wtorek, 31 października 2017

Od Ricka - Hallowen

***
Szczerze mówiąc uwielbiam Hallowen. Moje życie to ciągła adrenalina a Hallowen to dzień w którym legalnie mogę doprowadzać do zawału wszystkich wokoło i nikt nie będzie miał mi tego za złe. Niestety dziś było inaczej... Ogólnie cały dzień zapowiadał się chujowo.
***
-Spieprzaj szatanie kudłaty do piekła dla psów co kurwa w środku nocy wkurwiają ludzi albo cię tam wyślę poćwiartowanego w liście perfumowanym!!!- wykrzyczałem ile sił gdy po paru minutach Tajfun zaczął mnie baaaaardzo wkurzać. Ten pies ma chyba coś z głową, na spacery mu się kurna o trzeciej w nocy chodzić zachciało...
-Nosz kurw! Wstaję już!- krzyknąłem ponownie gdy pies po raz kolejny zaczął 'jeść' moje włosy jednak po chwili ściszyłem ton bo przecież jest jeszcze cisza nocna. Zachciało się pieseczkowi kurde na spacerek...
Miałem na sobie krótkie spodenki, więc szybko nałożyłem na nie jeansy, założyłem pierwszą lepszą koszulkę i chwyciłem smycz tego kundla, błyskawicznie podpinając ją do obroży. Szybkim krokiem wyszedłem z pokoju i skierowałem się w stronę wyjścia z budynku.
W środku czułem lekki niepokój, w końcu trzecia w nocy, jakiś pojeb na środku korytarza chodzi sobie z pieskiem. No cóż... 
Właściwie zaniepokoiło mnie to że jest dość cicho, niby jest środek nocy ale jednak to Hallowen i ludzi powinno być dużo bo w końcu ktoś powinien tu straszyć. KTOKOLWIEK.
Ale szczerze mówiąc już od paru dni miałem wywalone na trzydziestego pierwszego listopada, co nawet mnie samego zadziwiło bo zazwyczaj przygotowywałem super pranki już dwa tygodnie wcześniej a tutaj nic... Jakoś tak wyszło w tym roku...
A więc wróćmy do najspokojniejszego spacerku ever...
Przed budynkiem nie czekało na mnie nic ciekawego, jedynie cholernie niska temperatura i deszcz. Przeszedłem paręnaście kroków obok akademii i cierpliwie poczekałem aż pies załatwi swoje potrzeby, po czym skierowałem się z powrotem do swojego pokoju. Na korytarzach delikatnie tliły się świeczki, cisza powieliła cały hol. W pewnym momencie usłyszałem ciche aczkolwiek zrównoważone i szybkie kroki a następnie trzask drzwi. Szczerze mówiąc nie przejąłem się tym zbytnio i skierowałem się do swojego pokoju.
-Nie, no to jakieś żarty są...- szepnąłem gdy zauważyłem że drzwi do mojego pokoju są otwarte i coś wewnątrz pomieszczenia się świeci.
Błyskawicznie wpadłem do pokoju, jednak nie zastałem tam nikogo i nic interesującego, nie licząc lampionu z dyni i tajemniczej paczki na stoliku, szybko zamknąłem za sobą drzwi które będąc otwarte zakrywały niespodziankę na ścianie. Tą 'niespodzianką' okazał się znak gwiazdy  mi namalowanej czerwoną substancją.
Moja reakcja była prosta - dość krótki i trochę cichy (helo!!! środek nocy) krzyk przekleństwa gdyż pierwsza myśl jaka wpadła mi do głowy to taka, że to krew. Podszedłem bliżej i dotknąłem tego czerwonego czegoś.
-Nie no bardzo śmieszne... Nie ma to jak, kurwa ketchup... No i teraz to muszę sprzątać!- warknąłem szukając po szafkach papierowych ręczników i specjalnego detergentu do czyszczenia tego ekhm... gówna. Po oczyszczeniu ściany z tej 'niespodzianki', odpiąłem smycz Tajfunowi i położyłem się spać zapominając o tajemniczym pakunku na stoliku.
***
Obudził mnie przeraźliwy dziewczęcy krzyk, o mało nie spadłem z łóżka. Zrzuciłem wzrok na zegarek - piąta rano. Wstałem z łóżka i zacząłem szukać źródła dźwięku. Jednak nie mogłem go znaleźć. Po chwili znowu usłyszałem ten sam krzyk za plecami tyle głośniejszy niż poprzednio. Odwróciłem się i pierwsze co rzuciło mi się w oczy to pakunek.
-Skąd się tu wziął?- kompletnie nie pamiętałem co on tu robi, jednak po parunastu sekundach wspomnienia z wczorajszej niespodzianki na ścianie.
-Co się tak dziwnie patrzysz? Nie widziałeś nigdy ducha?- usłyszałem głos tym razem męski. Serio przeraziłem się bo on dochodził z pudełka a z tego co pamiętam jest Hallowen i do tego piąta dwadzieścia trzy.
-Tutaj w pudełku inteligencjo!- usłyszałem po raz kolejny głos, wyczuwalny był tu sarkazm.
-Co do cholery...- szepnąłem sam do siebie podnosząc pudełko w dłonie, delikatnie jakby coś miało zaraz w środku wybuchnąć i usiadłem na łóżku.
-Delikatnie!!! Jest tu trochę nie wygodnie a ty mi pobytu w tej puszcze nie umilasz!- usłyszałem oburzony krzyk, tak głośno, że przekląłem i upuściłem pudełko na łóżko.
-No mówię ci że delikatnie!!!
-To są jakieś żarty tak?
-No co ty...
-To sto procent jest prank. Sto procent
-Nie, wiesz. Albo to prank albo ci odwaliło i potrzebujesz psychiatryka ewentualnie dziś serio jest Hallowen i duchy ożyły- usłyszałem śmiech. Spojrzałem zdezorientowanym wzrokiem na pakunek.
-Ojojoj... Chłopczyk siedzi sobie przestraszony- pudełko po raz kolejny się odezwało i tego już dla mnie było za wiele. Złapałem szybkim ruchem pakunek i rzuciłem nim z całej siły o ścianę. Pogniotło się trochę jednak nic poważnego się nie stało. Błyskawicznie wstałem, znalazłem jakąś reklamówkę i wpakowałem tam pudełko po czym to wszystko wrzuciłem do szafy którą szybko zamknąłem.
Oparłem się o ścianę jakbym dostawał zawału serca i spojrzałem dosłownie przerażony na Tajfuna który dopiero co się obudził i także na mnie patrzył tyle że wzrokiem debila.
-Co to było?! Ja tu o mało nie zginąłem...- oddychałem ciężko, cholernie mnie to przeraziło. Chwilę stałem, by jeszcze to wszystko szybko przemyśleć po czym poszedłem pod prysznic.
***
Skończyłem brać prysznic, ubrałem się i otworzyłem drzwi od łazienki.
-CHOLERA jasna...- krzyknąłem bo przed drzwiami stał jakiś klaun a dokładniej mój stary kumpel z gimnazjum przebrany za 'przerażającego' klauna a obok niego stała Rosalie śmiejąc się do rozpuku.
-Ale miałeś minę! Żałuj że nie widziałeś- zaśmiał się Benjamin.
-Pierdol się... Co tutaj robicie, jest piąta rano...- przewróciłem oczami.
-Tak dokładnie to jest godzina szósta czterdzieści osiem- wyszczerzył się brunet.
-Nie ciebie się pytałem!
-Aczkolwiek zadałeś to pytanie w liczbie mnogiej a oprócz mnie i Rossie nikogo innego tutaj nie ma- westchnąłem głośno na odpowiedź chłopaka.
-Kocham cię- uśmiechnął się Benjamin.
-Pierdol się geju!
-Sam jesteś gejem! Mam dziewczynę!
-A ja mam narzeczoną! I co pedokrecie!
-Pedokrecie?- zdziwił się.
