuciłem rozbawione spojrzenie chłopakom i wstałem. - Powodzenia Tay, w znoszeniu pierdolenia tego idioty. - zwróciłem się do naszego towarzysza, podałem im ręce i wyszedłem ze stołówki na zewnątrz.
   Czerwcowe powietrze uderzyło we mnie, jak tylko otworzyłem drzwi wejściowe do akademii. Na zewnątrz było jakieś 30 stopni. Zdecydowanie chłodniej było w budynku, ale nie chciało mi się tam wracać.
Zapaliłem pospiesznie Strike'a, włączając muzykę na telefonie. Zdążyłem wypalić szluga, zanim ktoś otworzył drzwi. Spodziewałem się, że będzie to jakiś nauczyciel, albo ktoś z chłopaków. Zamiast tego, na zewnątrz wyszła Ruda wraz z Mewą i Rickiem.
- Ej, Rudzik! - zagaiłem dziewczynę, która niechętnie się odwróciła, po namowie fioletowowłosej. Zostawili ją samą, a sami poszli w kierunku stajni, rozmawiając o czymś i zawzięcie gestykulując. - Wybacz za tę akcję na stołówce, to nie miało zajść aż tak daleko. - uśmiechnąłem się przepraszająco, ale dziewczynie chyba niezbyt podeszły moje przeprosiny. - Swoją drogą, Jary. Ewentualnie Arthur. - wyciągnąłem rękę w pojednawczym geście,  na co Ruda spaliła mnie wzrokiem.
- Juniper. - niechętnie uścisnęła moją dłoń i szybko wytarła ją w spodnie. - Na nic nie licz, kochaniutki. - puściła mi oczko, unosząc nieco kąciki warg w pogardliwym uśmiechu.
- Nigdy nie byłem dobry z matmy, ale na pojednawcze piwko chyba dasz się zaprosić? - poruszyłem brwiami, licząc na pozytywną odpowiedź. Zamiast tego, usłyszałem tylko "być może" i cichy chichot, najprawdopodobniej wywołany moją zdziwioną miną. Boże, jak ona cudownie się śmiała! A te rude włosy tak uroczo podskakiwały, kiedy poruszała ramionami. Mimo zadziornego wyrazu twarzy, w momencie gdy się śmiała, ta cała chłodna maska opadała i ukazywała się po prostu rozbawiona do głębi nastolatka. Napawałem się tym widokiem tak długo, jak tylko mogłem - skąd mam wiedzieć, kiedy znowu się zobaczymy?
- O 19 na stołówce?- upewniła się, wnikliwie przyglądając mi się swoimi niebieskimi, dużymi oczami. Przeszły mnie dreszcze, kiedy poczułem jak bada mnie całego swoim wzrokiem. Pokręciłem głową, parskając z rozbawianiem. Szkolne miejscówki są zbyt wyszukane.
- Nie, o dziewiętnastej na parkingu. Znajdziesz mnie bez problemu. - Bez słowa pożegnania przeszedłem koło niej, zakładając słuchawki i idąc do swojego domku.

