Mówią, że to pierwsze dzień, tydzień, miesiąc w nowej szkole jest najgorszy. Według mnie najgorsze jest pierwszych kilka minut. Wchodzisz do nowej szkoły, do nowego miejsca. Twoje oczekiwania są ogromne. Myślisz sobie: zdobędę przyjaciół, poszerzę wiedzę, nabędę nowych doświadczeń. A ja... Ja nie miałem żadnych oczekiwań co do tej szkoły. W końcu szkoła to szkoła. Mają czegoś nauczyć, douczyć, pomóc. Poza tym jeśli ktoś zawsze czegoś oczekuje może się naprawdę przejechać na tym. W końcu nie zawsze wszystko spełnia nasze oczekiwania. Czasami to co się dzieje bardzo odbiega od naszego wyobrażenia. Szedłem właśnie korytarzem przyglądając się wszystkiemu. Naah, wręcz nienawidzę nowych miejsc. W pewnej chwili poczułem ciało odbijające się ode mnie. Złapałem osobę w pasie, ratując przed upadkiem. Spojrzałem w dół widząc białowłosą postać. Puściłem dziewczynę i odsunąłem się na bezpieczną odległość.
- Ummm... Przepraszam. - powiedziała podnosząc na mnie wzrok.
- Huh, okey. Nie ma za co? - spytałem i uniosłem brew.
- Emmm... To ja już pójdę. - powiedziała i minęła mnie.
Wzruszyłem ramionami i ruszyłem dalej. W sumie jestem tu pierwszy dzień, a co za tym idzie, nie idę jeszcze na zajęcia. Bynajmniej nie muszę. Hura. Super. Włożyłem ręce do kieszeni i skierowałem się w stronę stajni. Wszedłem do pomieszczenia i skierowałem się w stronę boksu Riptide. Ze skrzynki wziąłem kilka jabłek i podszedłem do ogiera, który od razu podszedł bliżej. Dałem mu jedno patrząc jak spokojnie i przeżuwa. W sumie trochę mi się nudzi, ale cóż muszę przeżyć ten dzień. Po kilkunastu minutach wyszedłem ze stajni i poszedłem do budynku Akademii. Przypomniało mi się, że nie odebrałem jeszcze książek, więc udałem się w stronę sekretariatu by spytać gdzie to mogę zrobić. Jak się okazało podręczniki są do odbioru w bibliotece, więc spytałem też o drogę do niej. Po kilku minutach znalazłem się w celu mojej ''podróży''. Rozejrzałem się dookoła rejestrując wzrokiem dużo półek z książkami. Podszedłem do biurka, przy którym siedziała jakaś pani. Kiwnąłem głową na przywitanie.
- W czym mogę pomóc? - spytała.
- Przyszedłem po odbiór podręczników. - krótko i na temat, przecież nie będę z nią kawkować (A/N ten egzamin xD)
Kobieta podniosła się i już po chwili wróciła ze stosem książek. Podziękowałem cicho. Złapałem stos i już miałem wychodzić, kiedy bibliotekarka zatrzymała mnie.
- Wyglądasz na zdolną osobę. - stwierdziła.
Na odpowiedź wzruszyłem ramionami.
- Działa u nas kółko muzyczne. Może chciałbyś się zapisać? Mają dziś spotkanie o 16.00. - powiedziała.
Namyśliłem się krótko.
- Może wpadnę. - stwierdziłem.
Spytałem jeszcze kobietę o numer klasy w jakiej ma się to odbyć i wyszedłem, kierując się do mojego pokoju. Po dotarciu wszedłem do środka i odłożyłem podręczniki na biurko. Spojrzałem na zegarek i z przerażeniem stwierdziłem, że zostało niecałe dwadzieścia minut do tego spotkania. Złapałem kluczyk, włożyłem telefon do kieszeni i wyszedłem z pokoju, zakluczając go. Ruszyłem już trochę znanym mi korytarzem w poszukiwaniu klasy. Do spotkania zostało zaledwie pięć minut, kiedy wreszcie znalazłem się przed odpowiednimi drzwiami. Zapukałem lekko i wszedłem do środka odkrywając, że praktycznie nikogo tu nie ma. No może oprócz białowłosej dziewczyny, która dziś na mnie wpadła. Mimo wszystko wszedłem do środka, zamykając za sobą drzwi. Usiadłem na jednym z krzeseł i rozejrzałem się wokół. Scena, mnóstwo krzeseł i instrumenty muzyczne. Z radością odkryłem, że mają tu gitarę. Swojej niestety nie przywiozłem; jakoś tak wyszło. Po chwili do sali wchodzili inni uczniowie, a niedługo po nich wszedł jakiś facet.
- Witam wszystkich na dzisiejszym spotkaniu. - uśmiechnął się życzliwie, mierząc każdego wzrokiem - Widzę, że mamy nowe twarze. - powiedział patrząc na mnie.
Skinąłem głową, jako forma przywitania. To już chyba takie przyzwyczajenie. Facet zmierzył mnie wzrokiem.
- Okej... To dzisiaj... - zaczął mówić.
Rosalie?
Strony
▼
sobota, 28 kwietnia 2018
Od Ethana
Pakuję ostatnie ubrania do walizki i zapinam ją. Postawiłem ją obok drzwi. Rozejrzałem się po moim byłym już pokoju, sprawdzając czy na pewno wziąłem wszystkie potrzebne mi rzeczy. Złapałem rączki walizek, a plecak zarzuciłem na ramię. Zszedłem ze schodów uważając by się nie zabić. Tak, w moim przypadku jest to możliwe. Postawiłem wszystko przy drzwiach frontowych i założyłem buty oraz kurtkę.
- Ethan. - mama podeszła do mnie i uścisnęła mnie mocno. - Uważaj na siebie. - powiedziała cicho.
- Jeju, mamo. Nic mi nie będzie. Dzieli nas tylko ocean. - zaśmiałem się.
- Mimo wszystko uważaj. - powiedziała i odsunęła się ode mnie.
- Et! - usłyszałem dziecięcy głos, a już po chwili do moich nóg przytulała się drobna postać.
- No mały, dbaj o wszystkich okej? - spytałem kucając przed bratem.
- Tak jest. - zasalutował.
Zaśmiałem się i poczochrałem go po włosach. Taty niestety nie było. Aktualnie przebywał na delegacji w Wielkiej Brytanii. Rozmawiałem z nim wczoraj przez telefon. Oczywiście nie mówił mi przez godzinę, że mam być grzeczny itp., ale dorzucił swoje trzy grosze o wszystkim. Może wydawać się dziwne, że jadę do szkoły, aż za ocean, ale podobno to bardzo dobra Akademia.
- No to grupowy przytulas! - powiedziała moja mama i już po chwili moje wnętrzności i nogi zostały zgniecione.
Przytuliłem się do nich. No niestety musiałem się pochylić, bo różnica wzrostu była dość spora. Mama ledwie dosięgała mi do brody, a Nick do bioder.
- Dzwoń jak najczęściej, odwiedzaj nas i nie zapomnij. - mówiła mama gdy szykowałem się do wyjścia.
Spakowałem walizki do bagażnika mojego samochodu. Upewniłem się też, że mój koń jest już w drodze, a sam właśnie odjechałem spod rodzinnego domu.
***
Jestem już na miejscu. Stoję przed bramą wejściową i spoglądam na budynek ukryty za drzewami. Okej... Teraz moje życie ulegnie zmianie. I to nieodwracalnej. Złapałem za rączki walizek i ruszyłem przed siebie. Wszedłem po schodach i wzrokiem zacząłem szukać jakiejś mapy. W końcu zobaczyłem cel moich poszukiwań i podszedłem w jej stronę. Szybko znalazłem drogę do sekretariatu i ruszyłem w odpowiednią stronę. Zapukałem do drzwi i zostawiając walizki wszedłem do środka. Kiwnąłem głową na znak przywitania.
- Dzień dobry. W czym mogę pomóc? - spytała kobieta.
Szybko załatwiłem wszystkie formalności i po otrzymaniu kluczyka, skierowałem się w strone pokoi. Idąc wzdłuż korytarza patrzyłem na numerki na drzwiach. Po około pięciu minutach odnalazłem swój pokój. Otworzyłem drzwi otrzymanym kluczem i wszedłem do środka. Wnętrze było urządzone całkiem porządnie. Poza tym nie zamierzam narzekać. To w końcu tylko pokój. Odstawiłem walizki obok łóżka i usiadłem na nim, po chwili opadając plecami na miękki materac. Przeleżałem tak chwilę, by pozbierać myśli. Gdy już w miarę się ogarnąłem wstałem z łóżka i zacząłem się rozpakowywać. Jak to ja, już po kilku minutach opadłem z sił. Westchnąłem ciężko. Nienawidzę się rozpakowywać. Dokończyłem pierwszą walizkę i wstałem. Mam na dziś dość. Zdjąłem bluzkę i zmieniłem ją na koszulkę. Na dworze jest dość chłodno, ale w budynku jest bardzo ciepło. Wyszedłem na korytarz chcąc trochę zwiedzić i zobaczyć co z moim koniem i samochodem. Spojrzałem na wyświetlacz telefonu widząc sms'a od mamy. Pytała czy już dojechałem i czy żyję. Oczywiście, jako bardzo przykładny syn odpisałem, że samolot się rozbił i pisze z moim duchem. Schowałem telefon do kieszeni i wyszedłem na zewnątrz. Trafiłem w idealnym momencie, gdyż właśnie przyjechała przyczepia z Riptide. Wyszedłem na zewnątrz nie przejmując się chłodem. Już widzę ten katar. No cóż, bywa. Podszedłem do kierowcy. Już po kilku minutach otrzymałem konia i jego rzeczy. Facet był na tyle miły, że poszedł ze mną do stajni i otworzył mi odpowiedni boks. Wszystko poszło sprawnie i gładko. Ogier na szczęście nie znosi źle podróży, więc nie było z nim większego problemu. Już po chwili wchodziłem do Akademii. Po drodze dostałem wiadomość, że mój samochód stoi już na parkingu. Wszedłem do budynku i zacząłem iść przed siebie. Podobno mają tu kawiarnie, ale co ja tam mogę wiedzieć. Przez swoją nieuwagę wpadłem na kogoś.
Ktosiuuu?
- Ethan. - mama podeszła do mnie i uścisnęła mnie mocno. - Uważaj na siebie. - powiedziała cicho.
- Jeju, mamo. Nic mi nie będzie. Dzieli nas tylko ocean. - zaśmiałem się.
- Mimo wszystko uważaj. - powiedziała i odsunęła się ode mnie.
- Et! - usłyszałem dziecięcy głos, a już po chwili do moich nóg przytulała się drobna postać.
- No mały, dbaj o wszystkich okej? - spytałem kucając przed bratem.
- Tak jest. - zasalutował.
Zaśmiałem się i poczochrałem go po włosach. Taty niestety nie było. Aktualnie przebywał na delegacji w Wielkiej Brytanii. Rozmawiałem z nim wczoraj przez telefon. Oczywiście nie mówił mi przez godzinę, że mam być grzeczny itp., ale dorzucił swoje trzy grosze o wszystkim. Może wydawać się dziwne, że jadę do szkoły, aż za ocean, ale podobno to bardzo dobra Akademia.
- No to grupowy przytulas! - powiedziała moja mama i już po chwili moje wnętrzności i nogi zostały zgniecione.
Przytuliłem się do nich. No niestety musiałem się pochylić, bo różnica wzrostu była dość spora. Mama ledwie dosięgała mi do brody, a Nick do bioder.
- Dzwoń jak najczęściej, odwiedzaj nas i nie zapomnij. - mówiła mama gdy szykowałem się do wyjścia.
Spakowałem walizki do bagażnika mojego samochodu. Upewniłem się też, że mój koń jest już w drodze, a sam właśnie odjechałem spod rodzinnego domu.
***
Jestem już na miejscu. Stoję przed bramą wejściową i spoglądam na budynek ukryty za drzewami. Okej... Teraz moje życie ulegnie zmianie. I to nieodwracalnej. Złapałem za rączki walizek i ruszyłem przed siebie. Wszedłem po schodach i wzrokiem zacząłem szukać jakiejś mapy. W końcu zobaczyłem cel moich poszukiwań i podszedłem w jej stronę. Szybko znalazłem drogę do sekretariatu i ruszyłem w odpowiednią stronę. Zapukałem do drzwi i zostawiając walizki wszedłem do środka. Kiwnąłem głową na znak przywitania.
- Dzień dobry. W czym mogę pomóc? - spytała kobieta.
Szybko załatwiłem wszystkie formalności i po otrzymaniu kluczyka, skierowałem się w strone pokoi. Idąc wzdłuż korytarza patrzyłem na numerki na drzwiach. Po około pięciu minutach odnalazłem swój pokój. Otworzyłem drzwi otrzymanym kluczem i wszedłem do środka. Wnętrze było urządzone całkiem porządnie. Poza tym nie zamierzam narzekać. To w końcu tylko pokój. Odstawiłem walizki obok łóżka i usiadłem na nim, po chwili opadając plecami na miękki materac. Przeleżałem tak chwilę, by pozbierać myśli. Gdy już w miarę się ogarnąłem wstałem z łóżka i zacząłem się rozpakowywać. Jak to ja, już po kilku minutach opadłem z sił. Westchnąłem ciężko. Nienawidzę się rozpakowywać. Dokończyłem pierwszą walizkę i wstałem. Mam na dziś dość. Zdjąłem bluzkę i zmieniłem ją na koszulkę. Na dworze jest dość chłodno, ale w budynku jest bardzo ciepło. Wyszedłem na korytarz chcąc trochę zwiedzić i zobaczyć co z moim koniem i samochodem. Spojrzałem na wyświetlacz telefonu widząc sms'a od mamy. Pytała czy już dojechałem i czy żyję. Oczywiście, jako bardzo przykładny syn odpisałem, że samolot się rozbił i pisze z moim duchem. Schowałem telefon do kieszeni i wyszedłem na zewnątrz. Trafiłem w idealnym momencie, gdyż właśnie przyjechała przyczepia z Riptide. Wyszedłem na zewnątrz nie przejmując się chłodem. Już widzę ten katar. No cóż, bywa. Podszedłem do kierowcy. Już po kilku minutach otrzymałem konia i jego rzeczy. Facet był na tyle miły, że poszedł ze mną do stajni i otworzył mi odpowiedni boks. Wszystko poszło sprawnie i gładko. Ogier na szczęście nie znosi źle podróży, więc nie było z nim większego problemu. Już po chwili wchodziłem do Akademii. Po drodze dostałem wiadomość, że mój samochód stoi już na parkingu. Wszedłem do budynku i zacząłem iść przed siebie. Podobno mają tu kawiarnie, ale co ja tam mogę wiedzieć. Przez swoją nieuwagę wpadłem na kogoś.
Ktosiuuu?
Od Mikasy do Alvy
Nienawidziłam go każdą komórką ciała, myślą i wszystkim czym się dało. Niech ten karzełek spłonie w ogniu piekielnym. Może smocza matka wysłać na niego smoka, tak samo jak Genij czy Hanzo. Żaden support wtedy nie może. Mercy nawet go nie wskrzesi, będzie żarł piach... Zmrużyłam oczy patrząc na niego z chłodnym spokojem. Nie znosiłam jego chłopięcego, delikatnego wyglądu, za który kochała go moja matka. Przejechałam palcem po swoich kocich słuchawkach. Muzyka była moim azylem, z którego nie można mnie wywalić. Mam playlistę swoich ukochanych soundraców z gier. Ciel kompletnie mnie zignorował, jakbym była dla niego jedynie głupim stworzeniem. Nie znoszę, gdy mnie ktoś ignoruje. Prychnęłam i oparłam się o szybę podziwiając widoki. Zacisnęłam ręce w pięść. Nie miałam telefonu ani laptopa przy sobie. Właśnie w CS przypadł mi turniej, jak mi przez niego ranga spadnie to go zatłukę. Przez karzełka nie mam swoich ukochanych rzeczy. Namówił tatę na spakowanie mojej torby, w której wszystko się znajduje w głąb bagażnika. Spokojnie Mikasa odpłacisz się za to temu krasnalowi. Jeszcze tylko godzina, 60 minut, 3600 sekund. Można było mnie porównać teraz do ćpuna na odwyku przymusowym. Samochód jeszcze się nie zatrzymał, a ja już wyszłam z auta. Prawie się zabiłam. Rodzice nie zwrócili na to uwagi, bowiem oboje byli zbyt zajęci kłótnią. Auto zatrzymało się, a ja dorwałam się do bagażnika. Wywalałam, znaczy wykładałam z niego rzeczy, aż dostałam się do swojej nerdowskiej torby. Pierw telefon, by zobaczyć powiadomienia. Przeżyłam największe załamanie w moim życiu - 1%. Laptop jeszcze lepiej, bo 2%. Miałam ochotę się rozpłakać, mój kochany. Patrzę ze złością na Ciela i idę do budynku. Nie zwracam uwagi już na głupie pożegnania tylko wypadam do szkoły. W mojej głowie jest tylko jedna myśl. ZNALEŹĆ KONTAKT. Rozglądam się niczym dziki kot polując y na zwierzynę. Słyszę za sobą stukot butów, odwróciłam głowę do tyłu.
- Umiesz tylko grać - prychnął kpiąco. Moja twarz nie wyrażała emocji. Nie odzywałam się, gdyż jego odzywki są mi obojętne
- Nawet jeździć konno byś nie umiała, bo jesteś na to słaba - spojrzał na mnie wyzywająco, chciał mnie sprowokować.
- Pamiętasz nasze zakłady - zaczęłam znudzona i podgłośniłam muzykę. - Trzy rundy. Każde z nas wybiera jedno zadanie, a trzecie nasz "Sędzia" - Ciel zmrużył oczy, a po chwili się uśmiechnął.
-Tak, więc pierwsze zadanie to jazda konna, wyścig.
- To będzie jak ogranie nobów - odpowiedziałam pewnym siebie głosem.
- Jesteś uzależniona - mruknął wymijając mnie. Przewróciłam oczami i udałam się po swoje walizki. W pokoju pewnie będę miała jakiś kontakt, inaczej rozjebię tą akademie.
Już na pierwszym piętrze nie miałam siły. Dyszałam nie mogąc złapać powietrza. Misja dojść do góry i się rozpakować. Quest poboczny znaleźć kogoś, kto mnie nauczy jeździć kurwa konno.
>Alva?
- Umiesz tylko grać - prychnął kpiąco. Moja twarz nie wyrażała emocji. Nie odzywałam się, gdyż jego odzywki są mi obojętne
- Nawet jeździć konno byś nie umiała, bo jesteś na to słaba - spojrzał na mnie wyzywająco, chciał mnie sprowokować.
- Pamiętasz nasze zakłady - zaczęłam znudzona i podgłośniłam muzykę. - Trzy rundy. Każde z nas wybiera jedno zadanie, a trzecie nasz "Sędzia" - Ciel zmrużył oczy, a po chwili się uśmiechnął.
-Tak, więc pierwsze zadanie to jazda konna, wyścig.
- To będzie jak ogranie nobów - odpowiedziałam pewnym siebie głosem.
- Jesteś uzależniona - mruknął wymijając mnie. Przewróciłam oczami i udałam się po swoje walizki. W pokoju pewnie będę miała jakiś kontakt, inaczej rozjebię tą akademie.
Już na pierwszym piętrze nie miałam siły. Dyszałam nie mogąc złapać powietrza. Misja dojść do góry i się rozpakować. Quest poboczny znaleźć kogoś, kto mnie nauczy jeździć kurwa konno.
>Alva?
Od Nathaniela cd. Nino
Siedziałem patrząc na chłopaka z wyczekiwaniem.
- Nathaniel... - zaczął, lecz po chwili spuścił wzrok skupiając się na swoich butach.
- J-a ten pocałunek...Chciałbym powiedzieć, że żałuje, ale nie potrafię, wręcz nie chce - wziął głęboki oddech i kontynuował - A ty co o tym myślisz? - spytał jakby nieśmiało.
Co ja mam mu powiedzieć? Żeby zapomniał bo mi tak będzie wygodniej? Żeby najlepiej nigdy nie wracał do tego tematu? Żadna z tych opcji nie wydaje się zbyt dobra. Mimo szczerych prób nie zranienia go powiedziałem:
- Nie wiem, o czym ty mówisz. - tak będzie najlepiej, najprościej. Oboje musimy zapomnieć. To co się wtedy stało nie powinno mieć miejsca.
-No ja cię wtedy pocałowałem i.. i - postanowiłem mu przerwać. Ta rozmowa przestaje mieć jakikolwiek sens.
- Nino nie mam pojęcia o czym mówisz. Najlepiej ty też o tym czymś zapomnij. - powiedziałem bez zająknięcia.
Przykry fakt: sztukę opanowania i aktorstwa mam wyćwiczoną do perfekcji. Takie skutki zadawania się z Raven, która prawie wcale nie okazuje uczuć.
- Wiem, że zachowałem się jak nachalny gej... Okropnie po prostu, ale mógłbyś umieć mnie spławić, albo chociaż powiedzieć normalnie wynocha... - jego głos drżał coraz bardziej pokazując jak się czuje.
Było mi z tym głupio. Wpędziłem jakiegoś chłopaka w takie uczucie. No, ale cóż. Czasu nie cofnę.
-To nic dla mnie nie znaczyło, pff... kolejny pocałunek, będą następne - rzuciłem lekko.
Głupio mi z tym. Ale nie mogę dawać mu sprzecznych sygnałów. Nic do niego nie czuję. Może jedynie zwykłe zauroczenie, które mienie prędzej czy później.
-Nic nie znaczy... - ton jego głosu stał się gorzki - To szkoda, bo był to mój pierwszy pocałunek - uniósł głowę, no i teraz będzie mi jeszcze głupiej -Okej to nic nie znaczyło, zupełnie jak chcesz - uśmiechnął się, ale jakoś tak sztucznie.
-Zapomnijmy o tym wszystkim... Mam nadzieje, że moja orientacja nie będzie ci przeszkadzać i...- wziął głęboki wdech - ...i zostaniemy przyjaciółmi? - spytał.
Popatrzyłem na jego dłoń, która aktualnie była wyciągnięta w moją stronę. Może nie powinienem się z nim zadawać? Huh, mam mętlik w głowie... No cóż... Jak to mówią Yolo czy coś. (A/N xDDD tutej umarłam)
- No dobrze. Niech będzie. - powiedziałem ściskając jego dłoń.
W jego oczach ujrzałem małe iskierki szczęścia. Głupio mi z tym, że tak postępuje, ale nie mogę inaczej. Dałbym mu sprzeczne sygnały i byłoby gorzej niż jest obecnie.
- No to co? Idziemy po Raven i gdzieś się przejdziemy? - zaproponowałem.
Dopóki nie przyzwyczaję się do jego obecności obok, nie chcę spędzać z nim czasu sam na sam. Dlatego postanowiłem zaproponować towarzystwo Raven. Jak się okazało znów była zajęta. Co ona robi przez ten czas? (A/N hehe) Śpi? No cóż, wyszło na to, że musimy iść sami. Aktualnie szliśmy jakąś ulicą mijając sklepy i inne takie rzeczy. Żaden z nas się nie odezwał. Nino wydawał się być pogrążony w myślach.
- Wiesz co? - wypalił.
Spojrzałem na niego pytająco. Chłopak również odwrócił głowę w moją stronę.
- No co? - spytałem.
- Raven mi się podoba i... Zastanawiałem się nad zaproszeniem jej gdzieś. - powiedział na jednym wydechu.
Zmarszczyłem brwi. Jeszcze niedawno mówił, że jest bi, a teraz wypala, że podoba mu się Rav? Dziwne... No cóż, może tak mu się tylko przez chwilę zdawało? Heh, to chyba dobra informacja. Raven potrzebuje kogoś do dawania ciepła i bezpieczeństwa. A dzięki temu może wreszcie wszystko się ułoży.
- No to gratuluję. - zaśmiałem się. - Tylko dobrze przemyśl gdzie chcesz ją zabrać. - powiedziałem nadal na niego patrząc,
- Huh, dzięki. Wiesz, myślałem nad jakimś spacerem, Raven chyba lubi takie klimaty. - powiedział po krótkim namyśle.
