Strony

poniedziałek, 31 grudnia 2018

Od Seana C.D Alana

Nie mogę w to uwierzyć. Dlaczego dałem mu się wyciągnąć na wagary? Miałem pokazać rodzinie, że coś znaczę, wcale nie jestem gorszy. A tutaj co? Urywam się z lekcji. Wspaniale. Tak trzymaj Montgomery to na pewno daleko zajdziesz. Jednak nie mógłbym odmówić brunetowi, po prostu nie. Nie wiem dlaczego akurat popatrzyłem mu w oczy, przecież to było oczywiste, że przegram z kretesem. Moja obecna sytuacja wcale nie była zabawna. W milczeniu przechadzaliśmy się po parku. Alan postanowił zapalić papierosa na co odruchowo się skrzywiłem. Nienawidzę tego okropnego zapachu, jak i faktu, że to niszczy życie.
- Co to wczoraj miało być? - ciszę przerwał głos towarzyszącego mi chłopaka.
Na wspomnienie o tym co wczoraj zrobiłem poczułem zażenowanie i pragnienie powtórzenia swojego czynu. Sam nie wiem co było silniejsze.
- Nie mówię, że mi się nie podobało - kontynuował brunet - Byłem jednak przekonany, że wolisz dziewczyny.
Zaśmiałem się pod nosem. Czy to, że jestem bi robi ze mnie kogoś gorszego?
- A ty? - uniosłem brew. Nie mam pojęcia dlaczego akurat o to zapytałem.
Widocznie jestem po prostu wręcz konkursowym idiotą. Domyślam się, że nie była to odpowiedź jakiej spodziewał się Winters. Możliwe, że znowu go zawiodłem. Możliwe. Pewne.
- A wyglądam jakbym szalał za dziewczynami? - teraz to on uniósł brew. - Jak to mówią, jestem czystej krwi gejem - zaśmiał się, jednak ja nie widziałem w jego wypowiedzi ani cienia żartu.
Chłopak skończył papierosa, a pomiędzy nami znowu nastała cisza. Zaciągnąłem się powietrzem wolnym od smrodu jego kochanej nikotyny.
- Nawet jeśli, nie musiałeś oznajmiać o tym wczoraj pół szkoły - powiedziałem zanim zdążyłem ugryźć się w język.
- Homoseksualizm to nie jest choroba - prychnął Alan, a ja wcale nie miałem zamiaru tego negować.
Mój brat jest homoseksualistą. I dlatego on także zostałby wydziedziczony gdyby ojciec się o tym dowiedział. Na wspomnienie domu w żołądku zacisnął mi się supeł. Nie wracam tam. 
- Uparty jesteś, Winters - mimowolnie się uśmiechnąłem.
Nigdy nie będę tak odważny jak on. Nie powiem sobie prosto w twarz, że większa część rodziny mnie nienawidzi z powodu mojej orientacji seksualnej. Ty po prostu się tego boisz, S.
- Dzięki... - wydawało mi się czy chłopak lekko się zarumienił?
- Ojciec nauczył mnie być upartym.
Zmarszczyłem brwi w niezrozumieniu.
- W sensie? - zapytałem prawdopodobnie robiąc z siebie jeszcze większego idiotę.
Już nic nie poprawi ci wizerunku matole. Taki się urodziłeś, geniuszem nie umrzesz.
- Skromnie mówiąc napierdalał mnie w nagrodę za to, że jestem gejem. Wiesz, taka tam patologia. - byłem pewien, że na twarzy Alana maluje się teraz wymuszony uśmiech.
Nienawidzę fałszywych uśmiechów. Twoje zdanie się nie liczy Sean. Odwróciłem głowę, bo słowa które ojciec wmawiał mi przez te wszystkie lata gdy się ujawniłem były zbyt bolesne. Przeszłość mnie goniła, a ja nie miałem już siły uciekać. Wydawało mi się, że to jest już daleko. Poczułem na sobie spojrzenie bruneta które dodało mi nieco otuchy. On nie może mnie znaleźć. I mnie nie znajdzie. Charline już o to zadba.
- Nie odpowiedziałeś mi na pytanie - na słowa które wypowiedział brunet zrobiło mi się sucho w gardle - Czy... to coś znaczyło?
W jego głosie był wyczuwalny strach, może i nutka nadziei. Było mi przykro. Nie znałem odpowiedzi na jego pytanie. Czy coś poczułem? Tak. Czy mi na nim zależało? Tak. Czy wiedziałem co czułem? Nie.
- Nie zadawaj mi głupich pytań o dziewiątej rano, Winters - uniosłem kąciki warg w kpiącym uśmieszku.
Nie powinienem sobie przekształcać tego w żart, ale to było jedyne rozwiązanie. Tak radziłem sobie w niekomfortowych sytuacjach - wszystko obracałem w zabawę, kiepski żart. I za to prawdopodobnie siebie nienawidziłem. Aby załagodzić sytuację złapałem brodę chłopaka i przyciągnąłem go do pocałunku. Bardzo tego potrzebowałem, myślę, że on także. Uśmiechnąłem się nieznacznie gdy zaczął go oddawać. Nieźle całował. A ja nie chciałem nikogo ani niczego więcej.
***
Żeby zabić czas postanowiliśmy iść do kawiarni. Nadal było nieco niezręcznie, ale poprzedni gest nieco rozładował napięcie. Usiedliśmy przy stoliku blisko przeszklonej ściany i już po chwili podeszła do nas młoda dziewczyna podając nam menu. Dzisiaj wyjątkowo miałem ochotę na karmelowe latte macchiato, które nauczyła mnie pijać siostra. Do tego postanowiłem wziąć czekoladowe fondue. Alan zamówił sobie jedynie karmelowe latte, tak samo jak ja.
- Więc... dlaczego zabrałeś mnie na wagary? - zapytałem - Zazwyczaj tego nie praktykuje.
Chłopak zaśmiał się cicho. Uroczo. Nie. Może trochę. Również się zaśmiałem nie mogąc tego nie zrobić gdy widziałem go szczęśliwego.
- Myślisz, że miło by było tam siedzieć po wczorajszym wyznaniu? - odparł.
Skrzywiłem się nieznacznie. Lepiej by było gdyby nie wracał wspomnieniami do bandy Connora. Ja również nie chciałem o tym pamiętać. A może to było tylko złudzenie i tak naprawdę tego chciałem? Szybko odtrąciłem jednak takie absurdalne myśli. Niemożliwe. Oparłem brodę na dłoni.
- Nie sądzę. Jesteś głupi - westchnąłem przeciągle.
Alan przewrócił oczami.
- Nie chcę nic mówić, ale jeszcze nie tak dawno mnie całowałeś i powiedziałeś, że jestem uparty - tym razem ja także przewróciłem oczami.
Kelnerka przerwała naszą wymianę zdań podając nam nasze zamówienia i miło się uśmiechając. Odwzajemniłem jej uśmiech. Nie wiem czemu mało osób docenia pracę takich ludzi, a przecież nigdy nie wiadomo jak trzeba będzie zarobić. Sam często dorabiałem w kawiarniach. Udałem, albo nie chciałem zauważać, że nie widzę jak Winters się krzywi. Ponownie poczułem się winny przez swoją orientację. Chciałbym aby ktoś powiedział mi, że to nic złego móc pokochać osoby o różnej płci.
- Nadal nie określiłeś się czy mnie nienawidzisz - ponownie przerwałem krępującą ciszę.
Nie chce aby tak między nami było. Mimo tego, że chłopak niezmiernie działa mi na nerwy i bardzo często go nie rozumiem.
- Nie nienawidzę cię Sean - odparł brunet każde słowo wymawiając bardzo powoli.
Wypuściłem ze świstem powietrze i upiłem łyk kawy. Fondue szybko zniknęło z mojego talerzyka. Postukałem palcami nerwowo o blat. Alan zakrył moją dłoń swoją. Wzdrygnąłem się na to nieznane zimno.
- Przestań, proszę. To irytujące - spojrzałem mu w oczy, sprawdzając czy czasem się ze mnie nie nabija.
Okej. Przestałem. Czekałem aż weźmie swoją dłoń, jednak on tego nie zrobił. Upiłem kolejny łyk. Nadal próbuje rozgryźć tego osobnika choć chyba słabo mi idzie. Wbiłem wzrok w blat stolika, jakbym chciał wypalić moim wzrokiem dziurę w Bogu ducha winnym drewnie. Do końca tego drobnego wypadu wzrok nadal utkwiony miałem w blacie. Wróciliśmy komunikacją do Dressage Academy, a podczas tej radosnej podróży gdy to zaczął padać śnieg, kilka staruszek rzuciło nam podejrzliwe spojrzenia. Kim one są aby oceniać? Błagam, żeby Charlie i moja siostra nie zmieniły się w takie okropne staruchy. Nie zniósłbym tego. Dobiegała już godzina jedenasta, czas w towarzystwie bruneta bardzo szybko mi zleciał i nie oddałbym tego za nic innego. Za oknem autobusu tworzyła się pokrywa śnieżna, było wystarczająco zimno by dopiero co opadłe płatki się nie topiły. Wysiedliśmy na naszym przystanku i niechętnie wróciliśmy na teren akademii. Na podjeździe zauważyłem samochód z przyczepą na dwa konie. Zmrużyłem oczy. Brązowowłosa dziewczyna w jednej ręce trzymała uwiąz sporego Coba Irlandzkiego, a drugą starała się namówić gniadego konia do współpracy. Nie rozpoznałem jego czy też jej rasy. Spojrzałem w kierunku Alana.
- Pomóżmy jej - zaproponowałem, choć wcale nie potrzebowałem jego zgody.
Chłopak niechętnie za mną ruszył trzymając ręce w kieszeniach bluzy. Dziewczyna wyglądała na bardzo sfrustrowaną i aż zrobiło mi się jej żal. Gniady rumak nie miał zamiaru wychodzić z pojazdu, a ruchy nieznajomej z każdą sekundą robiły się coraz słabsze.
- Hej, może potrzymam tego konia podczas gdy ty zajmiesz się drugim? - starałem się brzmieć jak najbardziej przyjaźnie, choć na ogół wcale taki nie byłem.
Brunetka miała znacznie jaśniejsze włosy niż Alan, nie podobały mi się tak bardzo jak jego. Posłała mi wdzięczne spojrzenie i oddała uwiąz spokojniejszego z wierzchowców. Z obiema wolnymi rękami udało jej się zachęcić (jak się okazało) klacz do wyjścia.
- Dziękuje - uśmiechnęła się lekko - Jestem Lynette.
Wystawiła w moim kierunku dłoń. Uścisnąłem ją.
- Jestem Sean, a to jest Alan - przedstawiłem siebie i nieco zdezorientowanego towarzysza - Witaj w Dressage Academy, Lynette.
Skinęła głową i odeszła z oboma wierzchowcami w stronę stajni. Odwróciłem się w stronę Wintersa. Wyglądał jakby był na mnie o coś zły. Podszedłem do niego i pocałowałem już drugi raz tego dnia. Nie wiem dlaczego, ale było to naprawdę dobre uczucie.
- Nie dąsaj się, mon cheri, chciałem być uprzejmy - uśmiechnąłem się na widok jego miny.
Był uroczy. Nie miałem już co do tego żadnych wątpliwości.
- Nie lubię jej - westchnął.
Uniosłem brew.
- Nie znasz jej - stwierdziłem, a brunet wywrócił oczami - Bo ci tak zostanie.
Trzeci raz. Ponownie go pocałowałem. Czułem nieodpartą chęć robienia tego już zawsze.
- Uwielbiam cię całować - zaśmiałem się.

Alan?
Wybacz za jakość

Od Maxime cd. Douglas'a

- Dzięki za ofertę krycia. - powiedział zdenerwowany chłopak.
Złapałam Peter Pan'a mocniej za kantar i prychnęłam.
- Nie dziękuj mi, tylko stajennym. - odparłam. - Powinni przyprowadzać konie o wyznaczonej porze, żeby takie sytuacje się nie zdarzały.
Blondyn przewrócił oczami.
- Wiesz, stajenni wszystkiego za ciebie nie zrobią. Decydując się na konia, powinnaś wiedzieć, że wiąże się z tym obowiązek przyprowadzania go z padoku.
Wyszczerzyłam oczy i pokręciłam głową.
- Jakbym o tym nie wiedziała! Zazwyczaj robię to sama, ale dzisiaj wyjątkowo byłam zajęta i poprosiłam o to Edwards, która najwyraźniej o tym zapomniała. - powiedziałam. - Nie mam zamiaru jednak z tobą o tym rozmawiać, dziękuję, do widzenia.
Pociągnęłam gniadego ogiera w stronę stajni, na co ten kilka razy cicho zarżał. W pewnym momencie pozwolił się jednak poprowadzić i o dziwo, szedł nawet spokojnie. Wyszalał się na padoku, trochę musiał poskakać i jest zmęczony. Takiego go lubię.
Będąc w stajni, zaprowadziłam go do boksu i zdjęłam kantar. Koń od razu zajął się żuciem siana, kompletnie zapominając o stojącej w jego mieszkanku, mnie. Poklepałam go po szyi, a wychodząc z boksu, rzuciłam na pożegnanie ciche „Do zobaczenia”. Gdy upewniłam się, że Miśka i Marynarz stoją w całości w swoich domkach, ruszyłam do internatu. Cały czas zastanawiałam się, jakim cudem ten koń uciekł z padoku. Nie widziałam w płocie żadnych dziur, więc jedynym innym wyjściem było przeskoczenie przez płot. Ciężko się dziwić, że Peter Pan to zrobił. Na sąsiednim padoku stała bardzo ładna klacz, a on ma słabość do takich panienek. A poza tym, on uwielbia skakać i te sto trzydzieści centymetrów to dla niego kompletnie nic.

