***
Całe to siedem lekcji minęły dość szybko. Nie zdążyłem złapać Miśka po lekcjach, uznałem jednak że może dam mu już spokój na dzisiaj. Oboje musimy trochę od siebie odetchnąć po ostatnich wydarzeniach. Swoją drogą sam nie wiem co wyprawiam. Najpierw jestem dla niego chamski, potem zapraszam go do siebie do mieszkania, łażę z nim po korytarzu zamiast ze swoimi znajomymi. Jakoś lepiej się z nim czuję niż z tymi innymi bezmyślnymi idiotami. Gdy tak wracałem, myśląc o tym wszystkim nagle zadzwonił telefon. Bez namysłu ściągnąłem do kieszeni i odebrałem.
- Halo? - mruknąłem tę znaną każdemu formułkę telefoniczną.
- Długo się nie odzywałeś debilu. - usłyszałem mocny głos, znajomy i to bardzo. Z dzieciństwa zapamiętałem go jednak milej.
- Zhan, po co dzwonisz? - mruknąłem, poprawiając dłonią fryzurę mimo że nie była jakkolwiek naruszona. Po prostu musiałem czymś zająć wolną rękę.
- Pogodzić się. Nie możesz się wiecznie dąsać. - mógłbym przysiąc że się uśmiecha.
- Ja się nie dąsam. - warknąłem. - w przeciwieństwie do ciebie idioto.
W odpowiedzi usłyszałem donośny śmiech szatyna
- Daj spokój. Nie możesz wiecznie wypierać się rodziny. - odparł. Wywróciłem oczami. Oczywiście że mogę. Skoro matka mnie nienawidzi, brat jest albo przynajmniej był zły a ojciec chce jedynie mnie wykorzystać do robienia nielegalnych rzeczy, muszę. Nie potrafię się mimo wszystko wkurzać na Zhandera, jest jedynym który akuratnie mógłby mi pomóc "w razie w".
- Po prostu powiedz czego chcesz. - zaśmiałem się.
- Chciałem cię odwiedzić. Mojego małego braciszka. Można byłoby mamę odwiedzić. - odpowiedział.
- Ta... Wyśmienity pomysł. - westchnąłem, mimo wszystko uśmiechnąłem się jednak. Znowu po drugiej stronie rozległ się głośny śmiech. Naprawdę nie wierzę że mamy te same geny...
Szedłem jakaś drogą, chwilę rozmawiając jeszcze z bratem. Opowiedziałem mu trochę o Bearze, o szkole i takie tam.
- Ale obiecaj że pomyślisz! Przyjadę do ciebie w przyszłym tygodniu pewno. - mogłem przysiąc że się uśmiecha. Westchnąłem cicho, wtem mój wzrok przyciągnęło coś, a raczej ktoś leżący na trawie. Kulił się i zapewne płakał.
- Ta, obiecuję. Zadzwonię kiedy indziej. - odezwałem się do telefonu, a po krótkim pożegnaniu rozłączyłem się.
Na ziemi leżał jakiś chłopak, znajomo wyglądający. Drobny, ściskał trawę w dłoniach i głośno płakał. Podszedłem bliżej. Czy to Bear?
Momentalnie moje serce zaczęło bić szybciej. Ktoś mu coś zrobił?
- Bear, Boże, co ci jest? - zapytałem przerażony stanem chłopaka.
- Nie dotykaj mnie, nie chcę, nie dotykaj mnie, nie dot... - urwał i zacisnął ręce na trawie, chowając twarz i kuląc się jeszcze bardziej.
- Nie dotykaj, nie będę...
Cofnąłem rękę. Bał się mnie? Zrobiłem mu coś?
Blondyn cały się trząsł, płakał i porównał złapać oddech.
- Niebo spadło, ja nie chcę, ja nie chcę, ja się boję - wykrztusił i objął kolana jedną ręką.
