Strony

środa, 3 lipca 2019

od Beauregarda cd. Ricka

 Cały dzień spędziłem właściwie czytając, słuchając muzyki, pisząc i rysując. Byłem z siebie dość dumny, bo dawno nie zajmowałem się tworzeniem czegokolwiek - głównie ze względu na brak czasu i przytłoczenie szkołą, a dzisiaj udało mi się zrobić całkiem sporo. Nie wyszło mi może najlepiej, ale nie oszukujmy się, czy ja kiedykolwiek byłem naprawdę stuprocentowo zadowolony z jakiegoś ze swoich dzieł? No więc właśnie.
 Rozejrzałem się po pokoju w poszukiwaniu czegoś, czym mógłbym się zająć, i mój wzrok natrafił na fortepian. Westchnąłem cicho i pokręciłem lekko głową. Podniosłem się z łóżka i podszedłem do instrumentu, po czym otworzyłem go i przejechałem palcami po klawiszach tak, żeby nie wydały dźwięku. Odsunąłem sobie taboret i przysiadłem na nim. Moje palce od razu odnalazły swoje miejsce na klawiaturze, a ja zacząłem grać, prawie nie przyciskając pedałów. Dźwięki "Dla Elizy", które wydobywały się z wnętrza mojego starego przyjaciela, były ciche i subtelne. Delikatna tęsknota i uczucie opowiadane przez utwór wypełniały mój pokój, dając mi chwilę wytchnienia, a jednocześnie przypominając o tym, jak bardzo tęskniłem za domem. Za fińskimi górami, lasami i ścieżkami, które znałem tylko ja, za leśnymi kryjówkami i miejscami, do których uciekałem. Zamknąłem oczy i odchyliłem głowę do tyłu. Co ja tu w ogóle robiłem? Uderzyła we mnie świadomość, że Akademia to zupełnie nie moje miejsce. Z drugiej strony wiedziałem, że nie mogłem wrócić. Mama byłaby tak zawiedziona... oczywiście powiedziałaby mi, że to nic, że cieszy się na mój widok i pewnie naprawdę by tak było, ale ten wzrok. Na samą myśl o jej wyrazie twarzy coś ściskało mnie w środku. Nie, nie mogłem jej tego zrobić. Wyglądała na tak szczęśliwą, kiedy powiedziałem jej, że decyduję się na wyjazd do Akademii. Jej mały synek wreszcie samodzielny, prawda? Pomyślałem o tym, że nawet tutaj nie potrafiłem się odnaleźć, w miejscu właściwie idealnym, które sam sobie wybrałem, i ze złością mocniej wcisnąłem klawisze. Niedługo potem dotarłem do ostatnich nut utworu i wraz z ostatecznym dźwiękiem w pokoju rozległo się pukanie do drzwi. Podskoczyłem na taborecie i zamknąłem pospiesznie fortepian, mimowolnie zaczynając panikować. Skąd oni wiedzieli, gdzie mieszkam? Boże, przecież to oczywiste, Rick, ale czy on naprawdę mógłby zrobić coś takiego?
 Siedziałem na taborecie jak sparaliżowany, w nadziei, że ktokolwiek pukał do moich drzwi, odpuści. Przez kilka sekund moja nadzieja była nawet podtrzymywana, ale po chwili pukanie rozległo się ponownie, tym razem nieco szybsze. Nie miałem wyboru - musiałem wstać. Poza tym w głowie pojawiła się wątpliwość, czy aby na pewno zamknąłem drzwi. Szybko wstałem i podszedłem do wejścia, po czym zerknąłem przez judasza.
 Rick?
 O cholera, racja, wiadomość.
 Chłopak był już wyraźnie zniecierpliwiony, podniósł rękę, żeby zapukać jeszcze raz. Rzuciłem się do klamki i otworzyłem, żałując wysyłania SMSa jak niczego innego.
 Stanąłem naprzeciwko chłopaka, nie podniosłem jednak wzroku.
 - Rick, co ty... - wziąłem gwałtowny wdech, chcąc spłonąć za te słowa - cześć - dodałem szybko.
 - No cześć - wyszczerzył się. - Jak się czujesz? - Jak gdyby nigdy nic minął mnie i wszedł do pokoju.
 Nie pozostało mi nic innego niż wejście za nim. Zamknąłem drzwi i powoli przeszedłem do kuchni, gdzie Rick zdążył się już zaprzyjaźnić z szafkami. Przeszukiwał je beztrosko i spojrzał na mnie, kiedy stanąłem w przejściu.
 - Zadałem ci pytanie - zauważył trafnie. - Gdzie trzymasz kawę?
 - J-ja nie piję kawy... - odpowiedziałem i wbiłem wzrok w podłogę.
 Otworzył szeroko oczy i uniósł brwi chyba najwyżej, jak tylko się da.