Pokiwałem twierdząco głową zgadzając się z nim. Resztę drogi przegadaliśmy właściwie o niczym.
Gdy wróciliśmy do Akademii było już po dwudziestej. Szybko załatwiłem wieczorną toaletę, przebrałem się w piżamę i położyłem się spać.
***
Budzik zadzwonił równo o 6.30. Po dwudziestu minutach byłem już gotowy. Ubrałem się w czarne spodnie, białą koszulkę, a na to zarzuciłem czerwoną koszulę w kratę. Wziąłem w dłoń plecak i wyszedłem z pokoju zamykając go na klucz. Szedłem korytarzem, gdy zauważyłem przy drzwiach Raven. Chciałem do niej podejść, ale zauważyłem też Nino. Widocznie chłopak wziął się w garść i zapytał dziewczynę o wyjście gdzieś. Z tego co zdążyłem zauważyć, Raven zgodziła się kiwając głową i mówiąc coś. Spojrzałem na chłopaka, który uśmiechał się szeroko. W sumie cieszę się ich szczęściem, ale... dlaczego poczułem delikatne ukłucie w sercu?
Nino? hłehłehłeee
- Nathaniel... - zaczął, lecz po chwili spuścił wzrok skupiając się na swoich butach.
- J-a ten pocałunek...Chciałbym powiedzieć, że żałuje, ale nie potrafię, wręcz nie chce - wziął głęboki oddech i kontynuował - A ty co o tym myślisz? - spytał jakby nieśmiało.
Co ja mam mu powiedzieć? Żeby zapomniał bo mi tak będzie wygodniej? Żeby najlepiej nigdy nie wracał do tego tematu? Żadna z tych opcji nie wydaje się zbyt dobra. Mimo szczerych prób nie zranienia go powiedziałem:
- Nie wiem, o czym ty mówisz. - tak będzie najlepiej, najprościej. Oboje musimy zapomnieć. To co się wtedy stało nie powinno mieć miejsca.
-No ja cię wtedy pocałowałem i.. i - postanowiłem mu przerwać. Ta rozmowa przestaje mieć jakikolwiek sens.
- Nino nie mam pojęcia o czym mówisz. Najlepiej ty też o tym czymś zapomnij. - powiedziałem bez zająknięcia.
Przykry fakt: sztukę opanowania i aktorstwa mam wyćwiczoną do perfekcji. Takie skutki zadawania się z Raven, która prawie wcale nie okazuje uczuć.
- Wiem, że zachowałem się jak nachalny gej... Okropnie po prostu, ale mógłbyś umieć mnie spławić, albo chociaż powiedzieć normalnie wynocha... - jego głos drżał coraz bardziej pokazując jak się czuje.
Było mi z tym głupio. Wpędziłem jakiegoś chłopaka w takie uczucie. No, ale cóż. Czasu nie cofnę.
-To nic dla mnie nie znaczyło, pff... kolejny pocałunek, będą następne - rzuciłem lekko.
Głupio mi z tym. Ale nie mogę dawać mu sprzecznych sygnałów. Nic do niego nie czuję. Może jedynie zwykłe zauroczenie, które mienie prędzej czy później.
-Nic nie znaczy... - ton jego głosu stał się gorzki - To szkoda, bo był to mój pierwszy pocałunek - uniósł głowę, no i teraz będzie mi jeszcze głupiej -Okej to nic nie znaczyło, zupełnie jak chcesz - uśmiechnął się, ale jakoś tak sztucznie.
-Zapomnijmy o tym wszystkim... Mam nadzieje, że moja orientacja nie będzie ci przeszkadzać i...- wziął głęboki wdech - ...i zostaniemy przyjaciółmi? - spytał.
Popatrzyłem na jego dłoń, która aktualnie była wyciągnięta w moją stronę. Może nie powinienem się z nim zadawać? Huh, mam mętlik w głowie... No cóż... Jak to mówią Yolo czy coś. (A/N xDDD tutej umarłam)
- No dobrze. Niech będzie. - powiedziałem ściskając jego dłoń.
W jego oczach ujrzałem małe iskierki szczęścia. Głupio mi z tym, że tak postępuje, ale nie mogę inaczej. Dałbym mu sprzeczne sygnały i byłoby gorzej niż jest obecnie.
- No to co? Idziemy po Raven i gdzieś się przejdziemy? - zaproponowałem.
Dopóki nie przyzwyczaję się do jego obecności obok, nie chcę spędzać z nim czasu sam na sam. Dlatego postanowiłem zaproponować towarzystwo Raven. Jak się okazało znów była zajęta. Co ona robi przez ten czas? (A/N hehe) Śpi? No cóż, wyszło na to, że musimy iść sami. Aktualnie szliśmy jakąś ulicą mijając sklepy i inne takie rzeczy. Żaden z nas się nie odezwał. Nino wydawał się być pogrążony w myślach.
- Wiesz co? - wypalił.
Spojrzałem na niego pytająco. Chłopak również odwrócił głowę w moją stronę.
- No co? - spytałem.
- Raven mi się podoba i... Zastanawiałem się nad zaproszeniem jej gdzieś. - powiedział na jednym wydechu.
Zmarszczyłem brwi. Jeszcze niedawno mówił, że jest bi, a teraz wypala, że podoba mu się Rav? Dziwne... No cóż, może tak mu się tylko przez chwilę zdawało? Heh, to chyba dobra informacja. Raven potrzebuje kogoś do dawania ciepła i bezpieczeństwa. A dzięki temu może wreszcie wszystko się ułoży.
- No to gratuluję. - zaśmiałem się. - Tylko dobrze przemyśl gdzie chcesz ją zabrać. - powiedziałem nadal na niego patrząc,
- Huh, dzięki. Wiesz, myślałem nad jakimś spacerem, Raven chyba lubi takie klimaty. - powiedział po krótkim namyśle.
Pokiwałem twierdząco głową zgadzając się z nim. Resztę drogi przegadaliśmy właściwie o niczym.
Gdy wróciliśmy do Akademii było już po dwudziestej. Szybko załatwiłem wieczorną toaletę, przebrałem się w piżamę i położyłem się spać.
***
Budzik zadzwonił równo o 6.30. Po dwudziestu minutach byłem już gotowy. Ubrałem się w czarne spodnie, białą koszulkę, a na to zarzuciłem czerwoną koszulę w kratę. Wziąłem w dłoń plecak i wyszedłem z pokoju zamykając go na klucz. Szedłem korytarzem, gdy zauważyłem przy drzwiach Raven. Chciałem do niej podejść, ale zauważyłem też Nino. Widocznie chłopak wziął się w garść i zapytał dziewczynę o wyjście gdzieś. Z tego co zdążyłem zauważyć, Raven zgodziła się kiwając głową i mówiąc coś. Spojrzałem na chłopaka, który uśmiechał się szeroko. W sumie cieszę się ich szczęściem, ale... dlaczego poczułem delikatne ukłucie w sercu?
Nino? hłehłehłeee
Od Viktorii cd. Olivii
Dziewczyna przez chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią, ale wybrała trampoliny. Ogarnięcie wszelkich formalności zajęło nam krótką chwilę, no może prócz Matta, który marudził że chce iść po batonika.
- Wpierdolę cię do klocków! - krzyknął mój brat, łapiąc mnie w pasie i podnosząc, równocześnie idąc w kierunku piankowych sześciokątów. Wjebał mnie tam, samemu wpadając za mną z rozpędu. Zaśmiałam się i udałam, że topię się w śród miękkich klocków. Matt śmiał się ze mnie jak głupi i określił glonojadem w naturalnym środowisku, co oczywiście skwitowałam śmiechem, wraz z pokazaniem mu języka. Matthew zaproponował zagranie w "siatkówkę". Blondyna dobiegła do nas, krzycząc z radością moje imię. Popisała się, robiąc kilka gwiazd. Spojrzałam na nią z podziwem, ja bym dawno złamała sobie kark. Mój brat zasugerował Olivii grę z nami, na co przystała ze szczerym uśmiechem. Odrzuciła piłkę w stronę chłopaka, starając się trafić w jego pusty łeb, co prawie jej się udało. Z trudem powstrzymałam wybuch śmiechu, zastępując go cichym parsknięciem.
~*~
Klacz dziewczyny przyjechała dwa dni później. Matt załatwiał swoje sprawy i obiecał mi, że przyjedzie po pracy w jakiś dzień. Trudno mi było pożegnać się z bratem, bo nie widzieliśmy się już dobre kilka lat. Siedziałam na sianie, w kącie stajni i przeglądałam głębie internetu. Podniosłam głowę, słysząc jak ktoś idzie ze swoim koniem w kierunku boksu. To Olivia, odprowadzała swoją klacz, którą kilka tygodni temu ktoś postrzelił. Koń nafaszerowany był lekami, ale wyglądał na zdrowego. Cieszyłam się, że nie wyniknęło z tego nic poważnego. Blondyna wprowadziła klacz, o dumnym imieniu Delilah, z tego co przeczytałam na boksie.
- Vii, mam do ciebie dwa pytania... - zaczęła dziewczyna. Skinęłam głową, dając jej znak, żeby mówiła dalej. - Huh, głupio to brzmi. - fuknęła, wlepiając wzrok w swoje buty. Przewróciłam oczami. - Gdybyś znalazła chwilę... mogłabyś pojeździć trochę Carpe? - spojrzała na mnie z nadzieją, zastanawiałam się chwilę, ale pokiwałam głową, zgadzając się na jej prośbę. - Pomożesz mi znaleźć tego chuja, który postrzelił Delilah? - dodała po krótkiej przerwie. Znowu skinęłam głową, obserwując radość malującą się na jej twarzy.
- Kiedy mam wsiadać? - zapytałam, podchodząc do boksu klaczy. Karuska wystawiła łeb i popatrzyła na mnie z ufnością. Pogłaskałam ją po chrapach i pogładziłam delikatnie po szyi, jest urocza, jak na swój sposób. Sprzęt był już przy boksie, tak samo jak szczoty i cała reszta. - Mam rozumieć, że teraz? - Olivia pokiwała głową, a mi zostało jedynie strzelić sobie solidnego facepalm'a. Weszłam do boksu, pod czujnym okiem dziewczyny, siodłałam jej konia. Carpe wydawała się koniem pełnym energii, którego nosi kajś w cholerę. Wychodzi na to, że będzie trochę siłowania się na początku jazdy. Wzruszyłam ramionami i zacmokałam, zjeżdżając ręką po nodze klaczy i chwytając ją za pęcinę, prosząc by podniosła nogę. Oparła się o mnie, nie zwracając uwagi na moje protesty. Zaklęłam głośno, ale dokończyłam czyszczenie wszystkich czterech kopyt. Chwilę męczyłam się z dopięciem jej popręgu, ale wreszcie mi się udało. Zaszłam po toczek i bat do siodlarni, prosząc Olivię, by przytrzymała swoją klacz. Poszłyśmy na plac, z zamiarem późniejszego przejścia na tor crossowy, rozciągający się wokół akademii. Wsiadłam prędko na klacz Olivii i poklepałam ją, gdy nie kazała mi całować piasku.
- Na crossa wsiądziesz na mojego szatana! - krzyknęłam z połowy ujeżdżalni, w czasie gdy dziewczyna oparła się o płot i oglądała moje zmagania z dociąganiem popręgu i regulacją strzemion.
Na placu stało kilka przeszkód, tworzących mały parkur, o maksymalnej wysokości 80 cm. Rozgrzewka trwała jakieś dwadzieścia minut, potem zaczęłyśmy jeździć drągi z galopu i jakieś pojedyncze przeszkody. Carpe leciała do przodu, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Po pierwszym przejeździe parkuru, udało mi się w miarę wpasować w rytm klaczy.
- Leć siodłać North, skoczę jeszcze dwa razy i jedziemy na cross. - rzuciłam, przechodząc na chwilę do kłusa, by zmienić kierunek i pojechać parkur. Klacz świetnie baskillowała, i nie pędziła tak na przeszkody, jakby mogło się wydawać. Nie robiłyśmy żadnych ciasnych skrętów, ani nic, to miało być przyjemne zakończenie treningu tutaj. Kolejne dwadzieścia minut, podczas których Olivia siodłała North. Taka zamiana może wyjść nam na dobre, zwłaszcza, że North rzadko jeździ pod kimś innym, niż pode mną. Wreszcie ujrzałam sylwetkę mojej klaczy, oraz Olivii. Uśmiechnęłam się do siebie, ten cross może być ciekawym przeżyciem. W dodatku, miałam pewien plan, w sprawie wypadku siwki dziewczyny. Wystarczy tylko podpytać kilka osób. Teraz jednak musiałam wrócić do rzeczywistości, bo Olivia siedziała już na koniu i czekała na mnie.
Piankaaaaaaaa? :3
- Wpierdolę cię do klocków! - krzyknął mój brat, łapiąc mnie w pasie i podnosząc, równocześnie idąc w kierunku piankowych sześciokątów. Wjebał mnie tam, samemu wpadając za mną z rozpędu. Zaśmiałam się i udałam, że topię się w śród miękkich klocków. Matt śmiał się ze mnie jak głupi i określił glonojadem w naturalnym środowisku, co oczywiście skwitowałam śmiechem, wraz z pokazaniem mu języka. Matthew zaproponował zagranie w "siatkówkę". Blondyna dobiegła do nas, krzycząc z radością moje imię. Popisała się, robiąc kilka gwiazd. Spojrzałam na nią z podziwem, ja bym dawno złamała sobie kark. Mój brat zasugerował Olivii grę z nami, na co przystała ze szczerym uśmiechem. Odrzuciła piłkę w stronę chłopaka, starając się trafić w jego pusty łeb, co prawie jej się udało. Z trudem powstrzymałam wybuch śmiechu, zastępując go cichym parsknięciem.
~*~
Klacz dziewczyny przyjechała dwa dni później. Matt załatwiał swoje sprawy i obiecał mi, że przyjedzie po pracy w jakiś dzień. Trudno mi było pożegnać się z bratem, bo nie widzieliśmy się już dobre kilka lat. Siedziałam na sianie, w kącie stajni i przeglądałam głębie internetu. Podniosłam głowę, słysząc jak ktoś idzie ze swoim koniem w kierunku boksu. To Olivia, odprowadzała swoją klacz, którą kilka tygodni temu ktoś postrzelił. Koń nafaszerowany był lekami, ale wyglądał na zdrowego. Cieszyłam się, że nie wyniknęło z tego nic poważnego. Blondyna wprowadziła klacz, o dumnym imieniu Delilah, z tego co przeczytałam na boksie.
- Vii, mam do ciebie dwa pytania... - zaczęła dziewczyna. Skinęłam głową, dając jej znak, żeby mówiła dalej. - Huh, głupio to brzmi. - fuknęła, wlepiając wzrok w swoje buty. Przewróciłam oczami. - Gdybyś znalazła chwilę... mogłabyś pojeździć trochę Carpe? - spojrzała na mnie z nadzieją, zastanawiałam się chwilę, ale pokiwałam głową, zgadzając się na jej prośbę. - Pomożesz mi znaleźć tego chuja, który postrzelił Delilah? - dodała po krótkiej przerwie. Znowu skinęłam głową, obserwując radość malującą się na jej twarzy.
- Kiedy mam wsiadać? - zapytałam, podchodząc do boksu klaczy. Karuska wystawiła łeb i popatrzyła na mnie z ufnością. Pogłaskałam ją po chrapach i pogładziłam delikatnie po szyi, jest urocza, jak na swój sposób. Sprzęt był już przy boksie, tak samo jak szczoty i cała reszta. - Mam rozumieć, że teraz? - Olivia pokiwała głową, a mi zostało jedynie strzelić sobie solidnego facepalm'a. Weszłam do boksu, pod czujnym okiem dziewczyny, siodłałam jej konia. Carpe wydawała się koniem pełnym energii, którego nosi kajś w cholerę. Wychodzi na to, że będzie trochę siłowania się na początku jazdy. Wzruszyłam ramionami i zacmokałam, zjeżdżając ręką po nodze klaczy i chwytając ją za pęcinę, prosząc by podniosła nogę. Oparła się o mnie, nie zwracając uwagi na moje protesty. Zaklęłam głośno, ale dokończyłam czyszczenie wszystkich czterech kopyt. Chwilę męczyłam się z dopięciem jej popręgu, ale wreszcie mi się udało. Zaszłam po toczek i bat do siodlarni, prosząc Olivię, by przytrzymała swoją klacz. Poszłyśmy na plac, z zamiarem późniejszego przejścia na tor crossowy, rozciągający się wokół akademii. Wsiadłam prędko na klacz Olivii i poklepałam ją, gdy nie kazała mi całować piasku.
- Na crossa wsiądziesz na mojego szatana! - krzyknęłam z połowy ujeżdżalni, w czasie gdy dziewczyna oparła się o płot i oglądała moje zmagania z dociąganiem popręgu i regulacją strzemion.
Na placu stało kilka przeszkód, tworzących mały parkur, o maksymalnej wysokości 80 cm. Rozgrzewka trwała jakieś dwadzieścia minut, potem zaczęłyśmy jeździć drągi z galopu i jakieś pojedyncze przeszkody. Carpe leciała do przodu, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Po pierwszym przejeździe parkuru, udało mi się w miarę wpasować w rytm klaczy.
- Leć siodłać North, skoczę jeszcze dwa razy i jedziemy na cross. - rzuciłam, przechodząc na chwilę do kłusa, by zmienić kierunek i pojechać parkur. Klacz świetnie baskillowała, i nie pędziła tak na przeszkody, jakby mogło się wydawać. Nie robiłyśmy żadnych ciasnych skrętów, ani nic, to miało być przyjemne zakończenie treningu tutaj. Kolejne dwadzieścia minut, podczas których Olivia siodłała North. Taka zamiana może wyjść nam na dobre, zwłaszcza, że North rzadko jeździ pod kimś innym, niż pode mną. Wreszcie ujrzałam sylwetkę mojej klaczy, oraz Olivii. Uśmiechnęłam się do siebie, ten cross może być ciekawym przeżyciem. W dodatku, miałam pewien plan, w sprawie wypadku siwki dziewczyny. Wystarczy tylko podpytać kilka osób. Teraz jednak musiałam wrócić do rzeczywistości, bo Olivia siedziała już na koniu i czekała na mnie.
Piankaaaaaaaa? :3
środa, 25 kwietnia 2018
Od Olivii cd. Viktorii
Udałam, że się zastanawiam, ale wiedziałam, że i tak wybiorę park trampolin. Dusza gimnastyczki się odzywa.
- Trampoliny, zdecydowanie – uśmiechnęłam się. Ruszyliśmy tyłki w stronę, hm… hali sportowej? Tak to się chyba nazywa. Zakupienie biletów, ogarnięcie się i inne duperele zajęły mniej czasu niż myślałam.
- Wpierdolę cię do klocków! – zawołał Matt łapiąc Viktorię w pasie i lekko się ślizgając ruszył z nią w kierunku piankowych sześciokątów. Uśmiechnęłam się pod nosem siadając na jednej z trampolin. Delikatnie się porozciągałam i postanowiłam poszukać dwójki rodzeństwa, które zdążyłam stracić z oczu.
- Viktoria! – krzyknęłam idąc w kierunku dziewczyny oraz jej brata, którzy grali w „siatkówkę”?, coś w ten deseń. Szybko do nich podbiegłam przy okazji robiąc kilka gwiazd na rozciągnięcie mięśni po ponad dwumiesięcznej przerwie od gimnastyki. Odeszłam od grupy po kłótni, która wybuchła z inicjatywy mojej trenerki. Kochałam to co robiłam z całego serca, ale na wszystko przychodzi koniec. Definitywny, prawdopodobnie.
- Olivka, grasz z nami? – zapytał Matt rzucając we mnie piłką. Złapałam ją w ostatnim momencie prawie dostając w mordę. Odrzuciłam przedmiot do chłopaka starając się trafić go w głowę. Prawie wyszło, prawie.
**
Delliah przyjechała z kliniki dwa dni później. Dostała areszt boksowy i zakaz bójek z Tanzerem, więc musiałam przenieść go do Carpi. Było to ryzykowne, ale innego rozwiązania nie było. Niestety.
- Tanz, idziemy – mruknęłam pociągając lekko za lonżę. Kucu przyssał się do świeżej trawy na padoku. Norbi też.
Przeszłam się z nimi dookoła dużego padoku i wróciłam do stajni by zmienić Delce opatrunek. Nie protestowała przy tym zbytnio, była zbyt otumaniona lekami przeciwbólowymi. Było mi jej bardzo szkoda, chciałam jak najszybciej znaleźć tego, który zrobił to mojej ukochanej klaczce. Miałam ją od pięciu lat, przechodziłyśmy różne chwile. Czasami miałam ochotę sprzedać ją w cholerę, ale po śmierci Devito to ona pomogła mi przejrzeć na oczy i wyjść z ogromnej żałoby. Była pierwszym nie andaluzem z którym jeździła w stylu hiszpańskim.
- Wrócę do ciebie jeszcze – obiecałam całując ją w pyszczek. Wyszłam z boksu kierując swoje kroki do Vii. Chciałam ją zapytać o pomoc w ujęciu sprawcy poszkodowania mojej ośmiolatki, ale… nie tylko.
- Vii, mam do ciebie dwa pytania…
>Słaby, wiem ;-; Nie bij :c
- Trampoliny, zdecydowanie – uśmiechnęłam się. Ruszyliśmy tyłki w stronę, hm… hali sportowej? Tak to się chyba nazywa. Zakupienie biletów, ogarnięcie się i inne duperele zajęły mniej czasu niż myślałam.
- Wpierdolę cię do klocków! – zawołał Matt łapiąc Viktorię w pasie i lekko się ślizgając ruszył z nią w kierunku piankowych sześciokątów. Uśmiechnęłam się pod nosem siadając na jednej z trampolin. Delikatnie się porozciągałam i postanowiłam poszukać dwójki rodzeństwa, które zdążyłam stracić z oczu.
- Viktoria! – krzyknęłam idąc w kierunku dziewczyny oraz jej brata, którzy grali w „siatkówkę”?, coś w ten deseń. Szybko do nich podbiegłam przy okazji robiąc kilka gwiazd na rozciągnięcie mięśni po ponad dwumiesięcznej przerwie od gimnastyki. Odeszłam od grupy po kłótni, która wybuchła z inicjatywy mojej trenerki. Kochałam to co robiłam z całego serca, ale na wszystko przychodzi koniec. Definitywny, prawdopodobnie.
- Olivka, grasz z nami? – zapytał Matt rzucając we mnie piłką. Złapałam ją w ostatnim momencie prawie dostając w mordę. Odrzuciłam przedmiot do chłopaka starając się trafić go w głowę. Prawie wyszło, prawie.
**
Delliah przyjechała z kliniki dwa dni później. Dostała areszt boksowy i zakaz bójek z Tanzerem, więc musiałam przenieść go do Carpi. Było to ryzykowne, ale innego rozwiązania nie było. Niestety.
- Tanz, idziemy – mruknęłam pociągając lekko za lonżę. Kucu przyssał się do świeżej trawy na padoku. Norbi też.
Przeszłam się z nimi dookoła dużego padoku i wróciłam do stajni by zmienić Delce opatrunek. Nie protestowała przy tym zbytnio, była zbyt otumaniona lekami przeciwbólowymi. Było mi jej bardzo szkoda, chciałam jak najszybciej znaleźć tego, który zrobił to mojej ukochanej klaczce. Miałam ją od pięciu lat, przechodziłyśmy różne chwile. Czasami miałam ochotę sprzedać ją w cholerę, ale po śmierci Devito to ona pomogła mi przejrzeć na oczy i wyjść z ogromnej żałoby. Była pierwszym nie andaluzem z którym jeździła w stylu hiszpańskim.
- Wrócę do ciebie jeszcze – obiecałam całując ją w pyszczek. Wyszłam z boksu kierując swoje kroki do Vii. Chciałam ją zapytać o pomoc w ujęciu sprawcy poszkodowania mojej ośmiolatki, ale… nie tylko.
- Vii, mam do ciebie dwa pytania…
>Słaby, wiem ;-; Nie bij :c
Od Hannah cd. Briana
Przyjście do stajni było chyba jedyną rzeczą, która mogła mnie uratować od spędzania czasu na jakimś pierdzielonym wykładzie. Jednak dobrze wykształcona umiejętność kłamania czasem się przydaje.