-Połączenie pedofila i kreta z racji tego że masz wadę wzroku i bez okularów czy soczewek kompletnie nic nie widzisz- uśmiechnąłem się zwycięsko. Brunet chciał coś jeszcze powiedzieć ale moja kochana siostra na szczęście mu przerwała.
-Dobra spokój... Jak tam twoje serce?- spytała ze śmiechem po czym usiadła na łóżku.
-A coś ma być z nim nie tak?- przewróciłem oczami. Oboje wybuchnęli śmiechem.
-O co wam do cholery chodzi?!- warknąłem wkurzony przypominając sobie sytuację z nocy.
-Nie odebrałeś przypadkiem tajemniczego pakunku?- zaśmiał się Ben.
-A więc to wasza sprawka wredoty jedne!- wkurwiłem się. I to porządnie.
-A czyja Sherlocku?- Rossie wręcz wiła się ze śmiechu.
-Ale śmiechłem... A teraz przyznać się kto wpadł na pomysł ujebania mi ściany ketchupem a kto na podrzucenie pudełka- spojrzałem na nich karcąco.
-Ketchup był moim pomysłem- podniosła rękę Rosalie powstrzymując resztki śmiechu- Gadający pakunek był pomysłem Bena!
-Zabije was zaraz!!!
-Spokojnie... Chcesz wiedzieć jak to się stało czy nie?- uśmiechnął się brunet.
-Gadaj ale już!
-A więc: planowaliśmy ten prank od dłuższego czasu. Przyjechałem do Rosalie i obserwowaliśmy cię całą noc. Kiedy wyszedłeś na spacer z Tajfunem, skorzystałem z okazji i podrzuciłem ci pudełko w którym był podłączony telefon z głośnikiem- i w tym momencie zrozumiałem jak bardzo mam przejebane w końcu o ile dobrze pamiętam rzuciłem pudełkiem o ścianę... Dość mocno- Głośnik był połączony z telefonem który miał aktywne połączenie z moim. Wystarczyło trochę poczekać aż pójdziesz spać po to by cię potem szybko zbudzić. I uprzedzając twoje pytanie, zostawiliśmy kamerkę w twoim pokoju by móc obserwować co robisz
-Spieprzaj mi z tą kamerą ale już!!!- krzyknąłem.
-Okey, okey ale oddaj mi to pudło- zaśmiał się Benjamin po czym podszedł do stolika i zza zegarka wyjął małą kamerę. Przewróciłem tylko oczami po czym odwróciłem się do szafki i podałem mu reklamówkę. Wyjął z niej źródło mojego prawie zawału po czym jęknął z niezadowoleniem.
-Coś nie tak?- teraz to ja się śmiałem.
-Rozwaliłeś mi głośnik i telefon...
-No i co?
-Zabiję cię!
-Uspokój się pedokrecie!
-Nie nazywaj mnie tak!- krzyknął Ben. Już miałem rzucić kolejną ripostę jednak dostałem w głowę pudłem w którym znajdowały się przedmioty naszej kłótni.
-Benjamin! Ogarnij się! Chcesz go zabić?!- szybko podbiegła do mnie Rosalie.
-Nie, chciałem go tylko pogłaskać... Oczywiście że tak a co by innego!- warknął.
-Spoko, nic mi nie jest- uśmiechnąłem się. Ten dzień Hallowen zapowiadał się bardzo ciekawie...




Jej dałam radę xD Cóż jestem obecnie w szpitalu po wypadku jakby ktoś nie wiedział i nie wiem kiedy wrócę. Generalnie pisałam to wszystko na kartce i poprosiłam moją  siostrę by mi to przepisała wszystko. Gdyby nie coś takiego jak : stawiam ci pizzę. To zapewne tego opowiadania by tu nie było więc dziękuję swojej siostrze xDD Oczywiście humorek musi być

od Triss - Halloween


Nadszedł zatem ten dzień - Halloween. Dzień, z którym związane były różnego rodzaju legendy, niektóre może nawet zawierały w sobie ziarenko prawdy, ale tego nigdy się  nie raczej nie dowiem.
Uchyliłam powieki, automatycznie wyciągając rękę, aby pogłaskać Axela, który zapewne od dawna wyczekiwał na swój poranny spacer. Uśmiechnęłam się lekko, kiedy natrafiłam na łeb owczarka.
- Już wstaję - mruknęłam i zsunęłam się z łóżka. Po drodze do łazienki sprawdziłam godzinę - było trochę po dziesiątej rano. Miałam sporo czasu, aby przygotować się do wydarzeń mających mieć miejsce tego październikowego dnia.
Weszłam pod prysznic i puściłam prawie aż gorącą wodę, rozkoszując się ciepłem przechodzącym przez moje ciało. Zmoczyłam też włosy, biorąc pod uwagę punkt pierwszy w przygotowaniach - farbowanie włosów na czerwono.  Nigdy wcześniej tego nie robiłam i, szczerze mówiąc, bałam się trochę, że coś sknocę. Zakręciłam wodę, umyłam głowę, po czym nałożyłam na włosy farbę. Po wyjściu spod prysznica wysuszyłam włosy, z zadowoleniem stwierdzając, że przybrały one czerwoną barwę. Ubrałam się "roboczo"; zwykłe, brązowe bryczesy, gruba czarna bluza. Cmoknęłam na Axela i podpięłam mu linkę treningową. Niezwykle ucieszony pies zamerdał ogonem. Zanim otworzyłam drzwi, przećwiczyłam z nim parę komend, jak proste "siad", "zostań", "łapa". Wilczasty ze skupieniem, wpatrzony we mnie, wykonywał polecenia.
- Okej. - powiedziałam, kończąc tym samym mini sesję treningową. Zabrałam jego ukochaną piłkę i otworzyłam drzwi, wyszłam i gestem ręki wypuściłam psa. Zapięłam mu linkę treningową i wyszłam z budynku.
Wokół kręciło się sporo uczniów, wielu z nich czyściło konie, równie dużo po prostu chodziło w tę i z powrotem, powodując ogólne wrażenie panującego na terenie Akademii chaosu, chociaż to chyba nie jest dobre określenie; bardziej pasowałoby krzątanie się i taki miły nieporządek, gdzie niby nie można niczego znaleźć, a jednak wszystko jest na swoim miejscu.
- Noga. - powiedziałam cicho do Axela, a ten przykleił się do mojej lewej łydki. Pogłaskałam go po grzbiecie i uśmiechnęłam.
Postanowiłam odwiedzić Amora przed wycieczką do lasu z psem. Weszłam do stajni, napawając się zapachem koni. Zapachem domu. Skierowałam się w stronę boksu mojego łobuza, wciąż mając psa przyklejonego do nogi. Podeszłam do odpowiedniego boksu i cmoknęłam cicho, uprzednio zwalniając Axela z komendy "noga" i dając mu połazić po stajni. Amor jadł siano z zadowoleniem, na dźwięk cmoknięcia poruszył uszami i podniósł łeb. Włożyłam rękę przez "kraty", aby pogłaskać nicponia, szybko jednak pożałowałam tego, kiedy skarogniady zdecydował się uwalić mnie w palec.  Na szczęście dostatecznie szybko cofnęłam dłoń, bo inaczej nie musiałabym charakteryzować jej na poranioną ani używać sztucznej krwi. Skarciłam szybko ogiera i weszłam do niego. Nie wydawał się być tym zachwycony, najwyraźniej miał zły dzień. Pokręciłam głową i pogłaskałam go po szyi, drapiąc go w jego ulubionym miejscu. Przymknął oczy z zadowoleniem. Uśmiechnęłam się usatysfakcjonowana i wyszłam z boksu konia. Później do niego wrócę. Przywołałam Axela do siebie i skierowałam nas do lasu. Dałam mu  wolność, przez chwilę biegał, ale po niedługim czasie wrócił do mnie, oczekując zadań do wykonania. Westchnęłam rozbawiona i kazałam mu zostać, podczas gdy poszłam schować mu gdzieś w krzaki piłkę. Wydałam mu komendę "szukaj". Pies z radością zanurzył nochal w mokrej trawie, szukając "zguby".  Pochwaliłam go entuzjastycznie, kiedy przyniósł mi  przedmiot.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Na spacerze zeszły się nam ze trzy godziny. Poćwiczyliśmy dużo, Axel  wyglądał na zadowolonego i, co najważniejsze, zmęczonego. Odstawiłam psa do domu, dałam mu jeść i wyszłam do stajni w celu przejażdżki na Amorze. Wyprowadziłam konia z boksu, uwiązałam go przy jego mieszkanku i chwyciłam plastikowe zgrzebło. Zaczęłam przejeżdżać szczotką po koniu, oczyszczając go ze sklejek. Kiedy przeciągnęłam zgrzebłem pod jego brzuchem, wykonał ostrzegawczy zamach tylną nogą.
