Strony

niedziela, 8 kwietnia 2018

Od Briana cd. Hannah

W chwili, gdy przyjazna ręka Briana została uszczypnięta przez deresza, Zamfir w boksie naprzeciwko dosłownie zdziczał. Zakwiczał głośno, tym samym rzucając wyzwanie Smile’owi, jak ukazywała tabliczka. Folblut zaczął stawać dęba, niebezpiecznie wymachując przednimi nogami. Kang doskoczył do niego, w odpowiednim momencie łapiąc za kantar, lecz to niezbyt uspokoiło ogiera. Wierzchowce nowej koleżanki również zaczęły szaleć.
- Twoja bestia wkurzyła moje konie! – obruszyła się Hannah, starając się uspokoić dwa zwierzaki na raz.
Kanadyjczyk postanowił całkowicie wyprowadzić Zamfira ze stajni, lecz ten ledwo po opuszczeniu boksu zaczął się zapierać. Chłopak był już zirytowany całym tym zamieszaniem, dlatego też mocniej szarpnął za kantar, patrząc prosto w jedno z oczu swojego wierzchowca.
- Nie zamierzam się z tobą szarpać – mruknął tonem nie znoszącym sprzeciwu, zaś koń ostatni raz zarzucił łbem, po czym luźno go opuścił i położył po sobie uszy, całkowicie się uspokajając.
Brian poklepał go po szyi, zaczynając prowadzić na jedno z pastwisk. Sam miał ochotę postać na takiej trawce, w ciszy oraz spokoju, by stać się jebaną oazą pełną harmonii. Do tej pory na taką niesubordynację swojego konia patrzył tylko z boku, gdyż to trener głównie trzymał nad nim pieczę. Jednak teraz wszystko się zmieniło. Trenera nie było, więc Kang musiał radzić sobie sam. Pogonił niesfornego ogiera za bramkę, każąc mu zostać na minimum dwie godziny. Wielmożny Zamfir odszedł, wyraźnie obrażony na właściciela.
Chłopak upewnił się, iż bramki nie da się zbyt łatwo otworzyć, by móc odejść z czystym sumieniem. Postanowił ponownie przejść przez stajnię, nie chcąc niepotrzebnie nadrabiać metrów okrężną drogą. W wejściu stała Hannah z założonymi ramionami na piersi, widocznie czekając na chłopaka. Tenże nie miał ochoty na kolejne dyskusje, dlatego nastawił się na zwyczajne wyminięcie, lecz dziewczyna odkryła jego zamiary, w porę łapiąc Briana za ramię.
- Trzymaj tę bestię z dala od koni ułożonych, bo inaczej szybko się ciebie stąd pozbędę – niemalże wycedziła przez zęby, jednak dla wyższego chłopaka to nie brzmiało nawet jak ostrzeżenie.
Przybrał kpiący uśmiech, ściągając dłoń Hannah ze swojego ramienia, i wyminął ją bez słowa. Dalsza rozmowa nie miała sensu, skoro oboje zaczęli czuć wobec siebie awersję. Teraz potrzebował chwili wytchnienia, jednak miał jeszcze wiele rzeczy do zrobienia.
- Jeśli chcesz zrobić sobie ze mnie wroga, to jesteś na dobrej drodze – Brian zatrzymał się i obejrzał na Hannah, która nadal stała w tym samym miejscu.
- Nie ty pierwsza, i nie ostatnia, złotko – Dodatkowo pomachał jej na odchodne, wzdychając przy tym ciężko.
Wiedział, że nowy wróg, jak się określiła, będzie jeszcze troszkę egzystował w stajni, bądź jej pobliżu, dlatego też najpierw udał się do sekretariatu. Tam poznał cudowną właścicielkę stajni, dopytującą się o najmniejsze szczegóły wcześniejszej edukacji, a w chwili podania mu planu lekcji wraz z paroma regulaminami, skierowała na odpoczynek po tak długiej podróży. Opuściwszy jej gabinet zgryźliwie przyjął wibracje telefonu w kieszeni. Tyle na głowi, a wszystko mu to utrudniało. Dzwonił nie kto inny, jak trener Zamfira, Herman. Nim odebrał, podszedł do okna na końcu korytarza, przez które wpadały ciepłe promienie słońca. Przysiadł jednym pośladkiem na parapecie, dopiero teraz przesuwając palcem kółeczko z zieloną słuchawką.