~*~

Spanie przed wyjściem nigdy nie było dobrym pomysłem, ale złe pomysły zdecydowanie były moimi ulubionymi, więc skorzystałem z uroków łóżka i pana Morfeusza. Wstałem jakoś dwadzieścia minut przed 19.
- Kurwa, brawo Teller, jeszcze się spóźnisz. - gadając do siebie, poprawiałem włosy i myłem twarz, w pośpiechu przy okazji zmieniając ubrania. Zarzuciłem na siebie kurtkę i pospiesznie poprawiłem bandanę przy spodniach, następnie to samo zrobiłem z tą na ręce. - Wyglądam chujowo. - stwierdziłem, patrząc na siebie w lustrze. Zabrałem plecak i wybiegłem z domku, pędząc na parking. Znalazłem w kieszeni paczkę fajek, z której wyjąłem jednego szluga i pospiesznie odpaliłem. Zaciągnąłem się nikotyną, po raz kolejny skracając sobie życie. Po co ma być długie i nudne, skoro może być krótkie i zajebiste?
Usiadłem na motocyklu, dokańczając fajkę. Kiepa wyrzuciłem za siebie, równocześnie wyjmując gumę do żucia i żując ją. Rozglądałem się za rudą dziewczyną, z którą się tu umówiłem. Brakowało dwóch minut, do 19, i zaczynałem się martwić, że jednak nie przyjdzie.
A jednak burzy rudych włosów nie da się przegapić. Juniper zmierzała powolnym krokiem w moim kierunku, niezbyt zwracając na mnie uwagę. W przeciwieństwie do mnie. Założyła na siebie czarne jeansy, z wysokim stanem, idealnie podkreślające jej szczupłą figurę. Rude włosy mocno wyróżniały się na białej koszulce, dokładnie włożonej w spodnie. Niskie Conversy miała czarne i obwiązane wokół kostek.
- Ej, tutaj. - gwizdnąłem do niej i uśmiechnąłem się trochę. Juniper spojrzała na mnie i uniosła brwi.
- Harley? - zapytała, bardziej mówiąc do siebie niż do mnie. - Co to za model?  - obeszła go, dokładnie się mu przyglądając. Sprawiała wrażenie zorientowanej w temacie. W środku krzyczałem ze szczęścia - mało która laska zna się na motocyklach, a tutaj ten rudy szatan bez zająknięcia zaczął mi gadać o mojej dziecince. - Road King z 2008?
- 2007. - poprawiłem ją odruchowo. - Dziadek z daty, ale śmiga jak nowy. - poklepałem kierownicę, przyglądając się rudej dziewczynie. Pokiwała głową, siadając za mną i zakładając kask. Założyła ręce za oparcie i ułożyła się wygodnie.
Wyjechaliśmy z parkingu na główną drogę.

~*~

Zaparkowałem gdzieś przed klubokawiarnią i schyliłem się, żeby związać sznurówki w trampkach. Ciągle gdzieś o coś nimi zaczepiałem.
- Planujesz mi się oświadczyć, czy po sprawdzasz jak nisko upadłeś? - fuknęła trochę zniecierpliwiona moją czynnością.
- Badam ziemię, bo tyle kwasu z twoich ust chyba ją spali. - odparowałem, wstając i otrzepując kolana z kurzu. Otworzyłem jej drzwi, w razie gdyby coś miało nas zeżreć, ona poszłaby na pierwszy ogień. W tych czasach jednak uznawane było to za kulturalny gest. Witamy w XXI wieku. 
June weszła do pomieszczenia, rozglądając się. 
Miejscówka była zrobiona w klimatach lat 80', może 90' jakby się uprzeć. Niewielka scena na końcu baru była zajęta przez jakiś zespół, grający Indie Rock. Brzmienia mieli ciekawe, ale raczej nikt nie był w nastroju do tańca. Niektórzy okupowali barierki, zapewne czekając na gwiazdę wieczoru. Nic nowego.
Ruda czytała napisy na jakimś plakacie, mrużąc delikatnie oczy. W jej tęczówkach odbijały się białe lampki, rozwieszone na ścianie. Włosy, idealnie wyprostowane, mieniły się teraz różnymi kolorami, w zależności od padającego na nie światła. Sama Juniper, całą sobą emanowała pewnością siebie i obojętnością wobec otaczającego ją świata. Patrzyłem na nią jeszcze przez chwilę, aż w końcu dziewczyna się odwróciła. 
- Uważaj, bo jeszcze Ci gały wypadną. - Mruknęła, przechodząc obok mnie i idąc do wolnego stolika.
- Oh, patrzyłem na tamtego faceta przed Tobą. Ah, ileż on ma wdzięku! - Odparowałem natychmiast, siadając naprzeciwko dziewczyny. Podałem jej kartę z napojami, samemu wczytując się w swoją. Mocne drinki kusiły niemiłosiernie, ale wypadałoby wrócić do domu, niekoniecznie w czarnym worku. - Duże piwo. - zwróciłem się do dziewczyny, która do nas podeszła.
Czarna, wydekoltowana koszulka była na nią zdecydowanie za duża, w przeciwieństwie do krótkich spodenek z wysokim stanem. Mocno ją opinały, wyraźnie podkreślając jej kształty. "Uczę się. Anastacia M." Głosiła plakietka, niedbale przyczepiona do górnej części garderoby. Białe włosy miała rozpuszczone, opadające na jej ramiona. 
- Whisky z colą. - Zdecydowała Ruda, patrząc na mnie ze złośliwym uśmiechem. Nie mogę sobie pozwolić na żaden lepszy alkohol, bo obydwoje będziemy wracać do domu w czarnym worku. Białowłosa upewniła się, że nie chcemy nic więcej, po czym odeszła. Obejrzałem się za nią, oglądając jak wdzięcznie porusza się w rytm muzyki. Gwizdnąłem w myślach.
- Czym Perth sobie zasłużył, że dostał kawą w twarz? - zagaiłem, pociągając duży łyk piwa i oblizując piankę spod nosa.