- Ej! - skarciłam go, kontynuując czyszczenie tego brudasa.
Po pół godzinie był już na tyle czysty, że mogłam zacząć go siodłać. Wzięłam do rąk czaprak  z zestawu, który kiedyś kupiłam właśnie z myślą o Halloween. Czaprak wykonany był z czarnego materiału, na którym widniały pomarańczowe dynie. Oprócz tego do zestawu należały nauszniki, podkładka i ochraniacze na przody i tyły. Do tego posiadałam czarną derkę ze wzorem szkieletu konia.
 Założyłam ogierowi ochraniacze, na których widniały maleńkie dynie i kości, po czym zarzuciłam nowy czaprak na grzbiet konia, to samo zrobiłam z podkładką. Założyłam czarne siodło i podciągnęłam je do góry, aby zaraz potem łagodnie naprowadzić je w miejsce, gdzie powinno leżeć. Kiedy chwyciłam popręg, Amor skulił uszy i spiął mięśnie. Przewróciłam oczami i zapięłam popręg na drugą dziurkę. Podczas zakładania ogłowia zrobił typową żyrafę. Klepnęłam go po szyi, na co obraził się, ale podał mi łeb. Szybko pozapinałam wszelkie paseczki i wyprowadziłam Amora ze stajni, zakładając po drodze kask. Przed stajnią dopięłam popręg i włożyłam stopę w strzemię, po czym   kilka razy "podskoczyłam", aby wybić się i usiąść w siodle. Poprawiłam strzemiona, usadowiłam się, skróciłam nieco wodze i ścisnęłam lekko boki konia łydkami, na co ten ruszył niespokojnym stępem. Rozglądał się na boki, najwyraźniej przygotowania do Halloween nieco go stresowały. Pogłaskałam go uspokajająco po szyi i wjechałam na plac, po czym zamknęłam za sobą wejście. Było na szczęście pusto - miałam dużo miejsca, ponadto nie musiałam się stresować obecnością obcych osób, a co najważniejsze Amor nie musiał. Wjechałam na ścianę i dopięłam popręg, na razie dałam koniowi długie wodze. Niestety pożałowałam tego, kiedy gdzieś niedaleko któryś z uczniów postanowił zrobić komuś kawał za pomocą zapewne całej paczki strzelających diabełków. W rezultacie przez prawdopodobnie cały teren Akademii przeszło się echo strzelenia tych zabaweczek dla dzieci. Amor w jednej chwili strzelił z zadu i zarzucił głową, po czym ruszył do przodu galopem. Odchyliłam się do tyłu i ściągnęłam wodze, automatycznie nakierowując ogiera na koło. Po parunastu metrach uspokoił się trochę; przeszedł do niespokojnego, nierównego kłusa.
- Hooo, szszszsz... - zwolniłam go.
Koń przeszedł do stępa. Poklepałam go po szyi z ulgą, jednocześnie myśląc, jak wielkimi kretynami są osoby bawiące się diabełkami na terenie Akademii.
Po dziesięciu minutach stępa postanowiłam przejść do kłusa. Cmoknęłam cichutko i przycisnęłam łydki do boków koni. Ten ruszył żywym kłusem, nie tego oczekiwałam. Przytrzymałam go trochę, dopóki nie uzyskałam odpowiedniego tempa. Pogłaskałam Amora po szyi i wsiadłam w siodło, dopasowując się do ruchu konia. Uśmiechnęłam się, widząc jak na niecałą minutę naprawdę skupił się na pracy i rozluźnił mięśnie, ruchy jego ciała stały się płynniejsze. Moje dziecko dorasta ~ pomyślałam z dumą i przycisnęłam łydki do jego boków. Nie uzyskałam jednak efektu, jakiego oczekiwałam - Amor wybudził się i znów zmienił w rozbrykanego, wrednego nieco dzieciaka. Wywalił z zadu i przeszedł do galopu. Pokręciłam głową i zwolniłam do kłusa, po czym spróbowałam ponownie. I ponownie. Po kilku próbach dodanie się udało, wystarczyło mi kilkanaście kroków i zwolniłam do stępa, chwaląc Miśka z zadowoleniem.
Po pół godzinie rozgrzewek na drągach, przejściach, dodaniach (te wciąż nie wychodziły za dobrze) przeszłam na parę minut do stępa, planując sobie już galopy. Amor najwyraźniej się niecierpliwił, przechodził co chwilę do kłusa i kręcił się. W końcu zakłusowałam i przesunęłam zewnętrzną łydkę za popręg, wewnętrzną zaś zostawiłam na popręgu. Amor wystrzelił do przodu, chcąc wyzbyć się energii, która zapewne go rozpierała. Skróciłam wodze, musiałam trochę powalczyć, zanim łaskawie zwolnił. Po paru minutach dość spokojnego  tempa (z niezapowiadanymi wyjątkami) postanowiłam dodać. Pochyliłam się w półsiadzie i cmoknęłam. Koń wystrzelił do przodu, trochę go wstrzymałam, bo jednak nie o takie aż dodanie chodziło. Niezadowolony pięciolatek wywalił z zadu, wyrażając tym swoje jakże wielkie obrażenie.
- Ej! - skarciłam go.
W końcu, po paru minutach przepychanek, zwolnień i niespodziewanych dodań, udało nam się uzyskać równomierne tempo. Zadowolona pogłaskałam go po szyi i galopowałam dalej, napawając się kontaktem z moim małym, nieporadnym dzieckiem. Po jakimś czasie zwolniłam i postanowiłam najechać na pięćdziesięcio - centymetrową kopertę. Po przerwie skakaliśmy już razem nawet wyższe przeszkody. Skierowałam konia na środek koperty, starając się utrzymać dobre tempo, co było dość trudne, zważywszy na to, że Amor usiłował wyrwać się i w pięciu foulach najlepiej przejechać cały plac, a następnie wrócić w podskokach do stajni. Mimo to starałam się, bo wiedziałam, że on naprawdę może. Niestety przeliczyłam się trochę i odliczając foule pozostałe do przeszkody, nie uwzględniłam humorków konia. Z pięciu pozostałych fouli nagle zrobiły się dwie, a Amor wybił się dużo za wcześnie, co sprawiło, że straciłam równowagę, ale na szczęście nie spadłam. Po przeszkodzie ogarnęłam dupę rumaka i najechałam ponownie, tym razem wyszło dobrze. Poskakaliśmy trochę, rozkłusowaliśmy i rozstępowaliśmy się, po czym zaczęliśmy wracać do stajni. Przygotowania wciąż trwały w najlepsze. Na wszelki wypadek trzymałam krótko wodze.
- Dzień dobry, Triss. - dobiegł do mnie głos pani Peek.
- Dzień dobry... - zsiadłam szybko z Amora, aby stanąć obok dyrektorki.
- Jak widzisz, przygotowania do dzisiejszych zabaw trwają w najlepsze. - uśmiechnęła się kobieta. - Wiesz, jaki jest plan?