 - Słucham?! Człowieku, nie przyznaję się do ciebie. - Nie doczekał się odpowiedzi, więc po prostu westchnął głośno z dezaprobatą i pokręcił głową. - Zawiodłem się na tobie. Dobra, zapomnij. Zawsze tyle zajmuje ci odpowiedź na pytanie złożone z trzech słów? Bo wydaje mi się, że w takim tempie konwersacje mogą faktycznie sprawiać ci dużo problemów - uśmiechnął się rozbawiony.
 - A, przepraszam, jest... okej - powiedziałem zgodnie z prawdą, bo tak, jak na słabeusza, który został poprzedniego dnia pobitym, trzymałem się chyba w porządku, po czym po chwili namysłu dodałem - czemu właściwie... czemu tu jesteś?
 - A czemu ty przeprosiłeś? - odparował bez chwili wahania i przysiadł na stole.
 - No bo ty... - zacząłem się jąkać - ty nie powinieneś... ja powinienem był po prostu... matko, przepraszam - schowałem twarz w dłoniach.
 - I znowu to robisz. - Prawdopodobnie przewrócił oczami.
 - Zmarnowałeś mnóstwo czasu - wyjaśniłem cicho i schowałem ręce do kieszeni swetra.
 - Matko, Bear, skończ pieprzyć - zniecierpliwił się nieco, na co trochę skuliłem się w sobie. Ja naprawdę nie chciałem... - Pobili cię, to nie jest twoja wina, rozumiesz? - westchnął. - Po prostu musisz mi powiedzieć, kto to był, bo inaczej sytuacja może się powtórzyć, a tego chyba byśmy nie chcieli.
 Nie miałem pojęcia, która część zdania przeraziła mnie bardziej. Cofnąłem się o kilka kroków, wpadając na jakąś szafkę.
 - Nie, nie, ja nie- ty nie rozumiesz, ja nie mogę.. - próbowałem mu tłumaczyć.
 - Bear, zrozum, może być jeszcze gorzej - mówił dość spokojnie, ale ja nie chciałem go słuchać. Jak niby miałem mu powiedzieć? Przecież oni by mnie zabili. A Rick... czy on by mi w ogóle uwierzył? To byli jego przyjaciele, a ja... - Musisz tylko powiedzieć mi imiona, a ja zajmę się resztą, okej? - Nie, błagam, przestań. - Muszę wiedzieć, kto to był, to nie może się powtórzyć.
 - N-nie, Rick, ja nie...
 - Tylko imiona, rozumiesz? I będzie po wszystkim. Nigdy więcej cię nie tkną.
 - J-ja nie mogę...
 - Tu nie chodzi tylko o ciebie, pomyśl, co jeśli zaatakują innych? - Przestań. - Można to po prostu zatrzymać.
 - Rick, proszę, ja nie...
 - Chcesz tej pomocy czy nie?
 - Przestań! - krzyknąłem i spojrzałem mu w twarz, po czym spuściłem wzrok, przerażony tym, co zrobiłem. - Przepraszam - wyszeptałem po chwili. - Boże, Rick, przepraszam, ja nie chciałem, nie chciałem...
 - Hej, dobra - urwał krótko Rick. - Już, musimy się oboje uspokoić. Usiądź. - Nie ruszyłem się z miejsca, czując się zbyt okropnie, żeby zrobić ruch. - Usiądź - westchnął.
 Przestawiłem beznamiętnie nogę, potem drugą i powtórzywszy ten cykl kilka razy, znalazłem się na łóżku. Rick wziął sobie krzesło i postawił je w dobrej odległości od łóżka.
 - Słuchaj, rozumiem twój strach, naprawdę - przerwał na chwilę - ale po prostu nie ma innego sposobu. Możesz jeszcze nie chodzić do szkoły, nic ci nie zrobią. Ja po prostu muszę się dowiedzieć, kto to był, dla dobra wszystkich, okej?
 - A co jeśli... tobie się coś stanie? - zapytałem cicho. - Nie chcę, żeby ktokolwiek przeze mnie...
 - Mi nic nie będzie - przerwał Rick. - Zaufaj mi, mam w tej szkole kontakty jak nikt. Więc jak będzie, powiesz?
 Zamknąłem na chwilę oczy. Chyba średnio miałem wyjście. Rick wyglądał na upartego i raczej nie opuściłby mojego pokoju bez dowiedzenia się prawdy.
 Powoli i niemiłosiernie się przy tym plącząc, opowiedziałem mu, jak wyglądali moi napastnicy. Po skończeniu mojej chaotycznej wypowiedzi spojrzałem niepewnie w stronę chłopaka w oczekiwaniu na reakcję. Rick jakby trochę zbladł, ale zaraz potem spojrzał się na mnie z wyrazem 'Serio?" niemal wypisanym na twarzy i westchnął jakby z politowaniem.
 - Ja wiem, że oni kazali ci tak powiedzieć, ale mów prawdę, serio.
 Coś ścisnęło mnie w żołądku.
 - Rick, ja mówię prawdę - wyszeptałem i poczułem piekące łzy pod powiekami. Szybko zamrugałem, żeby się ich pozbyć, i odwróciłem głowę.


Rick? ;---; Mi nie uwierzysz?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.