- Coffe – zagwizdałam zwracając uwagę kawowej na siebie. Suczka buszowała w siodlarni, zapewne szukając smaczków w mojej pace. Aussie przytruchtała do mnie, ale zamiast przywitania się ze mną, podeszła do Briana. Mężczyzna pogłaskał sukę po łebku, a ta momentalnie wskoczyła mu na kolana.
- Zdradziecka szuja – prychnęłam rzucając w jej kierunku kupką siana. Coffe odsłoniła zęby warcząc cicho.
- Jak się nazywa? – zapytał Brian czochrając sierść psa.
- Coffe – odparłam o mało co nie dostając zawału czując jak „coś” szpera mi po kieszeniach. Okazało się, że to koń chłopaka postanowił poszukać smakołyków. – A ta kara bestia? Nie jest aż taki zły.
Wyciągnęłam z tylnej kieszeni smaczka i podałam go ogierowi na otwartej dłoni. Karus szybko zebrał go wargami i cofną się do tyłu machając łbem jak wściekły szatan.
- Bestia nazywa się Zamfir. Łakomy diabeł – zaśmiał się chłopak klepiąc swojego podopiecznego. Zamfir z zadowoleniem wyciągnął łeb domagając się dalszych pieszczot. Moja zdradziecka szuja w końcu uznała, że czas się mną zainteresować. Zamachała ogonem i położyła się obok mnie kładąc łeb na moje kolana. Pogłaskałam ją po grzbiecie, ale zaraz po tym uderzyłam się w czoło przypominając sobie o tym, że miałam wyskakać Smile’ a przed jutrzejszym przyjazdem dzieci z pobliskiej szkoły.
- Wybacz, ale muszę wziąć swojego konia na jazdę – rzuciłam w stronę… Japończyka, Azjaty? Kij wie.
Brunet kiwną głową również wstając.
Szybkim krokiem ruszyłam do boksu mojej ukochanej cioty. W miarę szybko go ogarnęłam, jedynie popierdolony wytok wraz z napierśnikiem się z lekka poplątały i szlag mnie trafiał przy rozplątywaniu tego cholerstwa. Na szczęście w końcu się udało. Jak wreszcie trafiłam na halę było coś koło dziesiątej wieczorem. Puściłam Smile’ a luzem, a sama zajęłam się ustawianiem parkuru oraz ćwiczeń gimnastycznych. Walnęłam sobie chyba najdłuższy szereg gimnastyczny w mojej karierze, dziesięć krzyżaków na dwie faoule galopu. Oprócz tego swoje miejsce znalazło moje ulubione ćwiczonko, którego Smile nienawidził, czyli drągi w kłusie i niewielka stacjonata.
Rozgrzewkę zaczęliśmy tradycyjnie, luźny stępik, a potem kłus pełen baranów. Ech, niewyżyty konio. Pojezdziłam z nim podwyższone drągi, zrobiłam jakieś niewymagające ósemki i inne tego typu pierdoły.
- Smile, nie – ostrzegłam go gdy próbował wymigać się od skoku przez stacjonatę. Hopkanie w kłusie nigdy nie należało do jego ulubionych czynności, ale takie życie, niestety. Kilka razy skoczyłam wspomnianą wcześniej przeszkodę, możne z nie aż tak dużym zapałem, ale przynajmniej obyło się bez buntów.
- Rozciąganie? – skinęłam krótko głową w odpowiedzi na pytanie bruneta i wróciłam do poskramiania pierdoły. Wyciągnęłam mu chód i z lekkimi trudnościami najechałam na cavaletki. Przeszedł je chętnie, ale to nadal nie było to co chciałam z niego wyciągnąć.
Postanowiłam zagalopować ze stój, bo czemu nie? Szybka parada i jazda galopem. Wyszukanie dobrego rytmu i tempa nie stanowiło problemu, wałach zawsze potrafił idealnie się wczuć.
Na pierwszy ogień w lesie przeszkodowym poszedł gimnastyczny. Niewysokie przeszkody, a jednak trochę wymagały. W którymś momencie o mało co nie wpadliśmy w przeszkodę, bo zamiast dwóch foule zrobiliśmy prawie trzy. Wszystko szybko poszło. Znaczy może nie tak szybko, bo gdy zaczęłam rozstępowanie było coś koło jedenastej.
Dlatego szybko ogarnęłam Smile’ a i rzucając szybkie pożegnanie w stronę Briana, który ciągle siedział w stajni, po czym ruszyłam do akademików po upragniony sen.
**
Mój humor tego dnia nie należał do najlepszych, a był wręcz fatalny. Od rana siedziałam w stajni masując Sanse zgrzebłem do masażu. Kasztanka rozluźniła się o wiele bardziej niż ja. Stała z wyciągniętą szyją i opuszczonym łbem podkulając tylne kopyto. Potem jednak musiałam ją zostawić by iść po mojego drugiego konia.
- Spokojnie – syknęłam sprowadzając podminowanego emocjami Smile’ a, który co chwila płoszył się budzącej się do życia przyrody. Uroki jebanej wiosny.
Wałach spojrzał na mnie zdziwiony po czym opuścił łeb zagryzając mocniej wędzidło. Chyba wyczuwał, że nie jestem w humorze na jego odpały, bo do końca drogi szedł spokojnie wyładowując swoją złość na wędzidle gryząc je wściekle. Nadal zastanawiałam się dlaczego pani Peek wytypowała akurat mnie do oprowadzania dzieci, a najbardziej wkurzał mnie fakt, że uznała, że Smile świetnie się sprawdzi jako koń na którym miałam pokazać czyszczenie i siodłanie. To prawda, sześciolatek był spokojnym wierzchowcem, ale tylko przy mnie i osobach które znał. Rozwydrzony tłum dzieciaków tylko go stresował przez co zachowywał się jak powalony.
- Witam koleżankę – usłyszałam prychnięcie od strony paszarki. Odwróciłam głowę w tył wzruszając ramionami. Wprowadziłam deresza do boksu po czym zdjęłam mu tranzelkę i odwiesiłam ją na boks. Ruszyłam do siodlarni po resztę sprzętu i wróciłam z nim do wierzchowca, który położył się w boksie. Na szczęście po zimie zamiast słomy zaczęli wyścielać trocinami co było zdecydowanie lepszym rozwiązaniem.
- Coffe, chodz tu do mnie – zacmokałam na ausskę, która z prędkością światła znalazła się przy mojej nodze. Pogłaskałam ją chwaląc za szybką reakcję i posłuszeństwo.
Żeby zająć czymś czas poszłam z kawową za stajnię by trochę z nią potrenować. Overy, flipy i inne pierdoły związane z frisbee. Trochę zabawy by tylko zająć czymś czas, który dłużył mi się niemiłosiernie. W końcu jednak nadszedł czas przyjazdu grupy. Szósta klasa, zajebiście. Widziałam ich już z daleka, szli nieogarniętą grupą, jak jakieś szympansy czy inne gówna.
- Nie krzyczcie, płoszycie konie – burknęłam gdy stanęli na początku korytarza. – Jestem Hannah. Na początku naszego „miłego spotkania” powiemy sobie o bezpieczeństwu w stajni, bo widzę, że chyba nie bardzo je znacie.
Kilka minut opowiadałam o zachowaniu przy koniach i tym podobnymi rzeczami. Dzieciaki jakimś cudem były dość spokojne, ale to pewnie dlatego, że od początku nie dałam sobie wleźć na głowę. Wychowawczyni, która niekoniecznie interesowała się swoją młodzieżą, rozmawiała z jedną z instruktorek.
- Dobra, teraz pokażę wam jak przygotować konia do jazdy – mruknęłam idąc po mojego wałaszka. Założyłam mu kantar, dopięłam uwiąż i zaprowadziłam go do nastolatków. – To jest Smile, nie podchodźcie do niego, jest nerwowy.
Uczniowie posłuchali mojej rady stając kilka kroków od wierzchowca. I wszystko było okey dopóki nie zadzwonił czyjś telefon płosząc deresza.
> Brian? Tyle czekałaś i jest c:
- Coffe – zagwizdałam zwracając uwagę kawowej na siebie. Suczka buszowała w siodlarni, zapewne szukając smaczków w mojej pace. Aussie przytruchtała do mnie, ale zamiast przywitania się ze mną, podeszła do Briana. Mężczyzna pogłaskał sukę po łebku, a ta momentalnie wskoczyła mu na kolana.
- Zdradziecka szuja – prychnęłam rzucając w jej kierunku kupką siana. Coffe odsłoniła zęby warcząc cicho.
- Jak się nazywa? – zapytał Brian czochrając sierść psa.
- Coffe – odparłam o mało co nie dostając zawału czując jak „coś” szpera mi po kieszeniach. Okazało się, że to koń chłopaka postanowił poszukać smakołyków. – A ta kara bestia? Nie jest aż taki zły.
Wyciągnęłam z tylnej kieszeni smaczka i podałam go ogierowi na otwartej dłoni. Karus szybko zebrał go wargami i cofną się do tyłu machając łbem jak wściekły szatan.
- Bestia nazywa się Zamfir. Łakomy diabeł – zaśmiał się chłopak klepiąc swojego podopiecznego. Zamfir z zadowoleniem wyciągnął łeb domagając się dalszych pieszczot. Moja zdradziecka szuja w końcu uznała, że czas się mną zainteresować. Zamachała ogonem i położyła się obok mnie kładąc łeb na moje kolana. Pogłaskałam ją po grzbiecie, ale zaraz po tym uderzyłam się w czoło przypominając sobie o tym, że miałam wyskakać Smile’ a przed jutrzejszym przyjazdem dzieci z pobliskiej szkoły.
- Wybacz, ale muszę wziąć swojego konia na jazdę – rzuciłam w stronę… Japończyka, Azjaty? Kij wie.
Brunet kiwną głową również wstając.
Szybkim krokiem ruszyłam do boksu mojej ukochanej cioty. W miarę szybko go ogarnęłam, jedynie popierdolony wytok wraz z napierśnikiem się z lekka poplątały i szlag mnie trafiał przy rozplątywaniu tego cholerstwa. Na szczęście w końcu się udało. Jak wreszcie trafiłam na halę było coś koło dziesiątej wieczorem. Puściłam Smile’ a luzem, a sama zajęłam się ustawianiem parkuru oraz ćwiczeń gimnastycznych. Walnęłam sobie chyba najdłuższy szereg gimnastyczny w mojej karierze, dziesięć krzyżaków na dwie faoule galopu. Oprócz tego swoje miejsce znalazło moje ulubione ćwiczonko, którego Smile nienawidził, czyli drągi w kłusie i niewielka stacjonata.
Rozgrzewkę zaczęliśmy tradycyjnie, luźny stępik, a potem kłus pełen baranów. Ech, niewyżyty konio. Pojezdziłam z nim podwyższone drągi, zrobiłam jakieś niewymagające ósemki i inne tego typu pierdoły.
- Smile, nie – ostrzegłam go gdy próbował wymigać się od skoku przez stacjonatę. Hopkanie w kłusie nigdy nie należało do jego ulubionych czynności, ale takie życie, niestety. Kilka razy skoczyłam wspomnianą wcześniej przeszkodę, możne z nie aż tak dużym zapałem, ale przynajmniej obyło się bez buntów.
- Rozciąganie? – skinęłam krótko głową w odpowiedzi na pytanie bruneta i wróciłam do poskramiania pierdoły. Wyciągnęłam mu chód i z lekkimi trudnościami najechałam na cavaletki. Przeszedł je chętnie, ale to nadal nie było to co chciałam z niego wyciągnąć.
Postanowiłam zagalopować ze stój, bo czemu nie? Szybka parada i jazda galopem. Wyszukanie dobrego rytmu i tempa nie stanowiło problemu, wałach zawsze potrafił idealnie się wczuć.
Na pierwszy ogień w lesie przeszkodowym poszedł gimnastyczny. Niewysokie przeszkody, a jednak trochę wymagały. W którymś momencie o mało co nie wpadliśmy w przeszkodę, bo zamiast dwóch foule zrobiliśmy prawie trzy. Wszystko szybko poszło. Znaczy może nie tak szybko, bo gdy zaczęłam rozstępowanie było coś koło jedenastej.
Dlatego szybko ogarnęłam Smile’ a i rzucając szybkie pożegnanie w stronę Briana, który ciągle siedział w stajni, po czym ruszyłam do akademików po upragniony sen.
**
Mój humor tego dnia nie należał do najlepszych, a był wręcz fatalny. Od rana siedziałam w stajni masując Sanse zgrzebłem do masażu. Kasztanka rozluźniła się o wiele bardziej niż ja. Stała z wyciągniętą szyją i opuszczonym łbem podkulając tylne kopyto. Potem jednak musiałam ją zostawić by iść po mojego drugiego konia.
- Spokojnie – syknęłam sprowadzając podminowanego emocjami Smile’ a, który co chwila płoszył się budzącej się do życia przyrody. Uroki jebanej wiosny.
Wałach spojrzał na mnie zdziwiony po czym opuścił łeb zagryzając mocniej wędzidło. Chyba wyczuwał, że nie jestem w humorze na jego odpały, bo do końca drogi szedł spokojnie wyładowując swoją złość na wędzidle gryząc je wściekle. Nadal zastanawiałam się dlaczego pani Peek wytypowała akurat mnie do oprowadzania dzieci, a najbardziej wkurzał mnie fakt, że uznała, że Smile świetnie się sprawdzi jako koń na którym miałam pokazać czyszczenie i siodłanie. To prawda, sześciolatek był spokojnym wierzchowcem, ale tylko przy mnie i osobach które znał. Rozwydrzony tłum dzieciaków tylko go stresował przez co zachowywał się jak powalony.
- Witam koleżankę – usłyszałam prychnięcie od strony paszarki. Odwróciłam głowę w tył wzruszając ramionami. Wprowadziłam deresza do boksu po czym zdjęłam mu tranzelkę i odwiesiłam ją na boks. Ruszyłam do siodlarni po resztę sprzętu i wróciłam z nim do wierzchowca, który położył się w boksie. Na szczęście po zimie zamiast słomy zaczęli wyścielać trocinami co było zdecydowanie lepszym rozwiązaniem.
- Coffe, chodz tu do mnie – zacmokałam na ausskę, która z prędkością światła znalazła się przy mojej nodze. Pogłaskałam ją chwaląc za szybką reakcję i posłuszeństwo.
Żeby zająć czymś czas poszłam z kawową za stajnię by trochę z nią potrenować. Overy, flipy i inne pierdoły związane z frisbee. Trochę zabawy by tylko zająć czymś czas, który dłużył mi się niemiłosiernie. W końcu jednak nadszedł czas przyjazdu grupy. Szósta klasa, zajebiście. Widziałam ich już z daleka, szli nieogarniętą grupą, jak jakieś szympansy czy inne gówna.
- Nie krzyczcie, płoszycie konie – burknęłam gdy stanęli na początku korytarza. – Jestem Hannah. Na początku naszego „miłego spotkania” powiemy sobie o bezpieczeństwu w stajni, bo widzę, że chyba nie bardzo je znacie.
Kilka minut opowiadałam o zachowaniu przy koniach i tym podobnymi rzeczami. Dzieciaki jakimś cudem były dość spokojne, ale to pewnie dlatego, że od początku nie dałam sobie wleźć na głowę. Wychowawczyni, która niekoniecznie interesowała się swoją młodzieżą, rozmawiała z jedną z instruktorek.
- Dobra, teraz pokażę wam jak przygotować konia do jazdy – mruknęłam idąc po mojego wałaszka. Założyłam mu kantar, dopięłam uwiąż i zaprowadziłam go do nastolatków. – To jest Smile, nie podchodźcie do niego, jest nerwowy.
Uczniowie posłuchali mojej rady stając kilka kroków od wierzchowca. I wszystko było okey dopóki nie zadzwonił czyjś telefon płosząc deresza.
> Brian? Tyle czekałaś i jest c:
Od Hannah cd. Ji-Hana
Smile odskoczył lekko na bok rzucając łbem jak popierdolony. Pogłaskałam go lekko po szyi i odwróciłam się patrząc na tego samego chłopaka co z rana.
- Nie drzyj mordy, zwierzęta w lesie straszysz – prychnęłam zbierając lekko wodze. Deresz obwąchał szyję wierzchowca Yina, a następnie kwikną potrząsając grzywą.
- Jedziesz w jakieś konkretne miejsce? – zapytał chłopak odsuwając swojego konia od mojego. Everyday chyba go nie polubił.
- Niedaleko jest cross, trasa prosta – odparłam poganiając Smile’ a lekko do kłusa. Wałaszek zgodnie z moimi oczekiwaniami poszedł miękkim kłusikiem. Oddałam mu trochę wodzy uchylając się przed gałęziami. Za sobą słyszałam stukot kopyt co oznaczało, że Yin jechał za mną. Teren terenem, ale bez pracy ujeżdżeniowej by się nie obyło. Zebrania, dodania, skracania i tak dalej. Na polu odrobinę ustępowań, a potem galop. Niezbyt interesowałam się tym co robi chłopak za mną. Jedyne co to odwróciłam się by zobaczyć czy jeszcze się nie zgubił. Jak się okazało wciąż jechał za mną. Pijawa jedna.
- Uważaj na dół, bo cię z ziemi zbierać nie będę – zawołałam do niego skracając Smile’ a by nie zjechał zadem. Bardzo ładnie pokonał przeszkodę za co został poklepany. Trasa była krótka, zaledwie pięć przeszkód. No, nie licząc wszechobecnych kałuż. Smile pokonywał metr za metrem nie przejmując się pizdzicą, która właśnie się rozpoczęła. Jedyne co zrobił to raz podbił zadem, ale zaraz po tym uspokoił się i zwiesił szyję. Kolega za mną dogonił mnie co nieszczególnie mnie ucieszyło, ale cóż. Jechaliśmy w ciszy, którą chyba sama na nim wymogłam, w końcu rzucanie w ciul dużo morderczych spojrzeń wyraża więcej niż tysiąc słów. Tak samo wkurwiony wierzchowiec, który obdarowywał konia Jina morderczymi spojrzeniami. Wspaniale.
> Yin? Sorka, że krótkie, ale choroba mnie rozkłada ;-;
- Nie drzyj mordy, zwierzęta w lesie straszysz – prychnęłam zbierając lekko wodze. Deresz obwąchał szyję wierzchowca Yina, a następnie kwikną potrząsając grzywą.
- Jedziesz w jakieś konkretne miejsce? – zapytał chłopak odsuwając swojego konia od mojego. Everyday chyba go nie polubił.
- Niedaleko jest cross, trasa prosta – odparłam poganiając Smile’ a lekko do kłusa. Wałaszek zgodnie z moimi oczekiwaniami poszedł miękkim kłusikiem. Oddałam mu trochę wodzy uchylając się przed gałęziami. Za sobą słyszałam stukot kopyt co oznaczało, że Yin jechał za mną. Teren terenem, ale bez pracy ujeżdżeniowej by się nie obyło. Zebrania, dodania, skracania i tak dalej. Na polu odrobinę ustępowań, a potem galop. Niezbyt interesowałam się tym co robi chłopak za mną. Jedyne co to odwróciłam się by zobaczyć czy jeszcze się nie zgubił. Jak się okazało wciąż jechał za mną. Pijawa jedna.
- Uważaj na dół, bo cię z ziemi zbierać nie będę – zawołałam do niego skracając Smile’ a by nie zjechał zadem. Bardzo ładnie pokonał przeszkodę za co został poklepany. Trasa była krótka, zaledwie pięć przeszkód. No, nie licząc wszechobecnych kałuż. Smile pokonywał metr za metrem nie przejmując się pizdzicą, która właśnie się rozpoczęła. Jedyne co zrobił to raz podbił zadem, ale zaraz po tym uspokoił się i zwiesił szyję. Kolega za mną dogonił mnie co nieszczególnie mnie ucieszyło, ale cóż. Jechaliśmy w ciszy, którą chyba sama na nim wymogłam, w końcu rzucanie w ciul dużo morderczych spojrzeń wyraża więcej niż tysiąc słów. Tak samo wkurwiony wierzchowiec, który obdarowywał konia Jina morderczymi spojrzeniami. Wspaniale.
> Yin? Sorka, że krótkie, ale choroba mnie rozkłada ;-;
wtorek, 24 kwietnia 2018
Od Nino cd. Nathaniela
Zakłopotany przekładałem z reki do ręki tą nieszczęsną szklankę. Stres zjadał mnie od środka, wyżerając z mojego języka słowa i wszelkie logiczne wypowiedzi. Chciałem, pragnąłem, marzyłem by zniknąć, albo by jeden z moich scenariuszy z happy end'em się ziścił. Spojrzałem w jego oczy szukając... czegokolwiek co by dodało mi odwagi, jednak nic takiego nie ujrzałem. Zakuło mnie coś w sercu. Miłość boli. Nie, to za duże słowo. Zauroczenie? Za małe. Coś pomiędzy. Chciałbym ci powiedzieć co czuje, ale nie wiem jak to opisać. Powiedziałbym mu to, co leży mi na sercu. Nawet wtedy, gdybym dostał kosza mógłbym odejść bez żalu, iż nie próbowałem.
-Nathaniel -zacząłem miękko, stając się by mój głos nie zadrżał. Spuściłem głowę na dół, unikając jego wzroku.
-J-a ten pocałunek...Chciałbym powiedzieć, że żałuje, ale nie potrafię, wręcz nie chce - brałem spokojnie kolejny oddech. Nino nie bój się, będzie dobrze.
- A ty co o tym myślisz - mroczyłem nieśmiało.
-Nie wiem, o czym ty mówisz -głos chłopaka działał gorzej niż spoliczkowanie. Uniosłem na niego zaskoczone spojrzenie.
-No ja cię wtedy pocałowałem i.. i -Nathaniel mi przerywał. Moje zawstydzenie zaczynało się pogłębiać, co objawiło się po czerwonych policzkach.
-Nino nie mam pojęcia o czym mówisz. Najlepiej ty też o tym czymś zapomnij - w głowie huczały mi jego słowa "...o tym czymś zapomnij" . Ogarnęła mnie straszliwa złość, co nie zdarza mi się często. Gdyby powiedział to inaczej, ale nie tak...Bo to boli bardzo. Ścisnąłem szklankę.
- Wiem, że zachowałem się jak nachalny gej... Okropnie po prostu, ale mógłbyś umieć mnie spławić, albo chociaż powiedzieć normalnie wynocha... - mój głos coraz bardziej drżał, zaczął brzmieć rozpaczliwie.
-To nic dla mnie nie znaczyło, pff... kolejny pocałunek, będą następne - rzucił lekko, jakbyśmy mówili o zdmuchiwaniu dmuchawców.
-Nic nie znaczy... -smakowałem te słowo, a równo z tym mój ton stał się gorzki - To szkoda, bo był to mój pierwszy pocałunek -wytarłem łzy napływające mi do oczu, ale mimo to uniosłem głowę -Okej to nic nie znaczyło, zupełnie jak chcesz -to był mój najbardziej wymuszony uśmiech w moim życiu. Jeśli chce zapomnę dla niego, by być obok niego, bo co mi zostaje innego niż utkwienie w friendzone. Ważne żeby on był szczęśliwy i chce tego dopilnować nawet, jeśli będę musiał być jedynie jego przyjacielem. Wyciąganąłem rękę w jego stronę.
-Zapomnijmy o tym wszystkim... Mam nadzieje, że moja orientacja nie będzie ci przeszkadzać i...-biorę głęboki oddech- ...i zostaniemy przyjaciółmi?
>Nathaniel?
-Nathaniel -zacząłem miękko, stając się by mój głos nie zadrżał. Spuściłem głowę na dół, unikając jego wzroku.
-J-a ten pocałunek...Chciałbym powiedzieć, że żałuje, ale nie potrafię, wręcz nie chce - brałem spokojnie kolejny oddech. Nino nie bój się, będzie dobrze.
- A ty co o tym myślisz - mroczyłem nieśmiało.
-Nie wiem, o czym ty mówisz -głos chłopaka działał gorzej niż spoliczkowanie. Uniosłem na niego zaskoczone spojrzenie.
-No ja cię wtedy pocałowałem i.. i -Nathaniel mi przerywał. Moje zawstydzenie zaczynało się pogłębiać, co objawiło się po czerwonych policzkach.