- Następnego dnia, żeby nie zanudzać ludzi czytaniem książek i picia herbatki, ponieważ to ciekawe nie jest. -

Ain't Misbehaving płynnie przeszła do galopu, na poprawną nogę. Jechała w pełnym zebraniu. Naprowadziłam ją na woltę w prawą stronę, a później na przekątną. Na jej środku dałam klaczy znak do lotnej zmiany nogi. Ćwiczenie wykonała jak najbardziej poprawnie. Nie ciężko było zauważyć, że jest to koń w pełni ujeżdżeniowy. Po paru ćwiczeniach wykonanych w owym chodzie zwolniłam do stępa i poklepałam ją po łopatce. Miśka sprawowała się dzisiaj cudownie. Wszystkie figury wykonywała z gracją, energicznie i co najważniejsze – poprawnie.
Po pięciu minutach odpoczynku ponownie zmieniłam chód. Tym razem poprosiłam klacz o kłus wyciągnięty. Z tym zawsze miałyśmy większy problem. Gdy klaczka nie chciała przejść do wyższego chodu, klepnęłam ją bacikiem w łopatkę. Można powiedzieć, że to był na wpół błąd, bo Ain't Misbehaving rzuciła się energicznym kłusem przed siebie. Mogłabym rzec, że wyglądała prawie jak kłusak na wyścigach. Jej ”meta” znajdowała się przy ścianie dużej hali, czyli tam, gdzie została przeze mnie "zgaszona". Klaczka od razu uspokoiła się, a do końca treningu wykonywała moje polecenia. W pewnym momencie drzwi hali otworzyły się, a do środka wszedł nie kto inny, jak chłopak, z którym wczoraj miałam okazję porozmawiać. Razem z nim przyszło zauroczenie Peter'a, czyli gniada klacz. Wyglądało, jakby blondyn miał zamiar ją lonżować. Klacz miała na sobie sprzęt do tego rodzaju pracy, a do jednego z kółek jej kawecanu dopięta była lonża. Westchnęłam cicho. Przyszli w idealnym momencie, bo właśnie miałam schodzić z konia.
Poklepałam klacz po szyi, po czym wyjęłam stopy ze strzemion i zsunęłam się na lewą stronę konia, na piasek. Zabezpieczyłam strzemiona, po czym popuściłam Misi popręg. Zdjęłam wodze z szyi Karej i już miałam zamiar wychodzić z ujeżdżalni, gdy usłyszałam głos człowieka, a dokładniej właściciela gniadej, poznanej wczoraj klaczy.
- Poczekaj! - odwróciłam się. - Chyba trochę źle zaczęliśmy…- podrapał się po głowie.
Prychnęłam cicho.
- Trochę?
Blondyn wciągnął policzek od środka.
- Trochę. Jestem Douglas, a to jest Armful of Tiger Lilie. - widząc moją zmieszaną minę, chłopak uśmiechnął się lekko. - Lilka.

Douglas?