Nie odpowiadałem. Nie chciałem palnąć niczego głupiego. Kucnąłem przy chłopaku czekając aż choć trochę się uspokoi. Nie mogłem... Nie chciałem go zostawić samego. Nie miałem pojęcia co się stało, wolałem jednak nie pogarszać tego pytaniami.
Bear wyglądał na zmęczonego, cały był jakby poszarpany. Pobił go ktoś? Pewnie tak... Nie wyglądało to na to że upadł na chodniku, a możliwość małego tornada odpadała z miejsca.
Patrzyłem na niego pełen żalu. Napewno ktoś go pobił. Pytanie po co?
- Wstaniesz? - zapytałem gdy zauważyłem że jego oddech się wyrównał a on sam odrobinę się opanował. Pokręcił powoli głową.
- Odejdź, proszę, nie chcę znowu... - odpowiedział. - Nie chcę już, zostawcie mnie w spokoju...
Wyciągnąłem rękę, a Bear wzdrygnął się i skulił mocniej. Cofnąłem ją znowu. Nie chciałem powodować u niego więcej płaczu.
- Prze- przepraszam... - wydusił z siebie.
Patrzyłem na niego bez słowa. Nie musiał przepraszać. To ja powinienem. Może nie powinno mnie tu być... albo gdybym był wcześniej może można było by tego uniknąć... Może zdążył bym go uratować, ukarać oprawców albo... cholera, cokolwiek! Poczułem cholerne poczucie winy, na dodatek gdy patrzyłem na kulącego się przede mną Beara czułem się jeszcze gorzej. Mimo iż prosił żebym go zostawił, nie mogłem. Moje sumienie potem by nie wytrzymało. Krajało mi się serce na widok płaczącego Beara. Chciałem go jakoś przytulić, uspokoić, nie było to jednak dobrym pomysłem po tym jak widziałem jak reaguje chłopak. Nie rozumiałem tego ale też nie chciałem tego pogarszać.
- Słuchaj... Nie możesz leżeć tu wieczność... - zagadnąłem znowu.
- Nie, zostaw mnie... Nie chcę... - powiedział znowu.
- Bear, proszę cię wstań... - poprosiłem go znowu. Pociągnął głośno nosem i przetarł twarz rękawem. Po dłuższej chwili podniósł się do pozycji siedzącej, wciąż jednak z jego oczu leciały pojedyncze łzy. Czułem jak serce boli mnie coraz bardziej na ten widok. Po prostu nie czułem się dobrze.
Zauważyłem nagle krew na brodzie chłopaka, miał rozciętą dolną wargę. Wyciągnąłem rękę, jakby z zamiarem wytarcia czerwonej substancji, przypomniałem sobie wcześniej o reakcji chłopaka na mój dotyk więc szybko ją cofnąłem.
- Krwawisz... Masz rozciętą wargę... - powiedziałem cicho. Spojrzał na mnie, jakby nie dosłyszał... Albo po prostu to wszystko było zbyt przytłaczające i nie potrafił usłyszeć...
Sięgnąłem do plecaka by po chwili wyjąć z niego chusteczki. Wyciągnąłem rękę z paczką do Beara, niepewnie wyciągnął trzęsącą dłoń i wziął ode mnie opakowanie. Powoli wyciągnął jedną z chusteczek i przyłożył do rany aby wytrzeć krew. Wstałem z ziemi i przełożyłem plecak przez ramię.
- Proszę cię, wstań. - poprosiłem go raz jeszcze. Nie odpowiedział nic, jednak wstał z ziemi odrobinę się chwiejąc.
Powoli zaczęliśmy iść w stronę budynku mieszkalnego, starałem się jednak trzymać bezpieczny dystans by nie stresować bardziej blondyna. Bez słowa dostaliśmy się do pokoju chłopaka, dalej trzęsącymi się rękami próbował włożyć klucz do zamka. Za nim trafił, klucze zdążyły wyślizgnąć mu się z dłoni i upadły na ziemię.
- Ja... Prze-przepraszam, ja nie... - zaczął, jakby bojąc się że zaraz skrzycze go za upuszczenie kluczy.