-Nino nie mam pojęcia o czym mówisz. Najlepiej ty też o tym czymś zapomnij - w głowie huczały mi jego słowa "...o tym czymś zapomnij" . Ogarnęła mnie straszliwa złość, co nie zdarza mi się często. Gdyby powiedział to inaczej, ale nie tak...Bo to boli bardzo. Ścisnąłem szklankę.
- Wiem, że zachowałem się jak nachalny gej... Okropnie po prostu, ale mógłbyś umieć mnie spławić, albo chociaż powiedzieć normalnie wynocha... - mój głos coraz bardziej drżał, zaczął brzmieć rozpaczliwie.
-To nic dla mnie nie znaczyło, pff... kolejny pocałunek, będą następne - rzucił lekko, jakbyśmy mówili o zdmuchiwaniu dmuchawców.
-Nic nie znaczy... -smakowałem te słowo, a równo z tym mój ton stał się gorzki - To szkoda, bo był to mój pierwszy pocałunek -wytarłem łzy napływające mi do oczu, ale mimo to uniosłem głowę -Okej to nic nie znaczyło, zupełnie jak chcesz -to był mój najbardziej wymuszony uśmiech w moim życiu. Jeśli chce zapomnę dla niego, by być obok niego, bo co mi zostaje innego niż utkwienie w friendzone. Ważne żeby on był szczęśliwy i chce tego dopilnować nawet, jeśli będę musiał być jedynie jego przyjacielem. Wyciąganąłem rękę w jego stronę.
-Zapomnijmy o tym wszystkim... Mam nadzieje, że moja orientacja nie będzie ci przeszkadzać i...-biorę głęboki oddech- ...i zostaniemy przyjaciółmi?
>Nathaniel?
Od Rose cd. Davida
Przechodziłam blisko wejścia do mojego pokoju, gdy nagle zza rogu wyszedł chłopak z uśmiechem od ucha do ucha. Był naprawdę z czegoś potężnie zadowolony. Chociaż może to u niego naturalne... Szczerze? Wyglądało to naprawdę fenomenalnie. Uwielbiam ciągle uśmiechających się mężczyzn. Są niesamowicie słodcy i wyglądają serio cudnie. Ale dość o moich dziwnych fantazjach. Przejdźmy do sytuacji, która zdarzyła się później. Chodziłam z ogromny zadowoleniem, gdyż właśnie co zrobiłam sobie kanapki z sałatą i pomidorem. Chłopak podszedł bez problemu i jakoś bezwstydnie mi się przedstawił:
- Cześć. Mam na imię David, a ty?
Uśmiechnęłam się do niego w bardzo podobny sposób i odpowiedziałam:
- Rose. Jesteś tu nowy? Nie widziałam cię tu wcześniej.
- Tak. Dzisiaj przyjechałem. Ymmm... Mogę kanapkę? - zapytał się mnie wpatrzony chłopak. Byłam zdziwiona tym pytaniem, ale bezproblemowo się zgodziłam. Uradowany David uśmiechnął się jeszcze bardziej.
- To... może... ten... chcesz dziś wieczorem do mnie przyjść? Jakoś tak siedzę wieczorami sama i nie mam z kim pogadać. - zapytałam się z dość dużą nadzieją, że się zgodzi.
- Ależ oczywiście! Ale może najpierw pójdziemy do stajni co? Może pokażesz mi swojego konia ? - zaczął mówić jakby bardziej wstydliwie, ale bez problemu się zgodziłam i ruszyłam się przebrać do pokoju. ,, Jaki on jest fajny '' myślałam rzucając się na łóżko. Zaczęłam się dziwnie na nim wywijać i w końcu z niego spadłam.
- Hahahahah! - wykrzyknął stojący w drzwiach David.
- Co ty tu robisz?! Ale nie ważne... Heheheh... - sama z siebie w końcu zaczęłam się śmiać - a teraz żegnam pana! Idę się przebrać. - zamknęłam drzwi na klucz, przed tym dość dziwnie zbliżając się do David'a. Wyjęłam z szafy po kolei : Brązowe bryczesy z silikonowym, pełnym lejem, oficerki, kamizelkę, kask z Uvex'a i letnie, siateczkowe rękawice. Po drodze jeszcze wypaliłam ostatniego szluga i ruszyłam w stronę stajni. Przed wejściem widziałam już stojącego i zniecierpliwionego chłopaka.
- No niestety mój drogi. Znajomość z kobietą ma swoje minusy. - zaśmiałam się pod nosem i złapałam David'a za rękę wprowadzając do stajni. Przechodząc przez stajenny korytarz wzięłam jeszcze czaprak, siodło, żel korygujący i ogłowie. Nie wiem w jaki sposób się zabrałam, ale byłam w dość dużym transie. Weszłam do boksu Valegro.
- A więc to jest mój koń. Valegro... Cudny kary hanower. Trenuję z nim ujeżdżenie, jest świetny!
-Stop time-
- To ja idę się przebrać i zaraz do ciebie przyjdę. Tylko zrób proszę jeszcze tych kanapek... Plisss... - David zrobił słodkie oczka i nie dało się odmówić!
< David?
- Cześć. Mam na imię David, a ty?
Uśmiechnęłam się do niego w bardzo podobny sposób i odpowiedziałam:
- Rose. Jesteś tu nowy? Nie widziałam cię tu wcześniej.
- Tak. Dzisiaj przyjechałem. Ymmm... Mogę kanapkę? - zapytał się mnie wpatrzony chłopak. Byłam zdziwiona tym pytaniem, ale bezproblemowo się zgodziłam. Uradowany David uśmiechnął się jeszcze bardziej.
- To... może... ten... chcesz dziś wieczorem do mnie przyjść? Jakoś tak siedzę wieczorami sama i nie mam z kim pogadać. - zapytałam się z dość dużą nadzieją, że się zgodzi.
- Ależ oczywiście! Ale może najpierw pójdziemy do stajni co? Może pokażesz mi swojego konia ? - zaczął mówić jakby bardziej wstydliwie, ale bez problemu się zgodziłam i ruszyłam się przebrać do pokoju. ,, Jaki on jest fajny '' myślałam rzucając się na łóżko. Zaczęłam się dziwnie na nim wywijać i w końcu z niego spadłam.
- Hahahahah! - wykrzyknął stojący w drzwiach David.
- Co ty tu robisz?! Ale nie ważne... Heheheh... - sama z siebie w końcu zaczęłam się śmiać - a teraz żegnam pana! Idę się przebrać. - zamknęłam drzwi na klucz, przed tym dość dziwnie zbliżając się do David'a. Wyjęłam z szafy po kolei : Brązowe bryczesy z silikonowym, pełnym lejem, oficerki, kamizelkę, kask z Uvex'a i letnie, siateczkowe rękawice. Po drodze jeszcze wypaliłam ostatniego szluga i ruszyłam w stronę stajni. Przed wejściem widziałam już stojącego i zniecierpliwionego chłopaka.
- No niestety mój drogi. Znajomość z kobietą ma swoje minusy. - zaśmiałam się pod nosem i złapałam David'a za rękę wprowadzając do stajni. Przechodząc przez stajenny korytarz wzięłam jeszcze czaprak, siodło, żel korygujący i ogłowie. Nie wiem w jaki sposób się zabrałam, ale byłam w dość dużym transie. Weszłam do boksu Valegro.
- A więc to jest mój koń. Valegro... Cudny kary hanower. Trenuję z nim ujeżdżenie, jest świetny!
-Stop time-
- To ja idę się przebrać i zaraz do ciebie przyjdę. Tylko zrób proszę jeszcze tych kanapek... Plisss... - David zrobił słodkie oczka i nie dało się odmówić!
< David?
poniedziałek, 23 kwietnia 2018
Od Rose cd. Ji-Hana
Zauważyłam jak Ji wchodzi do stajni. Usłyszałam jak powiedział do Chillout'a Pędzel... Trochę mnie to zdziwiło, gdyż nie miałam pojęcia, że ma takie zdrobnienie. Nie chciałam, aby widział mnie z papierosem... który papierosem do końca nie był... Ale mniejsza z tym! Weszłam za stajnię nie rozważając nad tym, że moje rozwiane włosy było bardzo łatwo zauważyć. Stanęłam tyłem do rogu stajni. Nagle na swoim karku poczułam czyjś zimny oddech.
- Aaa !!! - krzyknęłam widząc za sobą Ji-Hana przez co upuściłam niedokończonego jointa. Boże... jakie szczęście, że nie zauważył co to...
- Czy ty zawsze musisz mnie tak straszyć?! - wykrzyknęłam przerażona
Wnerwiona byłam też z tego powodu, że zdeptał nogą niedopałka, którego miałam jeszcze spróbować wydłubać z trawy.
- Widocznie coś ukrywasz. - uśmiechnął się
Momentalnie próbowałam zmienić temat i zapytałam się o jego życie. Opowiedział mi trochę i w końcu zapytał:
- ... a ty?
Stanęłam jak wryta... co mu powiedzieć?! Kłamać czy nie?! Dobra j*bać spróbuję nie kłamać...
- A więc... Eh.. no dobra... W 2015 roku dołączyłam do armii wojskowej, w której do tej pory od czasu do czasu jestem. Miałam 10 rozpraw sądowych, w których ani razu nie przegrałam. Miałam do czynienia z niektórymi narkotykami, ale szybko się ogarnęłam. Tańczę połączenie hip-hopu i shuffle dance. Miałam już trzy konie z czego dwóch używałam do startu w WKKW. Mój chłopak jest dowódcą w niemieckim wojsku. To chyba tyle... tak mi się wydaje... Dobra lecę na trening pa!
< Kim??> Tak jestem w wojsku... w rzeczywistości też...
- Aaa !!! - krzyknęłam widząc za sobą Ji-Hana przez co upuściłam niedokończonego jointa. Boże... jakie szczęście, że nie zauważył co to...
- Czy ty zawsze musisz mnie tak straszyć?! - wykrzyknęłam przerażona
Wnerwiona byłam też z tego powodu, że zdeptał nogą niedopałka, którego miałam jeszcze spróbować wydłubać z trawy.
- Widocznie coś ukrywasz. - uśmiechnął się
Momentalnie próbowałam zmienić temat i zapytałam się o jego życie. Opowiedział mi trochę i w końcu zapytał:
- ... a ty?
Stanęłam jak wryta... co mu powiedzieć?! Kłamać czy nie?! Dobra j*bać spróbuję nie kłamać...
- A więc... Eh.. no dobra... W 2015 roku dołączyłam do armii wojskowej, w której do tej pory od czasu do czasu jestem. Miałam 10 rozpraw sądowych, w których ani razu nie przegrałam. Miałam do czynienia z niektórymi narkotykami, ale szybko się ogarnęłam. Tańczę połączenie hip-hopu i shuffle dance. Miałam już trzy konie z czego dwóch używałam do startu w WKKW. Mój chłopak jest dowódcą w niemieckim wojsku. To chyba tyle... tak mi się wydaje... Dobra lecę na trening pa!
< Kim??> Tak jestem w wojsku... w rzeczywistości też...
sobota, 21 kwietnia 2018
Od Viktorii cd. Beauregarda
Straciłam jakiekolwiek poczucie czasu, po prostu klęczałam przy Tene i próbowałam nie udławić się łzami. Na chwilę podniosłam wzrok, spoglądając zaczerwienionymi oczami na chłopaka, łudząco podobnego do Beara. Cholera wie, czy to nie był on. Po chwili ogarniania tego, kim jest, uznałam że to najpewniej Bear.
- Bear - stwierdziłam i odchrząknęłam, równocześnie próbując zamaskować łzy spływające po moich policzkach. - Zaraz... - Brzmiałam cholernie żałośnie. Ponownie odchrząknęłam i wbiłam wzrok w czarną kulkę futra. - Zaraz jedziemy do kliniki. Po chuj Peek cię tu przyprowadziła?
- N-nie wiem - Wyjąkał chłopak. - Ale jestem...
Przez dobrą chwilę marnowałam cenny czas na zastanawianie się, co odpowiedzieć chłopakowi. Najchętniej po prostu jebnęłabym go w twarz i kazała spieprzać, ale jednak czyjeś towarzystwo mi się przyda. Nie cieszyłam się, że akurat on musi ze mną jechać, ale lepsze to niż nic. Rzuciłam ciche "Jedziesz też". Zabrałam Tene na ręce, najostrożniej jak umiałam, bojąc się, że jeszcze bardziej skrzywdzę psa. Wskazałam głową moje auto i otworzyłam je, po czym ułożyłam psinkę na przednim siedzeniu, obok siebie. Bear usiadł z tyłu i zapiął pasy. Nie zaprzątałam sobie głowy takimi pierdołami. Jak tylko usiadłam za kierownicą, docisnęłam gaz i wykręciłam z parkingu. Jechaliśmy w ciszy, która była wprost namacalna. Czarna psina popiskiwała co jakiś czas, wtedy zaciskałam palce na kierownicy. Czułam nieprzyjemny uścisk w żołądku, gdy jej piski stawały nieco cichsze niż wcześniej. Dojechaliśmy do kliniki.
Zabrałam swojego psa na ręce i weszłam do budynku. Przecisnęłam się przez kolejkę i podeszłam do lady, czy cholera wie co to tam było.
- Gabinet numer 24.
Ciszę, panującą w klinice przerywały nasze pospieszne kroki. Przelatywałam wzrokiem po niewielkich numerkach na drzwiach, szukając naszego.
- Otworzysz to czy nie? - Prawie krzyknęłam, równocześnie mordując wzrokiem Beara. Chłopak szybko otworzył drzwi, a ja niemal wbiegłam do pomieszczenia.
- Dzień dobry - Przywitał się facet, jakby to, jaki mamy kurwa dzień, było ważniejsze od życia mojej dziecinki.
- Tene miała wypadek.... potrąciłam ją... ja nie chciałam, nie chciałam! Błagam, niech pan coś zrobi, ona nie może... - wyrzuciłam z siebie na jednym tchu, połykając łzy.
- Połóż ją na łóżku. - Niemal natychmiast wykonałam polecenie i cofnęłam się kilka kroków. Mężczyzna robił coś przy psie, mówiąc coś do siebie po cichu. Miałam nadzieję, że to wygląda cholernie poważnie i w najgorszym wypadku ma połamane żebra albo łapę. Wytarłam oczy do rękawa ujebanej bluzy i prawdopodobnie rozmazałam sobie krew na twarzy. Po kilku minutach mężczyzna odwrócił się z przepraszającym wzrokiem. Natychmiast poczułam, jak robi mi się niedobrze.
- Niestety... - zaczął, szukając odpowiednich słów. Dzisiejsze śniadanie podeszło mi do gardła, oczy po raz kolejny zaszły łzami. - Niestety wygląda na to, że w wyniku potrącenia uszkodzone zostały narządy wewnętrzne... i to dość mocno. Możliwe są operacje, ale pies jest w tak złym stanie fizycznym i takim szoku, że... to by ją zabiło. Już same środki usypiające byłyby ogromnym ryzykiem, zbyt wielkim. Najlepszym wyjściem będzie niestety... uśpienie. Przykro mi.
Popatrzyłam błagalnie na weterynarza, potem na Beara. Chłopak wbijał swój wzrok w kostki na podłodze, a mężczyzna szukał czegoś w szafce. Po chwili dostałam od niego chusteczkę i tabletkę. Zabrałam tylko to pierwsze, nie chcąc faszerować się lekami.
- Nic... nic się nie... da zrobić? - wydukałam, licząc na cud.
- Jak wspomniałem, możliwe są operacje, ale tutaj byłoby to o wiele mniej humanitarne, niż eutanazja. - Zamrugałam kilkakrotnie. Ja kurwa śnię. - Oczywiście, możemy próbować, ale trzeba modlić się o cud. - A co do, kurwy nędzy, robię?! Przetarłam oczy i wysmarkałam nos do wymiętej chusteczki. Nie umiałam podjąć decyzji. Eutanazja ukróciła by jej cierpienia, ale straciłabym moją małą gwiazdeczkę. Równie dobrze mogłabym poprosić o operację, skazując ją na pewną śmierć. Powstrzymałam się przed bezradnym wyrzuceniem rąk w górę i głośnym przekleństwem. Usiadłam na krześle i ukryłam twarz w dłoniach, rozpłakując się na dobre. Weterynarz podał mi chusteczkę, do której wysmarkałam nos. Wraziłam ją do kieszeni i wróciłam do płaczu.
- Nie chciałbym pani poganiać, ale tutaj czas jest ważny. - powiedział, delikatnie kładąc dłoń na moim ramieniu. Wzdrygnęłam się, czując jak ją zaciska i spogląda na mnie poważnym wzrokiem.
- Ma... ma pan rację - wydusiłam z siebie, szukając spojrzenia Beara. Bawił się swoim rękawem i coś do siebie szeptał, albo mi się wydawało. - Dajmy jej już odpocząć. - Nie wierzyłam, że to mówię. Strzeli mnie ktoś w ryj? Weterynarz pokiwał głową i poszedł po jakieś dokumenty.
- Proszę podpisać zgodę na eutanazję - rzekł beznamiętnie. Chwyciłam długopis i wlepiłam pusty wzrok w kartkę. Podpisałam co trzeba i podałam to mężczyźnie. Moje dłonie drżały, jakbym miała Parkinsona, albo inne cholerstwo. Spojrzałam na moją gwiazdeczkę, która leżała bez ruchu na stole. Popiskiwała cicho. Nie zważając na to, że jest tu wet i Bear, podeszłam do mojej dziecinki i położyłam obie dłonie na jej łebku. Przyłożyłam czoło do jej suchego noska. Omal nie zaczęłam płakać jeszcze bardziej, gdy jej ciepły język dotknął mnie w czoło.
- Jezu, Tene, przepraszam kochanie - szeptałam do psinki. - To wszystko moja wina. To wszystko moja wina... - powtórzyłam, patrząc w jej brązowe oczy. - Ta sytuacja mogła nigdy nie nastąpić, gdyby nie ja. Mogłyśmy teraz spacerować i skakać, tak jak w ubiegłym roku, pamiętasz? - Pomimo łez, które zdążyły ściec już na stolik, uśmiechnęłam się do niej nieznacznie. - Albo jak mi zwiałaś? I biegałam za tobą jak głupia. - Znowu załamał mi się głos i musiałam na chwilę przestać mówić. - Kocham cię... Zawsze będę. - wyszeptałam, widząc, jak weterynarz wbija strzykawkę w jej łapę.
- Może pani się z nią jeszcze pożegnać, przyjdę za pięć minut. - Pociągnął Beauregarda za rękaw i dał znać, by wyszedł. Jak tylko zamknęły się za nimi drzwi, przytuliłam swojego psa i zaczęłam płakać. Co chwila szeptałam w jej futro "przepraszam" i "to moja wina". Zanim zdążyłam się zorientować, minął wyznaczony nam czas. Drzwi otworzyły się, a ja przyciągnęłam do siebie psa. To były nasze ostatnie, wspólne chwile.
- Na pewno nie chcesz wyjść? - zapytał wet. Od kiedy, do cholery, jesteśmy na "ty"? - To nie jest przyjemne doświadczenie. - Pokręciłam głową. Zamknęłam oczy, gdy kolejny raz coś wstrzyknął do żyły Tenebris. Spojrzała na mnie ufnie i polizała.
- Kocham cię. Zawsze będę - załkałam. - Dziękuję, że byłaś moją przyjaciółką. - Zamknęła oczy i opuściła łeb. Pocałowałam ją delikatnie.
- Jest już za Tęczowym Mostem. - Poklepał mnie po ramieniu. Nie zważając na to, co robię, po prostu wzięłam jej ciałko, usiadłam pod ścianą i ukryłam twarz w dłoniach. Ciążyła mi na kolanach, nie pozwalając o sobie zapomnieć. Straciłam moją gwiazdkę. Zgasła. Świeci teraz za Tęczowym Mostem.
Bear? Przyznaję się, płakałam ;_;
- Bear - stwierdziłam i odchrząknęłam, równocześnie próbując zamaskować łzy spływające po moich policzkach. - Zaraz... - Brzmiałam cholernie żałośnie. Ponownie odchrząknęłam i wbiłam wzrok w czarną kulkę futra. - Zaraz jedziemy do kliniki. Po chuj Peek cię tu przyprowadziła?
- N-nie wiem - Wyjąkał chłopak. - Ale jestem...
Przez dobrą chwilę marnowałam cenny czas na zastanawianie się, co odpowiedzieć chłopakowi. Najchętniej po prostu jebnęłabym go w twarz i kazała spieprzać, ale jednak czyjeś towarzystwo mi się przyda. Nie cieszyłam się, że akurat on musi ze mną jechać, ale lepsze to niż nic. Rzuciłam ciche "Jedziesz też". Zabrałam Tene na ręce, najostrożniej jak umiałam, bojąc się, że jeszcze bardziej skrzywdzę psa. Wskazałam głową moje auto i otworzyłam je, po czym ułożyłam psinkę na przednim siedzeniu, obok siebie. Bear usiadł z tyłu i zapiął pasy. Nie zaprzątałam sobie głowy takimi pierdołami. Jak tylko usiadłam za kierownicą, docisnęłam gaz i wykręciłam z parkingu. Jechaliśmy w ciszy, która była wprost namacalna. Czarna psina popiskiwała co jakiś czas, wtedy zaciskałam palce na kierownicy. Czułam nieprzyjemny uścisk w żołądku, gdy jej piski stawały nieco cichsze niż wcześniej. Dojechaliśmy do kliniki.
Zabrałam swojego psa na ręce i weszłam do budynku. Przecisnęłam się przez kolejkę i podeszłam do lady, czy cholera wie co to tam było.
- Gabinet numer 24.
Ciszę, panującą w klinice przerywały nasze pospieszne kroki. Przelatywałam wzrokiem po niewielkich numerkach na drzwiach, szukając naszego.
- Otworzysz to czy nie? - Prawie krzyknęłam, równocześnie mordując wzrokiem Beara. Chłopak szybko otworzył drzwi, a ja niemal wbiegłam do pomieszczenia.
- Dzień dobry - Przywitał się facet, jakby to, jaki mamy kurwa dzień, było ważniejsze od życia mojej dziecinki.
- Tene miała wypadek.... potrąciłam ją... ja nie chciałam, nie chciałam! Błagam, niech pan coś zrobi, ona nie może... - wyrzuciłam z siebie na jednym tchu, połykając łzy.
- Połóż ją na łóżku. - Niemal natychmiast wykonałam polecenie i cofnęłam się kilka kroków. Mężczyzna robił coś przy psie, mówiąc coś do siebie po cichu. Miałam nadzieję, że to wygląda cholernie poważnie i w najgorszym wypadku ma połamane żebra albo łapę. Wytarłam oczy do rękawa ujebanej bluzy i prawdopodobnie rozmazałam sobie krew na twarzy. Po kilku minutach mężczyzna odwrócił się z przepraszającym wzrokiem. Natychmiast poczułam, jak robi mi się niedobrze.
- Niestety... - zaczął, szukając odpowiednich słów. Dzisiejsze śniadanie podeszło mi do gardła, oczy po raz kolejny zaszły łzami. - Niestety wygląda na to, że w wyniku potrącenia uszkodzone zostały narządy wewnętrzne... i to dość mocno. Możliwe są operacje, ale pies jest w tak złym stanie fizycznym i takim szoku, że... to by ją zabiło. Już same środki usypiające byłyby ogromnym ryzykiem, zbyt wielkim. Najlepszym wyjściem będzie niestety... uśpienie. Przykro mi.
Popatrzyłam błagalnie na weterynarza, potem na Beara. Chłopak wbijał swój wzrok w kostki na podłodze, a mężczyzna szukał czegoś w szafce. Po chwili dostałam od niego chusteczkę i tabletkę. Zabrałam tylko to pierwsze, nie chcąc faszerować się lekami.
- Nic... nic się nie... da zrobić? - wydukałam, licząc na cud.