Od Quil'a cd Maeve

-Chcesz może? - Dziewczyna wyciągnęła w moją stronę paczkę papierosów.
Pokiwałem przecząco głową, a brunetka tylko westchnęła. Widocznie bardzo denerwowało ją moje milczenie, no ale co ja mogę poradzić? Nie mam ochoty na rozmowę z kimkolwiek. Wolę, żeby wszyscy myśleli, że jestem niemy czy coś... przynajmniej jest cisza i spokój.
-No nie to nie. A kawa? - Zadała kolejne pytanie.
Szczerze mówiąc kawa to dobry pomysł. Pokiwałem twierdząco głową, na co dziewczyna tylko się uśmiechnęła.
-To chodź, spróbuję nas tu nie zgubić. - Powiedziała.
Zaczęła iść powoli w chyba w ogóle nie znaną jej stronę. Mimo wielu zawahań, ruszyłem za nią. Szliśmy w ciszy, w ogóle nie zwracając na siebie większej uwagi. Myślami przeniosłem się do moich rysunków, naprawdę potrzebuję jakiejś inspiracji, bo moja przygoda z rysunkami skończy się przez brak pomysłów i nici ze świetlanej przyszłości malarza... w sumie mam jeszcze tatuaże, ale to nie to samo. Powoli zbliżaliśmy się do kawiarenki, a brunetka najwidoczniej zupełnie odpłynęła myślami gdzie indziej, wpadła na jakiegoś faceta i natychmiast go przeprosiła. Nie będę kłamać, wyglądało to całkiem zabawnie. Dziewczyna spojrzała na mnie tak, jakby chciała mnie zabić, a po chwili przekroczyła próg lokalu. Wszedłem za nią, rozglądając się dookoła. Kawiarnia, jak kawiarnia, nic nowego. Usiedliśmy przy stoliku, który znajdował się w samym rogu kawiarni, a następnie zagłębiliśmy się w menu. Kawa, kawa czarna, jakaś tam kawa, kawa z mlekiem, kawa bez mleka, kawa taka, o, jeszcze kawa inna. Nie no wybór to był tu duży. Dziewczyna rozglądała się po sali, widocznie szukała jakiejś kelnerki, która łaskawie ruszy do nas swoje cztery litery. Ah, no tak, po co? Przecież my sami możemy do nich podejść, po co kelnerki mają się przepracowywać? Westchnąłem głośno i spojrzałem na brunetkę. Wskazałem na menu, a następnie na kawę Latte, dziewczyna tylko kiwnęła głową i zaczęła składać zamówienie.

~~~

Dostaliśmy nasz napoje oraz kawałek szarlotki, który był dla brązowookiej. Chwyciłem kubek i upiłem pierwszy łyk, kawa była naprawdę dobra. W pewnym momencie do głowy wpadł mi pomysł, dostałem jakiegoś takiego przypływu weny. Chwyciłem serwetkę i wyciągnąłem z kieszeni bluzy ołówek. Zacząłem robić minimalistyczny szkic i mimowolnie się uśmiechnąłem. Dziewczyna widocznie się zainteresowała, gdyż siedziała wpatrzona w serwetkę. Po kilkunastu minutach odwróciłem "rysunek" w jej stronę. Szkic przedstawiał kobietę pijącą kawę, a co to była za dziewczyna? Można się domyślić. Brunetka spojrzała na mnie, a ja mimowolnie się uśmiechnąłem. Dopiłem swój napój, chwyciłem serwetkę wraz z ołówkiem i wstałem.
-Dzięki za wspólnie spędzony czas... było nawet miło. - Powiedziałem.
Brązowooka otworzyła szerzej oczy, wpatrując się we mnie. Posłałem jej uśmiech, który wcale nie był udawany. Odwróciłem się w stronę drzwi i odpuściłem lokal.

Mewko?

niedziela, 30 grudnia 2018

Od Alana cd. Seana

***
Przez resztę dnia totalnie nie mogłem się skupić, więc byłem trochę szczęśliwszy że skończyły się lekcje i byłem już w pokoju. Bolało. Bardzo. Kolejny jebany homofob. Ojciec mail racje, kto by chciał pedała. Ja, głupi zauroczyłem się w Seanie, a on pewnie jest hetero i zaraz ogarnie sobie dziewczynę. Zdecydowanie za szybko przywiązuje się do ludzi. Czułem się oszukany. Naprawdę powiedział że mnie nie zna? Nie musieliśmy być razem jeśli mnie nie chce czy woli dziewczyny, mogliśmy chociaż się przyjaźnić. A on poświęcił naszą znajomość dla własnego bezpieczeństwa, przed jakimiś szkolnymi postrachami. Pieprzony homofob, tchórz.
Siedziałem na łóżku wtulając głowę w poduszkę, próbując jakoś przestać o nim myśleć. Jednak ten słodki zapach jego ciała, ciągle narkotyzował moje ciało. W końcu rzuciłem poduszką o ścianę, a po moich policzkach popłynęły pojedyncze łzy które szybko starłem rękawem. Nie bądź ciotą Winters, nie płacz z powodu jakiegoś idioty.
Po chwili usłyszałem pukanie do drzwi, przetarłem jeszcze raz twarz by nie wyglądać jak ciota. Otworzyłem drzwi, właściwie nie spodziewając się tam Seana. Uniosłem brwi w geście zdziwienia. Co on tu do kurwy robi?
Niekontrolowanie oblizałem wargi, czekając na to co powie. Otworzył usta w zamiarze wyduszenia czegoś z tych słodkich warg jednak nic nie powiedział. Złapał mnie za to za twarz i pocałował. Stałem tam w szoku, dając się całować chłopakowi mimo iż wewnętrznie miałem ochotę go odeprzeć i ukatrupić. Oddałem się mu w całości, dając sobie w spokój z jakimkolwiek gestem sprzeciwu. Wściekłość natychmiast ustąpiła cudownemu uczuciu pragnienia czegoś więcej a zarazem delikatnego zaspokojenia. Po jakimś czasie jednak oderwaliśmy się od siebie, a ja starałem się skupić na cudownym smaku jego ust. Chociaż zaraz, on nie był przypadkiem hetero?
- Ja... przepraszam za to i za wszystko inne... to... nie wiem... - Sean zaczął plątać się w tłumaczeniach. Damn, jaki on jest teraz cholernie uroczy. Kurde, ogarnij się Alan...
- Po prostu chciałem żebyś wiedział... - urwał Sean i podniósł wzrok na mnie. Patrzyłem na niego w szoku, jak też i lekko skrępowany. - Zrozumiem jak mnie teraz znienawidzisz, Winters. Naprawdę.
Chłopak mierzył się do odejścia kiedy odezwałem się.
- Jesteś pieprzonym dupkiem Sean. - przez usta ledwo przeszło mi jego imię. Starałem się utrzymać najbardziej poważny wyraz twarzy.
- Ale nad całowaniem musimy jeszcze popracować. - uśmiechnąłem się w jego stronę po czym zamknąłem drzwi i nie zważając na to czy chłopak jeszcze jest pod drzwiami zacząłem krzyczeć jak opętany. Skakałem po pokoju z krzykiem odtanczając mój taniec radości, jak dziecko ale miałem to gdzieś. Byłem tak cholernie szczęśliwy. Rzuciłem się na poduszkę i przez resztę wieczoru marzyłem by jeszcze raz spróbować jego ust.
***
Nie miałem ochoty iść do szkoły, szczególnie po wczorajszej akcji Seana. Miałem do niego wiele pytań, jednak po tym jak wczoraj oznajmiłem połowie szkoły o swojej orientacji bezpiecznie było go o to nie pytać w szkole. Może uda mi się go namówić na wagary?
Wstałem niechętnie z łóżka, kierując się w stronę łazienki. Zdjąłem ubrania i wszedłem pod prysznic, pozwalając by cholernie gorąca woda paliła moją zimną skórę, powodując delikatne dreszcze. Musiałem jednak w końcu wyjść do świata, musiałem złapać Seana jeszcze przed lekcjami. Błyskawicznie założyłem na siebie jakieś pierwsze lepsze jeansy, jak to mówią - podstawę dla geja czyli różową bluzę i czarne trampki, a w między czasie zdążyłem jeszcze ułożyć włosy, narzucić na siebie kurtkę oraz schować do kieszeni zapalniczkę i paczkę fajek. Zgarnąłem portfel, wyszedłem z pokoju i zakluczyłem drzwi. Podszedłem pod pokój Seana, zapukałem a po chwili otworzył mi szatyn. Był ubrany w szarą bluzę z kapturem, czarne spodnie i kurtkę.  Wyglądał w sumie uroczo i nie mogłem się powstrzymać by nie oblizać warg. Miał już plecak na ramieniu.
- Zdejmuj ten plecak idziemy na wagary. - uśmiechnąłem się lekko. Chłopak uniósł brwi pytająco.
- Słucham? - spojrzał na mnie zmieszany.
- Nie bądź święty Montgomery. Zresztą nie będę pytał dwa razy. - westchnąłem. Sean chwilę się wahał, jednak po chwili rzucił plecak w kąt i wrócił się po dokumenty i takie tam. Uśmiechnąłem się zwycięsko po czym poszliśmy razem na przystanek autobusowy. Na nasze szczęście autobus już na nas czekał więc wsiedliśmy, ja sprawdziłem jeszcze jakieś przystanki i postanowiłem że pójdziemy do parku. Po około piętnastu minutach byliśmy już na miejscu, wysiedliśmy z autobusu i zaczęliśmy iść dróżką w niezręcznej ciszy. Praktycznie nikogo nie było o tej godzinie w parku, poza tym był śnieg, który zapewne spadł w nocy. Wyjąłem z kieszeni fajkę, podpaliłem zapalniczką i wsadziłem do ust papierosa, lekko się przy tym zaciągając.
- Co to wczoraj miało być? - odezwałem się do Seana, jednocześnie wynajmując peta z ust i siadając na pobliskiej ławce. Spotkałem się z zmieszanym wzrokiem szatyna, który wyglądał przy tym na dość skrępowanego.
- Nie mówię że mi się nie podobało. - powiedziałem między dymkami. - Byłem jednak przekonany że wolisz dziewczyny. -
- A ty? - odezwał się w końcu chłopak, jednak szkoda że pytaniem.
- A wyglądam jakbym szalał za dziewczynami? - uniosłem brew. - Jak to mówią, jestem czystej krwi gejem. - zaśmiałem się, szybko dokańczając papierosa. Znowu nastała niezręczna cisza między nami. Czułem się strasznie dziwnie...
- Nawet jeśli nie musiałeś wczoraj oznajmiać o tym pół szkoły. - stwierdził. Wkurzył mnie tym trochę, mimo iż miał trochę racji.
- Homoseksualizm to nie jest choroba. - prychnąłem w jego stronę. Widocznie on się chyba tego wstydził kim jest ale ja nie miałem zamiaru.
- Uparty jesteś Winters. - stwierdził Sean a na jego twarzy pojawił się słodki uśmiech.
- Dzięki... - nie wiem czemu ale ten komplement spowodował że lekko się zarumieniłem.
- Ojciec nauczył mnie być upartym.
- W sensie?
- Skromnie mówiąc napierdalał mnie w nagrodę za to że jestem gejem. Wiesz, taka tam patologia. - wymusiłem u siebie uśmiech. Sean odwrócił sie, patrząc gdzieś daleko przed siebie. Chwilę patrzyłem na niego, jednak mój wzrok w końcu spoczął na jego ustach.
- Nie odpowiedziałeś mi na pytanie. - odezwałem się.
- Czy... to coś znaczyło? - spojrzałem na niego, bojąc się odpowiedzi.

Sean?

Od Seana C.D Alana

Po dzwonku na przerwę pozwoliłem Matthew'owi zaprowadzić się do grupki jego znajomych. Wydawali się być całkiem w porządku, dobrze mi się z nimi gadało. Do czasu. Ten przeklęty idiota postanowił sobie, że zupełnie zniszczy mi możliwość zawarcia nowych znajomości.
- Siema kotek - odezwał się Alan, posyłając mi uśmiech.
Zdezorientowany odsunąłem go od siebie. Co on do diabła wyprawia?
- Jak on do ciebie powiedział? - zaśmiał się Connor, jeden z nowo poznanych chłopaków, a ja już wiedziałem, że nie jest wcale taki przyjazny.
W głowie zapaliła mi się czerwona lampka. Przez głowę przebiegł mi kpiący uśmieszek ojca i wszystkie jego wyzwiska. Homofob. Zamknij się Alan, ty pierdolony matole, choć raz mnie posłuchaj i sobie idź! Chłopak chyba jednak nie zrozumiał mojego spojrzenia, mimo, że nawet zacisnąłem szczękę. To nie pierwszy raz gdy jestem w takiej sytuacji, chociaż kiedyś pomagała mi Charline i to jak wysoko byłem w szkolnej hierarchii. Zawsze chodziło o wzbudzanie w innych strachu, wtedy nie pozwalali sobie na dręczenie i inne takie rozrywki.
- To co słyszałeś skarbie. Czy mam ci powtórzyć? - no oczywiście, on ma wrodzony talent do wpadania w kłopoty.
- Znasz tego gościa? - skierował się do mnie blondyn, którego imienia jeszcze nie zapamiętałem.
Wziąłem głęboki wdech. No dalej. To wcale aż tak nie będzie bolało, po prostu to powiedz i miej to za sobą. Wcale nie jest ci go żal. Robiłeś gorsze rzeczy. Po prostu powiedz to słowo!
- Nie... - odrzekłem choć od środka rozrywało mnie na malutkie kawałeczki.
Kłamca. Żołądek zacisnął mi się w supeł, a zraniona mina Wintersa wcale nie pomagała. Szybko jednak ukrył swoje uczucia, a ja mogłem wmawiać sobie, że tylko mi się wydawało.
- No to spadaj pedale - ponownie odezwał się Connor, i machnął ręką jakby chciał przegonić bruneta.
Przez ułamek sekundy zauważyłem na twarzy wyższego uśmieszek samozadowolenia.
- Kogo nazywasz pedałem? - warknął Alan.
Nie potrafi siedzieć cicho. To go kiedyś wpędzi do grobu, tak samo jak mnie, zapewne.
- Ciebie.
- Masz coś do homoseksualistów? - zapytał szatyn.
Dało się wyczuć rosnące napięcie, niemal nie mogłem oddychać, bo powietrze wydawało się tak gęste.
- Może - na twarzy Connora zagościł kolejny uśmieszek.
Prowokator. Znam takich. To nigdy nie kończy się zbyt dobrze, sam kiedyś taki byłem chociaż nie lubię do tego wracać. Alan zrobił coś czego nigdy bym się po nim nie spodziewał. Jednak może w głębi duszy od samego początku miałem nadzieję, że to powie. Tylko nie przy tylu świadkach. Skazał się na bycie tematem numer jeden w szkole pełnej nietolerancji jednym zdaniem.
- Chciałbym, aby każdy wiedział, jestem pieprzonym gejem! - krzyknął.
Kilkoro uczniów popatrzyło na naszą grupkę, jednak widząc, że to nie jest za dobry pomysł szybko odwrócili wzrok. Tchórze. Kolejna grupa społeczna, która jest mi dobrze znana.W jednej chwili popatrzyłem na Wintersa i postanowiłem go uratować. Posłałem grupce przepraszające spojrzenie, choć nie wiem dlaczego, po czym chwyciłem bruneta za ramię i odciągnąłem w boczny korytarz. Rozejrzałem się na boki by sprawdzić czy nikogo nie ma. Pozwoliłem sobie na wypuszczenie emocji wolno.
