Strony

piątek, 28 grudnia 2018

od Maxime cd. Quil'a

Po nieco dziwacznym, spotkaniu z chłopakiem ponownie ruszyłam w stronę wyjścia z internatu, a następnie w stronę stajni. To spotkanie utwierdziło mnie jednak w przekonaniu, że to prawda. To był lis. Nie powiem, rzadko, a właściwie nigdy, nie widziałam człowieka z lisem jako pupilem. Nie miałam pojęcia, że takie zwierzęta w ogóle są oswajane, lub szkolone!
Gdy znalazłam się na ścieżce prowadzącej do stajni, rozejrzałam się, szukając innej żywej duszy. Było to jednak ciężkie zadanie z uwagi na to, że godzina siódma nie jest taką, o której wszyscy wstają z uśmiechem na twarzy. Coś innego zwróciło na mnie uwagę, a mianowicie gruba warstwa śniegu, która najwyraźniej spadła w ciągu tej nocy. Bardzo lubiłam zimną pogodę i ten biały puch, a najbardziej to lepienie z niego bałwanów i zjeżdżanie na sankach – zabawy infantylne, ale ja i tak towarzyszą mi każdej zimy!
Będąc w stajni, od razu ruszyłam w stronę moich trzech diabełków, jednocześnie myśląc na kogo by w tej chwili wsiąść. Z całej trójki to Marynarz wydawał się być najbardziej odpowiedni na pierwszą jazdę w nowym miejscu. Miśka w sumie też, ale Piotrusia odrzucam od razu! Już wyobrażam sobie, jak się spłoszy, później mnie zrzuci, a na końcu zacznie podrywać jakąś klacz. Dziękuję, ale zrezygnuje.
Przywitałam wszystkich moich podopiecznych marchewką w żłobie i podrapaniem za uchem, po czym odstawiłam swoją torbę koło boksu Seafaring Story i pobiegłam do siodlarni po jego sprzęt.
„Sprzętem”, mogłam nazwać siodło wszechstronne i ogłowie z nachrapnikiem meksykańskim + wytok, zrobionych z brązowej skóry, granatowego czapraka i ochraniaczy. Trochę tego było, Siwy był jednak wymagający, jeżeli chodzi o sprzęt. Ruszyłam z całym moim dobytkiem do wierzchowca, odłożyłam go na wysięgnik i rozpoczęłam przygotowanie konia do jazdy. Jak łatwo się domyślić, Marynarz, widząc kolor czapraka, zaczął wręcz rżeć ze szczęścia, co niezmiernie mnie rozbawiło. Najpierw czyszczenie, później siodłanie, a na końcu kiełznanie. Dodatkowo na mą cudowną głowę został nałożony kask. Telefon i reszta drogocennych rzeczy zostały włożone do kieszeni mojej bluzy. Wyprowadziłam Marynarza, który, mimo że był podekscytowany, to zachowywał się, jak na konia ośmioletniego przystało. Na pewno nie powiem, że na wałacha, bo wałachem się nigdy nie stanie.
Zdążyłam trochę pozwiedzać akademię, więc wiedziałam, gdzie co się znajduję. Zdecydowałam, że wraz z Marynarzem, przed zaplanowanym podczas czyszczenia, terenem, pójdziemy na parkour. Miałam wielką ochotę poskakać przez naturalne przeszkody, to też najpierw przydałoby się rozgrzać na zwykłych krzyżakach, stacjonatach, czy oxerach. Podczas całej drogi uważnie obserwowałam zachowanie Pysi Mysi, która cały czas miała postawione uszy, jednak nie wykazywała oznak zdenerwowania.
Byłam bardzo zdziwiona, gdy okazało się, że na parkourze ktoś już trenuje. Stanęłam przed wejściem, nie chcąc przeszkadzać jeźdźcowi i, najwyraźniej, wałachowi. Mocniej złapałam za wodze i uniosłam tybinkę siodła, przytrzymałam głową i podciągnęłam popręg mojemu ogierowi. Seafaring Story musiał to wyczuć, gdyż od razu głośno zarżał i uniósł tylne kończyny. Bryknął. Jak chwilę później się okazało, spowodowało to utratę równowagi jeżdżącego jeźdźca podczas skoku. Właściciel konia spojrzał się na mnie, a ja powiedziałam głośne:
- Przepraszam!
No i jak się okazało, ten jeździec, to chłopak, na którego wpadłam dzisiaj rano. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Nie dość, że rano potrąciłam człowieka, to później tego samego człowieka prawie zabiłam. I jak tu mówić o dobrym wrażeniu, ja się pytam? Jak?
Niebieskooki patrzył się na mnie ze zmarszczonym nosem, jakby zaskoczony moim widokiem. Postanowiłam podejść do niego i ponownie, grzecznie go przeprosić. Opuściłam strzemiona, wsiadłam na Seafaring Story i podjechałam do stojącej pary.
- Mh, jeszcze raz bardzo przepraszam. - powiedziałam. - Młody bardzo nie lubi podciągania popręgu.

Quill?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.