- Jak wspomniałem, możliwe są operacje, ale tutaj byłoby to o wiele mniej humanitarne, niż eutanazja. - Zamrugałam kilkakrotnie. Ja kurwa śnię. - Oczywiście, możemy próbować, ale trzeba modlić się o cud. - A co do, kurwy nędzy, robię?! Przetarłam oczy i wysmarkałam nos do wymiętej chusteczki. Nie umiałam podjąć decyzji. Eutanazja ukróciła by jej cierpienia, ale straciłabym moją małą gwiazdeczkę. Równie dobrze mogłabym poprosić o operację, skazując ją na pewną śmierć. Powstrzymałam się przed bezradnym wyrzuceniem rąk w górę i głośnym przekleństwem. Usiadłam na krześle i ukryłam twarz w dłoniach, rozpłakując się na dobre. Weterynarz podał mi chusteczkę, do której wysmarkałam nos. Wraziłam ją do kieszeni i wróciłam do płaczu.
- Nie chciałbym pani poganiać, ale tutaj czas jest ważny. - powiedział, delikatnie kładąc dłoń na moim ramieniu. Wzdrygnęłam się, czując jak ją zaciska i spogląda na mnie poważnym wzrokiem.
- Ma... ma pan rację - wydusiłam z siebie, szukając spojrzenia Beara. Bawił się swoim rękawem i coś do siebie szeptał, albo mi się wydawało. - Dajmy jej już odpocząć. - Nie wierzyłam, że to mówię. Strzeli mnie ktoś w ryj? Weterynarz pokiwał głową i poszedł po jakieś dokumenty.
- Proszę podpisać zgodę na eutanazję - rzekł beznamiętnie. Chwyciłam długopis i wlepiłam pusty wzrok w kartkę. Podpisałam co trzeba i podałam to mężczyźnie. Moje dłonie drżały, jakbym miała Parkinsona, albo inne cholerstwo. Spojrzałam na moją gwiazdeczkę, która leżała bez ruchu na stole. Popiskiwała cicho. Nie zważając na to, że jest tu wet i Bear, podeszłam do mojej dziecinki i położyłam obie dłonie na jej łebku. Przyłożyłam czoło do jej suchego noska. Omal nie zaczęłam płakać jeszcze bardziej, gdy jej ciepły język dotknął mnie w czoło.
- Jezu, Tene, przepraszam kochanie - szeptałam do psinki. - To wszystko moja wina. To wszystko moja wina... - powtórzyłam, patrząc w jej brązowe oczy. - Ta sytuacja mogła nigdy nie nastąpić, gdyby nie ja. Mogłyśmy teraz spacerować i skakać, tak jak w ubiegłym roku, pamiętasz? - Pomimo łez, które zdążyły ściec już na stolik, uśmiechnęłam się do niej nieznacznie. - Albo jak mi zwiałaś? I biegałam za tobą jak głupia. - Znowu załamał mi się głos i musiałam na chwilę przestać mówić. - Kocham cię... Zawsze będę. - wyszeptałam, widząc, jak weterynarz wbija strzykawkę w jej łapę.
- Może pani się z nią jeszcze pożegnać, przyjdę za pięć minut. - Pociągnął Beauregarda za rękaw i dał znać, by wyszedł. Jak tylko zamknęły się za nimi drzwi, przytuliłam swojego psa i zaczęłam płakać. Co chwila szeptałam w jej futro "przepraszam" i "to moja wina". Zanim zdążyłam się zorientować, minął wyznaczony nam czas. Drzwi otworzyły się, a ja przyciągnęłam do siebie psa. To były nasze ostatnie, wspólne chwile.
- Na pewno nie chcesz wyjść? - zapytał wet. Od kiedy, do cholery, jesteśmy na "ty"? - To nie jest przyjemne doświadczenie. - Pokręciłam głową. Zamknęłam oczy, gdy kolejny raz coś wstrzyknął do żyły Tenebris. Spojrzała na mnie ufnie i polizała.
- Kocham cię. Zawsze będę - załkałam. - Dziękuję, że byłaś moją przyjaciółką. - Zamknęła oczy i opuściła łeb. Pocałowałam ją delikatnie.
- Jest już za Tęczowym Mostem. - Poklepał mnie po ramieniu. Nie zważając na to, co robię, po prostu wzięłam jej ciałko, usiadłam pod ścianą i ukryłam twarz w dłoniach. Ciążyła mi na kolanach, nie pozwalając o sobie zapomnieć. Straciłam moją gwiazdkę. Zgasła. Świeci teraz za Tęczowym Mostem.
Bear? Przyznaję się, płakałam ;_;
Od Beauregarda cd. Viktorii
- Słuchaj, masz prawo mnie nienawidzić. - O, jak miło, na pewno z niego skorzystam. - Ale jak tylko się uspokoisz, wrócisz ze mną do klasy, okej?
- Od kiedy to jesteś taka miła? - zapytałem przez zaciśnięte zęby. Na twarzy dziewczyny nagle znalazło się wiele pomieszanych emocji, które usiłowała ukryć; najwyraźniej też powstrzymała się przed wybuchnięciem. Milczała przez dłuższą chwilę, w końcu irytacja, jaką we mnie wywołała (razem z paroma innymi, niezbyt miłymi odczuciami), wzięła górę, pozwalając mi łatwiej wypowiedzieć pytanie, które wyrażało moje zniecierpliwienie:
- Odpowiesz mi?
Viktoria potrząsnęła tylko głową.
- Bo sama przeżyłam podobną sytuację - odpowiedziała, sprawiając, że ton jej głosu był bezbarwny. Podobną sytuację?! Zacisnąłem mocniej zęby i ścisnąłem rękawy swetra. - Wracajmy do klasy.
Po paru minutach mój oddech był w miarę wyrównany, przynajmniej do stopnia, przy którym mogłem normalnie oddychać, a po twarzy nie spływały już nowe łzy. Wytarłem policzki mokrymi już rękawami swetra. Dalej drżałem, a moim ciałem regularnie wstrząsał szloch, który za każdym razem usiłowałem stłumić, musieliśmy jednak wracać już do klasy. Wymyśliłem na szybko jakąś bzdurę, mającą posłużyć nam za wytłumaczenie w razie pytań (te były nieuniknione) i ruszyliśmy do klasy. Viktoria poparła moją gadkę o tym, że źle się poczułem, po czym usiedliśmy w ławkach i wróciliśmy do lekcji. W klasie przez chwilę słychać było szmery i szepty spowodowane zapewne naszym (a bardziej moim) nagłym wyjściem. Świetnie, łatka beksy i dziwnego kurdupla przypięta od początku. W sumie nie dziwię im się - przemknęło mi przez myśl.
Po lekcjach wyszedłem z klasy jako ostatni - nie paliło mi się jakoś do przepychania się wśród tych wielkich ludzi, którzy na pewno nie zawahaliby się przed stratowaniem mnie. Odetchnąłem z ulgą, gdy wyszedłem ze szkoły, po czym poprawiłem na plecach plecak i skierowałem się w stronę akademików. W pokoju z westchnieniem poszedłem do aneksu kuchennego, odłożywszy rzeczy szkolne na łóżko, i zaparzyłem sobie ulubionej czarnej herbaty. Niedługo później stałem przed oknem, wpatrując się w widok rozciągający się za szybą i popijając gorącą herbatę. Nie chciałem wracać myślami do wydarzeń, jakie miały miejsce w szkole, więc po skończeniu herbaty przebrałem się w bryczesy i jakiś stajenny sweter, chwyciłem kask i wyszedłem z pokoju, kierując swe kroki do stajni. Zdecydowanie potrzebowałem wypadu w teren na Arystokracie.
Będąc już w stajni, wziąłem ogłowie siwego z siodlarni i zawiesiłem je na jego boksie. Cmoknąłem cicho, na co koń odwrócił swój wielki łeb w moją stronę i spojrzał na mnie zaciekawiony. Uśmiechnąłem się lekko i pogładziłem go po ciemnych, mięciutkich chrapach. Tak, zdecydowanie dziś była idealna pogoda na teren. Wszedłem do dużego boksu i założyłem kantar na ukochany łeb, przekładając ostrożnie uszy konia pod paskiem potylicznym. Podszedłem bliżej siwego i wtuliłem na chwilę twarz w jego grzywę, wciągając jego zapach. Zapach, który zawsze mnie uspokajał i stanowił część ostoi przed światem, jaką stanowił dla mnie sam Arystokrata. Odsunąłem się od konia i przypiąłem uwiąz do kantara, po czym przełożyłem go przez kraty boksu i zawiązałem bezpieczny węzeł. Wziąłem do ręki zgrzebło plastikowe i zacząłem czyścić sierść siwka ze sklejek i kurzu. Kaszlnąłem cicho kilka razy, gdy piach sypiący się z sierści konia dostał mi się do gardła. Westchnąłem, widząc jak zgrzebło zapełnia się wypadającą z powodu wiosny sierścią Arystokraty. Uderzyłem kilkukrotnie szczotką w boks i wyjąłem z niej włosy. Po wyczyszczeniu sierści zająłem się kopytami.
- Beauregard? - Podniesiony głos, który należał z pewnością do pani Peek, wypowiadający moje imię, sprawił, że zamarłem, tym samym wypuszczając kopyto Arystokraty z ręki. Siwy bez wahania postawił nogę idealnie w miejscu, gdzie leżała moja stopa. Syknąłem cicho i naparłem na konia w celu uwolnienia kończyny. Siwek grzecznie przesunął się, a ja odetchnąłem z ulgą, czując, jak jeden z moich palców u nóg pulsuje z bólu. Auć.
Pani Peek nagle pojawiła się przy boksie mojego konia i zmierzyła mnie wzrokiem. Pewnie nie podobało jej się, że nie odpowiedziałem na wołanie.
- Jak się woła, to się odpowiada - upomniała mnie, a ja wymamrotałem tylko coś pod nosem, wbijając wzrok w słomę. - No nieważne. Musisz iść na parking, pies Viktorii miał wypadek i musi jechać do kliniki, a nie chciałabym, żeby dziewczyna w takiej chwili była sama. - Och, świetnie, to wybrała pani idealną osobę do towarzystwa dla niej... - Zrobisz to dla mnie, nie? Nie masz, z tego co wiem, dużo zadane. Wszyscy inni są zajęci... - Poczułem na sobie jej nie tyle co proszący, a wymagający wzrok. Wiedziałem, że nie mam wyboru, więc pokiwałem ostrożnie głową, przeklinając w myślach brak asertywności. - Dziękuję. - Uśmiechnęła się i odeszła pewnym siebie krokiem, szybko opuszczając budynek stajni.
Przez chwilę stałem w miejscu, jakby wmurowany w ziemię, próbując ogarnąć, co właściwie tutaj zaszło i na co wyraziłem zgodę. Wygląda na to, że właśnie dobrowolnie przystałeś na propozycję spędzenia dodatkowych godzin z Viktorią, ciołku - pomyślałem z niechęcią, po czym westchnąłem cicho i wyszedłem z boksu Siwego, kierując się w stronę parkingu. Tak bardzo nie chciałem iść, nie chciałem znowu spotkać tej chodzącej przeciwności losu. Przeszedłem między samochodami, czując, jak mimowolnie spinam mięśnie. Na środku parkingu klęczała Viktoria, pochylając się nad czarnym futrzakiem. Niepewnie podszedłem bliżej i stanąłem jakiś metr od dziewczyny, która przykładała jakieś bandaże do zwierzęcia. Podniosła na mnie wzrok na jakąś sekundę, a ja zauważyłem jej zaczerwienione od płaczu oczy i przerażenie wypisane na twarzy. Nie chciała tracić psa, to było jasne. Pierwszy raz widziałem ją w takim stanie i, czego by mi wcześniej nie zrobiła, było mi jej choć trochę szkoda.
- Bear - stwierdziła i odchrząknęła, starając się zamaskować "oznaki słabości", za jakie pewnie uważała łzy. - Zaraz... - Głos jej się załamał, ale odchrząknęła znowu i wbiła wzrok mocniej w swojego psa. - Zaraz jedziemy do kliniki. Po chuj Peek cię tu przyprowadziła?
- N-nie wiem - wyjąkałem, nie mając pojęcia, co robić. - Ale jestem...
Dziewczyna przez chwilę jakby toczyła walkę ze sobą, rozważając pewnie, czy mnie ochrzanić i kazać sobie iść, czy może jednak uznać, że się na coś przydam. Nie zdziwiłem się zbytnio, kiedy usłyszałem dość ciche i niechętne (jakby sama nie wierzyła w to, co mówi) "Jedziesz też". Wiedziałem, że w takiej sytuacji liczy się obecność każdego, ale niezbyt miałem ochotę być tym "każdym". Viktoria wzięła psa na ręce; zrobiła to ostrożnie, jakby bała się, że psina w każdej chwili może się rozpaść. Wskazała ruchem głowy na najbliższy samochód i otworzyła go, po czym ułożyła psa na siedzeniu z przodu, a sama usiadła za kierownicą. Wsiadłem do tyłu i zapiąłem pasy. Viktoria docisnęła gaz, wykręcając z parkingu. Jechaliśmy w ciszy, która była aż przytłaczająca. Pies co jakiś czas popiskiwał, a wtedy dziewczyna zaciskała palce mocniej na kierownicy, aż zbielały jej knykcie.
Wbiegłem do kliniki za idącą bardzo szybko, a przy tym robiącą wielkie kroki Viktorią. Dziewczyna podeszła do rejestracji, przepychając się wśród stojących w kolejce ludzi. Uzyskała potrzebną jej informację.
- Gabinet numer 24.
Szliśmy dalej, przerywając ciszę panującą w klinice pospiesznymi, nerwowymi krokami. W końcu zatrzymaliśmy się pod odpowiednimi drzwiami.
- Otworzysz to czy nie? - Prawie krzyknęła Viktoria, a ja bez słowa chwyciłem za klamkę i wypuściłem dziewczynę do gabinetu, w którym na szczęście był tylko weterynarz.
- Dzień dobry - przywitał się mężczyzna w średnim wieku. Odpowiedziałem mu cicho tym samym, bawiąc się rękawami swetra.
- Tene miała wypadek.... potrąciłam ją... ja nie chciałam, nie chciałam! Błagam, niech pan coś zrobi, ona nie może... - wyrzuciła z siebie Viktoria.
- Połóż ją na łóżku - polecił weterynarz, co dziewczyna wykonała. Lekarz podszedł do psa i chwilę go oglądał, po czym odwrócił się z powrotem do nas z przepraszającym wyrazem twarzy.
- Niestety... - zaczął, jakby starając się ubrać w słowa złą wiadomość, jaką miał do przekazania. - Niestety wygląda na to, że w wyniku potrącenia uszkodzone zostały narządy wewnętrzne... i to dość mocno. Możliwe są operacje, ale pies jest w tak złym stanie fizycznym i takim szoku, że... to by ją zabiło. Już same środki usypiające byłyby ogromnym ryzykiem, zbyt wielkim. Najlepszym wyjściem będzie niestety... uśpienie. Przykro mi.
Cisza, która zapadła w gabinecie była przytłaczająca. Wbiłem wzrok w podłogę, czekając, aż ktoś się odezwie.
Viktoria? Well... odpisałam xD W końcu!
piątek, 20 kwietnia 2018
Od Ji-Hana cd. Rose
Czeluści mojego pokoju rzuciły nam się do gardeł, gdy tylko zamknąłem drzwi za dziewczyną. W lokum było dosyć ciemno, więc odsłoniłem żaluzje - do pokoju wpadły ciekawskie promienie zachodzącego słońca, oświetlając stojącą w kącie gitarę, na której za ciula bym nie zagrał. Rose rozpuściła włosy, by po chwili spiąć je w niechlujnego koka i zająć miejsce na moim łóżku.
-Napijesz się czegoś?- zapytałem, wyrzucając przed nią stos pudełek z różnymi sypkimi lub liściastymi odmianami herbat.
-Chętnie.- dziewczyna zaczęła wybierać spośród pudełek, po chwili decydując się na czerwoną herbatę z suszoną truskawką.
Sam też zdecydowałem się na wiosenny motyw w napoju i oba proszki wsypałem do kubków, a po zalaniu wrzątkiem zamieniły się w rozgrzewającą herbatę. Oba naczynia odstawiłem na stół obok fotela i uśmiechnąłem się do siedzącej naprzeciwko mnie obywatelki.
-Od kiedy jeździsz?- dziewczyna zapytała, powoli sięgając po kubek.
-Zacząłem w wieku bodajże 10, co przyczynia się do tego, że jeżdżę już 13 lat.
-Masz 23 lata? - Rose wlepiła we mnie oczy z niedowierzaniem.
-Tak jakby. - zaśmiałem się od niechcenia, ponownie wędrując wzrokiem na postać blondyny.
-Nie wyglądasz. To komplement. - szybko odstawiła kubek, gdyż przez jej spowodowane śmiechem drgania, najpewniej cała zawartość naczynia wylądowałaby na jej ubraniu.
Również uśmiechnąłem się do młodej kobiety, po czym odblokowałem telefon i odebrałem połączenie od nieznanego numeru. Kilka pierwszych cyfr z czymś mi się kojarzyło, więc po informacji, że za słuchawką siedzi nikt inny, jak hodowczyni planowanego przeze mnie od dawna konia, bez wstępu przystąpiłem do negocjacji ceny za konia. Kobieta ustaliła ze mną, iż klacz jedzie za dwa dni na targi, więc będę miał szansę na jej przechwycenie.
~Skip time~
-K*rwa mać.- zakląłem, gwałtownie wciskając hamulec.
Dokładnie przed maską czarnego BMW przemknął dorodnych rozmiarów jeleń, niezdający sobie sprawy z powagi sytuacji, gdyż gdyby nie to, że akurat skończyłem gadać z gościem ze sklepu jeździeckiego, już najpewniej leżałby pod kołami samochodu. Za plecami usłyszałem zdenerwowane klaksony innych kierowców, na co z goryczą pokazałem im nieskomplikowany gest środkowego palca i z piskiem opon ruszyłem z miejsca. Wielkie zabudowania Fairhope powoli ustępowały łagodniejszemu krajobrazowi, aż w końcu Akademii. Zaparkowałem przed budynkiem i wywlokłem się spokojnie z auta, z bagażnika wyciągając koloru bordowego owijki oraz podobnego koloru napierśnik. Sprawnie przetransportowałem kupione rzeczy do paki i przywitałem się z Pędzlem.
-No hej Pędzlu. Jak ci dzień mija?- zapytałem, spoglądając na sierść podopiecznego.
Nie zauważyłem na całe szczęście żadnych śladów błota ani łajna, więc chwyciłem wyłącznie kopystke i w mig wyczyściłem jego kopyta. Na obiad do żłobu wsypałem mu sporą ilość paszy witaminowej, po czym wyszedłem ze stajni. Gdzieś za budynkiem zauważyłem umykającą kępkę blond włosów, które w takim odcieniu posiadała tylko jedna osoba, którą tu znałem. Cicho stąpając po zielonej trawie zaszedłem Rose od tyłu i oparłem się z zadowoleniem o ścianę budynku.
-Czy ty zawsze musisz mnie tak straszyć?!- wrzasnęła, rzucając papieros na ziemię.
-Widocznie, coś ukrywasz.- zaśmiałem się, miażdżąc upuszczony przez dziewczynę pet na trawę butem.
-Chciałabym dowiedzieć się o tobie trochę...Opowiesz coś o sobie?- zapytała nagle, wchodząc na ścieżkę prowadzącą do lasu.
-Mhm...Należy wspomnieć, że jestem na pierwszym roku magisterki językowej, angielski z germą oraz literatura. Tańczę połączenie tańca elektrycznego, street dance'u i shuffle, więc skomplikowanie. Jestem ścisłym weganem, ogólnie jem wyłącznie owoce, piszę wiersze i strzelam konno z łuku, potrafię również posługiwać się strzałą dzieloną lub szablą.- powiedziałem szybko, nie chcąc zagłębiać się w więcej.- A ty?- zapytałem.
Rose?
-Napijesz się czegoś?- zapytałem, wyrzucając przed nią stos pudełek z różnymi sypkimi lub liściastymi odmianami herbat.
-Chętnie.- dziewczyna zaczęła wybierać spośród pudełek, po chwili decydując się na czerwoną herbatę z suszoną truskawką.
Sam też zdecydowałem się na wiosenny motyw w napoju i oba proszki wsypałem do kubków, a po zalaniu wrzątkiem zamieniły się w rozgrzewającą herbatę. Oba naczynia odstawiłem na stół obok fotela i uśmiechnąłem się do siedzącej naprzeciwko mnie obywatelki.
-Od kiedy jeździsz?- dziewczyna zapytała, powoli sięgając po kubek.
-Zacząłem w wieku bodajże 10, co przyczynia się do tego, że jeżdżę już 13 lat.
-Masz 23 lata? - Rose wlepiła we mnie oczy z niedowierzaniem.
-Tak jakby. - zaśmiałem się od niechcenia, ponownie wędrując wzrokiem na postać blondyny.
-Nie wyglądasz. To komplement. - szybko odstawiła kubek, gdyż przez jej spowodowane śmiechem drgania, najpewniej cała zawartość naczynia wylądowałaby na jej ubraniu.
Również uśmiechnąłem się do młodej kobiety, po czym odblokowałem telefon i odebrałem połączenie od nieznanego numeru. Kilka pierwszych cyfr z czymś mi się kojarzyło, więc po informacji, że za słuchawką siedzi nikt inny, jak hodowczyni planowanego przeze mnie od dawna konia, bez wstępu przystąpiłem do negocjacji ceny za konia. Kobieta ustaliła ze mną, iż klacz jedzie za dwa dni na targi, więc będę miał szansę na jej przechwycenie.
~Skip time~
-K*rwa mać.- zakląłem, gwałtownie wciskając hamulec.
Dokładnie przed maską czarnego BMW przemknął dorodnych rozmiarów jeleń, niezdający sobie sprawy z powagi sytuacji, gdyż gdyby nie to, że akurat skończyłem gadać z gościem ze sklepu jeździeckiego, już najpewniej leżałby pod kołami samochodu. Za plecami usłyszałem zdenerwowane klaksony innych kierowców, na co z goryczą pokazałem im nieskomplikowany gest środkowego palca i z piskiem opon ruszyłem z miejsca. Wielkie zabudowania Fairhope powoli ustępowały łagodniejszemu krajobrazowi, aż w końcu Akademii. Zaparkowałem przed budynkiem i wywlokłem się spokojnie z auta, z bagażnika wyciągając koloru bordowego owijki oraz podobnego koloru napierśnik. Sprawnie przetransportowałem kupione rzeczy do paki i przywitałem się z Pędzlem.
-No hej Pędzlu. Jak ci dzień mija?- zapytałem, spoglądając na sierść podopiecznego.
Nie zauważyłem na całe szczęście żadnych śladów błota ani łajna, więc chwyciłem wyłącznie kopystke i w mig wyczyściłem jego kopyta. Na obiad do żłobu wsypałem mu sporą ilość paszy witaminowej, po czym wyszedłem ze stajni. Gdzieś za budynkiem zauważyłem umykającą kępkę blond włosów, które w takim odcieniu posiadała tylko jedna osoba, którą tu znałem. Cicho stąpając po zielonej trawie zaszedłem Rose od tyłu i oparłem się z zadowoleniem o ścianę budynku.
-Czy ty zawsze musisz mnie tak straszyć?!- wrzasnęła, rzucając papieros na ziemię.
-Widocznie, coś ukrywasz.- zaśmiałem się, miażdżąc upuszczony przez dziewczynę pet na trawę butem.
-Chciałabym dowiedzieć się o tobie trochę...Opowiesz coś o sobie?- zapytała nagle, wchodząc na ścieżkę prowadzącą do lasu.
-Mhm...Należy wspomnieć, że jestem na pierwszym roku magisterki językowej, angielski z germą oraz literatura. Tańczę połączenie tańca elektrycznego, street dance'u i shuffle, więc skomplikowanie. Jestem ścisłym weganem, ogólnie jem wyłącznie owoce, piszę wiersze i strzelam konno z łuku, potrafię również posługiwać się strzałą dzieloną lub szablą.- powiedziałem szybko, nie chcąc zagłębiać się w więcej.- A ty?- zapytałem.
Rose?