- Przestań sobie żartować! - warknąłem.
Byłem przekonany, że to jego durny wygłup aby mnie bardziej pogrążyć. Bo czyż nie to wydawał się ostatnio robić?
- Nie żartuje - wzruszył ramionami.
Jego nonszalancka postawa doprowadzała mnie do szału, jednak sprawiała także, że bardzo chciałem go ochronić przed całym światem. Powiedzieć, że okazywanie emocji jest w porządku. Że mnie może zaufać. My kontra wszechświat. W tym momencie byłem tak bardzo zirytowany, wykończony i zmartwiony. Pewnie przypominam teraz jakąś matkę, albo Charline. Ona zawsze wyciągała mnie z tarapat, nieważne jak bardzo było beznadziejnie. Nieważne kim byłem.
- Nie wiem czemu się przyczepiłeś, ale przestań mi psuć relacje z innymi ludźmi! - byłem niemal sfrustrowany.
- Sean. Nie żartuje - ton Alana był poważny, ja jednak nadal niezbyt wiedziałem co teraz robię.
Długo milczałem. Chłopak chyba wziął to za zły znak, nie do końca tak jakbym sobie tego życzył. Rozwiał jednakże wszystkie moje wątpliwości i sprawił, że coś we mnie pękło.
- Miło, że okazałeś się kolejnym jebanym homofobem! - wkurzył się. Na mnie - Wiesz co? Pieprz się Montgomery.
Zanim zdążyłem go zatrzymać zadzwonił dzwonem. Nienawidzę go. Dzwonka. Tak, chodziło mi o dzwonek. Spieprzyłeś S, na całej linii kochany. Potrzebowałem teraz długiej rozmowy z bratem lub Charlie, nie lekcji fizyki. Skrzywiłem się i powędrowałem w stronę sali.
***
Po skończonych zajęciach wróciłem do pokoju żeby zabrać Comanche, a następnie iść na wspólny spacer do stajni. Zwierzęta rozumieją mnie lepiej niż ludzie. Oni biorą wszystko za bardzo do siebie. Nawet ja. Moje buty chrzęściły na żwirowej ścieżce podczas gdy biała sunia radośnie skakała dookoła mnie. W chwili kiedy nie zauważyła smyczy i wywróciła się na trawę zacząłem się śmiać jakbym właśnie wyszedł z psychiatryka. Zgiąłem się w pół i wydawałem dźwięk niczym rodząca foka podczas gdy suczka patrzyła na mnie urażona. Przestałem dopiero gdy zaczęła mnie boleć przepona i nie mogłem złapać oddechu. Cóż, byłem rozbawiony pierwszy raz od bardzo długiego czasu.
- Wybacz mi, kochana, to po prostu było zbyt urocze - powiedziałem rozczulony i kucnąłem przy suni.
Przestała się na mnie fochać w momencie w którym pogłaskałem ją po brzuchu i wziąłem na ręce. Przekroczyliśmy próg stajni gdy nadal byłem w całkiem niezłym, poprawionym humorze. Enter powitał nas parsknięciem i tak jak zwykle zastrzygł uszami na widok Savage. Już nie całkiem śnieżnobiała samiczka postanowiła nieco zdenerwować mojego wierzchowca i przymilała się do mnie jak tylko mogła. W końcu siwy także zapragnął mojej uwagi, więc musiałem użerać się z niesamowicie zazdrosnymi o siebie stworzeniami. Po wizycie w boksie oraz sprawdzeniu nóg Entertainera, gdyż nie zdążyłem tego zrobić po porannej praktycznej lekcji ujeżdżenia, razem z Westie wróciłem do pokoju. W samotności zaczęło męczyć mnie poczucie winy. Czy to możliwe, że zacząłbym martwić się o to co myśli o mnie Alan? Przecież dosadnie powiedział mi, że to koniec naszej znajomości i tyle. Nie chciałem jednak tak tego zostawić. Coś do niego poczułem i nie mogę sobie pozwolić na zapomnienie. Zebrałem w sobie całą odwagę i honor jaki jeszcze we mnie pozostał, po czym przeszedłem te kilka kroków do drzwi pokoju bruneta. Niepewnie uniosłem rękę i zapukałem czekając aż mi otworzy. Przez moją głowę biegły miliony sprzecznych myśli i emocji. Chciałem uciekać, jednak było już za późno. Na mój widok Winters uniósł brwi pytająco. Okej. Bądź sobą. Bądź pewny siebie. Nie zwracaj uwagi na to jak oblizał wargi. Zaraz, co? Przełknąłem ślinę i otworzyłem usta w zamiarze powiedzeniu czegoś. Możliwe, że przeprosin. Stało się jednak coś innego. Pod wpływem impulsu złapałem tę jego irytującą twarz i po prostu pocałowałem. Nie obchodziło mnie to, że nadal stoję na korytarzu. Wcale nie prosiłem nawet o to by oddał to uczucie które się skumulowało głęboko w moim ciele, czy coś. Liczyła się w sumie tylko ta chwila i dotyk jego warg na moich. Po kilku sekundach, może minucie, oderwaliśmy się od siebie a ja nagle poczułem się skrępowany. Jakbym pokazał mu zbyt wiele siebie, tego kim jestem.
- Ja... przepraszam za to i za wszystko inne... to... nie wiem... - zacząłem plątać się w swoich wyjaśnieniach, nagła potrzeba tłumaczenia mojego czynu była ogromna.
Odetchnąłem głęboko.
- Po prostu chciałem żebyś wiedział... - urwałem i podniosłem wzrok z ziemi na jego twarz która wyrażała zdumienie, oraz może lekkie skrępowanie - Zrozumiem jak mnie teraz znienawidzisz, Winters. Naprawdę.
Już miałem odejść kiedy...
Alanek? 
Zostawiam to tobie xd

sobota, 29 grudnia 2018

Od Douglasa cd. Maxime

- Taaak, ładnie - powiedziałem spokojnie do klaczy, kiedy przeszła do stępa.
Miałem już za sobą prawie dwie godziny pracowania z Lilką. Ćwiczyliśmy głównie przejścia. Nadal nie mogłem jej oduczyć machania głową, ale reszta jest całkiem okej. Słucha się.
- Wystarczy na dzisiaj - podszedłem do niej i wręczyłem jej przysmak. - Należy ci się większa nagroda. - Pogłaskałem klacz po czole i zaprowadziłem ją na pastwisko, aby z nią trochę pobiegać. Będzie lepiej spała.
- Lecisz - powiedziałem do niej na pastwisku i odpiąłem jej lonżę.
- Lilly! - krzyknąłem i zacząłem biegać, a Lilka za mną.
Naszą beztroską zabawę musiało jednak coś przerwać.
Młoda zatrzymała się nagle i spojrzała w jedno miejsce. Zauważyliśmy tam jakiegoś gniadego ogiera, który stał przy płocie i przyglądał się nam zaciekawiony. BARDZO zaciekawiony. Wciąż kręcił się i rżał, a obiektem jego zainteresowania była moja klaczka. 
Chwila, pomyślałem. Dlaczego on tu sam przylazł? Musiał skądś uciec. Miał na sobie tylko kantar, po czym wywnioskowałem, że prawdopodobnie jakoś wyszedł z boksu.
Nagle ogier zrobił coś, czego się kompletnie nie spodziewałem. Zrobił duże koło galopem i przeskoczył płot pastwiska. 
W sumie metr trzydzieści to nie tak dużo. 
Zarżał głośno z radości i spojrzał na nas.
- Ym... Idziemy - powiedziałem szybko do klaczy i cmoknąłem, idąc do bramki. 
Lilka zarżała i poszła za mną, wciąż patrząc na ogiera.
Niestety, ta scena nie skończyła się tak jak chciałem. Ogier pokłusował do nas, aż znalazł się przy mojej klaczy. 
Chodził dookoła niej. Próbowałem go jakoś odpędzić, ale skubany w ogóle nie zwracał na mnie uwagi.
Lilly także nie była zachwycona nowo poznanym koniem. Uciekała od niego z położonymi uszami, próbując go kopać, a on cały czas za nią biegał. 
Starał się być cały czas z tyłu klaczy, mimo że ta wyraźnie nie miała na niego ochoty. 
Przeczuwałem, co może się zaraz wydarzyć.
Nie ma mowy. Jeden koń mi wystarczy!
- Odejdź! - krzyczałem machając rękami.
- Peter! - usłyszałem nagle.
Spojrzałem w miejsce, skąd dochodził głos. Stała tam szczupła, wysoka dziewczyna; najwyraźniej właścicielka ogiera. 
Na szczęście konik od razu do niej podbiegł, zostawiając mojego w tyle. Klacz parsknęła. Podszedłem do niej i uspokoiłem ją.
- Spokojnie - powiedziałem.
Następnie spojrzałem na dziewczynę, która nam się przyglądała. 
Nie ma mowy, nie ujdzie jej to na sucho!
Ruszyłem w jej kierunku.
- Ja bardzo przepraszam! Peter zazwyczaj się tak nie zachowuje...
- Dzięki za ofertę pokrycia - powiedziałem zdenerwowany. 

Maxime?

Od Maxime do Bill'a

W piątek od razu po lekcjach ruszyłam do stajni. Chciałam dzisiaj ostro potrenować z Peter Pan'em, który wczoraj mocno psocił na ujeżdżalni. Miałam zamiar trochę go zmęczyć i z powrotem zrobić z niego młodzieńca, którym był jeszcze dwa dni temu. Teraz o wiele bardziej przypominał diabła wcielonego. A, no i proszę nie wnikać w moje metody wychowawcze!
Od razu po wejściu do stajni, ruszyłam w stronę siodlarni po sprzęt diabełka, a następnie do jego małego mieszkanka. Nie ukrywajmy, imię ma urocze, ale charakterek… Kompletnie. Inna. Bajka.
Położyłam sprzęt na wysięgniku, a później zdjęłam z wieszaka jego żółty kantar. Weszłam do boksu i w mig nałożyłam na jego głowę, moją zdobycz, a później wyprowadziłam konia do rozpinek. Podpięłam dwa uwiązy do obu stron kantara. Po wyjęciu potrzebnych mi do czyszczenia, szczotek, rozpoczęłam ten długi i żmudny proces wyczesywania jego sierści zgrzebłem, później szczotką ryżową wyczyściłam jego nogi, a tą z miękkim włosiem usunęłam nadmiar kurzu i brudu z jego sierści. Oczy i chrapy przetarłam mokrą szmatką. Gdy już wyczyściłam wewnętrzną część kopyt kopystką, a zewnętrzną nasmarowałam smarem, przyszedł moment, na który wszyscy czekaliśmy! Siodłanie. Zaczęło się niewinnie, od nałożenia czapraka w kolorze mango z białą ramówką, czarnego misia i takiego samego koloru, niedawno czyszczonego, siodła. Peter Pan przyjął to ze spokojem, tylko w paru momentach kładąc uszy i próbując mnie ugryźć. Problem pojawił się dopiero wtedy, gdy miałam zamiar dopinać popręg. Ten cudowny dżentelmen bawił się w unoszenie lewej tylnej nogi, ukazywanie swoich cudownych białek i kolejnych prób ugryzienia mnie. Lekkie pacnięcie w szyję, na szczęście, pomogło i mogłam przejść do kiełznania. To na szczęście również przyjął ze spokojem. Zdjęłam mu kantar z szyi i z powrotem zarzuciłam na haczyk przymocowany do drzwi boksu. Od razu wzięłam rękawiczki i kask. Kask założyłam na głowę, a rękawiczki na ręce. Postanowiłam nie zdejmować kurtki, w końcu miałam wrażenie, że na parkourze, na którym miałam zamiar potrenować, mogło być zimno.

~-~

Gdy Peter Pan ponownie nie chciał przejść z kłusa do galopu i przeskoczyć niską stacjonatę, lekko klepnęłam go bacikiem w łopatkę. W wyniku tego koń bryknął, prawie wytrącając mnie z siodła. Mimo wszystko Piotruś zagalopował. Od razu zrobiłam lotną zmianę nogi, po czym przeszłam do pół siadu i wykonałam woltę, tuż przed ową sto centymetrową stacjonatą. Naprowadziłam go na przeszkodę. W odpowiednim momencie koń wyskoczył i zgrabnie przeleciał nad przeszkodą, po czym wylądował. Poklepałam go po szyi na znak pochwały, po czym przeskoczyliśmy kolejną przeszkodę, tym razem był to okser. Była to ulubiona przeszkoda Peter'a, dzięki czemu ją również ładnie przeskoczyliśmy. Nie wiem czemu, ale coś się stało. W pewnym momencie Peter spłoszył się, poleciał dzikim galopem na oślep, a ja poleciałam w bok. Siedząc na ziemi rozejrzałam się wokoło, szukając kogokolwiek, kto mógłby być powodem hałasu, jednak jedyne co zauważyłam, to brązowowłosego jeźdźca dosiadającego konia szkółkowego Antyka. Jego wzrok najpierw spoczął na oddalającym się koniu, a dopiero później na mnie.

Bill?

Od Alana cd. Sean

***
Zadzwonił dzwonek, w końcu byliśmy wolni a ja mogłem znowu pogadać z Seanem. Nie rozumiem dlaczego chłopak żywi do mnie taką urazę, mimo wszystko opcja wkurzania go przez resztę dnia brzmi zajebiście. A nawet jeśli nikogo tutaj nie znam. Wyszedłem z sali, śledząc Seana. Chłopak przeszedł się trochę po korytarzu i po czym oparł o najbliższą ścianę. Usiadłem na jakiejś ławce, niedaleko niego i chyba nie zwracał na mnie uwagi. Albo w ogóle mnie nie widział.
Po chwili podeszli do niego trzej chłopacy, a Sean zaczął z nimi rozmawiać. Czyżby się uśmiechał? Poczułem się lekko zazdrosny. To mi powinno poświęcać uwagę, a nie takiej szuji jak on. Zarzuciłem plecak na ramię i podszedłem do nich, wieszając się na ramieniu Seana.
- Siema kotek. - uśmiechnąłem się szelmowsko w stronę znajomego mi szatyna. Ten spojrzał na mnie zmieszany i odepchnął mnie od siebie. Tym razem to ja byłem zmieszany.
- Jak on do ciebie powiedział? - zaśmiał się nieznajomy, najwyższy z całej trójki i najbardziej wysportowany. Mógłbym przysiąc że jest trochę podobny do mnie z wyglądu.
- To co słyszałeś skarbie czy mam ci powtórzyć. - uśmiechnąłem się w jego stronę.
- Znasz tego gościa? - odezwał się nieco niższy blondyn.
- Nie... - odpowiedział Sean. Kurwa, Serio?
- No to spadaj pedale. - machnął na mnie wysoki.
- Kogo nazywasz pedałem? - warknąłem w jego stronę.
- Ciebie
- Masz coś do homoseksualistów?
- Może. - uśmiechnął się chamsko. Dobra, okey.
Wyszedłem bardziej na środek korytarza i głośno, wręcz krzycząc powiedziałem:
- Chciałbym aby każdy wiedział, jestem pieprzonym gejem! -
Cóż, właśnie stałem się pośmiewiskiem połowy chłopaków w tej szkole. A Sean? Wydawał się mieć to totalnie w dupie. Po chwili ktoś pociągnął mnie od tyłu za ramię, był to szatyn który ciągnął mnie jak najdalej z tamtego korytarza.
- Przestań sobie żartować! - warknął w moją stronę kiedy uznał że jesteśmy w bezpiecznej odległości.
- Nie żartuje. - wzruszyłem ramionami.