Pokręciłam głową zgodnie z prawdą, bo chociaż kojarzyłam, że o dziewiątej zaczynają się gonitwy, to w sumie nic poza tym.
- O dziewiątej zaczynają się podchody, jesteś w grupie uciekającej. Kończą się o dwudziestej trzeciej, do piętnastu minut do północy jest przerwa. Dwadzieścia po północy zaczyna się dyskoteka z pokazami - spojrzała na mnie - która kończy się o czwartej dwadzieścia. Później pokaz strojów, no i zakończenie zabawy.
Kiwnęłam głową, układając sobie wszystkie informacje, i pogładziłam Amora po szyi.
- Rzecz w tym - ciągnęła dyrektorka - że mało osób zgłosiło się do występów przed dyskoteką. Słyszałam, że grasz na skrzypach... na skrzypcach, tak? - upewniła się - I pomyślałam, żebyś coś przygotowała. I zagrała, rzecz jasna. Jeśli to nie będzie problem, byłabym ci bardzo wdzięczna. - uśmiechnęła się ciepło, a mnie oblał zimny pot. Gra przed całą Akademią...?
- J-jasne, mogę zagrać... - wymamrotałam, bawiąc się grzywą konia i uśmiechając nerwowo.
- Świetnie! - rozpromieniła się kobieta, mimowolnie uśmiechnęłam się szerzej. - W takim razie już nie przeszkadzam i do zobaczenia na podchodach! - odeszła, a ja odetchnęłam i oparłam głowę o szyję Amora, który przyglądał mi się ze spokojem.
- Oj Amor, żebym ja tylko dała radę... - westchnęłam i ruszyłam w kierunku stajni.
~~~~~~~~~~~~~~~~~
Od razu gdy znalazłam się w pokoju, poszłam się przebrać i wyjęłam skrzypce z futerału. Uśmiechnęłam się na ich widok i przesunęłam palcem po pudle rezonansowym. Wyjęłam czarny instument z równie ciemnego futerału i sprawdziłam, jak bardzo są rozstrojone. Nie było aż tak źle - po parunastu minutach uporałam się ze wszystkimi strunami. Wyjęłam smyczek i naciągnęłam go odpowiednio, po czym przymocowałan do skrzypiec żeberko - bez niego ani rusz. Ułożyłam instument na ramieniu i przecignęłam smyczkiem po pustych strunach, napawając się ich dźwięcznym, czystym brzmieniem. Przez piętnaście minut ćwiczyłam sobie różne ułożenia palców, tempo ruszania smyczkiem i ogólnie rozgrzewałam się. Zastanawiałam się, jaką piosenkę zagrać, kiedy do głowy wpadła mi melodia. Odłożyłam na chwilę instrument i wsłuchiwałam się w rytm grający mi w pamięci; w końcu mnie olśniło. Boulevard od broken dreams. Włączyłam tą piosenkę i zatraciłam się w jej brzmieniu. Przypomniało mi się, że kiedyś uczyłam się ją grać, co jeszcze bardziej mnie ucieszyło.
Teraz wystarczyło przypomnieć sobie nuty, ewentualnie po prostu grać ze słuchu. Pamiętałam pierwsze pół minuty, później przyszło mi wymyślać ze słuchu. Zaczęłam grać, na początku szło mi dość opornie, gubiłam się w ruchach i zahaczałam o dwie struny na raz, z czasem jednak moje ruchy stały się płynniejsze, melodia składniejsza, a całość brzmiała naprawdę pięknie.
Po niecałych dwóch godzinach grania czułam się teoretycznie przygotowana, teoretycznie, bo pozostaje najgorsze - sam występ. Na samą myśl chciałam przełożyć to jak najdalej, była już jednak dwudziesta... dwudziesta?!
Szybko przebrałam się i pobiegłam do stajni, żeby zdążyć ogarnąć Amora. Zajęło mi to mniej więcej 45 minut, łącznie z siodłaniem. Na szczęście nie miałam problemów "technicznych", a Amor w całym zestawie wyglądał pięknie. Wyprowadziłam go przed stajnię idealnie na czas. Pani Peek wygłosiła przemowę i ogłosiła wsiąście na konie. Obie grupy wsiadły i rozległ się sygnał do startu. Amor wyrywał się do galopu, przytrzymywałam go jednak, bo cała grupa jeszcze kłusowała. Po jakimś czasie zagalopowaliśmy. W pełnym galopie minęła nas osoba ze świecącym kaskiem, na co mój koń wystrzelił do przodu, wywalając raz po raz z zadu.
- Trzymaj się! - krzyknął ktoś.
Chwyciłam mocniej wodze i ściągnęłam je, starając się nie wypaść z siodła. Nogi wyleciały mi ze strzemion, jednocześnie Amor po trochu zwalniał. W końcu zatrzymał się, a ja pochwaliłam go za stanięcie i wzięłam kilka głębokich oddechów. Podejrzewałam, że grupa już i tak się rozdzieliła, pojechałam więc w stronę zagajnika, podziwiając księżyc i gwiazdy. Jak się okazało, była to dobra kryjówka - dopiero po godzinir znalazła mnie jakaś dziewczyna. Potulnie udałam się z nią do Akademii, gdzie czekała na nas pani Peek. Ogłosiła przerwę i dała znak na rozejście się. Odłożyłam Amora do stajni i popędziłam się ogarnąć.
W pokoju nałożyłam ciemne cienie na powieki i ubrałam się na czarno z czerwonymi dodatkami. Przećwiczyłam sobie Boulevard  of broken dreams  i dostroiłam skrzypce, po czym z duszą na ramieniu i futerałem ze skrzypcami w ręku poszłam na dyskotekę. Mieściła się ona w budynku głównej Akademii, gdyż to tam było zwyczajnie najwięcej miejsca. Gdy przyszłam, ludzie dopiero się zbierali. Po paru minutach sala była pełna, jedyne miejsce, gdzie nie było ludzi, to była jakby scena zrobiona ze zwykłego podwyższenia. Stanęłam blisko niego, aby nie musieć przepychać się przez te dzikie tłumy. Pani Peek wygłosiła krótką przemowę, po czym na scenę wszedł jakiś chłopak. Śpiewał jakąś piosenkę, której nie kojarzyłam, ale musiałam przyznać, że chłopak ma głos. Stres zżerał mnie od środka, mimo to starałam się wsłuchiwać w muzykę. Po chłopaku weszła dziewczyna, która zaśpiewała kolejną piosenkę, której nie znałam. Potem jednak zdziwiłam się - do mikrofonu podeszła Viktoria.
Carry on my wayward son
There'll be peace when you are done
Lay your weary head to rest 
Don't you cry no more...
Śpiewała pięknie, a refren tej tak dobrze znanej mi piosenki powoli uspokoił mój oddech. Przymknęłam oczy, wsłuchując się w słowa piosenki. Z transu wybudziła mnie mijająca mnie Viktoria, mówiąc cicho "Teraz twoja kolej". Spojrzałam z paniką na scenę, a ona uśmiechnęła się.
Weszłam na podest na drżących nogach i wyjęłam skrzypce z futerału, to samo zrobiłam ze smyczkiem. Stanęłam przed wyczekującym tłumem, zacisnęłam oczy. "Carry on my wayward son..."
Przejechałam smyczkiem po strunie, rozpoczynając piosenkę. I z każdą chwilą było lepiej, z każdą sekundą bardziej wtapiałam się w piosenkę, którą grałam. Smyczek był przedłużeniem mojej ręki, a skrzypce odzwierciedleniem duszy. Nie dbałam już, ile osób patrzyło mi na ręce - była tylko muzyka. Dźwięki, które tak bardzo kochałam.
Nim się obejrzałam, piosenka dobiegła końca, a ja znowu stałam na scenie. Podziękowałam i szybko zeszłam z niej, wtapiając się w tłum. Nie miałam zamiaru siedzieć na dyskotece, i tak przytulałabym tylko ściany. Udałam się więc do mojego pokoju, wchłaniając do płuc świeże, nocne powietrze. Ten dzień był dobry ~ pomyślałam zasypiając.