środa, 11 kwietnia 2018
Od Nathaniela cd. Nino
Od dość niezręcznej sytuacji z Nino minęły dwa dni. Być może powinienem z nim porozmawiać, ale... Hmmm... Jakoś nie bardzo mi się to podoba. Najlepiej będzie zapomnieć i już nigdy do tego nie wracać. Idąc w stronę klasy wpatrywałem się w swój telefon. Dziś chciałem przejść się z Raven do schroniska. Niestety dziewczyna napisała, że ma na dziś jakieś plany, więc zrezygnowałem z męczenia jej. Doszedłem do sali i oparłem się o parapet. Nagle ktoś stanął przede mną zasłaniając mi widok. Podniosłem wzrok zauważając przed sobą Nino. Zmarszczyłem brwi w niezrozumieniu. Chłopak stał przede mną jakby na siłę. Wyglądał na wystraszonego.
- Człowieku ducha zobaczyłeś? - spytałem widząc jego lekko wystraszoną twarz.
- Co? - spojrzał na mnie, jakby odrywając się od myśli.
Westchnąłem lekko mówiąc, że to nic.
- No... Eee... Ja... Ja... - zaczął się jąkać.
Nie chcąc go poganiać czy coś nadal stałem i patrzyłem na niego. Podniosłem brwi kiedy po jakiś dwóch minutach nadal nie mógł się wysłowić.
- To coś poważnego? - spytałem przerywając jego jąkanie.
- E... Tak. - odpowiedział.
- Okej... No więc o co chodzi? Coś się stało? -
- No tak trochę. -
- Em... Okej. To może przyjdź do mnie po lekcjach, to wtedy pogadamy. Okej? -
Chłopak jedynie przytaknął głową i pospiesznie odszedł. Dobra... To było dziwne. W sumie nawet nie wiem czego mam się spodziewać. Nie mam pomysłu. Przez chwilowe otępienie nawet nie zauważyłem, że zadzwonił dzwonek, a nauczycielka stała obok drzwi patrząc na mnie złowrogo. Szybko wyprostowałem się i podszedłem do kobiety. Spojrzała na mnie krzywo. Wymamrotałem jakieś przywitanie i przeprosiny, po czym wszedłem do klasy. Usiadłem przy oknie i wyjąłem zeszyt, podręcznik i jakiś długopis. Podparłem ręką głowę i zacząłem słuchać nudnego wykładu babki.
* Skip tajmer *
Właśnie wychodzę z klasy. Na moje szczęście była to już ostatnia lekcja. Poszedłem do swojego pokoju. Położyłem plecak na krześle i sprawnie przepakowałem się na jutrzejszy dzień. Sprawdziłem też czy mam coś do odrobienia. Na moje szczęście była to tylko matematyka i to jeszcze jakieś łatwiejsze zadania. Usiadłem przy biurku i zacząłem rozwiązywać zadanie. Gdy pisałem odpowiedź ktoś zapukał do drzwi. Wyprostowałem się i zmarszczyłem brwi. Nie przypominam sobie żebym kogoś zapraszał. Raven na pewno to nie jest, bo ma jakieś plany na dziś, więc ona odpada. Kto to jeszcze...? Ponowny dźwięk uderzania o drewno oderwał mnie od myśli. Podniosłem się z krzesła i podszedłem w stronę drzwi. Uchyliłem drewnianą powłokę.
Przed drzwiami stał Nino. Fakt, miał dzisiaj przyjść. Teraz mi się przypomniało. Przesunąłem się tak, żeby chłopak mógł spokojnie wejść do środka. Nino usiadł na kanapie, a ja wybrałem czarny fotel.
- No więc? O czym chciałbyś pomówić? - spytałem całkowicie poważnie.
Chłopak chyba się tym wystraszył. Spojrzał na mnie lekko zdezorientowany.
- Eee.. Co? - wydukał.
Westchnąłem cicho.
- Pytam co było tak ważnego rano, że teraz o tym rozmawiamy. - odpowiedziałem.
- Aaaa... No to ten... -
O nie. Niech nie zacznie się znowu jąkać. Proszę.
- Błagam, człowieku wyrzuć to z siebie. - powiedziałem.
- Gdyby to było takie proste. - szepnął. To chyba miało być do siebie, no ale cóż, usłyszałem.
- Prosto z mostu najlepiej jest powiedzieć. - spojrzałem w jego stronę.
Była chwila ciszy.
- Byłbym zapomniał. Może czegoś do picia chcesz? - spytałem podnosząc się.
- Może wody. -
- Okej. -
Poszedłem szybko po szklanki. Wziąłem też butelkę wody i karton soku. Postawiłem to na stoliku i wlałem płynu do szklanki Nina. Podstawiłem mu ją pod nos, a ten cicho dziękując przyjął naczynie. Siedzieliśmy w ciszy. Chciałem poczekać, aż chłopak sam zacznie mówić. W końcu to z nim coś się stało. Nagle przez moją głowę przeszła myśl, że może chodzić mu o tą nieszczęsną lekcję. Najwyżej powiem mu, że to nie miało znaczenia i najlepiej będzie o tym zapomnieć.
Nino? Wybacz, że taki badziewny odpis
- Człowieku ducha zobaczyłeś? - spytałem widząc jego lekko wystraszoną twarz.
- Co? - spojrzał na mnie, jakby odrywając się od myśli.
Westchnąłem lekko mówiąc, że to nic.
- No... Eee... Ja... Ja... - zaczął się jąkać.
Nie chcąc go poganiać czy coś nadal stałem i patrzyłem na niego. Podniosłem brwi kiedy po jakiś dwóch minutach nadal nie mógł się wysłowić.
- To coś poważnego? - spytałem przerywając jego jąkanie.
- E... Tak. - odpowiedział.
- Okej... No więc o co chodzi? Coś się stało? -
- No tak trochę. -
- Em... Okej. To może przyjdź do mnie po lekcjach, to wtedy pogadamy. Okej? -
Chłopak jedynie przytaknął głową i pospiesznie odszedł. Dobra... To było dziwne. W sumie nawet nie wiem czego mam się spodziewać. Nie mam pomysłu. Przez chwilowe otępienie nawet nie zauważyłem, że zadzwonił dzwonek, a nauczycielka stała obok drzwi patrząc na mnie złowrogo. Szybko wyprostowałem się i podszedłem do kobiety. Spojrzała na mnie krzywo. Wymamrotałem jakieś przywitanie i przeprosiny, po czym wszedłem do klasy. Usiadłem przy oknie i wyjąłem zeszyt, podręcznik i jakiś długopis. Podparłem ręką głowę i zacząłem słuchać nudnego wykładu babki.
* Skip tajmer *
Właśnie wychodzę z klasy. Na moje szczęście była to już ostatnia lekcja. Poszedłem do swojego pokoju. Położyłem plecak na krześle i sprawnie przepakowałem się na jutrzejszy dzień. Sprawdziłem też czy mam coś do odrobienia. Na moje szczęście była to tylko matematyka i to jeszcze jakieś łatwiejsze zadania. Usiadłem przy biurku i zacząłem rozwiązywać zadanie. Gdy pisałem odpowiedź ktoś zapukał do drzwi. Wyprostowałem się i zmarszczyłem brwi. Nie przypominam sobie żebym kogoś zapraszał. Raven na pewno to nie jest, bo ma jakieś plany na dziś, więc ona odpada. Kto to jeszcze...? Ponowny dźwięk uderzania o drewno oderwał mnie od myśli. Podniosłem się z krzesła i podszedłem w stronę drzwi. Uchyliłem drewnianą powłokę.
Przed drzwiami stał Nino. Fakt, miał dzisiaj przyjść. Teraz mi się przypomniało. Przesunąłem się tak, żeby chłopak mógł spokojnie wejść do środka. Nino usiadł na kanapie, a ja wybrałem czarny fotel.
- No więc? O czym chciałbyś pomówić? - spytałem całkowicie poważnie.
Chłopak chyba się tym wystraszył. Spojrzał na mnie lekko zdezorientowany.
- Eee.. Co? - wydukał.
Westchnąłem cicho.
- Pytam co było tak ważnego rano, że teraz o tym rozmawiamy. - odpowiedziałem.
- Aaaa... No to ten... -
O nie. Niech nie zacznie się znowu jąkać. Proszę.
- Błagam, człowieku wyrzuć to z siebie. - powiedziałem.
- Gdyby to było takie proste. - szepnął. To chyba miało być do siebie, no ale cóż, usłyszałem.
- Prosto z mostu najlepiej jest powiedzieć. - spojrzałem w jego stronę.
Była chwila ciszy.
- Byłbym zapomniał. Może czegoś do picia chcesz? - spytałem podnosząc się.
- Może wody. -
- Okej. -
Poszedłem szybko po szklanki. Wziąłem też butelkę wody i karton soku. Postawiłem to na stoliku i wlałem płynu do szklanki Nina. Podstawiłem mu ją pod nos, a ten cicho dziękując przyjął naczynie. Siedzieliśmy w ciszy. Chciałem poczekać, aż chłopak sam zacznie mówić. W końcu to z nim coś się stało. Nagle przez moją głowę przeszła myśl, że może chodzić mu o tą nieszczęsną lekcję. Najwyżej powiem mu, że to nie miało znaczenia i najlepiej będzie o tym zapomnieć.
Nino? Wybacz, że taki badziewny odpis
Od Viktorii cd. Olivii
Co chwila rzucałam jakimiś pozbawionymi sensu tekstami, rozbawiając dziewczynę. Olivii nie wychodziło udawanie nie wzruszonej, co chwila wybuchała śmiechem. Gdy pozostało nam dziesięć minut drogi, pogłośniłyśmy radio i zaczęłyśmy odpieprzać karaoke. Matt wysłał mi swoją lokalizację sms'em. Mieliśmy spotkać się na najbardziej osamotnionej części plaży. Jadąc już tylko 90 kilometrów na godzinę, wjechałam na piasek. Olivia zaśmiała się, a ja wysiadłam z auta.
- O ja pierdolę, a myślałam, że to w Hiszpanii są piękne zachody słońca – zawołała dziewczyna, przyglądając się cudownym widokom, które w sumie były tu codziennością. Przynajmniej na tym wybrzeżu.
- Zachody tak, ale jeszcze piękniejsza jest woda, tak kurewsko zimna! – roześmiałam się i "pomogłam" Olivii zamoczyć się w wodzie. Podniosła się szybko i chlusnęła mi tym cholerstwe w twarz. Jakie to kurewsko zimne!
- Śmigus dyngus, kufa! – wydarła się, i wybiegła z wody najszybciej jak umiała. Brakowało jej tylko wodorostów na ryju, i rudych włosów. Byłaby tanią Arielką. Mój kochany braciszek chciał mnie nastraszyć, ale wyszło z tego tyle, że zarył nosem w piach.
- Żryj piach! – krzyknęłam, opanowując śmiech. Chłopak został oficjalnie kotletem, tylko trochę tłuszczu mu brakowało. – Łamaga pieprzona. - pokręciłam głową, podeszłam do dziewczyny siedzącej na piasku. Podałam jej rękę i podciągnęłam do góry. Matthew dalej walczył ze swoją równowagą i piaskiem w mordzie.
- Tak w ogóle, to co robiłaś zanim wyjechałaś do naszej uroczej akademii? – zagadnęłam Olivię, gdy wreszcie zebraliśmy się na spacer po plaży. Miła odmiana, od tej ciągłej nauki. Słońce odbijało się w lazurowej wodzie, tworząc gamę ciepłych kolorów. Niebo przybierało odcienie fioletu, gdzieniegdzie chmury były czerwonawe. Mieszkańcy tej części stanu mieli szczęście, mogąc oglądać takie cudo na co dzień.
- Grałam w teatrze muzycznym, trenowałam gimnastykę artystyczną oraz sportową, śpiew no i jeździłam konno – odparła dziewczyna, jakby codziennie jej o to pytali. Zainteresował mnie temat gimnastyki, więc pytałam Olivię o wszystko. Dosłownie. Blondyna obiecała mi, że za jakiś czas pokaże mi podstawy podstaw. Wyszczerzyłam się od ucha do ucha, nie mogąc się doczekać tego dnia. Chociaż, znając mnie, prędzej zrobię sobie krzywdę na rozgrzewce niż zacznę cokolwiek rozumieć. Ale kij z tym, będzie fajnie! Złapałam się na tym, że coraz bardziej lubię tę dziewczynę. I jakoś wcale nie przeszkadzał mi ten fakt.
~*~
Matt zasugerował zjedzenie pizzy. Bez dłuższego zastanawiania się, zamówiliśmy ją i siedzieliśmy na dachu, już z naszym upragnionym posiłkiem. Matthew zażerał się jak dziki, dopóki nie zaczęła atakować go mewa. Była urocza, nie to co mój brat, który wyglądał tak, jakby miał zaraz umrzeć.
- Zostaw mnie! – wrzasnął Matt, brzmiąc jak mała, spanikowana dziewczynka uciekająca przed jakimś zboczeńcem.
- George cię lubi, nie rań jego uczuć! – zaśmiałam się, i oderwałam kawałek ciasta, rzucając go uroczemu ptakowi. Rzucił się na niego, nie zważając na protesty mojego brata, który marudził, że teraz już na pewno nie da nam spokoju. A to już jego problem, ja z Olivią polubiłyśmy George'a.
- Jakieś plany na resztę dnia? – zapytała dziewczyna, dokańczając kawałek swojej pizzy. Spojrzeliśmy na siebie z Mattem porozumiewawczo. To on organizował dzisiejszy wypad, i znając jego, nie odpuści sobie wyścigu ulicami Alabamy. I będzie chciał przyszpanować swoim BMW. Jak ja go czasami nie lubię.
- Olivia jedzie ze mną, z Tobą by się zabiła, palancie. - zaśmiałam się, i wciągnęłam dziewczynę do auta.- No nie patrz tak na mnie, tylko się trzymaj. - popatrzyłam na Matta. - Widzimy się na skrzyżowaniu. - pokazałam mu jeszcze język i włączyłam silnik. Chłopak pobiegł do swojego auta, i odpalił zapłon. Uśmiechnęłam się chytrze i wyjechałam z piasku, nieco zarzucając naszym pojazdem. Będąc na ulicy, złamałam chyba wszystkie przepisy, jakie mogłam. A kij z tym. Olivia zamordowała mnie spojrzeniem, ale zaraz po tym wszystkim zaśmiała się. Białe BMW minęło nas nieco szybciej, niż się spodziewałam. Zaklęłam pod nosem, i zrównałam z autem. Przyciemniania szyba jego pojazdu opuściła się, i wyjrzał zza niej mój brat, szczerzący się wrednie. Pokazałam mu środkowy palec i docisnęłam gaz, zmieniając bieg. Chłopak został w tyle, trąbiąc na nas. Wiedziałam, gdzie mamy jechać, więc nie przejmowałam się nim. Wjechałam na parking i zatrzymałam auto z piskiem opon. Popatrzyłam na Olivię, która miała grobową minę. Chwilę potem po prostu zaczęła się śmiać.
- Tym razem ty kupujesz wejściówki. - wystawiłam język chłopakowi, który zdążył przyjechać dwie minuty później. - Olivia, najpierw bar, czy park trampolin? - poruszyłam brwiami, czekając na odpowiedź dziewczyny.
Olifffia? ( ͡° ͜ʖ ͡°)
- O ja pierdolę, a myślałam, że to w Hiszpanii są piękne zachody słońca – zawołała dziewczyna, przyglądając się cudownym widokom, które w sumie były tu codziennością. Przynajmniej na tym wybrzeżu.
- Zachody tak, ale jeszcze piękniejsza jest woda, tak kurewsko zimna! – roześmiałam się i "pomogłam" Olivii zamoczyć się w wodzie. Podniosła się szybko i chlusnęła mi tym cholerstwe w twarz. Jakie to kurewsko zimne!
- Śmigus dyngus, kufa! – wydarła się, i wybiegła z wody najszybciej jak umiała. Brakowało jej tylko wodorostów na ryju, i rudych włosów. Byłaby tanią Arielką. Mój kochany braciszek chciał mnie nastraszyć, ale wyszło z tego tyle, że zarył nosem w piach.
- Żryj piach! – krzyknęłam, opanowując śmiech. Chłopak został oficjalnie kotletem, tylko trochę tłuszczu mu brakowało. – Łamaga pieprzona. - pokręciłam głową, podeszłam do dziewczyny siedzącej na piasku. Podałam jej rękę i podciągnęłam do góry. Matthew dalej walczył ze swoją równowagą i piaskiem w mordzie.
- Tak w ogóle, to co robiłaś zanim wyjechałaś do naszej uroczej akademii? – zagadnęłam Olivię, gdy wreszcie zebraliśmy się na spacer po plaży. Miła odmiana, od tej ciągłej nauki. Słońce odbijało się w lazurowej wodzie, tworząc gamę ciepłych kolorów. Niebo przybierało odcienie fioletu, gdzieniegdzie chmury były czerwonawe. Mieszkańcy tej części stanu mieli szczęście, mogąc oglądać takie cudo na co dzień.
- Grałam w teatrze muzycznym, trenowałam gimnastykę artystyczną oraz sportową, śpiew no i jeździłam konno – odparła dziewczyna, jakby codziennie jej o to pytali. Zainteresował mnie temat gimnastyki, więc pytałam Olivię o wszystko. Dosłownie. Blondyna obiecała mi, że za jakiś czas pokaże mi podstawy podstaw. Wyszczerzyłam się od ucha do ucha, nie mogąc się doczekać tego dnia. Chociaż, znając mnie, prędzej zrobię sobie krzywdę na rozgrzewce niż zacznę cokolwiek rozumieć. Ale kij z tym, będzie fajnie! Złapałam się na tym, że coraz bardziej lubię tę dziewczynę. I jakoś wcale nie przeszkadzał mi ten fakt.
~*~
Matt zasugerował zjedzenie pizzy. Bez dłuższego zastanawiania się, zamówiliśmy ją i siedzieliśmy na dachu, już z naszym upragnionym posiłkiem. Matthew zażerał się jak dziki, dopóki nie zaczęła atakować go mewa. Była urocza, nie to co mój brat, który wyglądał tak, jakby miał zaraz umrzeć.
- Zostaw mnie! – wrzasnął Matt, brzmiąc jak mała, spanikowana dziewczynka uciekająca przed jakimś zboczeńcem.
- George cię lubi, nie rań jego uczuć! – zaśmiałam się, i oderwałam kawałek ciasta, rzucając go uroczemu ptakowi. Rzucił się na niego, nie zważając na protesty mojego brata, który marudził, że teraz już na pewno nie da nam spokoju. A to już jego problem, ja z Olivią polubiłyśmy George'a.
- Jakieś plany na resztę dnia? – zapytała dziewczyna, dokańczając kawałek swojej pizzy. Spojrzeliśmy na siebie z Mattem porozumiewawczo. To on organizował dzisiejszy wypad, i znając jego, nie odpuści sobie wyścigu ulicami Alabamy. I będzie chciał przyszpanować swoim BMW. Jak ja go czasami nie lubię.
- Olivia jedzie ze mną, z Tobą by się zabiła, palancie. - zaśmiałam się, i wciągnęłam dziewczynę do auta.- No nie patrz tak na mnie, tylko się trzymaj. - popatrzyłam na Matta. - Widzimy się na skrzyżowaniu. - pokazałam mu jeszcze język i włączyłam silnik. Chłopak pobiegł do swojego auta, i odpalił zapłon. Uśmiechnęłam się chytrze i wyjechałam z piasku, nieco zarzucając naszym pojazdem. Będąc na ulicy, złamałam chyba wszystkie przepisy, jakie mogłam. A kij z tym. Olivia zamordowała mnie spojrzeniem, ale zaraz po tym wszystkim zaśmiała się. Białe BMW minęło nas nieco szybciej, niż się spodziewałam. Zaklęłam pod nosem, i zrównałam z autem. Przyciemniania szyba jego pojazdu opuściła się, i wyjrzał zza niej mój brat, szczerzący się wrednie. Pokazałam mu środkowy palec i docisnęłam gaz, zmieniając bieg. Chłopak został w tyle, trąbiąc na nas. Wiedziałam, gdzie mamy jechać, więc nie przejmowałam się nim. Wjechałam na parking i zatrzymałam auto z piskiem opon. Popatrzyłam na Olivię, która miała grobową minę. Chwilę potem po prostu zaczęła się śmiać.
- Tym razem ty kupujesz wejściówki. - wystawiłam język chłopakowi, który zdążył przyjechać dwie minuty później. - Olivia, najpierw bar, czy park trampolin? - poruszyłam brwiami, czekając na odpowiedź dziewczyny.
Olifffia? ( ͡° ͜ʖ ͡°)
wtorek, 10 kwietnia 2018
Od Sama cd. Nicole
Ogarnąłem Noctiego i poszedłem do pokoju. W sumie, nie miałem nic porządnego do roboty, wiec po prostu rzuciłem się na łóżko i wlepiałem wzrok w sufit. Nie chciało mi się nawet wstawać po telefon, leżący zaraz koło mnie. Na stoliku leżała jakaś kartka, którą chamsko zignorowałem. Dopiero, gdy wstawałem po kawę (swoją drogą, czwartą tego dnia), spojrzałem na papierek. Rozpoznałem pismo Colli. Dziewczyna napisała coś o kolacji. W sumie, czemu nie? Wzruszyłem ramionami i dopiłem kawę. Przywróciłem się do stanu "używalności" i wreszcie wyglądałem jak człowiek. Kurde, to cud, że nie zaryłem dzisiaj nosem o piach.
~ Skip Time ~
Stałem przed pokojem dziewczyny, czekając aż otworzy. Stało się to po kilku sekundach. W drzwiach stanęła Colli. Mimowolnie się uśmiechnąłem, dziewczyna zaprosiła mnie gestem do środka. Przytuliłem ją i wszedłem do pokoju. Odsunąłem jej krzesło, by usiadła na swoim miejscu. Zarumieniła się delikatnie, ale usiadła. Wszystko było już przygotowane, czułem się nieco... niezręcznie? O ile mógłbym tak powiedzieć. Kolację zjedliśmy w ciszy, przerywaną tylko proszeniem o sól, czy coś. W tle grało radio, na którym chyba żadne z nas się nie skupiało. Po skończonym posiłku, usiedliśmy na kanapie. Colli zasugerowała włączenie jakiegoś filmu, na co zgodziłem się z ochotą.
- Mamy do wyboru Listy do M. i Obecność... - powiedziała poważnie. Wzruszyłem ramionami, uśmiechając się do niej. Padło na ten horror, którego nie oglądałem, albo przynajmniej nie miałem pojęcia, że go oglądałem. Colli usiadła koło mnie i opatuliła się kocykiem. Zaszedłem nam po popcorn i inne przekąski do mojego pokoju. Objąłem dziewczynę ramieniem i skupiłem się na filmie. Było już dość późno, i zaczynaliśmy robić się senni.
- Przepraszam... - wyszeptała dziewczyna, opierając się o moje ramię. Spojrzałem na nią zdziwiony. - Nie chciałam tak na Ciebie naskoczyć. - jeszcze bardziej się przytuliła. Niepewnie zacząłem głaskać ją po głowie, dając do zrozumienia, że wcale nie jestem zły.
- Nie szkodzi kotku, naprawdę. - pocałowałem ją w czoło i przytuliłem. - Każdy może mieć gorszy dzień. - po krótkiej wymianie zdań, wróciliśmy do seansu. Nicole zasnęła, tuląc się do mnie. Dokończyłem oglądać film, wciąż przytulając dziewczynę do siebie. Szatynka oddychała miarowo, co jakiś czas się wiercąc, i wbijając paznokcie w swoje dłonie. Wenus plątała się po kuchni i odwalała dziwne rzeczy. No co ja adoptowałem? Uśmiechnąłem się, widząc, jak dziewczyna uspokaja się nieco, i śpi nieco spokojniej. Odłożyłem ją na jej łóżko, samemu rozkładając się na kanapie. Wenus wskoczyła koło mnie, i prawie zrzuciła na podłogę. Odepchnąłem ją i kazałem iść spać do dziewczyny. Psina obrzuciła mnie obrażonym spojrzeniem i poszła, tak jak kazałem. Nie mogłem zasnąć jeszcze kilkanaście minut.
Wstałem wcześniej od Nicole, która rozwaliła się na całej szerokości łóżka. Zrobiłem nam na śniadanie jajka sadzone. Ciekawe, czy Colli zasmakują... Obudziłem dziewczynę, która marudziła że chce jeszcze pospać. Dopiero, gdy powiedziałem jej, że jest już po dwunastej, zwlekła się z łóżka i ubrała. Zjedliśmy śniadanie, atmosfera nie była już tak napięta jak ostatnio.