- Nie wiem czemu się przyczepiłeś ale przestań swoimi żartami psuć mi relacje z innymi ludźmi!
- Sean. - powiedziałem poważnym tonem. - Nie żartuje.
- Miło że okazałeś się kolejnym jebanym homofobem. - wymusiłem uśmiech. - Wiesz co? Pieprz się Montgomery.
I nim któreś z nas zdążyło cokolwiek powiedzieć zadzwonił dzwonek więc ruszyłem do sali od fizyki. 
Zabolało. Wydawał się naprawdę inną osobą, szczególnie jak piliśmy razem. A co? Okazało się że to kolejny jebany homofob. A ja zaciągałem się wczoraj zapachem jego ciała na poduszce.
Może trochę było mi przykro? Mimo iż go nie znałem. Może to było zwykle zauroczenie? 

Sean?

Od Ethana cd. Grace

- P-przepraszam - powiedziała dziewczyna, widocznie powstrzymując śmiech. Po chwili już opanowana dopowiedziała — Ethan, tak? - przytaknąłem — Mam w pokoju kilka ciastek, więc jak chcesz, to mogę ci kilka dać.
Pomysł powiem szczerze, bardzo mi się spodobał. Jeśli ma te pyszne ciastka z kremem, to mogę iść, gdzie tylko zapragnie. No dobra, jednak nie wszędzie. Dziewczyna ruszyła do wyjścia z budynku szkoły i skierowała się w stronę akademika. Po kilku minutach staliśmy przed odpowiednimi drzwiami. Dziewczyna otworzyła je i po chwili weszła do środka, co uczyniłem zaraz po niej. W międzyczasie, gdy zamykałem drzwi, Grace wyjęła z jakiejś szafki blachę z obiecanymi ciastkami i położyła ją na stole.
- Częstuj się — powiedziała, podsuwając blaszkę w moją stronę.
Dwa razy mi mówić nie trzeba. Od razu złapałem pierwsze ciastko. Mm, pychotka. Dziewczyna usiadła na krześle, biorąc kota na kolana.
- A więc z czym masz problem? - spytała.
Zaprzestałem zjadania kolejnych porcji i starałem się jak najszybciej przełknąć to, co zdążyłem sobie napchać do ust. Zapewne wyglądałem jak debil, no ale cóż.
- Ze wszystkim — rzuciłem, uśmiechając się i wróciłem do ciastek.
- Co powiesz na kawę, herbatę czy cokolwiek innego? - usłyszałem pytanie. Podniosłem głowę i wbiłem wzrok w Grace.
Skrzywiłem się lekko. Cóż rodzice nie wysłali mi jeszcze pieniędzy na konto i jak na razie mam tylko to, co sam zaoszczędziłem.
- Nie mam za dużo pieniędzy — mruknąłem.
Dziewczyna przewróciła oczami i lekko się uśmiechnęła.
- Zapłacę za ciebie — powiedziała z uśmiechem.
W sumie co mi szkodzi. Oddam jej te pieniądze. Przecież nie będę zamawiać płynnego złota.
- No... Po przemyśleniu twojej propozycji mogę znaleźć chwilę czasu — powiedziałem teatralnie z lekkim uśmiechem na ustach.
Wstaliśmy ze swoich miejsc i ruszyliśmy do wyjścia z pokoju dziewczyny. Po tym, jak Grace zakluczyła drzwi, ruszyliśmy w stronę wyjścia z budynku. Już po kilku minutach dotarliśmy do kawiarenki. Od razu po przekroczeniu jej progu poczułem zapach kawy. Wystrój pomieszczenia, w którym się obecnie znajdowaliśmy, był przytulny. Białe stoliki z czerwonymi obrusami i długie zasłony w oknach dodawały urokowi. Usiedliśmy przy stoliku, który znajdował się pod oknem. Po chwili podeszła do nas niska kelnerka. Zamówiłem herbatę, natomiast Grace zdecydowała się na Café Latte. W przyjemnej ciszy czekaliśmy na nasze zamówienia.
- Powiedz, w czym dokładnie mam ci pomóc — usłyszałem i powróciłem spojrzeniem do dziewczyny.
- Zatem... - zacząłem, nawet nie będąc do końca pewnym, czego nie umiem.
Dziewczyna zaśmiała się i spojrzała na mnie lekko pobłażliwie.
- Ej! Nie patrz tak na mnie. Nie umiem tego dziadostwa — burknąłem, jednak uśmiech błądził po mojej twarzy.
- Okey... To może dasz mi swój zeszyt? - zapytała.
Zatopiłem się bardziej w krześle, wiedząc, że Grace już za chwilę może mnie poważnie uszkodzić.
- No co? Dasz mi go w końcu? - powiedziała, oddalając od siebie swój kubek — Wiesz, zobaczę, na czym stoicie — dodała po chwili.
- Bo hmmm... Śmieszna sprawa — mruknąłem.
Dziewczyna łypnęła na mnie spojrzeniem, podnosząc brew.
- Bo eee... Tak jakby go nie posiadam? - zapytałem, posyłając jej niezręczny uśmiech.
Grace jedynie otworzyła szerzej oczy i oparła głowę o blat, mrucząc coś niezrozumiałego pod nosem. Ja natomiast czekałem w pełnej napięcia ciszy na jej werdykt.
- Ethan no. Wiesz, że do nauki czegokolwiek potrzebne jest źródło? - zapytała, a ja wyczułem w jej głosie delikatną, sarkastyczną nutkę.
Wygiąłem usta i spojrzałem na nią z niepewnością. Grace spojrzała na mnie, jakby chciała mi coś przekazać.
- To ja może... Jakoś po zajęciach załatwię te notatki, czy coś — mruknąłem cicho.
- Brawo. Tak masz tak zrobić. Bez tego nie ruszymy — powiedziała, po czym szybko dopiła swoją kawę.
~ Jak niezręcznie ~ zaśpiewała moja podświadomość. Brawo Ethan, właśnie pokazałeś swoją najlepszą stronę. Gratulację. W ramach nagrody możesz iść sobie kopać grób.
- To ja się będę zbierać — powiedziałem, wstając - Za dużo wrażeń jak na jeden dzień — dodałem cicho.
Szybko pożegnałem się z dziewczyną, przy okazji wymieniając się też numerami telefonów. Miałem się z nią skontaktować, gdy uda mi się załatwić cokolwiek. Wyszedłem z kawiarenki i głęboko odetchnąłem. Na tę chwilę nie lubię życia. Zdecydowanie nie lubię.
- Ale ciastka z kremem już tak — mruknąłem, widząc witrynę jakiejś piekarni.
Już miałem tam wejść i wykupić połowę ich zaopatrzenia, ale w tym cudownym momencie przypomniałem sobie, że moja karta aktualnie umiera i muszę się wstrzymać z szaleńczymi zakupami. Jęknąłem żałośnie i odwróciłem się od tego świetnego miejsca, nakazując sobie ruszyć w stronę akademii. Już niedługo będę mógł sobie te cuda kupić.

Grace? Wybacz, że tak długo zajęło mi odpisanie :c

piątek, 28 grudnia 2018

od Beauregarda cd. Viktorii

 - Chodź, jest już późno. Musimy wracać. - Viktoria podniosła się z ziemi, otrzepując kolana z brudu.
 Chwilę później zrobiła coś, co, jakby się zastanowić, było całkiem nie w jej stylu, mianowicie podała mi rękę. Nie miałem jednak siły ani ochoty się nad tym rozwodzić. Z niejakim wahaniem wyciągnąłem drżącą dłoń w jej stronę, oparłem się na skierowanej do mnie ręce, wzdrygając się trochę od jej chłodu i podciągnąłem na niej, po czym stanąłem na trzęsących się nogach.
 Bezwiednie skierowałem się na tylne siedzenia, które wydawały się być wręcz idealnym miejscem na spędzenie czasu drogi powrotnej do Akademii. Akademii... na myśl o tym miejscu coś ścisnęło mnie w żołądku. Nie wiedziałem jednak, czy to z radości spowodowanej wyobrażeniem samotnego picia herbaty, czy może ze... strachu - strachu przed osobami z klasy, ba, szkoły, które, jak mi się zdawało, czekają tylko na wyśmianie mnie, moich opuchniętych oczu i brudnych od błota spodni.  Jakby nie mieli już tysiąca innych powodów, żeby się ze mnie nabijać. A ja jak idiota właśnie dawałem im kolejny. Zaczynałem żałować moich zwierzeń. Tak, to był zdecydowanie nieprzemyślany ruch. Co ja w sobie w ogóle myślałem? Coś ty sobie myślał, Heath?
 - Idź do przodu, nie gryzę - z moich jakże  dojrzałych rozmyślań wyrwał mnie głos dziewczyny.  Czyli nic z tego. Mogę już sobie tylko pomarzyć o spokoju na tyle.
 Wsiadłem do samochodu, za wszelką cenę próbując opanować płacz, który jak na złość przychodził tym mocniejszą falą, im silniej z nim walczyłem. Co z ciebie za chłopak? Masz siedemnaście lat  i płaczesz praktycznie codziennie - znęcałem się nad sobą. - Nawet ona umie lepiej sobie poradzić! Kątem oka zerknąłem na Viktorię, prowadzącą auto z najbardziej obojętną miną, na jaką było ją w tym momencie stać. W jej oczach najwyraźniej zgromadzone były łzy. Ale ona miała siłę je tam uwięzić. Tymczasem ja, mimo najszczerszych chęci, raz po raz wstrząsany byłem szlochem. Brawo... dzielny chłopiec. Finn byłby... Auć. Dobra, przesadziłem. Ta myśl, to... to nie był dobry pomysł. Zacisnąłem mocniej zęby, mając nadzieję, że nie słyszy mojego płaczu. Nagle w moją stronę wręcz wystrzeliła dłoń dziewczyny trzymająca chusteczki. Czyli słyszała.
 - Siedź na chwilę cicho, chcę prowadzić - burknęła, a ja pospiesznie odebrałem od niej chusteczki  i zacząłem tłumić w sobie płacz, tym razem z większym skutkiem maskując szloch. - Dzięki.
 Podniosłem wzrok, patrząc na znajome pastwiska. Nie ominąłem też budynków, których zarysy malowały się już całkiem blisko. Reszta drogi upłynęła w absolutnej ciszy. Nawet szloch wstrząsający mną co jakiś czas był cichutki, a sam w sobie przypominał bardziej szmer liści na wietrze, niż trzęsienie ziemi.
 - Jesteśmy. Dotaszczysz się do pokoju? - Mimo woli ukradkiem i z niepokojem  spowodowanym  moimi wcześniejszymi myślami rozejrzałem się po parkingu. Dziewczyna, jakby zapominając, że w ogóle zadała pytanie, które było bardziej z grzeczności, niż z jakiegokolwiek zamiaru pomocy, odwróciła się i odeszła. Nie zdziwiło mnie to, powiedziałbym nawet, że  ucieszyło.
 Odetchnąłem z ulgą i niemal rzuciłem się w stronę internatu. W połowie drogi jednak zatrzymałem się. Nie chcę do pokoju, chcę do Arystokraty - przemknęło mi przez głowę, choć było już przecież ciemno. Szedłem do stajni spacerkiem, korzystając z okazji do uspokojenia się. Chłodne, wieczorne powietrze przyjemnie oczyszczało moje płuca. Usiadłem gdzieś z boku, nasycając się ciszą i spokojem. Odpychałem od siebie wydarzenia tego dnia jak najdalej; wiedziałem, że i tak będę o tym dziś myślał jeszcze długo, wolałem więc na razie o tego uciekać. Póki mogłem. Jakże dojrzałe podejście, prawda?
 Wreszcie podniosłem się z jako takim trudem i odwróciłem w kierunku stajni, tam właśnie zwracając swoje kroki. Wyszło na to, że wszedłem do budynku około pół godziny po opuszczeniu samochodu. Lampy rozwieszone pod sufitem rzucały łagodne, żółte światło, dając wrażenie bezpieczeństwa, które faktycznie zagościło tu na dobre. Zawsze tu było. Właściwie tego słowa można było używać jako synonim stajni - przychodziło do głowy jako jedno z pierwszych, kiedy pomyślało się o tym miejscu. Może nie tak dokładnie w postaci słowa, a raczej tego błogiego uczucia, że... to twoje miejsce. Że tu jest dobrze i tu możesz już nie myśleć. Stajnia od zawsze wołała do mnie „Hej, tu nic ci nie grozi"  i właśnie między innymi dlatego kochałem to miejsce.
 Ciszę, oprócz miarowego, rytmicznego przeżuwania siana, przerywało chodzenie jednego z koni po boksie. Nie przejąłem się tym jednak - stara, dobra Jabłonka miała w zwyczaju krążyć sobie późnym wieczorem z nadzieją na dodatkową porcję paszy. Poszedłem po prostu do Arystokraty, uśmiechając się niezauważalnie na myśl o klaczy. Kiedy dotarłem pod właściwe drzwi, uderzyło we mnie jak gromem. To nie Jabłonka chodziła po boksie. To Arystokrata.
 Siwy kręcił się po boksie, co chwila sięgając zębami do boków i kopiąc się po brzuchu. Na ściółce odciśnięte były wielkie  ślady. Tarzał się. Kolka.
 - Saatana! - Momentalnie zbladłem. Zrobiło mi się gorąco, a jednocześnie poczułem, jak lód przebija mi wnętrze.
 Trzęsącymi się rękami wyciągnąłem z kieszeni telefon, który rzecz jasna zdążył mi upaść. Podnosząc go z podłogi, poczułem łzy zbierające się szybko w moich oczach. Zamrugałem i pospiesznie wybrałem numer weterynarza Akademii. Odbierz, odbierz, odbierz...
 - Ilta... - zacząłem z przyzwyczajenia w ojczystym języku, po czym zająknąłem się i poprawiłem na angielski. - Dobry wieczór... Beauregard Passenger... mój koń... - ze zdenerwowania plątałem się niemiłosiernie, jeszcze bardziej niż zwykle. Na widok Arystokraty kładącego się coś ścisnęło mnie w żołądku.
 - Proszę na spokojnie. Jest dziesiąta wieczór, proszę dzwonić do kliniki całodobowej.
 - Nie mam czasu! - wybuchłem zrozpaczony. - On ma kolkę, nie może pan...
 - Proszę mówić. - Niepokój. Tak, to zdanie zdecydowanie przesiąkło niepokojem.
 - Jest rasy shire, ma osiem lat... budynek stajni numer trzy...
 - Będę za... pół godziny. Jak się zachowuje? - pytał.
 - Pokłada się, ogląda na boki, krą-krąży po boksie, kopie w brzuch...
 - Dobra. Będę za pół godziny - powtórzył. - Idź teraz do kogoś, kogokolwiek. Może ci się przydać pomoc.
 Zerwałem się jak oparzony. Biegłem w stronę jedynej znanej mi osoby. Viktorii. Weterynarz podawał mi instrukcje, na które przytakiwałem między jednym oddechem a drugim. „Musisz z nim chodzić. Powoli, ale chodź z nim. Nie pozwól mu się tarzać, możesz pozwolić mu się położyć, tylko niech się nie tarza."
 Dopadłem do drzwi i bezceremonialnie zacząłem uderzać w nie pięścią. Nie miałem czasu na cokolwiek innego, nie pomyślałem nawet o tym, jak ona zareaguje. Po chwili otworzyła mi dziewczyna w szlafroku.
 - Co się dzieje do cholery? - warknęła.
 - Arystokrata... m-ma kolkę... - wykrztusiłem, a weterynarz, zapewne słysząc, że mam już potrzebne „wsparcie", rozłączył się. - Proszę cię... tylko o jedno cię proszę. Mogę ci dać spokój, mogę ci dać cokolwiek, tylko błagam... pomóż mi. Musi być tam ktoś jeszcze... nie poradzę sobie sam.