---------
Zespułam końcówkę :/

2406 słów  ♡

Event Halloween'owy - zgłoszenia.

Uwaga! Zdarzyło się, że dotarły na razie tylko dwa opowiadania, w dodatku od tej samej osoby, lecz od dwóch postaci, czas na nadesłanie opowiadań macie do godziny 6.30 dnia. 1.11.2017. Data ogłoszenia wyników pozostaje taka sama.




Pozdrawiam,
Administratorka.

od Viktorii - Halloween

Robiłam dzisiaj wszystko na ostatnią chwilę, nie miałam bladego pomysłu co zrobić z Tene, North i Dią. W panice przeszukiwałam wszystkie szuflady, szukając ostatnich pięciu tubek z białą farbą do malowania na ciele. Wreszcie udało mi się wygrzebać to co potrzebne z czeluści szafy. Rzuciłam to na łóżko, Tenebris poderwała się i otworzyła pysk, wywalając jęzor. Znalazłam przebranie dla siebie, no... przebraniem tego nie nazwę ale cokolwiek to będzie. Podpięłam nóż do pasa i wynalazłam pędzle. Na telefonie były zdjęcia, które będą mi potrzebne do pomalowania tamtej dwójki. Dia będzie musiała ucieszyć się z pentagramu na zadzie i indiańskich znaczkach. 
- Hop! - poklepałam biurko, poprawiając turban na włosach. Z miętowego musiały zmienić kolor na czarno-pomarańczowe ombre. Czarna psinka wskoczyła na stół, zrzucając jedną tubkę z farbą.
- Siad. - rozkazałam, Tenebris szybko wykonała polecenie. Wyobraziłam sobie, jak to wszystko ma wyglądać i zaczęłam od jej pyska. Po dobrych dwudziestu minutach skończyłam jej głowę, teraz zajęłam się kręgosłupem i żebrami. Minęła godzina, gdy moje dzieło było ukończone. Byłam nawet dumna z tego co zrobiłam, uśmiechnęłam się do siebie i założyłam jej obrożę z "ćwiekami". Otworzyłam drzwi i poklepałam się po udzie, psina skoczyła do mnie i pomerdała z radością ogonem. Mijałam wielu uczniów, niektórzy mieli już zrobione charakteryzacje a inni dopiero zaczynali ogarniać, że coś takiego jak Halloween istnieje. Zatrzaskując drzwi, wpadła na mnie jakaś młodsza dziewczyna.
- Uważaj jak chodzisz. - warknęłam, spojrzała na mnie speszona i cicho przeprosiła. Odprowadziłam ją wzrokiem i wyszłam z budynku. Uśmiechnęłam się do siebie i poszłam do stajni, gdzie przywitało mnie radosne rżenie moich dwóch klaczy. Pogłaskałam North delikatnie po chrapach i weszłam do siodlarni, szukając odpowiedniego zestawu. Znalazłam odpowiedni, idealnie pasujący do dzisiejszego nastroju całej akademii. Szczotki były już przy boksie, więc o to się nie martwiłam. Zwolniłam Tene z komendy, niech psina sobie pobiega jak chce.  Wyjęłam zgrzebło ze skrzynki i weszłam do boksu, klacz skuliła delikatnie uszy ale nie zrobiła nic więcej. Napawałam się każdym ruchem dłoni, dotknięcia jej sierści. Pamiętałam, jak pierwszy raz na nią wsiadłam i nie umiałam zrobić zwykłej półparady. Uśmiechnęłam się i przeszłam za jej zadem, w celu wyczyszczenia drugiej strony, która niestety była jednym wielkim sklejonym błotem. Westchnęłam i zaczęłam to wszystko zeskrobywać zgrzebłem, poprawiłam ją jeszcze raz miękką szczotką i zaczęłam siodłać. Zaczęłam od owijek, bo szły najszybciej. Potem zarzuciłam jej czaprak i podkładkę, podciągając je trochę do przodu. Założyłam prędko siodło i sięgnęłam pod jej brzuchem po popręg, spięła mięśnie i skuliła uszy. Podpięłam go szybko na drugą dziurkę i odpuściłam. Spojrzała na mnie z wyrzutem, ogłowie założyłam w miarę szybko, jak na jej zły humor. Zostały mi jeszcze jakieś 4 godziny do rozpoczęcia zabaw Halloween'owych, więc pozwoliłam sobie na szybki wyjazd na tor crossowy. Wpisałam się do zeszytu i wsiadłam ze schodków na klacz. Tenebris krzątała się koło nas, ruszyłam stępem w stronę startu a zarazem mety. North drobiła w miejscu, czekając na sygnał do galopu. Ściągnęłam wodze ale po chwili poluźniłam je i pozwoliłam jej ruszyć galopem, po parunastu metrach szaleńczego tempa opanowałam ją i nakierowałam w stronę pierwszej przeszkody, jaką była hydra. North wybiła się idealnie przed nią i lekko wylądowała po drugiej stronię, poklepałam ją po szyi i skręciłam w stronę stołu, klacz nastawiła uszu i zaczęła się wyrywać. Nie pozwoliłam jej na to, pomimo szczerej chęci na dziki galop. Zostały nam jakieś 4 metry do kolejnej przeszkody, przeszłam do półsiadu i pochyliłam się, oddając wodze gdy klacz wybijała się nad ziemię. Skoczyłyśmy jeszcze dwie przeszkody i zwolniłam ją do kłusa a potem do stępa. Wracałam powoli do stajni, rozglądając się i podziwiając dekoracje. Na bramie znajdowały się duszki, przy niej były wycięte dynie, z końską tematyką. Minęłam naszą dyrektorkę, która nawet nie zwróciła uwagi na moje przywitanie. Wjechałam na rozprężalnie, chcąc dać jej odpocząć. Tenebris dobiegła do mnie z wywalonym jęzorem i radością w oczach. Po 30 minutach robienia ćwiczeń w najwolniejszym chodzie, wreszcie zdecydowałam się zsiąść i zabrać za ogarniecie jej. Rozsiodłałam klacz i przetarłam słomą, zajmując jedno z pierwszych stanowisk. Wygrzebałam w kieszeni farby i zaczęłam swoje "dzieło", coraz więcej uczniów przybywało do stajni. Minęły mnie dwie nowe osoby, blondyna która wyglądała na lekko zagubioną i chłopak, który miał ciekawą charakteryzację. Przyjrzałam się chwilę jego pupilowi i zachowaniu chłopaka. Był stanowczy i nie pozwalał bułankowi na gryzienie. Blondyna miała konia z niespotykaną tu odmianą na pysku. Patrzyłam na jej zwierzaka z uśmiechem, dziewczyna dała mu marchewkę i zaczęła go czyścić. Wróciłam do swojego zajęcia, North patrzyła na mnie z irytacją. Dobrą chwilę zajęło mi dokończenie całego malunku, ale efekt bardzo mi się podobał. klik Ponownie osiodłałam klacz, tym razem już na dłuższy czas. Dostałam kartkę z dokładnym wypisem co będzie się działo.

Viktoria Embress.
Plan Halloween.
