wtorek, 11 czerwca 2019

Od Seana cd. Alana

Byłem lekko, a nawet bardzo zdziwiony propozycją chłopaka. Lepienie bałwana bowiem nie wydaje się być zbyt.. interesującym zajęciem. A jednak zgodziłem się, widząc, że nie chce rozmawiać na temat swojej rodziny. Po części doskonale go rozumiałem i podzielałem chęć zmiany kierunku tej rozmowy. Z drugiej, po prostu mnie zaciekawił. Wrócę do tego tematu  później. Wtedy kiedy nadejdzie odpowiednia na to pora. Wracając myślami do propozycji chłopaka... nie miałem zbyt wielkiej wprawy w lepieniu stworka ze śniegu. Szczerze mówiąc, udało mi się go zrobić tylko raz, na dodatek musiałem poprosić brata o pomoc w uformowaniu kuli. Trochę żałosne, gdy tak bliżej się temu przyjrzy.
- Okej, ulepmy bałwana - pokiwałem głową i podniosłem się, podając rękę Alanowi. - Ostrzegam jedynie, że będzie to jeden z moich pierwszych tak samo jak u ciebie.
Posłałem mu szeroki uśmiech. Trzeba było wykorzystać ostatki tej zimy na coś pożytecznego. Niedługo bowiem miała się zacząć wiosna, a śniegu już i tak było bardzo mało. Nie za bardzo wiedziałem od czego zacząć, ale w sumie nie najgorszą opcją okazało się po prostu ulepienie jak największej kuli jako podstawy. Kątem oka zauważyłem, że szatyn robi średnią kulę. No, przynajmniej próbuje. Sceptycznym spojrzeniem oceniłem własną robotę, która wcale taka zła nie była w porównaniu z dawnymi, dziecięcymi wytworami. Zaśmiałem się cicho i podszedłem do mojego chłopaka. Może trochę za bardzo rozkoszowałem się brzmieniem tych dwóch słów. Tylko troszeczkę. Położyłem mu dłoń na ramieniu, by uzyskać lepszy wgląd do jego pracy.
- Jak będziesz się tak patrzył, to stopisz cały śnieg Montgomery - prychnął chłopak, odwracając się w moją stronę.
Popatrzyłem na niego z politowaniem i westchnąłem ciężko. Nic nie mówiąc, pomogłem mu stworzyć nieco bardziej owalny kształt, ponieważ poprzedni wytwór bardziej przypominał jajo. Nigdy nie widziałem jajowatego bałwana. Widocznie Alan owszem. Wynikła także mała kłótnia na temat tego w jaki sposób lepiej będzie "udekorować" naszego śnieżnego przyjaciela. Ja byłem raczej za kamykami i patykami, natomiast szatyn chciał jechać z powrotem do akademii, specjalnie po marchew. Bogu dzięki udało mi się odwieść go od tej absurdalnej myśli, aby już po chwili móc zachwycać się naprawdę udanym bałwanem. Rzuciłem się na ziemię obok niego i lekko przymknąłem oczy. Poczułem coś zimnego przy swojej twarzy, więc momentalnie podniosłem powieki, starając się nie piszczeć jak mała dziewczynka. Ten kretyn właśnie rzucił we mnie śnieżką, tym samym zaczynając wojnę. Ciężko było mi znaleźć odpowiednio klejący się biały puch, ale kiedy się udało, rzuciłem uformowaną kulką w Alana. Chłopak syknął, bowiem śnieg dostał mu się pod ubranie. Pewnie zacząłbym się martwić i nawet kazałbym mu wracać, ale chęć zemsty na tej szui była znacznie większa. Zmrużyłem oczy, uważnie obserwując każdy ruch przeciwnika. Nie zdążyłem ponownie zaatakować, a już musiałem uniknąć pocisku lecącego w moim kierunku. Rzuciłem się w bok, aby mieć lepszy dostęp do kopki śniegu. Wycelowałem w głowę chłopaka, który tym razem zdołał uciec przed sprawiedliwością. Zwycięski okrzyk wyrwał mi się nieco za wcześnie, bo zaraz dostałem śniegiem w plecy. Postanowiłem jednak zachować się dojrzale i przerwać niebezpieczną rozgrywkę. Uniosłem ręce w geście poddania się, nie chciałem zostać znowu zaatakowany znienacka. W kilku krokach już byłem przy chłopaku i trzymałem jego twarz w dłoniach, delikatnie całując. Po prostu warto było rozkoszować się krótkimi chwilami. Kiedy oderwałem się od niego, Alan przewrócił oczami i zaczął wytrzepywać resztki śniegu zza kaptura. Pomogłem mu w ich usunięciu, nie chcąc mieć go później na sumieniu.
- To co teraz canette? Masz jeszcze jakieś szczególne życzenia? - zapytałem przerywając milczenie.
Omal nie zaśmiałem się przy wypowiadaniu określenia jakim go nazwałem. Czasami czyjaś niewiedza ratowała mi tyłek. Od brata już dawno by mi się dostało za takie drobne przezwisko. Nie żebym go nigdy nie używał. Szatyn westchnął przeciągle.
- Zawsze musisz zadawać tyle pytań? - odparł. - Teraz możemy po prostu sobie posiedzieć, bez twojego debilizmu - uśmiechnął się i zatrzepotał rzęsami.
W odpowiedzi jedynie prychnąłem, a następnie posadziłem cztery litery na kocu. Może faktycznie trochę odpoczynku by się przydało, ale bynajmniej nie od mojego... zaraz. Przecież wcale głupi nie jestem. Przewróciłem oczami sam na siebie. Tylko czasami. Wyciągnąłem z kieszeni bluzy telefon i podałem go chłopakowi.
- Nie lubię siedzieć w ciszy - wzruszyłem ramionami - Możesz coś puścić, tylko błagam, z rozsądkiem.
Potarłem kciukiem jego policzek. Byłem niemal pewny, że moje oczy błyszczały ze szczęścia. Czy to możliwe, żebym zasłużył na kogoś takiego jak Winters? Po części na pewno.

Alanku?
Bardzo długo wyczekiwane, ale specjalnie dla moich kaczuszek (canards)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.