Chujoza official wraca do gry. Weny Rudziku :D

środa, 3 lipca 2019

od Beauregarda cd. Ricka

 Cały dzień spędziłem właściwie czytając, słuchając muzyki, pisząc i rysując. Byłem z siebie dość dumny, bo dawno nie zajmowałem się tworzeniem czegokolwiek - głównie ze względu na brak czasu i przytłoczenie szkołą, a dzisiaj udało mi się zrobić całkiem sporo. Nie wyszło mi może najlepiej, ale nie oszukujmy się, czy ja kiedykolwiek byłem naprawdę stuprocentowo zadowolony z jakiegoś ze swoich dzieł? No więc właśnie.
 Rozejrzałem się po pokoju w poszukiwaniu czegoś, czym mógłbym się zająć, i mój wzrok natrafił na fortepian. Westchnąłem cicho i pokręciłem lekko głową. Podniosłem się z łóżka i podszedłem do instrumentu, po czym otworzyłem go i przejechałem palcami po klawiszach tak, żeby nie wydały dźwięku. Odsunąłem sobie taboret i przysiadłem na nim. Moje palce od razu odnalazły swoje miejsce na klawiaturze, a ja zacząłem grać, prawie nie przyciskając pedałów. Dźwięki "Dla Elizy", które wydobywały się z wnętrza mojego starego przyjaciela, były ciche i subtelne. Delikatna tęsknota i uczucie opowiadane przez utwór wypełniały mój pokój, dając mi chwilę wytchnienia, a jednocześnie przypominając o tym, jak bardzo tęskniłem za domem. Za fińskimi górami, lasami i ścieżkami, które znałem tylko ja, za leśnymi kryjówkami i miejscami, do których uciekałem. Zamknąłem oczy i odchyliłem głowę do tyłu. Co ja tu w ogóle robiłem? Uderzyła we mnie świadomość, że Akademia to zupełnie nie moje miejsce. Z drugiej strony wiedziałem, że nie mogłem wrócić. Mama byłaby tak zawiedziona... oczywiście powiedziałaby mi, że to nic, że cieszy się na mój widok i pewnie naprawdę by tak było, ale ten wzrok. Na samą myśl o jej wyrazie twarzy coś ściskało mnie w środku. Nie, nie mogłem jej tego zrobić. Wyglądała na tak szczęśliwą, kiedy powiedziałem jej, że decyduję się na wyjazd do Akademii. Jej mały synek wreszcie samodzielny, prawda? Pomyślałem o tym, że nawet tutaj nie potrafiłem się odnaleźć, w miejscu właściwie idealnym, które sam sobie wybrałem, i ze złością mocniej wcisnąłem klawisze. Niedługo potem dotarłem do ostatnich nut utworu i wraz z ostatecznym dźwiękiem w pokoju rozległo się pukanie do drzwi. Podskoczyłem na taborecie i zamknąłem pospiesznie fortepian, mimowolnie zaczynając panikować. Skąd oni wiedzieli, gdzie mieszkam? Boże, przecież to oczywiste, Rick, ale czy on naprawdę mógłby zrobić coś takiego?
 Siedziałem na taborecie jak sparaliżowany, w nadziei, że ktokolwiek pukał do moich drzwi, odpuści. Przez kilka sekund moja nadzieja była nawet podtrzymywana, ale po chwili pukanie rozległo się ponownie, tym razem nieco szybsze. Nie miałem wyboru - musiałem wstać. Poza tym w głowie pojawiła się wątpliwość, czy aby na pewno zamknąłem drzwi. Szybko wstałem i podszedłem do wejścia, po czym zerknąłem przez judasza.
 Rick?
 O cholera, racja, wiadomość.
 Chłopak był już wyraźnie zniecierpliwiony, podniósł rękę, żeby zapukać jeszcze raz. Rzuciłem się do klamki i otworzyłem, żałując wysyłania SMSa jak niczego innego.
 Stanąłem naprzeciwko chłopaka, nie podniosłem jednak wzroku.
 - Rick, co ty... - wziąłem gwałtowny wdech, chcąc spłonąć za te słowa - cześć - dodałem szybko.
 - No cześć - wyszczerzył się. - Jak się czujesz? - Jak gdyby nigdy nic minął mnie i wszedł do pokoju.
 Nie pozostało mi nic innego niż wejście za nim. Zamknąłem drzwi i powoli przeszedłem do kuchni, gdzie Rick zdążył się już zaprzyjaźnić z szafkami. Przeszukiwał je beztrosko i spojrzał na mnie, kiedy stanąłem w przejściu.
 - Zadałem ci pytanie - zauważył trafnie. - Gdzie trzymasz kawę?
 - J-ja nie piję kawy... - odpowiedziałem i wbiłem wzrok w podłogę.
 Otworzył szeroko oczy i uniósł brwi chyba najwyżej, jak tylko się da.