 Viktoria zmierzyła mnie wzrokiem i ściągnęła brwi. Pokiwała tylko głową, a ja odetchnąłem z ulgą.
 - Upierdolisz mi nowy szlafrok - mruknęła.
 - Lujempi! - wyrzuciłem, pospieszając dziewczynę. Spojrzała na mnie jak na idiotę, ale faktycznie podeszła do drzwi. - Biegniemy. Nie ma czasu.
 I pobiegliśmy. Viktoria z tyłu rzucała przekleństwami, a ja tylko przyspieszałem, czując jak serce niemal wyskakuje mi z piersi. W końcu dotarliśmy. Arystokrata leżał, wyciągając szyję do swoich boków i obracając się trochę. Wpadłem do jego boksu i założyłem mu kantar, do którego przypiąłem bezwiednie uwiąz i pociągnąłem za niego, prosząc wałacha o wstanie. Po chwili chwyciłem po prostu za kantar i, cmokając, pociągnąłem mocniej.
 - Proszę cię. Musisz wstać. Musisz wstać. Nie możesz się poddać, nie możesz mnie zostawić... - zrozpaczony pociągnąłem jeszcze raz. Z entuzjazmem przyjąłem, jak koń z trudem zaczął się podnosić. - Tak, dobrze, jeszcze trochę - wyszeptałem, głaszcząc Siwego po zgrzanej szyi. W końcu wstał. Na drżących nogach wyprowadziłem go z boksu.
 - Leć zapalić światło przed stajnią - poprosiłem Viktorię, która bez słowa poszła w kierunku pstryczka. Chyba się przejęła, chociaż szczerze mówiąc nie zastanawiałem się nad tym.
 Ja zaś wyprowadziłem roztrzęsionego konia z boksu, nieustannie głaszcząc go po szyi. Będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze, powtarzałem sobie niemal jak mantrę. Musi być dobrze. Musi.
 Wyszedłem przed stajnie i spojrzałem w na pysk Arystokraty, a żal ścisnął moje serce. On cierpiał. Zacisnąłem mocno zęby i chodziłem z nim, cały czas do niego mówiąc, a Viktoria chyba była cały czas gdzieś obok mnie. To pół godziny czekania na weterynarza trwało wieczność, mimo to kiedy przyjechał czułem się trochę jak wybudzony ze swego rodzaju transu, podczas którego skupiałem się tylko i wyłącznie na kółko  „Chodzić, nie poddawać się, będzie dobrze". Trzymałem Arystokratę, kiedy weterynarz go badał i podawał mu leki. W końcu było po wszystkim, musiałem jeszcze tylko poczekać, aż w boksie Siwego wymienią ściółkę na trociny. Wydawało mi się, że byłem wtedy w swego rodzaju półśnie, ledwo rejestrowałem to, co działo wokół mnie, a polecenia wykonywałem machinalnie. W końcu wprowadziłem konia do boksu. Stanąłem obok niego jakby odrętwiały, ale to, co stało się chwilę później, zadziałało na mnie jak wiadro zimnej wody wylane prosto na głowę. Poczułem, jak Viktoria obejmuje mnie, zamykając mnie w szczelnym uścisku, i zesztywniałem.
 - Tak, to jest ten moment, w którym też mnie przytulasz – mogłem wręcz usłyszeć, jak przewróciła oczami. Jej głos był jakiś zachrypnięty. Co się dzieje co się dzieje czemu ona...
 Milion myśli przeleciało mi naraz przez głowę, a może właśnie ani jedna? Co się... Położyłem drżącą rękę na plecach dziewczyny i wzdrygnąłem się. Dość. Wystarczy. Cofnąłem się i wbiłem rozbiegany wzrok w grzywę Arystokraty. Wszystko mnie przygniotło. Chciałem być sam. Wyjdź. Viktoria coś chyba powiedziała, ale nie słyszałem. Nie słuchałem. Wyjdź proszę cię wyjdź już chcę być sam.
 - Dobrze, że się udało – usłyszałem jeszcze tylko przed tym, jak ciszę przerwał dźwięk przymykanych drzwi.
 Dopiero po dłuższej chwili dotarło do mnie, co się stało. Zarówno to najświeższe... wydarzenie, jak i te trochę wcześniejsze. Fala wyrzutów sumienia i myśli, w których sam siebie obwiniałem uderzyła równo, mocno i zalała mnie całego na raz. Nawet zareagować nie potrafisz prawidłowo. Usiadłem na ściółce, nie miałem zamiaru ruszać się tej nocy z boksu Arystokraty. Po raz pierwszy od dawna nie płakałem w takiej sytuacji, ale to było dużo gorsze. Wszystkie te emocje burzyły się we mnie. Nie mogłem płakać i to było prawie najgorsze z tego wszystkiego. Mogłem go stracić naprawdę mogłem go stracić
Wreszcie przyszła ulga w postaci płaczu. Koło drugiej w nocy ciszę w stajni bezceremonialnie przerywał mój szloch i po raz pierwszy od  dawna wraz z płaczem odczułem ulgę, a nie wyrzuty do samego siebie.

~parę miesięcy później~

 Założyłem brązowe, przecierające się nieco („nieco” to chyba mało powiedziane, ale co tam) rękawiczki, wcisnąłem czapkę na głowę i poprawiłem kurtkę, po czym wyszedłem z pokoju i ruszyłem w stronę wyjścia z akademiku, uprzednio zamknąwszy drzwi na klucz. Czułem przyjemny dreszczyk nieco dziecinnej ekscytacji, ale jednocześnie odzywała się we mnie swego rodzaju nostalgia, a wszystko to spowodowane zwyczajnym opadem śniegu. Z jednej strony miałem ochotę wyjść i pobawić się w białym puchu niczym dziecko, ale z drugiej budziła się we mnie tęsknota za domem i czasami, w których nie musiałem bawić się sam.
 Wcisnąłem ręce do kieszeni i dalej zamyślony wyszedłem przed akademik. Poczułem piekące zimno na policzku i po raz kolejny przekonałem się, że mimo wszystko powinienem być nieco bardziej zorientowany w tym, co dzieje się dookoła mnie. Wytarłem śnieg z twarzy i szybko znalazłem wzrokiem terrorystę, który zdecydował się zaatakować mnie śnieżnym pociskiem. Viktoria właśnie schylała się, aby zrobić kolejną śnieżkę, a ja postanowiłem zignorować jej jakże dojrzałe zachowanie i ruszyłem przed siebie, jednak kiedy dostałem tym razem w tył głowy, zmrużyłem oczy. A niech jej będzie – pomyślałem. Nie miała pojęcia, z kim zadarła. W końcu wychowałem się w Finlandii, kraju znanym jako kraina lodu.
 Sięgnąłem do śniegu i szybko uformowałem z niego kształtną kulę, którą posłałem w kierunku dziewczyny. Lata praktyki. Dostała prosto w plecy.
 - Chcesz wojny, to ją będziesz miał! – krzyknęła i strzepnęła z siebie śnieg.
 - Oj nawzajem – odparłem, ciszej, niż było to zamierzone, po czym wymierzyłem jej kolejny strzał, tym razem trafiając w ramię.


Viktoria? Bear is back in town :D













Od Maxime do Douglasa

Po długiej i ciężkiej jeździe jedyne o czym marzyłam, to powrót do pokoju, ciepła herbatka, kocyk i ulubiony film. Nasza kochana instruktorka Moore kazała na jazdę wziąć mi dzisiaj nie w humorze Ain't Misbehaving, co skutkowało tragiczną dla mnie jazdą. Sylvia dobrze wie, że Miśka nie jest zbyt chętna do skoków, a sama kazała mi skakać pakoury mierzące po sto czterdzieści centymetrów, czyli dziesięć centymetrów więcej, niż Kara potrafi. Koniec końców wyszło na to, że kobieta obniżyła mi przeszkody do siedemdziesięciu centymetrów co wywołało napady śmiechu u moich kolegów i koleżanek z grupy.
Wprowadziłam Miśkę do boksu i stopniowo zaczęłam zdejmować z niej sprzęt, zaczynając od ochraniaczy i kończąc na ogłowiu. Było mi jej żal, widać, że była smutna z powodu nie udanej jazdy. Po odniesieniu sprzętu wróciłam do jej boksu, by dokładnie ją wyczyścić, wymiziać i dać jej parę marchewek do żłoba. Pożegnałam się z nią, a następnie powkładałam resztę warzyw do boksu Piotrusia i Marynarza. Ale jedna rzecz mnie zdziwiła, nie zastałam mojego gniadosza w boksie. Od razu wybiegłam ze stajni, myśląc tylko o jednym: czy stajenny zapomniał, by przyprowadzić go z padoku? Wyglądało to trochę podejrzanie, gdyż gdy poszłam do ogrodzenia miejsca, w którym powinien hasać Peter Pan, go tam nie było. Zaczęłam ze zdenerwowaniem rozglądać się na lewo i prawo marząc, by nie dostał się na padok przeznaczony dla klaczy i wałachów. Ale nici z marzeń, bo tam go właśnie znalazłam. Przystawiał się do jakieś gniadej klaczy, która najwyraźniej nie była zbyt chętna na poznanie go.
Bez zastanowienia pobiegłam na owy padok i wtedy zauważyłam chłopaka próbującego odciągnąć Peter Pan'a, od, najwyraźniej jego klaczy. No, będą kłopoty, pomyślałam. Od razu zawołałam konia po imieniu, na co ten od razu podbiegł do mnie kłusem, zostawiając z tyłu swoją nową (nie)koleżankę. Złapałam go mocno za kantar i patrzyłam jak właściciel owej klaczy podchodzi do niej, a następnie do mnie z mocno zdenerwowaną miną.
- Ja bardzo przepraszam! - powiedziałam tonem, który zawsze działał na moich rodziców. - Peter zazwyczaj tak się nie zachowuje…

Doug? Wena uciekła.

Mammeloe Candèze!

Dołączyła do nas Mammeloe! Powitajmy ją ciepło.

od Maxime cd. Quil'a

Po nieco dziwacznym, spotkaniu z chłopakiem ponownie ruszyłam w stronę wyjścia z internatu, a następnie w stronę stajni. To spotkanie utwierdziło mnie jednak w przekonaniu, że to prawda. To był lis. Nie powiem, rzadko, a właściwie nigdy, nie widziałam człowieka z lisem jako pupilem. Nie miałam pojęcia, że takie zwierzęta w ogóle są oswajane, lub szkolone!
Gdy znalazłam się na ścieżce prowadzącej do stajni, rozejrzałam się, szukając innej żywej duszy. Było to jednak ciężkie zadanie z uwagi na to, że godzina siódma nie jest taką, o której wszyscy wstają z uśmiechem na twarzy. Coś innego zwróciło na mnie uwagę, a mianowicie gruba warstwa śniegu, która najwyraźniej spadła w ciągu tej nocy. Bardzo lubiłam zimną pogodę i ten biały puch, a najbardziej to lepienie z niego bałwanów i zjeżdżanie na sankach – zabawy infantylne, ale ja i tak towarzyszą mi każdej zimy!
Będąc w stajni, od razu ruszyłam w stronę moich trzech diabełków, jednocześnie myśląc na kogo by w tej chwili wsiąść. Z całej trójki to Marynarz wydawał się być najbardziej odpowiedni na pierwszą jazdę w nowym miejscu. Miśka w sumie też, ale Piotrusia odrzucam od razu! Już wyobrażam sobie, jak się spłoszy, później mnie zrzuci, a na końcu zacznie podrywać jakąś klacz. Dziękuję, ale zrezygnuje.
Przywitałam wszystkich moich podopiecznych marchewką w żłobie i podrapaniem za uchem, po czym odstawiłam swoją torbę koło boksu Seafaring Story i pobiegłam do siodlarni po jego sprzęt.
„Sprzętem”, mogłam nazwać siodło wszechstronne i ogłowie z nachrapnikiem meksykańskim + wytok, zrobionych z brązowej skóry, granatowego czapraka i ochraniaczy. Trochę tego było, Siwy był jednak wymagający, jeżeli chodzi o sprzęt. Ruszyłam z całym moim dobytkiem do wierzchowca, odłożyłam go na wysięgnik i rozpoczęłam przygotowanie konia do jazdy. Jak łatwo się domyślić, Marynarz, widząc kolor czapraka, zaczął wręcz rżeć ze szczęścia, co niezmiernie mnie rozbawiło. Najpierw czyszczenie, później siodłanie, a na końcu kiełznanie. Dodatkowo na mą cudowną głowę został nałożony kask. Telefon i reszta drogocennych rzeczy zostały włożone do kieszeni mojej bluzy. Wyprowadziłam Marynarza, który, mimo że był podekscytowany, to zachowywał się, jak na konia ośmioletniego przystało. Na pewno nie powiem, że na wałacha, bo wałachem się nigdy nie stanie.
Zdążyłam trochę pozwiedzać akademię, więc wiedziałam, gdzie co się znajduję. Zdecydowałam, że wraz z Marynarzem, przed zaplanowanym podczas czyszczenia, terenem, pójdziemy na parkour. Miałam wielką ochotę poskakać przez naturalne przeszkody, to też najpierw przydałoby się rozgrzać na zwykłych krzyżakach, stacjonatach, czy oxerach. Podczas całej drogi uważnie obserwowałam zachowanie Pysi Mysi, która cały czas miała postawione uszy, jednak nie wykazywała oznak zdenerwowania.
Byłam bardzo zdziwiona, gdy okazało się, że na parkourze ktoś już trenuje. Stanęłam przed wejściem, nie chcąc przeszkadzać jeźdźcowi i, najwyraźniej, wałachowi. Mocniej złapałam za wodze i uniosłam tybinkę siodła, przytrzymałam głową i podciągnęłam popręg mojemu ogierowi. Seafaring Story musiał to wyczuć, gdyż od razu głośno zarżał i uniósł tylne kończyny. Bryknął. Jak chwilę później się okazało, spowodowało to utratę równowagi jeżdżącego jeźdźca podczas skoku. Właściciel konia spojrzał się na mnie, a ja powiedziałam głośne:
- Przepraszam!
No i jak się okazało, ten jeździec, to chłopak, na którego wpadłam dzisiaj rano. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Nie dość, że rano potrąciłam człowieka, to później tego samego człowieka prawie zabiłam. I jak tu mówić o dobrym wrażeniu, ja się pytam? Jak?
Niebieskooki patrzył się na mnie ze zmarszczonym nosem, jakby zaskoczony moim widokiem. Postanowiłam podejść do niego i ponownie, grzecznie go przeprosić. Opuściłam strzemiona, wsiadłam na Seafaring Story i podjechałam do stojącej pary.
- Mh, jeszcze raz bardzo przepraszam. - powiedziałam. - Młody bardzo nie lubi podciągania popręgu.

Quill?

Od Matthewa cd. Grace

- Wszystko dobrze? - zapytałem gdy zauważyłem łzy spływające po jej policzkach. Chyba rozmawiała właśnie z rodzicami i nie była to raczej miła rozmowa.
- T-Tak... - odpowiedziała cicho i wytarła rękawem łzy. Zaciągnąłem się i wypuściłem z ust sporą ilość dymu. Dziewczyna musiała "spróbować" tego duszącego zapachu bo zaczęła kaszleć. Oparła się o najbliższy znak drogowy a ja szybko schowałem elektryka.