1. Podchody - gr. uciekający (21-23)
2. Przerwa - 23.30 - 00.15
3. Dyskoteka, rozpoczęta krótkim pokazem - 00.20 - 4.20
4. Pokaz strojów 4.45 - 5.40
5. Wyniki, zakończenie zabawy - 6 - 6.20


Schowałam to do kieszeni i skończyłam siodłanie klaczy, dochodziła godzina rozpoczęcia zabaw. Wsiadłam szybko na North i podjechałam do mojej grupy, Pani Peek ogłosiła kilka pierdół i rozpoczęła podchody. Ruszyliśmy kłusem, prawie równocześnie zagalopowaliśmy za zakrętem. Dopiero teraz zaczęliśmy się rozdzielać, zdecydowałam się zajechać do jeziora, mało kto tam będzie szukać a można też porobić dużo ładnych rzeczy. Zwolniłam klacz do stój gdy dojechałyśmy do celu. Napawałam się ciszą i wpatrywałam w odbicie księżyca  na tafli jeziora. Brak jakichkolwiek dźwięków był niepokojący, zwłaszcza że North przez cały czas wyglądała na spiętą. Minuty ciągnęły się w nieskończoność, gwałtownie obróciłam się w momencie gdy usłyszałam za sobą kroki. Jedną rękę skierowałam w stronę noża a drugą chwyciłam mocniej wodze. Co dziwne, nikogo za sobą nie zauważyłam. Spojrzałam na podłożę, za to tam coś było. W oczy rzuciły mi się ślady gołych stóp, odwróciłam wzrok i skupiłam się na utrzymaniu North w ruchu, w razie zauważenia przez szukających. Znalazł mnie jeden ze starszych uczniów, grzecznie wróciłam z nim do akademii i zapisałam sobie kto mnie "złapał". Zostało jeszcze piętnaście minut do zakończenia tej zabawy, jednak koniec nadszedł szybciej - wszyscy zostali znalezieni. Pani Peek ogłosiła wygraną szukających, przyjęliśmy to ze spokojem chociaż nie obyło się bez bluźnierstw. Stępowałam z North w czasie przerwy i dałam jej też chwilę odpoczynku beze mnie na grzbiecie. Chodziłam z nią w ręce i głaskałam po chrapach.
- Rozsiodłajcie konie! - usłyszeliśmy komunikat dyrektorki. - później wsiądziecie na oklep! - zadeklarowała, zaprowadziłam North do boksu i rozsiodłałam ją, szkielet narysowany na jej ciele trochę się zmył, po odniesieniu sprzętu poprawiłam go i dodałam trochę fluorescencyjnej farby. Klacz z ochotą zaczęła jeść swoją spóźnioną kolację. Przeszliśmy w miejsce gdzie miała odbyć się dyskoteka. Na jednej z ujeżdżalni dosiadali koni stajenni, wszystkie wierzchowce były jasnej maści,  najbardziej jednak zdziwiła nas nasza dyrektorka, dosiadającą swojej własnej podopiecznej - All Hands Up, zwanej przez nas Świruską lub Allie. Klacz była mistrzynią w stanowej potędze skoków, a Pani Peek jeszcze niedawno startowała w zawodach. Teraz musiała przestać, ze względu na niegroźny wypadek, ale pokazy dla uczniów zawsze organizowała. Z głośników wydobyła się dobrze znana nam piosenka, puszczana co roku na każdych takich imprezach. Dyrektorka ruszyła kłusem wokoło, pokazując Świrusce przeszkody, klacz wyrywała się do przeszkody, wreszcie kobieta lekko przesunęła zewnętrzną łydkę za popręg, wewnętrzną zaś pozostawiła na popręgu. All Hands Up wystrzeliła galopem do przodu, dyrka najechała na pierwszą w kolejności przeszkodę, robiąc dodanie dwie foule przed stacjonatą. Allie Wystrzeliła do góry, robiąc zapas i odwracając głowę w stronę kolejnej przeszkody. Peek wróciła do pełnego siadu i dojeżdżała do kolejnej, tym razem do oksera. Prezentowały się razem lepiej niż większość z nas, wyglądało na to że obie są ze sobą bardzo związane. All Hands Up wystrzeliła w górę trochę za wcześnie, ledwo przeskakując nad przeszkodą ale nie robiąc zrzutki. Peek skoczyła jeszcze kilka razy i zakończyła pokaz, oklaski rozbrzmiewały dobre kilka minut. Allie cofnęła się, lekko zestresowana. Ucichliśmy na gest kobiety, miejsce na wyjazd z ujeżdżalni zostało zrobione natychmiastowo. Gdy tylko stukot kopyt rozbrzmiał na placu, włączona została muzyka.  Shut up and dance with me! Zauważyłam, że mój chłopak  podpiera ścianę, podeszłam do niego w podskokach i zaśpiewałam właśnie tamten fragment znanej piosenki.  Podniósł wzrok i uśmiechnął się. Pociągnęłam go za rękę i wyciągnęłam na parkiet. Zdążyliśmy zatańczyć coś żywszego, zaraz potem puszczona została wolna muzyka. Rush chwycił mnie w talii i przyciągnął do siebie, uśmiechnęłam się niepewnie do siebie.
- Gorzko! Gorzko! - darli się uczniowie zebrani wokół nas, nie umiałam powstrzymać śmiechu. Przyciągnęłam chłopaka do siebie i wpiłam się w jego usta, chłopak szybko odwzajemnił pocałunek. Wokół nas rozbrzmiały oklaski, kilka dziewczyn zapiszczało. Triss grała na skrzypcach, znaną mi piosenkę Boulevard of Broken Dreams. Wsłuchiwałam się w melodię z uśmiechem.
- Kocham Cię. - szepnęłam, wtulając się w chłopaka.  Przetańczyliśmy wspólnie większość potańcówki. Dyrektorka kazała nam wsiąść na konie, Ru był w drugiej grupie, więc musieliśmy się rozłączyć. Założyłam North ogłowie i wsiadłam na nią z ziemi, nie przykładając się zbytnio. Podjechałam do placu i czekałam aż ustawi się reszta. Za ten czas mogłam podziwiać wschód słońca, o tej godzinie wszystko dopiero budziło się do życia, ptaki zaczynały ćwierkać a cały plac skąpany był w różach, czerwieniach i fioletach. Uśmiechnęłam się do siebie, wiedziałam że pewnie nie wygram, bo to był najbardziej tandetny konkurs. Wygrali jacyś starsi chłopacy i jedna dziewczyna z młodszej klasy, musiałam przyznać że kostiumy były zajebiste. Zawróciłam klacz w stronę lasu, zastanawiając się nad wyjazdem w teren, ale zrezygnowałam. Biała suknia zniknęła za drzewem, nie pojawiając się więcej. Zawiał chłodny wiatr, na moim ciele pojawiły się ciarki.




-----
Soł, drugie opowiadanie na Halloween >.<

czwartek, 26 października 2017

od Viktorii cd. Ricka

Chłopak oznajmił że będzie mi towarzyszył. Otworzyłam usta i przyglądałam mu się przez chwilę, spoglądając na niego jak na debila. Zamknęłam je szybko i oblizałam zaschnięte wargi.
- Nie ma mowy, nie zgadzam się. - wyparowałam, w głębi duszy czując, że jednak chciałabym by chłopak mi towarzyszył. Trochę się bałam chodzić tu samej.
- Super, tyle że to nie było pytanie. - stwierdził a ja z nerwowym uśmiechem zgodziłam się. Wzruszyłam ramionami i schowałam ręce do kieszeni, Rick spojrzał na rękę owiniętą bandaną.
- Nie każesz mi natychmiast wracać do akademii by to opatrzyć? - wyjęłam rękę z kieszeni, uśmiechając się sarkastycznie.
- A gdybym ci kazał, to wróciłabyś? - uniósł brew  w oczekiwaniu na odpowiedź. Była oczywista.
- Nie...