- Ej, spokojnie. - uśmiechnąłem się lekko, sięgnąłem po klucze z ziemi.
- Nic się nie dzieje. Pomogę ci. - dodałem, po czym włożyłem klucz do zamka i sprawnym ruchem otworzyłem mieszkanie Beara. Wpuściłem chłopaka pierwszego, wszedł niepewnie obserwując każdy mój ruch. Zamknąłem za nami drzwi, położyłem plecak na podłodze i rozejrzałem się po mieszkaniu. Raczej byłem tu pierwszy raz, chociaż właściwie nie pamiętam.
- Nie... Nie powinieneś tu-tutaj - powiedział, gdy ściągnął już buty. Trzymał się na bezpieczny dystans, palce zaciskał na swetrze i patrzył się w podłogę.
- Połóż się, przyniosę ci jakiś lód. - zignorowałem jego słowa, kierując się w stronę kuchni, a dokładniej zamrażarki.
- Ri-Rick, na-naprawdę nie... - zaczął, szybko mu jednak przerwałem:
- To nie była prośba. -
Otworzyłem drzwiczki zamrażalnika, dość szybko udało mi się znaleźć kostki lodu. Wziąłem dwie, zawinąłem w pierwszą lepszą szmatkę i wróciłem do chłopaka. Na całe szczęście siedział na łóżku, przykryty kocem i chował głowę między kolanami. Podałem mu lód, wziął powoli i przyłożył do ust. Krew nie leciała już tak jak wcześniej, a on sam na całe szczęście wyglądał choć trochę spokojniej.
- Powiesz mi co się stało? - odparłem po paru minutach ciszy. Chłopak tępo wpatrywał się w podłogę, nie powiedział jednak ani słowa.
- Rozumiem że jest ci ciężko. - zagadnąłem. - Muszę jednak wiedzieć kto zrobił ci krzywdę. -
Chłopak schował twarz w rękawach swetra.
- N-nie... Ja nie... - bąknął cicho.
- Bear... Wiem że się boisz... - zacząłem. - Słuchaj, mnie kiedyś też pobili. Tak, mnie, Ricka Morgana... Też kiedyś byłem słaby, musiałem nauczyć się jednak stawiać temu czoła. Musiałem poradzić sobie sam ale ty masz mnie, jasne? - uśmiechnąłem się lekko w jego stronę.
- Chcę ci pomóc, nic więcej. Naprawdę... - w ostatnim wyrazie niekontrolowanie załamał mi się głos. Natychmiastowo odchrząknąłem, nie chciałem żeby w moim głosie było aż tak wyczuwalne współczucie. Przecież takiego czegoś nie mam... Prawda?
- Zrobię ci jakieś herbaty. - przerwałem ciszę, będąc już pewnym że chłopak tego nie zrobi. Poszedłem do kuchni, szybko odnalazłem czajnik, tak samo jak resztę potrzebnych mi przedmiotów. Dolałem wody do urządzenia i postawilem na podstawce. Po jakiś pięciu minutach dało się słyszeć klasyczne kliknięcie. Zalałem przygotowaną wcześniej herbatę i wróciłem do chłopaka z napojem. Był odwrócony do mnie plecami. Może zasnął...
Położyłem kubek obok niego na stoliku nocnym. Leżał bez ruchu, koc jednak gdzieniegdzie unosił się nieznacznie. Była możliwa opcja że udawał, by się mnie już pozbyć. Może faktycznie dam już dziś mu spokój...
- Może gdybym był trochę wcześniej... - zacząłem, wiedziałem że takie myśli mimo wszystko są beznadziejne.
- Przepraszam... - szepnąłem cicho. Naprawdę czułem się winny temu wszystkiemu. Położyłem rękę na plecach chłopaka, wykonując drobny ruch. Jakbym chciał go jakkolwiek pocieszyć.
- Śpij dobrze... - dodałem cicho, po czym wstałem i wyszedłem z mieszkania chłopaka.
Boże, Misiek w coś ty się wpakował....
Miśku? :C
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.