- Witam wielmożnego, miałeś zadzwonić, gdy dojedziesz, ale strasznie długo musiałem czekać i zadzwoniłem sam w wolnej chwili – Jak zwykle rozgadany, lecz Kang nie chciał go tak od razu zbywać.
Opowiedział mu całe zajście w stajni, zwracając uwagę na najmniejsze szczegóły, jakie udało mu się zapamiętać.
- Zamfir jest jeszcze młody, nieułożony. Próbuje cię zdominować, ale nie możesz mu na to pozwolić, inaczej nie będzie się w ogóle nadawał do jazdy. Musisz pokazać tej bestii, że to ty trzymasz wodze, a nie on. Mocny ton, odpowiednia praca ciała, nagrody oraz kary.- chłopak pomrukiwaniem mu przytakiwał. – Nie bój się do mnie dzwonić, ale sądzę, że tam również są wykwalifikowani ludzie, którzy będą w stanie ci pomóc. Również, pomimo moich rad, słyszę, że nie bardzo chcesz teraz rozmawiać. Wiele na głowie, co?
- Tak to wygląda – Zgodził się Brian, spoglądając na zegarek; czas leciał.
- A, ostatnie. Nie musisz mi oddawać przyczepy.
- Mam to traktować jako prezent? – zapytał z ciekawości, jednak domyślał się odpowiedzi, a wręcz jej wyczekiwał.
- Nie, po prostu nie chce mi się po nią jechać i kupię sobie nową. Dałeś mi znakomitą okazję do kupienia większej. – zaśmiali się obaj, po czym zapadła krótka cisza. – No więc tak. Wierzę, że dasz sobie radę. Miłego dnia, Brian.
Rozłączył się, nim Kanadyjczyk zdążył cokolwiek odpowiedzieć. Na chwilę zamyślił się, czy by nie zadzwonić do mamy, lecz trzaśnięcie drzwi wydobyło go z tej konsternacji. Spiesznym krokiem powrócił do auta. Znoszenie całego sprzętu zajęło mu więcej czasu, niż sądził. Przy okazji poznał jednego ze stajennych, który opowiedział mu parę ciekawostek, przedstawił tereny, no i wspomógł w ustawieniu przyczepy. Potem powoli odjechał do akademika, gdzie miał nastąpić kolejny rozładunek. Zaparkował na uboczu tak, by terenówka nikomu zbytnio nie przeszkadzała. Za najmniejszą rysę Brian był gotów zabić, ale wolał ich unikać.
Wysiadanie zza kierownicy trwało szybciej, niż otwarcie bagażnika, tak więc czekał, aż klapa uniesie się do końca. W chwili wyciągania swoich dwóch walizek zdążył wyłapać kątem oka znajomą sylwetkę. Hannah przechodziła tuż obok w towarzystwie jakiegoś mężczyzny, równie wysokiego. Zmierzyli się wzrokiem i bez zatrzymywania poszli dalej. Zamknąwszy bagażnik, udał się prosto do akademika. Gitarę, laptopa oraz torbę z mniej ważnymi rzeczami postanowił zostawić sobie na później. Teraz marzył o krótkiej drzemce. Gdy znalazł się w pokoju, poczuł się jak w raju. Rozkładana kanapa od razu trafiła go w serce.
Nim legł na sofę, obmacał wszystkie możliwe kieszenie i zajęczał boleśnie. Telefon został w aucie. Miał zainwestować w stojący z zegarek, ale nie, zapomniał. Trzeba było teraz tuptać po komórkę, by nie przespać do rana. Na samą myśl o chwili snu powieki same mu się zamykały. Zdobywszy demoniczne urządzenie, zmierzył do pokoju krokiem szybszym, niż wcześniej, jednak nowo poznany stajenny, Jason, zawołał go tuż przed wejściem do akademika.