- Idę z Wenus na spacer, idziesz ze mną? - zapytałem z uśmiechem, i przypiąłem smycz do obroży brązowej kulki szaleństwa.
Coooooooollli?
Chyba najgorszy odpis w moim wykonaniu :v
~ Skip Time ~
Stałem przed pokojem dziewczyny, czekając aż otworzy. Stało się to po kilku sekundach. W drzwiach stanęła Colli. Mimowolnie się uśmiechnąłem, dziewczyna zaprosiła mnie gestem do środka. Przytuliłem ją i wszedłem do pokoju. Odsunąłem jej krzesło, by usiadła na swoim miejscu. Zarumieniła się delikatnie, ale usiadła. Wszystko było już przygotowane, czułem się nieco... niezręcznie? O ile mógłbym tak powiedzieć. Kolację zjedliśmy w ciszy, przerywaną tylko proszeniem o sól, czy coś. W tle grało radio, na którym chyba żadne z nas się nie skupiało. Po skończonym posiłku, usiedliśmy na kanapie. Colli zasugerowała włączenie jakiegoś filmu, na co zgodziłem się z ochotą.
- Mamy do wyboru Listy do M. i Obecność... - powiedziała poważnie. Wzruszyłem ramionami, uśmiechając się do niej. Padło na ten horror, którego nie oglądałem, albo przynajmniej nie miałem pojęcia, że go oglądałem. Colli usiadła koło mnie i opatuliła się kocykiem. Zaszedłem nam po popcorn i inne przekąski do mojego pokoju. Objąłem dziewczynę ramieniem i skupiłem się na filmie. Było już dość późno, i zaczynaliśmy robić się senni.
- Przepraszam... - wyszeptała dziewczyna, opierając się o moje ramię. Spojrzałem na nią zdziwiony. - Nie chciałam tak na Ciebie naskoczyć. - jeszcze bardziej się przytuliła. Niepewnie zacząłem głaskać ją po głowie, dając do zrozumienia, że wcale nie jestem zły.
- Nie szkodzi kotku, naprawdę. - pocałowałem ją w czoło i przytuliłem. - Każdy może mieć gorszy dzień. - po krótkiej wymianie zdań, wróciliśmy do seansu. Nicole zasnęła, tuląc się do mnie. Dokończyłem oglądać film, wciąż przytulając dziewczynę do siebie. Szatynka oddychała miarowo, co jakiś czas się wiercąc, i wbijając paznokcie w swoje dłonie. Wenus plątała się po kuchni i odwalała dziwne rzeczy. No co ja adoptowałem? Uśmiechnąłem się, widząc, jak dziewczyna uspokaja się nieco, i śpi nieco spokojniej. Odłożyłem ją na jej łóżko, samemu rozkładając się na kanapie. Wenus wskoczyła koło mnie, i prawie zrzuciła na podłogę. Odepchnąłem ją i kazałem iść spać do dziewczyny. Psina obrzuciła mnie obrażonym spojrzeniem i poszła, tak jak kazałem. Nie mogłem zasnąć jeszcze kilkanaście minut.
Wstałem wcześniej od Nicole, która rozwaliła się na całej szerokości łóżka. Zrobiłem nam na śniadanie jajka sadzone. Ciekawe, czy Colli zasmakują... Obudziłem dziewczynę, która marudziła że chce jeszcze pospać. Dopiero, gdy powiedziałem jej, że jest już po dwunastej, zwlekła się z łóżka i ubrała. Zjedliśmy śniadanie, atmosfera nie była już tak napięta jak ostatnio.
- Idę z Wenus na spacer, idziesz ze mną? - zapytałem z uśmiechem, i przypiąłem smycz do obroży brązowej kulki szaleństwa.
Coooooooollli?
Chyba najgorszy odpis w moim wykonaniu :v
niedziela, 8 kwietnia 2018
Od Olivii cd. Viktorii
Droga minęła nam… dość wesoło. Viktoria co chwila rzucała jakimiś pozbawionymi sensu tekstami, a ja starałam się sprawiać wrażenie niewzruszonej. Nie zawsze mi to wychodziło, ba!, w prawie żadnym momencie nie udało mi się utrzymać powagi.
- O ja pierdolę, a myślałam, że to w Hiszpanii są piękne zachody słońca – zawołałam próbując przekrzyczeć wiatr, który jebał mi w twarz z prędkością światła.
- Zachody tak, ale jeszcze piękniejsza jest woda, tak kurewsko zimna! – zaśmiała się Vii i nim zdążyłam się na to przygotować, wylądowałam w wodzie. Wstałam z prędkością światła po czym podeszłam do dziewczyny i chlusnęłam jej przezroczystą cieczą prosto w twarz.
- Śmigus dyngus, kufa! – wydarłam się wylatując z zimnego morza najszybciej jak mogłam. A mogłam dość szybko. Usiadłam na piachu patrząc jak do Viktorii skrada się jej brat, który po chwili został pięknie wyjebany przez nią w glebę. Śliczny widok, Matt ryjący nosem podłoże.
- Żryj piach! – krzyknęła do niego jego wyrodna siostra kierując się w moją stronę. – Łamaga pieprzona.
Zaśmiałam się cicho widząc jak Matthew nieporadnie próbuje wstać. W końcu mu się to udało i chwiejnie stanął na nogach.
- Tak w ogóle, to co robiłaś zanim wyjechałaś do naszej uroczej akademii? – zagadnęła mnie niebieskowłosa gdy już się zebraliśmy na spacer po plaży.
- Grałam w teatrze muzycznym, trenowałam gimnastykę artystyczną oraz sportową, śpiew no i jeździłam konno – odparłam wzruszając lekko ramionami. Nie było to nic nadzwyczajnego, moja mama była w tym wszystkim o niebo lepsza ode mnie, ale Vii najwyraźniej zainteresowała się tym tematem. Cały uroczy spacerek miną nam na rozmowie o gimnastyce dzięki czemu byłam jak najbardziej w swoim żywiole. Obiecałam Viktorii, że za jakiś czas pokażę jej podstawy podstaw. Dziewczyna przyjęła to z uśmiechem. O kurde, czyżbym zaczęła się z kimkolwiek dogadywać?
**
Żarcie pizzy na dachu samochodu było fajnym pomysłem, dopóki Matta nie zaczęła atakować mewa pragnąca jedzenia. Komicznym widokiem była walka chłopaka z zachłannym ptakiem.
- Zostaw mnie! – wrzasnął chłopak gdy mewa, nazwana przez nas George, ponowiła atak.
- George cię lubi, nie rań jego uczuć! – zaśmiała się Vii rzucając namolnemu ptaku kawałek ciasta. Mewa natychmiast rzuciła się w stronę jedzenia ignorując nas kompletnie.
- Jakieś plany na resztę dnia? – zapytałam kończąc swój drugi, a zarazem ostatni kawałek pizzy tego dnia. Moi towarzysze spojrzeli na siebie z chytrymi uśmiechami na twarzach, a ja wiedziałam, że nie wyjdę z ich pomysłu żywa.
> Hehe, he he he c: Viczykkk?
- O ja pierdolę, a myślałam, że to w Hiszpanii są piękne zachody słońca – zawołałam próbując przekrzyczeć wiatr, który jebał mi w twarz z prędkością światła.
- Zachody tak, ale jeszcze piękniejsza jest woda, tak kurewsko zimna! – zaśmiała się Vii i nim zdążyłam się na to przygotować, wylądowałam w wodzie. Wstałam z prędkością światła po czym podeszłam do dziewczyny i chlusnęłam jej przezroczystą cieczą prosto w twarz.
- Śmigus dyngus, kufa! – wydarłam się wylatując z zimnego morza najszybciej jak mogłam. A mogłam dość szybko. Usiadłam na piachu patrząc jak do Viktorii skrada się jej brat, który po chwili został pięknie wyjebany przez nią w glebę. Śliczny widok, Matt ryjący nosem podłoże.
- Żryj piach! – krzyknęła do niego jego wyrodna siostra kierując się w moją stronę. – Łamaga pieprzona.
Zaśmiałam się cicho widząc jak Matthew nieporadnie próbuje wstać. W końcu mu się to udało i chwiejnie stanął na nogach.
- Tak w ogóle, to co robiłaś zanim wyjechałaś do naszej uroczej akademii? – zagadnęła mnie niebieskowłosa gdy już się zebraliśmy na spacer po plaży.
- Grałam w teatrze muzycznym, trenowałam gimnastykę artystyczną oraz sportową, śpiew no i jeździłam konno – odparłam wzruszając lekko ramionami. Nie było to nic nadzwyczajnego, moja mama była w tym wszystkim o niebo lepsza ode mnie, ale Vii najwyraźniej zainteresowała się tym tematem. Cały uroczy spacerek miną nam na rozmowie o gimnastyce dzięki czemu byłam jak najbardziej w swoim żywiole. Obiecałam Viktorii, że za jakiś czas pokażę jej podstawy podstaw. Dziewczyna przyjęła to z uśmiechem. O kurde, czyżbym zaczęła się z kimkolwiek dogadywać?
**
Żarcie pizzy na dachu samochodu było fajnym pomysłem, dopóki Matta nie zaczęła atakować mewa pragnąca jedzenia. Komicznym widokiem była walka chłopaka z zachłannym ptakiem.
- Zostaw mnie! – wrzasnął chłopak gdy mewa, nazwana przez nas George, ponowiła atak.
- George cię lubi, nie rań jego uczuć! – zaśmiała się Vii rzucając namolnemu ptaku kawałek ciasta. Mewa natychmiast rzuciła się w stronę jedzenia ignorując nas kompletnie.
- Jakieś plany na resztę dnia? – zapytałam kończąc swój drugi, a zarazem ostatni kawałek pizzy tego dnia. Moi towarzysze spojrzeli na siebie z chytrymi uśmiechami na twarzach, a ja wiedziałam, że nie wyjdę z ich pomysłu żywa.
> Hehe, he he he c: Viczykkk?
Od Briana cd. Hannah
W chwili, gdy przyjazna ręka Briana została uszczypnięta przez deresza, Zamfir w boksie naprzeciwko dosłownie zdziczał. Zakwiczał głośno, tym samym rzucając wyzwanie Smile’owi, jak ukazywała tabliczka. Folblut zaczął stawać dęba, niebezpiecznie wymachując przednimi nogami. Kang doskoczył do niego, w odpowiednim momencie łapiąc za kantar, lecz to niezbyt uspokoiło ogiera. Wierzchowce nowej koleżanki również zaczęły szaleć.
- Twoja bestia wkurzyła moje konie! – obruszyła się Hannah, starając się uspokoić dwa zwierzaki na raz.
Kanadyjczyk postanowił całkowicie wyprowadzić Zamfira ze stajni, lecz ten ledwo po opuszczeniu boksu zaczął się zapierać. Chłopak był już zirytowany całym tym zamieszaniem, dlatego też mocniej szarpnął za kantar, patrząc prosto w jedno z oczu swojego wierzchowca.
- Nie zamierzam się z tobą szarpać – mruknął tonem nie znoszącym sprzeciwu, zaś koń ostatni raz zarzucił łbem, po czym luźno go opuścił i położył po sobie uszy, całkowicie się uspokajając.
Brian poklepał go po szyi, zaczynając prowadzić na jedno z pastwisk. Sam miał ochotę postać na takiej trawce, w ciszy oraz spokoju, by stać się jebaną oazą pełną harmonii. Do tej pory na taką niesubordynację swojego konia patrzył tylko z boku, gdyż to trener głównie trzymał nad nim pieczę. Jednak teraz wszystko się zmieniło. Trenera nie było, więc Kang musiał radzić sobie sam. Pogonił niesfornego ogiera za bramkę, każąc mu zostać na minimum dwie godziny. Wielmożny Zamfir odszedł, wyraźnie obrażony na właściciela.
Chłopak upewnił się, iż bramki nie da się zbyt łatwo otworzyć, by móc odejść z czystym sumieniem. Postanowił ponownie przejść przez stajnię, nie chcąc niepotrzebnie nadrabiać metrów okrężną drogą. W wejściu stała Hannah z założonymi ramionami na piersi, widocznie czekając na chłopaka. Tenże nie miał ochoty na kolejne dyskusje, dlatego nastawił się na zwyczajne wyminięcie, lecz dziewczyna odkryła jego zamiary, w porę łapiąc Briana za ramię.
- Trzymaj tę bestię z dala od koni ułożonych, bo inaczej szybko się ciebie stąd pozbędę – niemalże wycedziła przez zęby, jednak dla wyższego chłopaka to nie brzmiało nawet jak ostrzeżenie.
Przybrał kpiący uśmiech, ściągając dłoń Hannah ze swojego ramienia, i wyminął ją bez słowa. Dalsza rozmowa nie miała sensu, skoro oboje zaczęli czuć wobec siebie awersję. Teraz potrzebował chwili wytchnienia, jednak miał jeszcze wiele rzeczy do zrobienia.
- Jeśli chcesz zrobić sobie ze mnie wroga, to jesteś na dobrej drodze – Brian zatrzymał się i obejrzał na Hannah, która nadal stała w tym samym miejscu.
- Nie ty pierwsza, i nie ostatnia, złotko – Dodatkowo pomachał jej na odchodne, wzdychając przy tym ciężko.
Wiedział, że nowy wróg, jak się określiła, będzie jeszcze troszkę egzystował w stajni, bądź jej pobliżu, dlatego też najpierw udał się do sekretariatu. Tam poznał cudowną właścicielkę stajni, dopytującą się o najmniejsze szczegóły wcześniejszej edukacji, a w chwili podania mu planu lekcji wraz z paroma regulaminami, skierowała na odpoczynek po tak długiej podróży. Opuściwszy jej gabinet zgryźliwie przyjął wibracje telefonu w kieszeni. Tyle na głowi, a wszystko mu to utrudniało. Dzwonił nie kto inny, jak trener Zamfira, Herman. Nim odebrał, podszedł do okna na końcu korytarza, przez które wpadały ciepłe promienie słońca. Przysiadł jednym pośladkiem na parapecie, dopiero teraz przesuwając palcem kółeczko z zieloną słuchawką.
- Witam wielmożnego, miałeś zadzwonić, gdy dojedziesz, ale strasznie długo musiałem czekać i zadzwoniłem sam w wolnej chwili – Jak zwykle rozgadany, lecz Kang nie chciał go tak od razu zbywać.
Opowiedział mu całe zajście w stajni, zwracając uwagę na najmniejsze szczegóły, jakie udało mu się zapamiętać.
- Zamfir jest jeszcze młody, nieułożony. Próbuje cię zdominować, ale nie możesz mu na to pozwolić, inaczej nie będzie się w ogóle nadawał do jazdy. Musisz pokazać tej bestii, że to ty trzymasz wodze, a nie on. Mocny ton, odpowiednia praca ciała, nagrody oraz kary.- chłopak pomrukiwaniem mu przytakiwał. – Nie bój się do mnie dzwonić, ale sądzę, że tam również są wykwalifikowani ludzie, którzy będą w stanie ci pomóc. Również, pomimo moich rad, słyszę, że nie bardzo chcesz teraz rozmawiać. Wiele na głowie, co?
- Tak to wygląda – Zgodził się Brian, spoglądając na zegarek; czas leciał.
- A, ostatnie. Nie musisz mi oddawać przyczepy.
- Mam to traktować jako prezent? – zapytał z ciekawości, jednak domyślał się odpowiedzi, a wręcz jej wyczekiwał.
- Nie, po prostu nie chce mi się po nią jechać i kupię sobie nową. Dałeś mi znakomitą okazję do kupienia większej. – zaśmiali się obaj, po czym zapadła krótka cisza. – No więc tak. Wierzę, że dasz sobie radę. Miłego dnia, Brian.
Rozłączył się, nim Kanadyjczyk zdążył cokolwiek odpowiedzieć. Na chwilę zamyślił się, czy by nie zadzwonić do mamy, lecz trzaśnięcie drzwi wydobyło go z tej konsternacji. Spiesznym krokiem powrócił do auta. Znoszenie całego sprzętu zajęło mu więcej czasu, niż sądził. Przy okazji poznał jednego ze stajennych, który opowiedział mu parę ciekawostek, przedstawił tereny, no i wspomógł w ustawieniu przyczepy. Potem powoli odjechał do akademika, gdzie miał nastąpić kolejny rozładunek. Zaparkował na uboczu tak, by terenówka nikomu zbytnio nie przeszkadzała. Za najmniejszą rysę Brian był gotów zabić, ale wolał ich unikać.
Wysiadanie zza kierownicy trwało szybciej, niż otwarcie bagażnika, tak więc czekał, aż klapa uniesie się do końca. W chwili wyciągania swoich dwóch walizek zdążył wyłapać kątem oka znajomą sylwetkę. Hannah przechodziła tuż obok w towarzystwie jakiegoś mężczyzny, równie wysokiego. Zmierzyli się wzrokiem i bez zatrzymywania poszli dalej. Zamknąwszy bagażnik, udał się prosto do akademika. Gitarę, laptopa oraz torbę z mniej ważnymi rzeczami postanowił zostawić sobie na później. Teraz marzył o krótkiej drzemce. Gdy znalazł się w pokoju, poczuł się jak w raju. Rozkładana kanapa od razu trafiła go w serce.
Nim legł na sofę, obmacał wszystkie możliwe kieszenie i zajęczał boleśnie. Telefon został w aucie. Miał zainwestować w stojący z zegarek, ale nie, zapomniał. Trzeba było teraz tuptać po komórkę, by nie przespać do rana. Na samą myśl o chwili snu powieki same mu się zamykały. Zdobywszy demoniczne urządzenie, zmierzył do pokoju krokiem szybszym, niż wcześniej, jednak nowo poznany stajenny, Jason, zawołał go tuż przed wejściem do akademika.
- Ten piekielny pomiot szatana jest twój, prawda? – zapytał wprost, na co Brian uśmiechnął się niepewnie.
- Co masz na myśli?
Mężczyzna spojrzał na Kanga wymownie.
- Czarny folblut właśnie zniszczył płot. Nie sądziłem, że on naprawdę jest takim demonem – stajenny nie musiał mówić nic więcej.
Obaj ruszyli biegiem do pastwiska, na którym Brian zostawił Zamfira parę godzin temu. To, co ujrzał na miejscu przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Trzy deski łączące dwa słupki były wyłamane, zaś jeden ze słupów wykopany z ziemi. Koń nadal był wewnątrz, lecz zachowywał się agresywnie, kiedy drugi stajenny starał się go złapać. Jason przywołał kolegę, po czym oddalili się na chwilę, by Brian okiełznał swojego wierzchowca.
Chłopak podparł dłonie na biodrach czekając, aż koń do niego podejdzie. Nie musiał długo czekać, bo Zamfir już po chwili zbliżał się doń ze spuszczonym łbem. Koń doskonale wiedział, ze źle uczynił, zaś spojrzenie właściciela jeszcze bardziej go karciło. Kang westchnął ciężko i przetarł zmęczone oczy. Zapowiadało się całkiem nieźle, ale już miał dość tego dnia.
Od stajennych zabrał skrzynkę z narzędziami, farbę oraz deski tłumacząc się odpowiedzialnością, brakiem zajęcia i chęci ochronienia ich przed agresorem. Jakby na to nie patrzył, Brian lubił robić takie rzeczy. Od najmłodszych lat ojciec uczył go naprawiać domowe sprzęty, niektóre auta, lecz im był starszy, tym więcej czasu spędzał samotnie, aż w końcu parę losowych zdarzeń rozdzieliło ich na dobre.
W czasie naprawy dziury, niemalże wielkości tej ozonowej, ogier z wielką przyjemnością mu przeszkadzał. Aż Azjata nie wytrzymał i odpędził go krzykiem pełnym gniewu. Po pierwszym malowaniu wszystko wyglądało tak, jakby nic się nie wydarzyło, jednak dla pewności chciał nałożyć jeszcze jedną warstwę. W ten sposób spędził resztę dnia. Zmęczony do granic możliwości, nie wspominając o braku odpoczynku po podróży, padł na siano ułożone tuż obok boksu Zamfira. Ogier stał już w środku, nieco zestresowany nowym otoczeniem. Sam boks znajdował się przy wyjściu na tyły stajni, co było nadzwyczaj wygodne. Lekko uchylone drzwi pozwalały im obojgu wpatrywać się w rozgwieżdżone niebo. Noc jeszcze młoda, aczkolwiek Kang zdecydował zostać ze swoim koniem, by dotrzymać mu towarzystwa. Wszyscy już dawno odprowadzili swoje konie do boksów, więc zostali całkowicie sami. Do czasu.
Z drugiego końca dało się słyszeć jęk zawiasów, a następnie ledwo słyszalne kroki.
- Ki czort niesie o tej godzinie? – zapytał sam siebie, gdy zza rogu wyłoniła się dobrze znana im obojgu osoba.
Koń parsknął, zaś Brian westchnął. Hannah wpierw stanęła zdziwiona, po czym zniknęła za drzwiami paszarni. W ciszy wyszła i skierowała się do swoich ulubieńców, znowu znikając im z oczu. Kang odczekał dłuższą chwilę, po czym usadowił się wygodniej.
- Dosiądź się, pogadajmy. Cała noc przed nami – nie musiał krzyczeć, gdyż głos doskonale niósł się po budynku. - Oboje źle zaczęliśmy naszą znajomość.
Oczekiwał pełnego nienawiści krzyku, bądź krótkiej odmowy, lecz nic z tego się nie wydarzyło, a wręcz przeciwnie. Hannah spokojnie przyszła i zajęła miejsce obok Briana na sianie.
- Twoja bestia wkurzyła moje konie! – obruszyła się Hannah, starając się uspokoić dwa zwierzaki na raz.
Kanadyjczyk postanowił całkowicie wyprowadzić Zamfira ze stajni, lecz ten ledwo po opuszczeniu boksu zaczął się zapierać. Chłopak był już zirytowany całym tym zamieszaniem, dlatego też mocniej szarpnął za kantar, patrząc prosto w jedno z oczu swojego wierzchowca.
- Nie zamierzam się z tobą szarpać – mruknął tonem nie znoszącym sprzeciwu, zaś koń ostatni raz zarzucił łbem, po czym luźno go opuścił i położył po sobie uszy, całkowicie się uspokajając.
Brian poklepał go po szyi, zaczynając prowadzić na jedno z pastwisk. Sam miał ochotę postać na takiej trawce, w ciszy oraz spokoju, by stać się jebaną oazą pełną harmonii. Do tej pory na taką niesubordynację swojego konia patrzył tylko z boku, gdyż to trener głównie trzymał nad nim pieczę. Jednak teraz wszystko się zmieniło. Trenera nie było, więc Kang musiał radzić sobie sam. Pogonił niesfornego ogiera za bramkę, każąc mu zostać na minimum dwie godziny. Wielmożny Zamfir odszedł, wyraźnie obrażony na właściciela.
Chłopak upewnił się, iż bramki nie da się zbyt łatwo otworzyć, by móc odejść z czystym sumieniem. Postanowił ponownie przejść przez stajnię, nie chcąc niepotrzebnie nadrabiać metrów okrężną drogą. W wejściu stała Hannah z założonymi ramionami na piersi, widocznie czekając na chłopaka. Tenże nie miał ochoty na kolejne dyskusje, dlatego nastawił się na zwyczajne wyminięcie, lecz dziewczyna odkryła jego zamiary, w porę łapiąc Briana za ramię.
- Trzymaj tę bestię z dala od koni ułożonych, bo inaczej szybko się ciebie stąd pozbędę – niemalże wycedziła przez zęby, jednak dla wyższego chłopaka to nie brzmiało nawet jak ostrzeżenie.
Przybrał kpiący uśmiech, ściągając dłoń Hannah ze swojego ramienia, i wyminął ją bez słowa. Dalsza rozmowa nie miała sensu, skoro oboje zaczęli czuć wobec siebie awersję. Teraz potrzebował chwili wytchnienia, jednak miał jeszcze wiele rzeczy do zrobienia.
- Jeśli chcesz zrobić sobie ze mnie wroga, to jesteś na dobrej drodze – Brian zatrzymał się i obejrzał na Hannah, która nadal stała w tym samym miejscu.
- Nie ty pierwsza, i nie ostatnia, złotko – Dodatkowo pomachał jej na odchodne, wzdychając przy tym ciężko.