- Więc widzisz. - ponownie wzruszył ramionami, nie mogłam powstrzymać nagłego ataku śmiechu. Nasza konwersacja trwała jeszcze chwilę, lecz znowu zapanowała cisza. Cmoknęłam delikatnie  na owczarka, suka przybiegła szybko, tym razem delikatniej mnie polizała. Wyszliśmy z sali operacyjnej, przez kolejne dwie godziny zwiedzaliśmy wszystkie pokoje, nie omijając kostnicy i izolatek. Pokoje były w opłakanym stanie, najbardziej jednak dotknęła mnie sala dla dzieci, gdzie walały się zabawki a ze ścian odchodził tynk z postaciami z bajek. Zluzowałam Tenebris smycz  i pozwoliłam jej wszystko powąchać. Wyszłam z salki i skierowałam się w lewo, oglądając się za siebie. Chłopak szedł za mną, rozglądając się wokoło. W drzwiach stał wózek, odwróciłam wzrok i zeszłam po schodach. Pchnęłam drzwi do izolatki dla psychicznie chorych, gdzie był kaftan i krzesło. Rick założył go, uśmiechając się psychicznie. Gdybym nie wiedziała że jest tu ze mną, dawno już bym spanikowała. Zaczęłam się śmiać, widząc jak wygląda w tym wszystkim Rick. Postanowiłam wyjść, informując go o tym, że Tene musi coś zjeść. Chłopak zaklął wściekle, roześmiałam się i wyszłam. Nasz dialog trwał dobrą chwilę, wreszcie zdecydowałam się go wypuścić. Wstał i zaczął rozcierać swoje nadgarstki, uśmiechnęłam się i zaproponowałam powrót. Przystał na moją propozycję i już po chwili byliśmy przy oknie, przez które weszłam. Puściłam Tene pierwszą, potem Ricka a sama jeszcze stanęłam i przyjrzałam się temu wszystkiemu, podziwiając ogrom tego miejsca. Westchnęłam cicho i zeskoczyłam, przygryzając wargi, czując jak szkło w mojej dłoni się przesuwa. Smycz Tenebris zwisała swobodnie przy moich spodniach a czarna kulka futra biegała radośnie, na delikatny gest mojej dłoni i cmoknięcie ogarnęła się i podeszła do mnie. Przeczołgałam się po trawie, wstając jakieś dwadzieścia metrów dalej. Rick też wstał, otrzepałam się z kurzu i wrzuciłam nóż niedbale do spodni, czując znajomy ciężar. Uśmiechnęłam się do siebie, widząc jak Tenebris cieszy się z jesiennych liści, opadających z drzew. Chwyciła patyk i przyniosła mi go, spoglądając błagalnie na mnie. Wyjęłam go delikatnie i rzuciłam, klucha ruszyła biegiem, wyrzucając za sobą kupy liści. Gwizdnęłam i przeszłam na ścieżkę. Rick szedł koło mnie, lecz w pewnej odległości. Pozwoliłam Tenebris zabrać patyk do Akademii. Przed nami już widać było bramę i uczniów, którzy przygotowywali się do jazd lub różnych zajęć. Czyli byliśmy tam jakieś pięć godzin, nieźle.
- Poradzę sobie sama. - burknęłam, sięgając po wodę utlenioną. Usiadłam na swoim łóżku i rozwinęłam zakrwawioną bandanę. Zdjęłam bluzę i zagryzłam bluzkę, gdy polewałam płynem ranę. Kilka kropel wody zmieszanej z krwią skapało na podłogę. Syknęłam cicho, gdy rana zaczęła szczypać. Wyciągnęłam delikatnie szkło, powodując ponowny rozlew krwi. Westchnęłam i poprosiłam chłopaka by zabandażował mi dłoń. Z irytacją spoglądałam jak bandaż barwi się na czerwono by po chwili zostać zakrytym przez kolejną warstwę tkaniny. Wreszcie zrobił kokardę i odsunął się na bezpieczną odległość. Wstałam i podeszłam do kuchni.
- Kawy? Herbaty? Piwa? - zapytałam z delikatnym uśmiechem, chciałam się jakoś odwdzięczyć za to że wytrzymał ze mną te pięć godzin, spędzone w szpitalu.


Riczu? To ja napisałam krótkie, nie ty XD

wtorek, 24 października 2017

od Rick'a cd. Viktorii

Dziewczyna bez słowa wyszła z pokoju, chowając ręce do kieszeni. Zacząłem mamrotać przekleństwa pod nosem po czym zamknąłem szybko drzwi. Przebrałem się w jakieś ciemne ciuchy bym był mniej widoczny, ubrałem ukochaną bluzę i już miałem wychodzić kiedy w kieszeni bluzy poczułem coś zimnego. Wyciągnąłem ów przedmiot, którym okazał się pistolet. Chwilę wahałem się czy go wziąć, jednak szybko odłożyłem go na kuchenny blat po czym wyszedłem na długi spacer.
***
Miałem wracać już do akademii, kiedy zza rogu wyskoczyła znajoma mi dziewczyna z czarnym psem. Szybko schowałem się za rogiem i próbowałem przypomnieć sobie skąd mogę ją znać, gdy w końcu jednak przyszło olśnienie i przypomniałem sobie że to zapewne Viktoria, była już daleko więc zacząłem szybko iść za nią. W sumie to nie wiem dlaczego. Może dlatego że nie chciałem mieć wyrzutów sumienia jak ją napadnie jakiś gangster albo pedofil? Nie, no co ja pierdole... Gorszego pojeba ode mnie nie ma, więc...
***
Okey, mnie nazywają pojebańcem, ale czy ja jestem tak chory żeby o trzeciej w nocy przychodzić pod szpital?!? Ja rozumiem że ze pewne Urbex czy coś no ale ludzie?! Choć gdybym ją nastraszył? Nie dobra Rick ogarnij się debilu... Wracaj do akademii, miej to w dupie... Dobra walić to i tak już mam miejsce w piekle, a tam podobno jest super wifi.
Po chwili walczenia jeszcze z monologiem w mojej głowie, zauważyłem że dziewczyna wchodzi do opuszczonego budynku i przeskoczyła przez parapet. Odczekałem parę minut po czym ruszyłem za dziewczyną jednak nie znalazłem jej. W sumie to było bardzo inteligentne czekać około dwudziestu minut aż dziewczyna przeskoczy jeden, głupi parapet a potem dziwić się czemu na mnie nie czekała. Nie no dostanę nagrodę kiedyś za najszybszą reakcję w kraju. Zacząłem jak najciszej i jak najszybciej szukać dziewczyny, po jakimś czasie znalazłem ją, a dokładniej światło latarki więc miałem nadzieję że to latarka Viktorii. Uchyliłem lekko drzwi by sprawdzić czy to rzeczywiście ona jednak przedmiot odpowiedział głośnym skrzypnięciem na co zareagowałem paroma krokami w tył.
-Ktoś tam jest? - usłyszałem delikatnie drżący głos.
-Nie. To duchy. - powiedziałem sarkastycznym tonem.
-Rick?!- usłyszałem oburzoną Viktorię. Nie powiedziałem nic tylko podszedłem bliżej drzwi po czym wszedłem do pomieszczenia.
-Duchy, już ci mówiłem.- uśmiechnąłem się i modliłem się bym nie wybuchnąć śmiechem. -Co tu robisz sama i machasz tym nożem? Wiesz jak trudno było cię znaleźć w tym dziadostwie?!
-Imprezę odwalam.- warknęła opuszczając nóż. -Chciałam się przejść i obejść cały szpital- odparła, już na szczęście łagodniej bo przez chwilę myślałem że mnie tutaj, teraz tym nożem zajebie a testamentu nie napisałem.
-Więc...- zacząłem, jednak dłuższą chwilę zastanawiałem się co powiedzieć. -A więc będę ci towarzyszył- kąciki moich ust szybko powędrowały w górę.
-Nie ma mowy, nie zgadzam się- odpowiedziała marszcząc brwi jednak po jej głosie mogłem wywnioskować że lepiej by było gdybym jej towarzyszył.
-Super, tyle że to nie było pytanie- uśmiechnąłem się jeszcze szerzej.
-No okey- wzruszyła ramionami i schowała rękę do kieszeni. Nim jednak schowała dłoń do kieszeni zdążyłem zauważyć bandanę, jeszcze dłuższą chwilę patrzyłem na jej rękę w kieszeni. Viktoria zauważyła mój wzrok i spojrzała na mnie wyczekująco.