 - Słucham?! Człowieku, nie przyznaję się do ciebie. - Nie doczekał się odpowiedzi, więc po prostu westchnął głośno z dezaprobatą i pokręcił głową. - Zawiodłem się na tobie. Dobra, zapomnij. Zawsze tyle zajmuje ci odpowiedź na pytanie złożone z trzech słów? Bo wydaje mi się, że w takim tempie konwersacje mogą faktycznie sprawiać ci dużo problemów - uśmiechnął się rozbawiony.
 - A, przepraszam, jest... okej - powiedziałem zgodnie z prawdą, bo tak, jak na słabeusza, który został poprzedniego dnia pobitym, trzymałem się chyba w porządku, po czym po chwili namysłu dodałem - czemu właściwie... czemu tu jesteś?
 - A czemu ty przeprosiłeś? - odparował bez chwili wahania i przysiadł na stole.
 - No bo ty... - zacząłem się jąkać - ty nie powinieneś... ja powinienem był po prostu... matko, przepraszam - schowałem twarz w dłoniach.
 - I znowu to robisz. - Prawdopodobnie przewrócił oczami.
 - Zmarnowałeś mnóstwo czasu - wyjaśniłem cicho i schowałem ręce do kieszeni swetra.
 - Matko, Bear, skończ pieprzyć - zniecierpliwił się nieco, na co trochę skuliłem się w sobie. Ja naprawdę nie chciałem... - Pobili cię, to nie jest twoja wina, rozumiesz? - westchnął. - Po prostu musisz mi powiedzieć, kto to był, bo inaczej sytuacja może się powtórzyć, a tego chyba byśmy nie chcieli.
 Nie miałem pojęcia, która część zdania przeraziła mnie bardziej. Cofnąłem się o kilka kroków, wpadając na jakąś szafkę.
 - Nie, nie, ja nie- ty nie rozumiesz, ja nie mogę.. - próbowałem mu tłumaczyć.
 - Bear, zrozum, może być jeszcze gorzej - mówił dość spokojnie, ale ja nie chciałem go słuchać. Jak niby miałem mu powiedzieć? Przecież oni by mnie zabili. A Rick... czy on by mi w ogóle uwierzył? To byli jego przyjaciele, a ja... - Musisz tylko powiedzieć mi imiona, a ja zajmę się resztą, okej? - Nie, błagam, przestań. - Muszę wiedzieć, kto to był, to nie może się powtórzyć.
 - N-nie, Rick, ja nie...
 - Tylko imiona, rozumiesz? I będzie po wszystkim. Nigdy więcej cię nie tkną.
 - J-ja nie mogę...
 - Tu nie chodzi tylko o ciebie, pomyśl, co jeśli zaatakują innych? - Przestań. - Można to po prostu zatrzymać.
 - Rick, proszę, ja nie...
 - Chcesz tej pomocy czy nie?
 - Przestań! - krzyknąłem i spojrzałem mu w twarz, po czym spuściłem wzrok, przerażony tym, co zrobiłem. - Przepraszam - wyszeptałem po chwili. - Boże, Rick, przepraszam, ja nie chciałem, nie chciałem...
 - Hej, dobra - urwał krótko Rick. - Już, musimy się oboje uspokoić. Usiądź. - Nie ruszyłem się z miejsca, czując się zbyt okropnie, żeby zrobić ruch. - Usiądź - westchnął.
 Przestawiłem beznamiętnie nogę, potem drugą i powtórzywszy ten cykl kilka razy, znalazłem się na łóżku. Rick wziął sobie krzesło i postawił je w dobrej odległości od łóżka.
 - Słuchaj, rozumiem twój strach, naprawdę - przerwał na chwilę - ale po prostu nie ma innego sposobu. Możesz jeszcze nie chodzić do szkoły, nic ci nie zrobią. Ja po prostu muszę się dowiedzieć, kto to był, dla dobra wszystkich, okej?
 - A co jeśli... tobie się coś stanie? - zapytałem cicho. - Nie chcę, żeby ktokolwiek przeze mnie...
 - Mi nic nie będzie - przerwał Rick. - Zaufaj mi, mam w tej szkole kontakty jak nikt. Więc jak będzie, powiesz?
 Zamknąłem na chwilę oczy. Chyba średnio miałem wyjście. Rick wyglądał na upartego i raczej nie opuściłby mojego pokoju bez dowiedzenia się prawdy.
 Powoli i niemiłosiernie się przy tym plącząc, opowiedziałem mu, jak wyglądali moi napastnicy. Po skończeniu mojej chaotycznej wypowiedzi spojrzałem niepewnie w stronę chłopaka w oczekiwaniu na reakcję. Rick jakby trochę zbladł, ale zaraz potem spojrzał się na mnie z wyrazem 'Serio?" niemal wypisanym na twarzy i westchnął jakby z politowaniem.
 - Ja wiem, że oni kazali ci tak powiedzieć, ale mów prawdę, serio.
 Coś ścisnęło mnie w żołądku.
 - Rick, ja mówię prawdę - wyszeptałem i poczułem piekące łzy pod powiekami. Szybko zamrugałem, żeby się ich pozbyć, i odwróciłem głowę.