- Ten piekielny pomiot szatana jest twój, prawda? – zapytał wprost, na co Brian uśmiechnął się niepewnie.
- Co masz na myśli?
Mężczyzna spojrzał na Kanga wymownie.
- Czarny folblut właśnie zniszczył płot. Nie sądziłem, że on naprawdę jest takim demonem – stajenny nie musiał mówić nic więcej.
Obaj ruszyli biegiem do pastwiska, na którym Brian zostawił Zamfira parę godzin temu. To, co ujrzał na miejscu przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Trzy deski łączące dwa słupki były wyłamane, zaś jeden ze słupów wykopany z ziemi. Koń nadal był wewnątrz, lecz zachowywał się agresywnie, kiedy drugi stajenny starał się go złapać. Jason przywołał kolegę, po czym oddalili się na chwilę, by Brian okiełznał swojego wierzchowca.
Chłopak podparł dłonie na biodrach czekając, aż koń do niego podejdzie. Nie musiał długo czekać, bo Zamfir już po chwili zbliżał się doń ze spuszczonym łbem. Koń doskonale wiedział, ze źle uczynił, zaś spojrzenie właściciela jeszcze bardziej go karciło. Kang westchnął ciężko i przetarł zmęczone oczy. Zapowiadało się całkiem nieźle, ale już miał dość tego dnia.
Od stajennych zabrał skrzynkę z narzędziami, farbę oraz deski tłumacząc się odpowiedzialnością, brakiem zajęcia i chęci ochronienia ich przed agresorem. Jakby na to nie patrzył, Brian lubił robić takie rzeczy. Od najmłodszych lat ojciec uczył go naprawiać domowe sprzęty, niektóre auta, lecz im był starszy, tym więcej czasu spędzał samotnie, aż w końcu parę losowych zdarzeń rozdzieliło ich na dobre.
W czasie naprawy dziury, niemalże wielkości tej ozonowej, ogier z wielką przyjemnością mu przeszkadzał. Aż Azjata nie wytrzymał i odpędził go krzykiem pełnym gniewu. Po pierwszym malowaniu wszystko wyglądało tak, jakby nic się nie wydarzyło, jednak dla pewności chciał nałożyć jeszcze jedną warstwę. W ten sposób spędził resztę dnia. Zmęczony do granic możliwości, nie wspominając o braku odpoczynku po podróży, padł na siano ułożone tuż obok boksu Zamfira. Ogier stał już w środku, nieco zestresowany nowym otoczeniem. Sam boks znajdował się przy wyjściu na tyły stajni, co było nadzwyczaj wygodne. Lekko uchylone drzwi pozwalały im obojgu wpatrywać się w rozgwieżdżone niebo. Noc jeszcze młoda, aczkolwiek Kang zdecydował zostać ze swoim koniem, by dotrzymać mu towarzystwa. Wszyscy już dawno odprowadzili swoje konie do boksów, więc zostali całkowicie sami. Do czasu.
Z drugiego końca dało się słyszeć jęk zawiasów, a następnie ledwo słyszalne kroki.
- Ki czort niesie o tej godzinie? – zapytał sam siebie, gdy zza rogu wyłoniła się dobrze znana im obojgu osoba.
Koń parsknął, zaś Brian westchnął. Hannah wpierw stanęła zdziwiona, po czym zniknęła za drzwiami paszarni. W ciszy wyszła i skierowała się do swoich ulubieńców, znowu znikając im z oczu. Kang odczekał dłuższą chwilę, po czym usadowił się wygodniej.
- Dosiądź się, pogadajmy. Cała noc przed nami – nie musiał krzyczeć, gdyż głos doskonale niósł się po budynku. - Oboje źle zaczęliśmy naszą znajomość.
Oczekiwał pełnego nienawiści krzyku, bądź krótkiej odmowy, lecz nic z tego się nie wydarzyło, a wręcz przeciwnie. Hannah spokojnie przyszła i zajęła miejsce obok Briana na sianie.
< Hannah? Cała noc przed nami >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.