Wiedział, że nowy wróg, jak się określiła, będzie jeszcze troszkę egzystował w stajni, bądź jej pobliżu, dlatego też najpierw udał się do sekretariatu. Tam poznał cudowną właścicielkę stajni, dopytującą się o najmniejsze szczegóły wcześniejszej edukacji, a w chwili podania mu planu lekcji wraz z paroma regulaminami, skierowała na odpoczynek po tak długiej podróży. Opuściwszy jej gabinet zgryźliwie przyjął wibracje telefonu w kieszeni. Tyle na głowi, a wszystko mu to utrudniało. Dzwonił nie kto inny, jak trener Zamfira, Herman. Nim odebrał, podszedł do okna na końcu korytarza, przez które wpadały ciepłe promienie słońca. Przysiadł jednym pośladkiem na parapecie, dopiero teraz przesuwając palcem kółeczko z zieloną słuchawką.
- Witam wielmożnego, miałeś zadzwonić, gdy dojedziesz, ale strasznie długo musiałem czekać i zadzwoniłem sam w wolnej chwili – Jak zwykle rozgadany, lecz Kang nie chciał go tak od razu zbywać.
Opowiedział mu całe zajście w stajni, zwracając uwagę na najmniejsze szczegóły, jakie udało mu się zapamiętać.
- Zamfir jest jeszcze młody, nieułożony. Próbuje cię zdominować, ale nie możesz mu na to pozwolić, inaczej nie będzie się w ogóle nadawał do jazdy. Musisz pokazać tej bestii, że to ty trzymasz wodze, a nie on. Mocny ton, odpowiednia praca ciała, nagrody oraz kary.- chłopak pomrukiwaniem mu przytakiwał. – Nie bój się do mnie dzwonić, ale sądzę, że tam również są wykwalifikowani ludzie, którzy będą w stanie ci pomóc. Również, pomimo moich rad, słyszę, że nie bardzo chcesz teraz rozmawiać. Wiele na głowie, co?
- Tak to wygląda – Zgodził się Brian, spoglądając na zegarek; czas leciał.
- A, ostatnie. Nie musisz mi oddawać przyczepy.
- Mam to traktować jako prezent? – zapytał z ciekawości, jednak domyślał się odpowiedzi, a wręcz jej wyczekiwał.
- Nie, po prostu nie chce mi się po nią jechać i kupię sobie nową. Dałeś mi znakomitą okazję do kupienia większej. – zaśmiali się obaj, po czym zapadła krótka cisza. – No więc tak. Wierzę, że dasz sobie radę. Miłego dnia, Brian.
Rozłączył się, nim Kanadyjczyk zdążył cokolwiek odpowiedzieć. Na chwilę zamyślił się, czy by nie zadzwonić do mamy, lecz trzaśnięcie drzwi wydobyło go z tej konsternacji. Spiesznym krokiem powrócił do auta. Znoszenie całego sprzętu zajęło mu więcej czasu, niż sądził. Przy okazji poznał jednego ze stajennych, który opowiedział mu parę ciekawostek, przedstawił tereny, no i wspomógł w ustawieniu przyczepy. Potem powoli odjechał do akademika, gdzie miał nastąpić kolejny rozładunek. Zaparkował na uboczu tak, by terenówka nikomu zbytnio nie przeszkadzała. Za najmniejszą rysę Brian był gotów zabić, ale wolał ich unikać.
Wysiadanie zza kierownicy trwało szybciej, niż otwarcie bagażnika, tak więc czekał, aż klapa uniesie się do końca. W chwili wyciągania swoich dwóch walizek zdążył wyłapać kątem oka znajomą sylwetkę. Hannah przechodziła tuż obok w towarzystwie jakiegoś mężczyzny, równie wysokiego. Zmierzyli się wzrokiem i bez zatrzymywania poszli dalej. Zamknąwszy bagażnik, udał się prosto do akademika. Gitarę, laptopa oraz torbę z mniej ważnymi rzeczami postanowił zostawić sobie na później. Teraz marzył o krótkiej drzemce. Gdy znalazł się w pokoju, poczuł się jak w raju. Rozkładana kanapa od razu trafiła go w serce.
Nim legł na sofę, obmacał wszystkie możliwe kieszenie i zajęczał boleśnie. Telefon został w aucie. Miał zainwestować w stojący z zegarek, ale nie, zapomniał. Trzeba było teraz tuptać po komórkę, by nie przespać do rana. Na samą myśl o chwili snu powieki same mu się zamykały. Zdobywszy demoniczne urządzenie, zmierzył do pokoju krokiem szybszym, niż wcześniej, jednak nowo poznany stajenny, Jason, zawołał go tuż przed wejściem do akademika.
- Ten piekielny pomiot szatana jest twój, prawda? – zapytał wprost, na co Brian uśmiechnął się niepewnie.
- Co masz na myśli?
Mężczyzna spojrzał na Kanga wymownie.
- Czarny folblut właśnie zniszczył płot. Nie sądziłem, że on naprawdę jest takim demonem – stajenny nie musiał mówić nic więcej.
Obaj ruszyli biegiem do pastwiska, na którym Brian zostawił Zamfira parę godzin temu. To, co ujrzał na miejscu przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Trzy deski łączące dwa słupki były wyłamane, zaś jeden ze słupów wykopany z ziemi. Koń nadal był wewnątrz, lecz zachowywał się agresywnie, kiedy drugi stajenny starał się go złapać. Jason przywołał kolegę, po czym oddalili się na chwilę, by Brian okiełznał swojego wierzchowca.
Chłopak podparł dłonie na biodrach czekając, aż koń do niego podejdzie. Nie musiał długo czekać, bo Zamfir już po chwili zbliżał się doń ze spuszczonym łbem. Koń doskonale wiedział, ze źle uczynił, zaś spojrzenie właściciela jeszcze bardziej go karciło. Kang westchnął ciężko i przetarł zmęczone oczy. Zapowiadało się całkiem nieźle, ale już miał dość tego dnia.
Od stajennych zabrał skrzynkę z narzędziami, farbę oraz deski tłumacząc się odpowiedzialnością, brakiem zajęcia i chęci ochronienia ich przed agresorem. Jakby na to nie patrzył, Brian lubił robić takie rzeczy. Od najmłodszych lat ojciec uczył go naprawiać domowe sprzęty, niektóre auta, lecz im był starszy, tym więcej czasu spędzał samotnie, aż w końcu parę losowych zdarzeń rozdzieliło ich na dobre.
W czasie naprawy dziury, niemalże wielkości tej ozonowej, ogier z wielką przyjemnością mu przeszkadzał. Aż Azjata nie wytrzymał i odpędził go krzykiem pełnym gniewu. Po pierwszym malowaniu wszystko wyglądało tak, jakby nic się nie wydarzyło, jednak dla pewności chciał nałożyć jeszcze jedną warstwę. W ten sposób spędził resztę dnia. Zmęczony do granic możliwości, nie wspominając o braku odpoczynku po podróży, padł na siano ułożone tuż obok boksu Zamfira. Ogier stał już w środku, nieco zestresowany nowym otoczeniem. Sam boks znajdował się przy wyjściu na tyły stajni, co było nadzwyczaj wygodne. Lekko uchylone drzwi pozwalały im obojgu wpatrywać się w rozgwieżdżone niebo. Noc jeszcze młoda, aczkolwiek Kang zdecydował zostać ze swoim koniem, by dotrzymać mu towarzystwa. Wszyscy już dawno odprowadzili swoje konie do boksów, więc zostali całkowicie sami. Do czasu.
Z drugiego końca dało się słyszeć jęk zawiasów, a następnie ledwo słyszalne kroki.
- Ki czort niesie o tej godzinie? – zapytał sam siebie, gdy zza rogu wyłoniła się dobrze znana im obojgu osoba.
Koń parsknął, zaś Brian westchnął. Hannah wpierw stanęła zdziwiona, po czym zniknęła za drzwiami paszarni. W ciszy wyszła i skierowała się do swoich ulubieńców, znowu znikając im z oczu. Kang odczekał dłuższą chwilę, po czym usadowił się wygodniej.
- Dosiądź się, pogadajmy. Cała noc przed nami – nie musiał krzyczeć, gdyż głos doskonale niósł się po budynku. - Oboje źle zaczęliśmy naszą znajomość.
Oczekiwał pełnego nienawiści krzyku, bądź krótkiej odmowy, lecz nic z tego się nie wydarzyło, a wręcz przeciwnie. Hannah spokojnie przyszła i zajęła miejsce obok Briana na sianie.
< Hannah? Cała noc przed nami >
piątek, 6 kwietnia 2018
Od Rose cd. Kima
Podczas gdy słyszałam jak Kim rozklusowuje swojego konia zajęłam się siodłaniem Valegro. Koń był na tyle posłuszny ze stał bez uwiązu i lekko przysypiał. Nagle wybudziłam go ze słodkiego snu podając jabłko. Radosny jak nigdy dotąd zaczął przygryzać mnie w plecy prosząc o jeszcze jeden kawałek. Pogłaskałam go po mięciutkim nosku i odetchnęłam lekko jego pysk. Na grzbiet sprawnie założyłam mu granatowo-biały czaprak i miękka korygująca podkładkę z Qavallo. Podeszłam do wieszaka na którym wisiało moje cudowne czarne siodło ujezdzeniowe z bardzo wygodnymi poduszkami kolanowymi. Popręg został dość mocno zapięty, tak samo jak ochraniacze ujezdzeniowe. Ogłowie wraz z oddzielnym munsztukiem i skosnikiem zostały także szybko zapięte. Zdjęłam wodze z szyi wierzchowca i wsiadłam na niego jednym susem. Ze względu na to ze dość długo go lonzowalam od razu ruszyłam kłusem w stronę czworoboku. Na placu Kim wraz z Chillout’em przygotowywali się juz do wolnego galopu. Porobilam z Valegro trochę krótkich i długich przekątnych, a następnie trochę wolt w zebranym klusie. Wsiadłam głęboko w klus ćwiczebny i delikatnie zagalopowałam. Dzisiaj miałam z nim trenować chody boczne co było juz ostatnim krokiem w przygotowaniach się do zawodów.
⁃ Kim jak się jeździ? - zapytałam galopując w jego stronę.
⁃ A może być. Jak zawsze trochę pobrykal i się uspokoił - powiedział z lekką ciężkością w głosie. Podczas gdy zaczęłam z Valegro chód boczny w kłusie Kim ruszył szybkim galopem po przekątnej. Myślałam, że się wywrócą, ale Kim umiejętnie skręcił cudownie zganaszowanym wierzchowcem. Valegro w pewnym momencie nespokojnie ruszył galopem i byłoby blisko, a gryzłabym piach. Razem z Kimem zaczęliśmy się śmiać z zaistniałej sytuacji.
- To co może się pościgamy? - zapytał chłopak puszczając do mnie oczko.
Spojrzałam się na niego porozumiewawczo i jednym ruchem ruszyłam z Valegro na łąkę. Kim z Chillout'em wyprzedzili mnie i przeskoczyli przez leżący pień drzewa. Mimo ujeżdżeniowego siodła zrobiłam to samo. Zauważyłam, że Valegro w pewnym momencie potężnie przyspieszył i dogonił Kima. Gnaliśmy już do końca łeb w łeb. W końcu złapaliśmy konie za wodze i je zatrzymaliśmy. Zza krzaków wylazł niespodziewanie mój walnięty pies - Bruno i przeszedł pod brzuchem Valegro. Przerażony koń zadębował, a ja zsunęłam mu się po zadzie.
- Hahahaha - zaczęłam się śmiać i wstałam. Otrzepałam się i ruszyłam rozsiodłać konia. Wszystko odłożyłam na wieszaki i poszedłem z Kimem na padok. Musiałam wymienić lizawkę z biotyną, aby starczyło Valegro do zawodów. Przywiesiłam lizawkę.
- Może teraz pójdziemy do mnie? - zapytał uśmiechnięty Kim
- Spoczko!
< Kim? > Pisz, pisz ^^
⁃ Kim jak się jeździ? - zapytałam galopując w jego stronę.
⁃ A może być. Jak zawsze trochę pobrykal i się uspokoił - powiedział z lekką ciężkością w głosie. Podczas gdy zaczęłam z Valegro chód boczny w kłusie Kim ruszył szybkim galopem po przekątnej. Myślałam, że się wywrócą, ale Kim umiejętnie skręcił cudownie zganaszowanym wierzchowcem. Valegro w pewnym momencie nespokojnie ruszył galopem i byłoby blisko, a gryzłabym piach. Razem z Kimem zaczęliśmy się śmiać z zaistniałej sytuacji.
- To co może się pościgamy? - zapytał chłopak puszczając do mnie oczko.
Spojrzałam się na niego porozumiewawczo i jednym ruchem ruszyłam z Valegro na łąkę. Kim z Chillout'em wyprzedzili mnie i przeskoczyli przez leżący pień drzewa. Mimo ujeżdżeniowego siodła zrobiłam to samo. Zauważyłam, że Valegro w pewnym momencie potężnie przyspieszył i dogonił Kima. Gnaliśmy już do końca łeb w łeb. W końcu złapaliśmy konie za wodze i je zatrzymaliśmy. Zza krzaków wylazł niespodziewanie mój walnięty pies - Bruno i przeszedł pod brzuchem Valegro. Przerażony koń zadębował, a ja zsunęłam mu się po zadzie.
- Hahahaha - zaczęłam się śmiać i wstałam. Otrzepałam się i ruszyłam rozsiodłać konia. Wszystko odłożyłam na wieszaki i poszedłem z Kimem na padok. Musiałam wymienić lizawkę z biotyną, aby starczyło Valegro do zawodów. Przywiesiłam lizawkę.
- Może teraz pójdziemy do mnie? - zapytał uśmiechnięty Kim
- Spoczko!
< Kim? > Pisz, pisz ^^
Od Viktorii cd. Olivii
Jechałam jako czołowa, zaraz za mną jechał Matt. Na szarym końcu była Olivia, która dość długo męczyła się z rozluźnieniem się, i ogólnym czerpaniem przyjemności z terenu. Kobyła dziewczyny uznała, że już czas upieprzyć konia, którego dosiadał Matthew. Ogier zakwiczał i strzelił z zadu. Klacz dziewczyny zarzuciła głową i przewróciła oczami.
~*~
Łaziłam po paszarni jakby od tego zależało moje życie. Za cholerę nigdzie nie potrafiłam znaleźć witamin North, a powinna zacząć je brać już wczoraj. Matko jedyna, zabije tego kogoś, kto je schował. Wcześniej zmusiłam Matta, do opowiedzenia mi, co się stało wtedy na zawodach. Źle wymierzyli odległość, koń wylądował krzywo. No i reklamówka, łopocząca na wietrze. Dosłownie wpadłam na drzwi, odsunęłam się od nich i gwałtownie je otworzyłam.
- Kurwa, kto schował witaminy North? – drzwi uderzyły o ścianę z hukiem. Blondyna siedząca na beli siana, natychmiast wstała i wyszła z pomieszczenia. Wreszcie udało mi się znaleźć witaminy, które walały się gdzieś w cholerę nie tam, gdzie trzeba. Położyłam je koło boksu czarnej wredoty.
- Przekonanie cię do jakiejkolwiek rozmowy jest cięższe od ogarnięcia Amidi – usiadłam koło blondyny, gładzącej łeb Tanzera. Rudy wcale nie był taki zły. Kuc uniósł łeb i trącił mnie w rękę. Pogłaskałam go po czole i uśmiechnęłam się delikatnie. Jest nawet uroczy, jakby spędzić z nim trochę więcej czasu. Przypomniało mi się, jak siadałam na beli siana w stajni taty. Koło mnie siedziały moje... koleżanki i głaskały kuca, który naprawdę uwielbiał pieszczoty. Przychodziły do mnie chyba tylko dlatego, że miałam konie. W sumie, to przepadałam za nimi. No i czasami przychodził z nimi chłopak, który mi się cholernie podobał. Zawsze spędzałam z nim dużo czasu w stajni. Za każdym razem, gdy pomagałam mu osiodłać jakiegoś kuca, który akurat szedł na oprowadzankę, całkiem "przypadkiem" dotykałam jego dłoni. Uśmiechnęłam się pod nosem, i tak nie miałam u niego szans. Wszystkie dziewczyny jarały się nim, jak koncertem Biebera.
- Szybko to zauważyłaś, brawo – Mruknęła dziewczyna, wyrywając mnie z otchłani wspomnień.
- Wiem co się tam stało, Matt mi powiedział – odparłam krótko. – Ale i tak chcę usłyszeć to samo z twoich ust. - Dziewczyna zacisnęła wargi w wąską kreskę, i zamrugała kilka razy oczami. Chyba poruszyłam nie ten temat, co trzeba. Ale kij z tym. Wiedziałam, że Matt też wtedy startował. Wolałabym usłyszeć to samo z ust dziewczyny, bo to ona w tym wszystkim uczestniczyła. Widziała i czuła. Prawdopodobnie ten sam, albo i większy, ból po śmierci swojego towarzysza. Zaczęła opowiadać, a ja grzecznie jej słuchałam. Nie komentowałam, gdy jej głos zaczynał się łamać, a w oczach lśniły łzy. Wiedziałam, że wracanie myślami do takich wspomnień boli jak cholera. Zakończyła swoją wypowiedź krótkim "zadowolona?" i szybko uciekła wzrokiem ode mnie. Podziękowałam jej, i zamilkłam. Taka cisza dużo pomaga. Tanzer trącił ją nosem w łydkę i zarzucił radośnie łbem. Olivia nie patrząc na mnie, zabrała kuca na pastwisko. Spojrzałam na telefon, gdzie widniało 12 nieodebranych połączeń i 6 wiadomości od Matta. Mruknęłam pod nosem kilka przekleństw, i popatrzyłam na odchodzącą dziewczynę. A kij z nią. Odpisałam mu szybko jakimś krótkim, zapewne nic nie znaczącym smsem. Olivia obrzuciła mnie zdziwionym spojrzeniem, gdy szybko oddaliłam się do akademika. Po niecałych pięciu minutach biegłam już do auta. Wrzuciłam do bagażnika torbę, najważniejsze rzeczy wrzuciłam do przodu. Zanim zdążyłam zapalić silnik, Olivia siedziała na drugim siedzeniu.
- Już uciekasz? - rzuciła, zapinając pas. - Jeżeli masz zamiar wpakować się w kłopoty, chcę to zobaczyć.
- Kłopoty to będą za niecałe trzydzieści minut. - zwiększyłam głośność muzyki, docisnęłam pedał gazu i wyjechałam z Akademii. Po chwili pędziłyśmy już ponad 120 kilometrów po mało uczęszczanej drodze. - Jak potrzebujesz muzyki, to gdzieś powinny walać się pendrive.
- Gdzie ty do cholery jedziesz? - spojrzała na mnie jak na nienormalną i zamknęła schowek, w którym szukała jakiejś płyty.
- Dowiesz się, jak dojedziemy. - przerwałam na chwilę, ściszając radio, gdy włączyli reklamy. - Nie panikuj, przecież Cię nie zgwałcę. - odburknęłam, zaciskając palce na kierownicy.
Olivia? ( ͡° ͜ʖ ͡°) Za chuja nie wiem co to ma być, ale masz odpis XD
~*~
Łaziłam po paszarni jakby od tego zależało moje życie. Za cholerę nigdzie nie potrafiłam znaleźć witamin North, a powinna zacząć je brać już wczoraj. Matko jedyna, zabije tego kogoś, kto je schował. Wcześniej zmusiłam Matta, do opowiedzenia mi, co się stało wtedy na zawodach. Źle wymierzyli odległość, koń wylądował krzywo. No i reklamówka, łopocząca na wietrze. Dosłownie wpadłam na drzwi, odsunęłam się od nich i gwałtownie je otworzyłam.
- Kurwa, kto schował witaminy North? – drzwi uderzyły o ścianę z hukiem. Blondyna siedząca na beli siana, natychmiast wstała i wyszła z pomieszczenia. Wreszcie udało mi się znaleźć witaminy, które walały się gdzieś w cholerę nie tam, gdzie trzeba. Położyłam je koło boksu czarnej wredoty.
- Przekonanie cię do jakiejkolwiek rozmowy jest cięższe od ogarnięcia Amidi – usiadłam koło blondyny, gładzącej łeb Tanzera. Rudy wcale nie był taki zły. Kuc uniósł łeb i trącił mnie w rękę. Pogłaskałam go po czole i uśmiechnęłam się delikatnie. Jest nawet uroczy, jakby spędzić z nim trochę więcej czasu. Przypomniało mi się, jak siadałam na beli siana w stajni taty. Koło mnie siedziały moje... koleżanki i głaskały kuca, który naprawdę uwielbiał pieszczoty. Przychodziły do mnie chyba tylko dlatego, że miałam konie. W sumie, to przepadałam za nimi. No i czasami przychodził z nimi chłopak, który mi się cholernie podobał. Zawsze spędzałam z nim dużo czasu w stajni. Za każdym razem, gdy pomagałam mu osiodłać jakiegoś kuca, który akurat szedł na oprowadzankę, całkiem "przypadkiem" dotykałam jego dłoni. Uśmiechnęłam się pod nosem, i tak nie miałam u niego szans. Wszystkie dziewczyny jarały się nim, jak koncertem Biebera.
- Szybko to zauważyłaś, brawo – Mruknęła dziewczyna, wyrywając mnie z otchłani wspomnień.
- Wiem co się tam stało, Matt mi powiedział – odparłam krótko. – Ale i tak chcę usłyszeć to samo z twoich ust. - Dziewczyna zacisnęła wargi w wąską kreskę, i zamrugała kilka razy oczami. Chyba poruszyłam nie ten temat, co trzeba. Ale kij z tym. Wiedziałam, że Matt też wtedy startował. Wolałabym usłyszeć to samo z ust dziewczyny, bo to ona w tym wszystkim uczestniczyła. Widziała i czuła. Prawdopodobnie ten sam, albo i większy, ból po śmierci swojego towarzysza. Zaczęła opowiadać, a ja grzecznie jej słuchałam. Nie komentowałam, gdy jej głos zaczynał się łamać, a w oczach lśniły łzy. Wiedziałam, że wracanie myślami do takich wspomnień boli jak cholera. Zakończyła swoją wypowiedź krótkim "zadowolona?" i szybko uciekła wzrokiem ode mnie. Podziękowałam jej, i zamilkłam. Taka cisza dużo pomaga. Tanzer trącił ją nosem w łydkę i zarzucił radośnie łbem. Olivia nie patrząc na mnie, zabrała kuca na pastwisko. Spojrzałam na telefon, gdzie widniało 12 nieodebranych połączeń i 6 wiadomości od Matta. Mruknęłam pod nosem kilka przekleństw, i popatrzyłam na odchodzącą dziewczynę. A kij z nią. Odpisałam mu szybko jakimś krótkim, zapewne nic nie znaczącym smsem. Olivia obrzuciła mnie zdziwionym spojrzeniem, gdy szybko oddaliłam się do akademika. Po niecałych pięciu minutach biegłam już do auta. Wrzuciłam do bagażnika torbę, najważniejsze rzeczy wrzuciłam do przodu. Zanim zdążyłam zapalić silnik, Olivia siedziała na drugim siedzeniu.
- Już uciekasz? - rzuciła, zapinając pas. - Jeżeli masz zamiar wpakować się w kłopoty, chcę to zobaczyć.
- Kłopoty to będą za niecałe trzydzieści minut. - zwiększyłam głośność muzyki, docisnęłam pedał gazu i wyjechałam z Akademii. Po chwili pędziłyśmy już ponad 120 kilometrów po mało uczęszczanej drodze. - Jak potrzebujesz muzyki, to gdzieś powinny walać się pendrive.
- Gdzie ty do cholery jedziesz? - spojrzała na mnie jak na nienormalną i zamknęła schowek, w którym szukała jakiejś płyty.
- Dowiesz się, jak dojedziemy. - przerwałam na chwilę, ściszając radio, gdy włączyli reklamy. - Nie panikuj, przecież Cię nie zgwałcę. - odburknęłam, zaciskając palce na kierownicy.
Olivia? ( ͡° ͜ʖ ͡°) Za chuja nie wiem co to ma być, ale masz odpis XD