Rick? ;---; Mi nie uwierzysz?

Od Ricka cd. Beauregarda

***
Siedziałem w kuchni popijając poranną kawę. Szkoła zaczynała się za jakieś dwadzieścia minut. Czułem się cholernie dziwnie po wczorajszy wieczorze. Jakoś winny wszystkiemu. Cholerne poczucie winy... ale przecież nie zrobiłem nic złego, prawda? Przecież to nie ja go pobiłem. Tylko kto i po co? (będzie magiczne przeskakiwanie bo jestem leniem^^)
***
Ostatnia lekcja mijała dość szybko. Cały dzień, sam w sobie szybko przeminął. Było też bardziej jakby pusto... Bear pewnie został w domu. W sumie czemu się dziwić, wczoraj ledwo potrafił wydusić jakiekolwiek słowo. A może to po prostu wina mojej obecności?
- Oh, Rick! - usłyszałem za plecami głos. Nie musiałem się odwracać by wiedzieć że to był Chease i reszta ekipy. Mruknąłem jedynie coś na miarę przywitania i zamknąłem swoją szafkę, uprzednie wyjmując jednak kurtkę.
- Hej, coś taki nie mrawy. Stało się coś? - zapytał Eric. Usiadłem na pobliskiej ławce, poprawiając sznurówkę prawego buta. Nie odpowiedziałem nic. Nie musiałem się tłumaczyć tym idiotom. Odstawiłem nogę na ziemię, założyłem kurtkę, po czym oparłem się o ścianę mierząc całą czwórkę wzrokiem.
- Nie wasz cholerny interes. - mruknąłem. Cała grupka zmierzyła mnie zmieszanym spojrzeniem, no może oprócz blondyna, który wybuchnął głośnym śmiechem. Uniosłem lekko brew, naprawdę nie miałem ochoty na jakieś jego wygłupy.
- Oj nasz, nasz interes. Jesteśmy rodziną, nie pamiętasz? - zaśmiał się.
- Jasne... - mruknąłem. Co racja to racja. Był moim przyjacielem. Jako jedyny znał mnie do dna. Razem dołączyliśmy do akademii, razem się wychowywaliśmy i jakoś tak zawsze trzymaliśmy się razem.
- No mów, widzę że coś cię trapi... Ri... - uśmiechnął się lekko i położył mi rękę na ramieniu. W odpowiedzi westchnąłem głośno i wywróciłem oczami.
- Ktoś... pobił Beara. - mruknąłem cicho. Chease wyprostował się na tą wiadomość i przybrał poważny wyraz twarzy. Cała reszta też jakby zaczęła uważniej się przysłuchiwać.
- Jak to? - zapytał cicho. - Po co ktoś miałby tego malucha pobić?! - oburzył się.
- Eh... Skąd mam wiedzieć... Nie zrobił do cholery nikomu nic złego. - odpowiedziałem.
- Ale... nie powiedział ci kto go pobił? - zapytał z kolei Eric.
- Nie... Nie chciał... Nie mam pojęcia co się stało i kompletnie źle się z tym czuje. - westchnąłem, chowając twarz w dłoni. Po chwili poczułem na swoich ramionach, drobny ciężar. Zdjąłem dłoń z twarzy, Chease położył mi rękę na plecy.
- Ej, nie masz co się obwiniać. - uśmiechnął się do mnie. Kąciki moich ust mimowolnie poszły w górę, na co blondyn uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Nie myśl że podziękuję ci za pocieszanie mnie idioto. - zmusiłem się do poważnego wyrazu twarzy.
- Nawet na to nie liczę. - zaśmiał się. Mimo wszystko, wiedział jednak że w "naszym" języku to znaczy dziękuję. Byłem naprawdę wdzięczny że jest ze mną.
***
Buster spał na moim łóżku kiedy przyszedłem do domu. Dałem mu spokój, plecak rzuciłem w kąt a sam poszedłem do kuchni. Rano zostawiłem telefon w kuchni, możliwe że ktoś zostawił mi jakąś wiadomość. Sięgnąłem ręką po telefon. Jedno powiadomienie. Nieznany numer. Bear... Odczytałem wiadomość, to faktycznie był on. Tylko że przepraszał. Wywróciłem oczami, tylko na to potrafił się wysilić nawet przez jebane SMS-y?! 
Wyszedłem z pokoju i skierowałem się do pokoju blondyna. Czułem się trochę zobowiązany by zobaczyć jak się czuje. Tylko trochę. Zapukałem do drzwi. Najwyżej mnie wygoni albo zacznie krzyczeć. Ale musiałem wiedzieć.