- Tylko mi tu nie umrzyj. Nie umiem metody usta-usta a tym bardziej ratować ludzi. - uśmiechnąłem się lekko w jej stronę. Grace wymusiła uśmiech i znowu przetarła policzki.
- Hej, nie ma co się przejmować. Cokolwiek się stało, bo przecież nie podsłuchiwałem. - usiadłem po turecku na środku chodnika. Co jak co, ale tylko ja potrafiłbym nawet położyć się na środku chodnika czy tarzać po kałużach. Siedząc tak, czekałem trochę aż dziewczyna się uspokoi.
- Idziemy? - uśmiechnąłem się w jej stronę gdy zobaczyłem że wygląda już trochę lepiej. Dziewczyna pokiwała głową. Wstałem z jakże czystego chodnika, odebrałem od brunetki zakupy i ruszyliśmy w drogę powrotną do akademii. W międzyczasie zaczął padać śnieg.
***
- Czemu ciągle się na mnie patrzysz? - Grace wyrwała mnie z rozmyślań. Byliśmy już pod akademią.
- Ślicznie wyglądasz ze śniegiem we włosach. Zresztą po co mam odmawiać sobie przyjemności? - stwierdziłem. Mimo wszystko nie zauważyłem nawet kiedy dziewczyna zauważyła że się patrzę. Chyba nawet lekko się zarumieniłem. Wyglądała naprawdę ładnie, szczególnie teraz gdy z zimna zaróżowiły jej się policzki. Damn może nawet mi się podobała?
- Mogę cię namalować? - wypaliłem nagle.

Nie wiem co dalej pisać radź se. Grace?

czwartek, 27 grudnia 2018

Od Quil'a cd Maxime

Teren, teren, teren. Dokładnie na to miałem dzisiaj ochotę. Zrzuciłem z siebie kołdrę i przekręciłem się na brzuch. Znalezienie odpowiedniej pozycji do snu graniczy z cudem... przynajmniej w moim wypadku. Jak się raz wierciłem na koloniach, to podejrzewali, że mam jakiś zespół niespokojnych nóg, czy coś podobnego. No co za debil wpadł na taki pomysł? Chciał się dowiedzieć, co to za zespół? Choruję na ciężki przypadek "nie potrafię znaleźć odpowiedniej pozycji do spania, a nawet jeżeli znajdę, to wszystko chuj trafia po najwyżej pięciu minutach". I na tym zakończmy to bezsensowne wspominki, gdyż powinienem się w końcu ogarnąć i zwlec z tego łóżka, które tak przy okazji jest twarde, jak stos cegieł, już wolałbym spać na betonie, bo to w sumie to samo. Wstałem powoli z mojego kamiennego łoża, rozmasowując obolałe plecy. Ruszyłem powolnym krokiem do kuchni, włączając radio. Rozpocząłem przygotowywanie śniadania, sałatka, herbatka, czego chcieć więcej? Usiadłem przy stole i zacząłem spożywać mój posiłek, modląc się, aby Desmond nie wpadł na genialny pomysł znakowania terytorium na pościeli, która aktualnie grzeje podłogę. Po skonsumowaniu wielkiej porcji sałaty, pomidorów i ogórków, nasypałem do miski lisa trochę jedzenia i uzupełniłem jego zapas wody. Powlokłem się po pościel. Powoli ją podniosłem i sprawdziłem, czy na pewno nie ma na niej żadnego mokrego śladu, który mógłby wskazywać na to, że rudy tu był. Sprawnie pościeliłem łóżko i ubrałem się typowo do stajni. Czarne bryczesy, piękna, różowa koszulka, oczywiście cudne skarpetki i granatowa, sprana bluza. Chwyciłem toczek i założyłem gumiaki, żeby przypadkiem znów nie być blisko stracenia placów u stóp przez jednego gniadego bałwanka. Spojrzałem w stronę misek mojego rudego towarzysza, puste. Zagwizdałem, a po chwili u moich stóp pojawił się lis. Uśmiechnąłem się lekko. Zabrałem jeszcze kilka mniej ważnych rzeczy typu telefon i klucze, a następnie wraz ze zwierzęciem wyszedłem z pokoju i zakluczyłem drzwi. Ruszyłem powoli korytarzem, lecz musiałem przyspieszyć tempo, gdy zauważyłem, że Des puścił dzidę i zaczął uciekać jak opętany. Wbiegłem za lisem na piętro wyżej, a złapałem go dopiero na samym końcu korytarza. Gdy zwierzę się poddało i położyło na ziemi, sparaliżowałem je wzrokiem. Lis powoli wstał i zasmucony, że zabawa skończyła się tak szybko, ruszył w stronę schodów, a ja za nim. Nim jednak bezpiecznie dotarliśmy do schodów, wpadła na mnie jakaś dziewczyna. Szczupła blondynka, brązowe oczy, długie włosy. Nie wiedziałem jej tu wcześniej. Przeprosiłem ją skinieniem głowy i powolnym krokiem powlokłem się w stronę schodów. Wyszedłem z budynku wraz z moim czworonożnym przyjacielem i już trochę żwawiej wdrożyliśmy na dróżkę prowadzącą do stajni. Po kilku minutach dotarliśmy do celu. Desmond usiadł grzecznie przed wejściem do stajni, gdyż strasznie nie lubił zapachu siana, a ja przekroczyłem próg i podszedłem do boksu mojego "księcia z bajki". Chwile poświęciłem na pieszczoty, a następnie chwyciłem uwiąz, który wisiał na boskie Regema, o dziwo nadal był nietknięty, bo nie zmienił swojego położenia od poprzedniego dnia i podpiąłem go do kantarka mojego rumaka. Wyprowadziłem konia z boksu i podszedłem z nim do stanowiska, które było przeznaczone do czyszczenia. Przywiązałem gniadego i poszedłem do siodlarni po szczotki, które znajdowały się w mojej pace. Byłem z siebie dumny, gdy okazało się, że nie zapomniałem klucza, którym otworzyłem szafeczkę. Wziąłem pożądane przedmioty i wróciłem do gniadosza, który coraz bardziej się niecierpliwił. Zacząłem czyszczenie od rozczesania jego sierści, następnie wyczyściłem jego kopyta, a na sam koniec poświęciłem chwilę na delikatne rozczesanie grzywy. Zadowolony z efektu mojej pracy, odniosłem przyrządy do czyszczenia na swoje miejsce i zabrałem z siodlarni swój ulubiony zestaw, w którym wałach wyglądał cudnie, czyli zielony czaprak, zielone ochraniacze, do tego czarne siodło i ogłowie. Sprawnie ubrałem konia, a moim następnym krokiem było zadbanie o siebie. Założyłem toczek i rękawiczki, a później wróciłem na chwilę do siodlarni po bacik, który teoretycznie jest mi zbędny, ale na Regemie wszystko jest możliwe. Zamknąłem pakę, ówcześnie chowając w niej telefon, a kłębek kluczy wrzuciłem do zapinanej kieszeni w moich bryczesach. Wróciłem do wałacha, którego w miarę szybko wyprowadziłem ze stajni i powoli ruszyłem na parkour. Ważne było dla mnie to, aby koń się dobrze rozgrzał, gdyż nie chcę, żeby w terenie nabawił się jakiejś kontuzji. Wsiadłem na konia i rozejrzałem się dookoła. Nie zauważyłem żadnej żywej duszy prócz lisa, który położył się przy wejściu na plac i kilku konikach pasących się na łąkach. Ruszyłem stępem w prawą stronę, po dziesięciu minutach zrobiłem zmianę kierunku, po kolejnych dziesięciu zmusiłem gniadosza do kłusu, który trwał przez pięć minut, a po nim nastąpiła kolejna zmiana kierunku i następne pięć minut w niezbyt przyjemnym chodzie. Po tej chwili tortur przyszedł czas na najszybszy chód i kilka skoków. Zachęciłem konia do zagalopowania raz w jedną stronę, a po chwili w drugą, lecz gdy tylko szykowałem się do skoku, usłyszałem przeraźliwie rżenie, przez co straciłem jakąkolwiek równowagę i mało brakowało, abym leżał porysowany przed przeszkodą. Po oddanym skoku uspokoiłem Regema i spojrzałem w stronę, z której dochodził ten dziwny odgłos. Zauważyłem dziewczynę, która dzisiaj na mnie wpadła, a wraz z nią jakiegoś konia. Piegowata wpatrywała się we mnie tak, jakby miała zaraz zapaść się pod ziemię. No, chyba czas się ulotnić i jechać spokojnie w ten teren.

Maxi?
842 SŁOWA WOW. Norlmanie jeden z dłuższych odpisów XD Bądź ze mnie dumna. Opko pisałam o 4 w nocy, więc jak najbardziej może nie miec sensu C: 

od Maeve cd. Quil'a

Chłopak patrzył zdezorientowany na moją rękę, jakby miała go zaraz zabić.  Czekałam dalej, mając nadzieję że jednak nie wyjdę na idiotkę. Wreszcie również wyciągnął rękę i wymieniliśmy uścisk dłoni. Nie zrobił tego jakoś mocno - wręcz niepewnie. Powstrzymałam się przed zmarszczeniem brwi. Spojrzał za mnie, rozluźniając się, prawdopodobnie coś widząc. Zaczął grzebać po swoich kieszeniach, szukając upragnionego przeze mnie przedmiotu. Wreszcie wyciągnął czerwoną zapalniczkę. Odpaliłam szluga i oddałam chłopakowi jego własność. Zaciągnęłam się papierosem i zmierzyłam go wzrokiem.
- A więc... jak masz na imię? - spróbowałam pociągnąć rozmowę. Chłopak podniósł lisa, który plątał się koło moich nóg, obrócił się na pięcie i poszedł w stronę stajni, gestem dając mi znać, żebym za nim poszła. Teraz pozwoliłam sobie na zmarszczenie brwi. Kto normalny kurwa ma lisa za zwierzaka? Najwidoczniej ten chłopak.
- Lis? Boże święty, na kogo ja trafiłam? - powiedziałam na głos, wznosząc spojrzenie do nieba, ale ruszyłam za chłopakiem do stajni.

~*~

Przed wejściem do ciepłego budynku, wyrzuciłam resztkę peta. Chłopak postawił swojego towarzysza na ziemi, który sprintem ulotnił się z naszego towarzystwa. Co się dziwić w sumie, palaczka i Pan Tajemniczy. Podszedł do boksu konia imieniem "Regem de Revel" wskazując palcem właśnie na tę tabliczkę. Następnie zjechał palcem na mniejszy napis "Quil Holloway". Z trudem nie parsknęłam śmiechem - co to za imię? Może i byłam hipokrytką, ale Quil brzmiało jak jakiś alkohol. Tylko tego mi teraz do szczęścia brakowało.
- Quil? Oryginalnie. - Stwierdziłam, po chwili zastanowienia. - Koń też ma oryginalne. - podniosłam delikatnie kąciki ust, chcąc zrobić dobre wrażenie. Chłopak milczał. On cokolwiek mówi? Przemknęło mi przez myśl, w czasie kiedy Quil głaskał swojego podopiecznego. Sięgnęłam do kieszeni po paczkę papierosów - został ostatni. Spojrzałam na niego z rezygnacją, następnie przeniosłam wzrok na Quila.
- Chcesz może? - zapytałam, na co on pokręcił głową z niesmakiem. No cóż, próbowałam być miła. Wzruszyłam ramionami i schowałam pety, zostawię sobie na później tego ostatniego. - No nie to nie. A kawa? - spróbowałam ponownie. Tym razem spotkałam się z twierdzącą odpowiedzią, a raczej kiwnięciem głowy. Uśmiechnęłam się. - To chodź, spróbuję nas tu nie zgubić. - powstrzymałam śmiech i zaczęłam iść w stronę, gdzie mogła znajdować się kawiarenka. Nie zwracałam uwagi na to czy Quil idzie za mną, mając nadzieję, że nie został tam jak jakiś kołek.
 Akademia była cholernie ładna i wręcz przytłaczająca swoim ogromem. Jakby nie patrzeć, główny budynek robił wrażenie. Wszystko tutaj było idealne. Wręcz zbyt idealne. Stajenni, place, nauczyciele, stajnie i wszystko wokół. Aż strach było coś przestawiać, jakąś przeszkodę czy cokolwiek, bo zniszczy się ten idealny stan. Szczotkę by tu rozniosło, jakby miał zostać na dłużej. Nigdy nie lubił tego typu porządku. Uważał to za zbędne. Poczułam nieprzyjemne kłucie w brzuchu - zobaczę się z nim dopiero przez ferie. Dzielił mnie ponad miesiąc od jego przyjazdu tutaj. Za rodzicami nie tęskniłam aż tak bardzo jak za Percym. To on był kimś, przy kim czułam się cholernie bezpiecznie i mogłam powiedzieć wszystko. I to on dowiadywał się jako pierwszy o nowych ranach i całej reszcie.
 Będąc tak pogrążoną w myślach, nie zauważyłam że ktoś wychodził z naszego upragnionego celu - kawiarenki. W ten sposób wpadłam na jakiegoś starszego faceta i prawie straciłam równowagę. Ugryzłam się w język, żeby nie przekląć. Natychmiast rzuciłam jakimś "przepraszam, mój błąd" i usunęłam mu się z drogi. Cieszyłam się, że nie miał żadnego napoju ani ciasta w rękach. Spaliłam Quil'a wzrokiem, widząc iskierki rozbawienia w jego niebieskich oczach. Weszłam do kawiarenki, ciesząc się ciepłem panującym w tym pomieszczeniu. Z głośników leciała jakaś muzyka, przy stolikach ludzie toczyli sobie rozmowy i jedli jakieś ciasta, zapijając to gorącym napojem. Przyjemnie. Quil stanął obok mnie, rozglądając się bez większych emocji wymalowanych na twarzy. Doszłam do wniosku, że on jednak jest dziwny. Ale no skoro już się wkopałam w kawę z nim, to nie mogłam się wycofać. Usiedliśmy przy stoliku w samym rogu kawiarni i wzięliśmy do rąk po menu. Ja szybko zdecydowałam się na kawę z cynamonem i szarlotkę. Czekałam jeszcze na chłopaka i jakąś ekspedientkę, która zechce łaskawie przyjąć nasze zamówienie.


Quil? 
Mamy naszą kawę xD

środa, 26 grudnia 2018

Od Quil'a cd Douglasa

Chłopak mnie ominął i poszedł dalej. Uff. Ruszyłem szybkim krokiem do mojego pokoju, a gdy byłem już przed drzwiami do mojej oazy, poczułem ulgę. Odkluczyłem "wrota" i niczym król wchodzący do swojego zamku, wparowałem do pokoju. Usiadłem na łóżku i wbiłem wzrok w ścianę. Na szafce nocnej dostrzegłem sok pomarańczowy, a w moim gardle nagle zrobiło się sucho. Chwyciłem butelkę, odkręcając korek i po chwili nic w niej nie zostało. Wstałem z łóżka powolnie wlokąc się w stronę śmietnika. Wyrzuciłem odpadek i spojrzałem przez okno. Zauważyłem chłopaka, który jakiś czas temu mnie zaczepił. Wpatrywałem się w niego przez dobre kilka minut, lecz po chwili otrzasnąłem się i położyłem się na łóżku, aby po chwili odpłynąć do krainy snów.