Bear?

wtorek, 2 lipca 2019

od Beara cd. Ricka


- Słuchaj... Nie możesz leżeć tu wieczność... – powiedział Rick. Mogę, mogę, będę.
- Nie, zostaw mnie... Nie chcę...
- Bear, proszę cię, wstań...
Miał rację. Miał cholerną rację, zachowywałem się jak dziecko. Pociągnąłem nosem i wytarłem się rękawem. Spróbowałem podnieść się i po chwili, dalej drżąc na całym ciele, udało mi się to. Całą siłę skupiłem na podtrzymaniu tej pozycji. Rick coś powiedział, spojrzałem w jego kierunku, ale przysięgam, że rozpoznawanie słów nigdy nie było trudniejsze. Chłopak wyciągnął do mnie rękę z chusteczkami, które od niego wziąłem i przyłożyłem sobie jedną z nich do wargi. Wszystko wydawało się być takie… odległe.
- Proszę cię, wstań.
Tym razem usłyszałem. Zebrałem w sobie siły i rzeczywiście podniosłem się z ziemi, czując się odrobinę dumny z tego osiągnięcia. Szedłem do pokoju, do bezpiecznego miejsca, a Rick szedł ze mną, zupełnie nie wiadomo dlaczego. Mimo wszystko jego obecność w jakiś sposób dodawała mi otuchy. Chyba. Sam już nie wiedziałem. Byłem po prostu… wyczerpany. 
Dotarliśmy do pokoju. Wyjąłem klucze. Próbowałem trafić.
Spadły.
- Ja... Prze-przepraszam, ja nie... – Ja naprawdę nie chciałem, przepraszam, znowu zepsułem.
- Ej, spokojnie. – Schylił się po klucze. - Nic się nie dzieje. Pomogę ci.
Otworzył drzwi i puścił mnie przodem. Wszedłem do środka, nie spuszczając wzroku z chłopaka. Zdjąłem buty. Nie, to nie był dobry pomysł, on nie powinien tu…  
- Nie... Nie powinieneś tu-tutaj… - powiedziałem, dalej nie zbliżając się do Ricka
- Połóż się, przyniosę ci jakiś lód. – Poszedł do kuchni jakby mnie nie usłyszał.
- Ri-Rick, na-naprawdę nie... – wyjąkałem.
- To nie była prośba.
Chcąc, nie chcąc, poczłapałem do łóżka i z niejaką ulgą zakopałem się w kocu, chowając głowę między kolanami. Trochę lepiej, ale to dalej nie było… dalej coś było nie tak. Dużo. Za dużo. Czemu Rick był w moim pokoju? Czemu dałem mu to wejść? Może to wszystko było częścią jakiegoś cholernego planu, może...
Wrócił. Podał mi lód, który przyłożyłem do ust. Moje myśli dalej... z jednej strony pędziły, a z drugiej były tak strasznie otępiałe. Jakby pojedyncze obijały mi się w głowie, a reszta znikła, pochowana po kątach. Wśród tych pojedynczych znalazły się te, które broniły Ricka i te, które były przerażone tym, co się właściwie działo. Jakaś część mnie była zła na to, że ciągle go obwiniałem. Przecież był zmartwiony... chyba. Cholera, sam już nie wiedziałem. Zwłaszcza teraz.
- Powiesz mi, co się stało? - zapytał.
Nie podniosłem wzroku z podłogi.
Rozumiem, że jest ci ciężko. Muszę jednak wiedzieć, kto zrobił ci krzywdę. - O nie. O nie, nie, nie.
Natychmiast schowałem twarz w swetrze, przerażony taką perspektywą. Nie mógł wiedzieć, cholera, choćby nie wiem co, nie mógł się dowiedzieć, tylko nie to.
- N-nie... Ja nie... -  próbowałem mu to powiedzieć, oczywiście bez powodzenia. Co za cholerna porażka z ciebie, Bear.
- Bear... Wiem że się boisz... Słuchaj, mnie kiedyś też pobili. Tak, mnie, Ricka Morgana... Też kiedyś byłem słaby, musiałem nauczyć się jednak stawiać temu czoła. Musiałem poradzić sobie sam ale ty masz mnie, jasne?
Nadstawiłem uszu, nie do końca wierząc w to, co słyszałem. Po kolei, co on właściwie... co powiedział? Że go pobili? Że mam go?
- Chcę ci pomóc, nic więcej. Naprawdę...
Naprawdę chciał mi pomóc? Ja już nie... Poczułem się jeszcze bardziej winny za wymyślanie teorii spiskowych na jego temat. Miałem kompletny mętlik w głowie, która swoją drogą sprawiała wrażenie, że zaraz wybuchnie. Tego wszystkiego było zdecydowanie za dużo,
- Zrobię ci jakieś herbaty. - Odszedł od łóżka, co przyjąłem z ulgą, chcąc, nie chcąc.
 Ból głowy stawał się coraz większy, postanowiłem więc się położyć i po prostu spróbować zasnąć. Tak, tylko o tym teraz marzyłem. Po prostu zasnąć i zapomnieć o tym wszystkim, co się dzisiaj wydarzyło. Zamknąłem oczy, czekając niecierpliwie na bezpieczny sen.
- Może gdybym był trochę wcześniej... - powiedział niespodziewanie Rick. - Przepraszam... - szepnął, po czym... położył mi rękę... na plecach? Byłem zbyt zmęczony, żeby jakkolwiek zareagować.
- Śpij dobrze... - Poczułem, jak wstaje, po czym usłyszałem kroki i zamykane drzwi.
Chciałem o tym wszystkim pomyśleć, naprawdę, ale zasnąłem prawie od razu po tym, jak chłopak wyszedł.
Spałem na szczęście jak zabity, nie męczyły mnie żadne koszmary, nie budziłem się ani nic z tych rzeczy.
Obudziła mnie ta sama melodyjka co zawsze. Gdy tylko uchyliłem powieki, dotarło do mnie, co właściwie się dzieje. Było ode mnie wymagane, żebym wstał.W drugiej chwili przypomniałem sobie wydarzenia wczorajszego dnia. Bo to było wczoraj, prawda...? To się wydarzyło? Wszystko wydawało się być tak bardzo odległe i nierealne, że miałem wątpliwości, czy sobie tego nie zmyśliłem. Wyciągnąłem rękę po telefon i syknąłem z bólu. A jednak się wydarzyło.
Wyłączyłem budziki i wrzuciłem telefon z powrotem na szafkę. Nie było w ogóle mowy, żebym szedł dzisiaj do szkoły. Na samą myśl o opuszczeniu pokoju czułem narastający niepokój. Potrzebowałem czasu, żeby o tym wszystkim pomyśleć. Poukładać sobie to wszystko... na tyle, na ile było to możliwe. Poza tym po prostu nie mogłem pojawić się w szkole. Nie. Absolutnie nie. Dalej czułem się tym wszystkim przytłoczony. Wyciągnąłem rękę i dotknąłem nią ust - napotkałem opuchliznę. Cudownie. Wziąłem głębszy oddech i natychmiast tego pożałowałem. Moje żebra też nie były w najlepszej kondycji. Strasznie bolała mnie głowa, więc wyciągnąłem rękę po szklankę i... zakrztusiłem się nią. Zacząłem kaszleć i pochyliłem się do przodu, przez co moje poobijane żebra wszczęły bardzo gwałtowny protest. Większym problemem było jednak dla mnie złapanie oddechu. Kiedy woda