~~~

Z racji, iż mój sen jest bardzo płytki, obudziły mnie jakieś dziwne odgłosy. Powoli zwlokłem się z łóżka i podszedłem do drzwi, które po chwili otworzyłem. Moim oczom ukazał się dość... interesujący widok. Brunet, który był dzisja obiektem moich zainteresować, siłował się z Desmondem o... batonik. Chwyciłem lisa i wyjąłem z jego pyszczka pożywienie chłopaka, lecz z powodu stanu w jakim była przekąska, oddałem ją rudzielcowi i odstawiłem go na ziemię. Sięgnąłem do kieszeni i wyciągnąłem z niej trochę pieniędzy. Wydawało mi się, że za tyle uda mu się odkupić batona i trochę mu jeszcze zostanie. Wyciągnąłem w jego stronę dłoń z monetami, a on tylko spojrzał na mnie zmieszany.
-Ja... - Zaczął.

Doug?
Wybacz, że krótko, ale naprawdę nie mam pomysłów.

Od Andy'ego cd. Raven

- No, co tam? - spytałem jakby nic się nigdy nie stało.
- Wydaje mi się, że musimy porozmawiać - powiedziała powoli, podkreślając z osobna każde słowo.
- Ummm, okey. Prowadź - mruknąłem, lekko zestresowany. Cholera, to będzie chyba nasza pierwsza poważna rozmowa.
Raven ruszyła przodem, szybko ją dogoniłem i szedłem tuż obok aż do jej pokoju. Odkluczyła drzwi i gestem zaprosiła mnie do środka. Dziewczyna usiadła na łóżku, ja jednak zająłem miejsce przy biurku. Właściwie początkowe minuty zajęły nam na siedzeniu w totalnej ciszy.
- No więc... - zaczęła - To co się stało ostatnio... Nie powinno mieć miejsca. Najlepiej zapomnijmy - powiedziała chłodno. Zabolało. Cholernie.
- To był błąd - dopowiedziała po chwili ciszy. Jaki kurwa błąd? Nie zależy jej?
- Błąd? Zapomnijmy? - spytałem, nie dowierzając.
- Sądzę, że to dobre rozwiązanie - mruknęła.
- A czemuż to? -
- Eee wychodząc rano, pokazałeś jasno, co o tym myślisz. To chyba jasna odpowiedź? - spytała. Miałem ochotę jej przerwać ale nie zrobiłem tego. Może tak będzie lepiej? Po co mam mącić jej w głowie skoro już zdecydowała.
- Oczywiście. Chyba nie pomyślałaś, że to dla mnie coś znaczyło? To tylko głupi wybryk spowodowany alkoholem. Jeden skok w bok - powiedziałem. Skoro chce by była to pomyłka proszę bardzo.
- Cóż, skoro sobie wszystko wyjaśniliśmy, to ja już pójdę - mruknąłem i wyszedłem z pokoju.
Cholera ona tak serio? To nic nie znaczyło? Kompletnie? Zabolały mnie jej słowa, jednak nie miałem odwagi jej to powiedzieć. Wolałem to zdusić w sobie, zabić i zapomnieć. Ale jakoś nie potrafiłem, nie chciałem o niej zapomnieć. Zapach jej skóry, smak jej ust, to po prostu coś czego nie mogłem zapomnieć. Żadna dziewczyna do tej pory tak na mnie nie działała. Ale skoro chce, odpuszczę.
***
Zadzwoniłem do prasy w celu zrobienia wywiadu, zdradziłem im przy okazji imię Raven w końcu po co mam ukrywać zwykłą pomyłkę? Akurat przebierałem się gdy do pokoju wpadła brunetka, trzaskając drzwiami i rozwścieczona stanęła na środku pokoju.
- Wyjaśnisz, mi proszę, skąd wie o mnie prasa? - warknęła.
- Mogłabyś wykazać odrobinę kultury? - westchnąłem, zakładając koszulkę.
- W dupie mam kulturę! Masz mi wyjaśnić teraz! - zagryzła mocniej zęby.
- No cóż sądziłem że to nie ważne, przecież to zwykły błąd. Po co tu ukrywać? - wzruszyłem ramionami.
- Ty... - burknęła.
- Dupku? Wybacz ale skoro to była zwykła wpadka to nie powinnaś była się tak tym przejmować. - Tu przerwałem na chwilę. - A teraz wybacz, idę pojeździć konno. - mrugnąłem do niej chamsko, wziąłem kurtkę do ręki i wyszedłem z pokoju.
- Potrzeba ci zaproszenia? - odchrząknąłem, czekając aż dziewczyna wyjdzie z pokoju by zamknąć drzwi. Dziewczyna w szoku wyszła z pokoju, patrząc na mnie z wyrzutem.
- Tobie totalnie odbiło!? Nie idziesz nigdzie, mamy sobie coś do wyjaśnienia. - krzyknęła na pół korytarza. Zakluczyłem w milczeniu drzwi i zacząłem wychodzić z budynku.
- Andy! Mówię do ciebie! - szarpnęła mnie za ramię.
- Bo co? Bo ty mi tak mówisz? - zaśmiałem się. - To nic nie znaczyło, dałabyś mi w końcu spokój okey? -

Raven? xD W końcu

Od Grace cd Matthewa

Wyszliśmy ze sklepu i powolnym krokiem, ruszyliśmy w stronę akademii. Przez jakiś czas szliśmy w ciszy, lecz po chwili chłopak sięgnął do kieszeni i wyciągnął papierosa. Lekko skrzywiłam się na widok przedmiotu, który już wylądował w ustach swojego właściciela, gdyż zawsze robiło mi się duszno, kiedy do mojego noska dostawał się dym. Bardziej wtuliłam się w mój sweterek, gdy Matthew wypuścił pierwszy kłębek tego cholerstwa. Sięgnęłam do kieszeni spodni po telefon, który szczerze mówiąc, już od dawna nie był używany. Po co mi on? Kontakty międzyludzkie mam na co dzień z moimi sąsiadami w akademiku, lub na lekcji, a w gry najnormalniej w świecie nie gram, bo jest to tylko strata czasu. Westchnęłam i odpaliłam mojego samsunga. Gdy tylko wyświetlacz nabrał kolorów, zauważyłam, że dzwoniła do mnie mama... 24 razy. Coś mi się wydawało, że o czymś zapomniałam, przecież miałam zadzwonić do mamy kiedy już wszystko poukładam w pokoju. Szybko włączyłam kontakty i zadzwoniłam do mamy.
-Halo? Dzwoniłaś... miałam coś ważnego do załatwienia. - Powiedziałam do słuchawki.
-Czy ty wiesz co to znaczy "masz zadzwonić"?! - Usłyszałam bass, który zdecydowanie nie był sopranem mojej mamy.
-T-Tata? - Zdałam retoryczne pytanie.
-Tak! My się z matką o Ciebie martwimy, a ty masz "coś ważnego" i nie możesz do nas zadzwonić?! Już sobie faceta znalazłaś?! No odpowiedz mi, jak się ciebie pytam! Zawiodłem się na tobie. - Ostatnie zdanie, wypowiedział spokojniej niż pozostałe, które praktycznie wykrzyczał.
Do moich oczu napłynęły łzy. Wiem, że miałam zadzwonić, ale to nie powód, żeby się na mnie wydzierać. Matt chyba usłyszał krzyki, bo spojrzał na mnie... smutno? Nie, na pewno mi się przewidziało. Rozłączyłam się z ojcem, zostawiając jego pytania bez odpowiedzi i schował telefon do kieszeni.
-Wszystko dobrze? - Zapytał chłopak.
-T-Tak... - Odpowiedziałam cicho.
Przetarłam rękawem łzy, niechcący odkrywając mój nos, do którego w sekundę naleciał dym. Przystanęłam na chwilę, próbując zaczerpnąć "świeżego" powietrza, lecz jedyne co robiłam, to kaszlałam, jak opętana. Zakręciło mi się w głowie, więc oparłam się o najbliższy znak drogowy. Matt spojrzał na mnie, a już po chwili stał obok, chowając papierosa.

Matthew?  
Wena mi uciekła :<

Od Grace cd Ashley

Stałyśmy przed klubem rozmawiając o Matthewie, lecz naszą rozmowę przerwały drzwi, które otworzyły się z impetem i przewróciły Ashley. Spojrzałam oszołomiona na sprawcę.
-Uważaj, co robisz Ty tę... - Przerwałam swoją wypowiedź, gdy rozpoznałam stojącą przede mną osobę. Matt.
Spojrzeliśmy oboje w tym samym momencie na moją towarzyszkę, która leżała na ziemi. Chłopak wyciągnął telefon i wykręcił numer na pogotowie, a ja klęknęłam obok Ash i delikatnie ją dotknęłam.
-Ash? Żyjesz? - Zapytałam.
Dziewczyna nie odpowiedziała. Szybko sprawdziłam, czy brunetka oddycha, a gdy upewniłam, że Ashley nic się bardzo poważnego nie stało, spojrzałam na chłopaka.
-Matthew Pratt. Powtarzam pani już piąty raz. - Mruknął, widocznie podirytowany.

~~~

Powolnym krokiem wlokliśmy się przez korytarz. Matt cały czas trzymał mnie za rękę, naprawdę martwiłam się o Ashley, przecież mogła dostać wstrząsu mózgu, albo stracić pamięć, albo... w sumie nie powinnam zaprzątać sobie głowy takimi sprawami. Mam tylko ogromną nadzieję, że wyjdzie z tego bez szwanku. Lekarz wskazał nam salę, w której znajdowała się dziewczyna, a ja, jako ta najgłupsza, podbiegłam do drzwi, o mało się nie przewracając. Poczekałam chwilę, aż Matt do mnie dołączy i wparowałam do sali. Mój wzrok natychmiast spoczął na dziewczynie w łóżku, a jej, na mnie.
-Jezu Ash! - Powiedziałam, trochę za głośno i podbiegłam do jej łóżka. -Jak się czujesz? Boli Cię coś? Przynieść ci wody? - Zalewałam dziewczynę tysiącem pytań, na co ona tylko się zaśmiała.
-Nic mi nie jest. - Odpowiedziała, chichocząc.
Odetchnęłam z ulgą i zwróciłam się w stronę lekarza.
-Kiedy będzie mogłam wyjść ze szpitala? - Zapytałam.

~~~

Po dwóch dniach wypisano Ash i mogła wrócić do akademii. Wyszłyśmy z budynku i przystanęłyśmy na chwilę.
-No to mamy jakieś plany? - Spojrzałam na dziewczynę.

Ashley?
Cudem udało mi się to napisać XD

Od Scarlett cd. Bill

- Może mam ci dać za to puchar? Pogratulować? - chłopak uniósł brew.
- Dziękuję?
- Nie ma za co - odpowiedział.
Westchnęłam.
Chłopak wyjął z kieszeni papierosa i zapalił jednego.
- Chcesz? - spytał.
- Nie, dzięki. - pokręciłam głową i sięgnęłam po torby. Lepiej już pójdę.
- Co tam masz? - spytał nagle, zatrzymując mnie.
- Nowy sprzęt dla moich koni - odparłam z lekkim uśmiechem.
- Koni?
- Tak, posiadam dwa konie - powiedziałam. Chciałam zapytać, dlaczego dziwi go wzmianka o koniach w szkole ze stajnią. Zanim to jednak zrobiłam, otrzymałam kolejne pytanie.
- Mógłbym... mógłbym potem je zobaczyć?
- Tak, pewnie. - odpowiedziałam.
Chłopak spojrzał na zegarek.
- To odłożę walizki i powinienem być za jakieś dwadzieścia maks trzydzieści minut w stajni. - odparł. - O ile ją znajdę.
Wskazałam palcem na znajomy budynek.
- To tam, stajnia dla koni prywatnych.
- Więc, do zobaczenia - wycedził przez papieros w zębach.
- Do zobaczenia - odparłam i skierowałam się do stajni.
W oczekiwaniu na nowo poznaną osobę postanowiłam wyczyścić Briganda, a następnie Hota.
Wzięłam swoją skrzynkę i wyprowadziłam karuska na korytarz, po czym przywiązałam go do kratek od boksu. Wyjęłam zgrzebło i zaczęłam rozczesywać zaschnięte błoto na jego łopatce.
Nagle Brigand spojrzał zaciekawiony w stronę drzwi stajni. Nadchodził stamtąd ten chłopak. Wyciągnęłam rękę wysoko w górę i pomachałam do niego.
- Cześć! - przywitałam się.
Chłopak skinął mi głową i spojrzał na Briganda.
- Śliczny... Jak się nazywa?
- Brigand - odpowiedziałam i odłożyłam szczotkę.
- Mógłbym go... dotknąć? - zapytał niepewnie.
Chwila, co takiego? Trochę dziwne pytanie, ale mimo wszystko pokiwałam głową.
Wyciągnął rękę przed siebie, powoli zbliżając się do konia. Brigand parsknął zniecierpliwiony. Chłopak zatrzymał się, przyglądając się mu.
- Nie bój się, nic ci nie zrobi - zaśmiałam się.
- Wiem. Bardziej ja boję się że zrobię coś jemu. - odrzekł. Delikatnie położył dłoń na chrapach konia.
Kary stał nieruchomo. Był przyzwyczajony do głaskania.
Chłopak pogłaskał go po chrapach i cofnął rękę.
- A więc co cię tu sprowadza, do akademii? - zapytał.
Zastanowiłam się chwilę.
- Od dziecka uwielbiałam konie - zaczęłam. - Kiedy kupiłam Hota, chciałam jakoś znaleźć czas dla niego i szkoły jednocześnie. Wtedy rodzice powiedzieli mi o Dressage Academy - urwałam na chwilę, przypominając sobie ten szczęśliwy moment w moim życiu. - No i postanowiłam się tu przenieść.
Chłopak pokiwał powoli głową.
- Rozumiem, że Hot to twój drugi koń?
- Tak, dokładniej Hot Bay - odparłam, uśmiechając się szeroko. Uwielbiam gadać o moich koniach.
- A Brigand? Kupiłaś go później?
- Tak. Znaczy, nie... Nie kupiłam. To emeryt, były koń szkółkowy z mojego dawnego klubu jeździeckiego. Moja instruktorka szukała dla niego opiekuna. Dostałam go za darmo.
Chłopak przyjrzał się Brigandowi. Chyba dopiero teraz zauważył, że jest w podeszłym wieku.
- Ile ma lat? - zapytał.
- Dwadzieścia trzy - odparłam. - albo cztery, nie pamiętam.
Kiwnął głową.
Pogłaskałam Karego po szyi, czekając aż chłopak coś powie. Kątem oka dostrzegłam, że wygląda na smutnego.
A może tylko mi się wydaje.
- A ty masz jakiegoś konia? - spytałam w końcu.

Bill?