skończyła próbę zamachu na moje życie, westchnąłem i napiłem się jeszcze raz, tym razem poprawnie. Byłem tak blisko śmierci we własnym łóżku. To byłoby w sumie zabawne. Komiczne. Niemal ironiczne. Właściwie całkiem dobrze oddałoby to istotę mojego życia. Bardzo trafne podsumowanie. Nastolatek po życiu pełnym porażek i zawodu, nieosiągnąwszy zupełnie nic, umiera we własnym łóżku, zakrztusiwszy się wodą, po tym jak dzień wcześniej został pobity. Brzmiało to niemal książkowo. Ale wyglądało na to, że moja szansa na tak komiczne odejście właśnie minęła. Westchnąłem, zażenowany własnymi myślami. Jakbym nie miał ważniejszych tematów do rozmyśleń. Na przykład to, co właściwie do cholery wydarzyło wczoraj. Zmarszczyłem brwi i wytężyłem pamięć, usiłując przypomnieć sobie słowa Ricka. Mgła spowijająca wczorajszy dzień powoli się przerzedzała.
"Proszę cię, wstań." Czyli był tam ze mną. Przez cały czas. Może on jednak nie był taki zły...?
"Ej, spokojnie. Nic się nie dzieje. Pomogę ci.'' Pomógł mi podnieść klucze. Musiał zmarnować mnóstwo czasu i energii, żeby zostać ze mną. Znowu poczułem się tak strasznie winny, ale nie miałem pojęcia, jak to wszystko zmienić. Jak się zmienić? 
"Rozumiem, że jest ci ciężko. Muszę jednak wiedzieć, kto zrobił ci krzywdę." Na wspomnienie tych słów wzdrygnąłem się i schowałem głębiej pod kołdrą. O cholera. Przecież on nie odpuści. Będzie naciskał, póki mu nie powiem. A ja nie mogłem mu powiedzieć. W żadnym wypadku. Przecież oni by mnie zabili. 
"Może gdybym był trochę wcześniej... Przepraszam..." I to był ten moment, kiedy położył mi rękę na plecach. On przeprosił. Za co? Przecież to nie była jego wina. Nie jego, tylko moja. Może oni mieli rację, może w ogóle nie powinienem był go dopuszczać do siebie. Przecież on miał swój świat. Ale z drugiej strony wszystko to, co mówił... co jeśli jemu naprawdę zależało, a ja tylko go odpychałem i sprawiałem mu zawód cały czas? A może to ja po prostu przesadzałem i każde zainteresowanie w moim kierunku wyolbrzymiałem i koloryzowałem? W każdym razie powinienem był go przeprosić. Tak. 
Na razie jednak wzywały mnie pilniejsze sprawy. Wstałem i poczłapałem do łazienki, odczuwając każdy ruch. Ogarnąłem się nieco i wróciłem do łóżka. Mój wzrok zatrzymał się na szafce nocnej, gdzie stał kubek po wczorajszej herbacie, a przy nim jakaś kartka. Zmarszczyłem brwi i podniosłem ją, jedną ręką zakładając okulary. Na kartce nabazgrany był numer telefonu, a przy nim słowa "W razie czego dzwoń." O, idealnie. Teraz mogłem go przeprosić bez opuszczania pokoju. Od razu wziąłem telefon i zapisałem sobie numer Ricka. Wszedłem w wiadomości i wpisałem "Przepraszam. Bear". Poczułem dziwny ścisk w żołądku, ale otrząsnąłem się i wcisnąłem to przeklęte "Wyślij", po czym położyłem telefon na szafce, a sam położyłem się do łóżka z książką, chcąc zaprzątnąć czymś myśli.

Richardzie?