-No co?- wzruszyłem ramionami. Widać było że dziewczynę rozbawiła moja 'inteligentna' reakcja jednak powstrzymała śmiech.
-Nie każesz mi natychmiast wracać do akademii by to opatrzyć?- wyjęła rękę z kieszeni.
-A gdybym ci kazał, to wróciłabyś?- uniosłem brew chodź znałem odpowiedź.
-Nie...- zaśmiała się.
-Więc widzisz- ponownie wzruszyłem ramionami, co znowu rozśmieszyło dziewczynę.
-Ale jak skończymy zwiedzać to miejsce jak z horroru to błyskawicznie wracamy do akademii i opatruję ci tą rękę zrozumiano?- zmarszczyłem brwi udając poważny wyraz twarzy, jednak nie minęła sekunda a już uśmiechałem się jak poparzony co musiało wyglądać cholernie głupio bo Viktoria znów parsknęła śmiechem.
-Dobra, dobra. Jak chcesz
-To zwiedzamy to wspaniałe miejsce czy czekamy aż przyjdą tu jakieś zombie i nas zjedzą?- uśmiechnąłem się szaleńczo.
-Okey- pokiwała twierdząco głową Viktoria.
***
Chodziliśmy przez jakieś kolejne dwie godziny rozmawiając o różnych rzeczach i zwiedzaliśmy różne pomieszczenia. W tym posranym szpitalu znalazło się nawet coś niby pokój psychiatryczny, w sensie białe ściany i na środku kaftan psychiatryczny. Założyłem go nawet dla zabawy.
-I jak wyglądam?- zrobiłem szaleńczą minę.
-Jak psychopata- dziewczyna pokładała się ze śmiechu.
-Dobra a teraz pomożesz mi to zdjąć- powiedziałem nadal jeszcze się śmiejąc.
-Wiesz, śpieszę się. Tene musi coś zjeść- zaśmiała się i wyszła z pomieszczenia.
-Co kurwa!? Ej wracaj tu do cholery!- wstałem z krzesełka na którym siedziałem, jednak zrobiłem to zbyt szybko i zaliczyłem glebę... i to twarzą. Nie minęła sekunda a nad sobą usłyszałem salwy śmiechu.
-Wygodnie?- usłyszałem głos dziewczyny, uniosłem lekko głowę i zmierzyłem Viktorię wzrokiem.
-Bardzo- westchnąłem leżąc tak bezczynnie na ziemi.
-To nie będę ci przeszkadzać- uśmiechnęła się i znów zniknęła za drzwiami. Nie powiem, ale zostać samemu w kaftanie bezpieczeństwa i to w opuszczonym szpitalu to nie najlepiej...
-Weź mi kurna pomóż!- warknąłem z podłogi.
-No dobrze, ale powiedz "proszę"- uśmiechnęła się triumfalnie.
-Przestań odjebywać jakieś teatrzyki i mi pomóż!
-Tene chyba zgłodniałaś prawda?- odwróciła się do psa i pogłaskała ją po głowie.
-Kurwa Viktoria!- Krzyknąłem próbując się wydostać z tego gówna jednak dziewczyna mocno mnie nim związała.
-Pa Rick!- pomachała mi teatralnie po czym usłyszałem jej kroki na korytarzu.
-Dobra! Niech ci będzie! Proszę!- przewróciłem oczami, jednak po chwili znów ujrzałem twarz dziewczyny.
-No dobra już tak nie dramatyzuj Rick. Krzyczałeś jak jakaś dziewczynka- uśmiechnęła się zwycięsko po czym uwolniła mnie z tego "ubranka"
-Dzięki- mruknąłem pocierając nadgarstki. Serio przez chwilę myślałem że mnie tam zostawi.



Viktoria? Sorki że tak długo i że takie krótkie ale brak weny. Mam nadzieję że ci się spodoba końcówka xDDD

czwartek, 12 października 2017

od Sama cd. Mayi

Some day I'm losing my faith
But I know I'm just living on a prayer
Time keeps slipping away
Yeah, I'll watch you burn down this house that we made

Otworzyłem oczy, wsłuchując się w "Angels could be bad" wyciszyłem budzik i z niechęcią zwlokłem się z łóżka, przecierając dłońmi twarz. Przeszedłem zaspany do kuchni i zaparzyłem kawę, w międzyczasie przebrałem się w jakieś jeansy i czarną bluzkę, zakładając niedbale koszulę,  by ukryć ugryzienia tamtego gnojka. Zabrałem kubek spod ekspresu i usiadłem na krześle, popijając napój bogów z lubością. Gdy na dnie naczynia został tylko osad, włożyłem je do zlewu i poszedłem się ogarnąć do reszty. Założyłem jakieś robocze trampki, w których nieraz jeździłem. Postanowiłem przejść się na wyższe piętra szkoły, wyszedłem z pokoju i skierowałem się do wyjścia. Wychodząc na pole, minąłem jakiegoś chłopaka. Miałem wrażenie że już kiedyś rozmawialiśmy, ale olałem to i przeszedłem przez plac, wchodząc szybko do drugiego budynku. Będąc już w środku, wszedłem do jednej z klas, by zdobyć plan lekcji. Schowałem go do kieszeni i wyszedłem. Włożyłem ręce do kieszeni i skierowałem się w lewo, w stronę schodów prowadzących na kolejne piętro. Zatrzymała mnie blondynka, która podbiegła do mnie z uśmiechem.
- Cześć - powiedziała ze śmiechem w głosie - Czy mógłbyś mi pomóc? Jestem tu nowa i nie za bardzo orientuję się gdzie znajduje się biuro dyrektorki? - zapytała, uśmiechnąłem się i samemu się zastanowiłem, gdzie znajdowało się jej pomieszczenie.
- Jasne, biuro naszej dyrektorki znajduje się na trzecim piętrze, sala dwieście siedem. - odparłem z uśmiechem i wyciągnąłem rękę do dziewczyny. - Jestem Sam. - przedstawiłem się krótko, dziewczyna spojrzała na mnie a potem na moją rękę.
- A ja Maya -odparła i również podała mi rękę. Wydawała się sympatyczną dziewczyną, na pewno nie sprawi jej kłopotu zaaklimatyzowanie się tutaj. -Teraz muszę już iść, do zobaczenia. - pożegnała się i pognała do osoby, która pewnie na nią czekała. Rozeszliśmy się każdy w swoją stronę, ona poszła do dyrektorki a ja obczajałem gdzie mamy salę do chemii. Zapukałem niepewnie i wszedłem, po uzyskaniu odpowiedzi. Siedział tam nieco starszy nauczyciel, pracujący nad czymś. Przedstawiłem się i dopytałem o kilka podstawowych rzeczy,  okazało się że już jutro będzie kartkówka. Podziękowałem mu i wyszedłem, mając dziwne wrażenie że zaraz zadzwoni dzwonek. Zszedłem prędko po schodach, przypominając sobie że miałem ogarnąć bułanka i popracować z nim w terenie. Gdy byłem już na placu, prawie wpadłem na chłopaka, który prowadził psa na smyczy.  Przeprosiłem go i zacząłem oddalać się w stronę stajni.
- Ej, zaczekaj! - krzyknął za mną, odwróciłem się i podszedłem do niego, za bardzo nie wiedząc czego się spodziewać po chłopaku. Uśmiechnął się, widząc że jestem zestresowany. - To ty jesteś ten nowy? - zapytał, potwierdziłem skinieniem głowy. - Gdzie Ci się tak spieszy? Bez paniki, nie ma pożaru. - roześmiał się, zmusiłem się do uśmiechu.
- Swoją drogą, jestem Rick. - przedstawił się chłopak. Czekał na mój ruch.
- Sam. - powiedziałem do niego. - Idziesz może do stajni?  - zapytałem go, siląc się na w miarę ciepły uśmiech. Chłopak oznajmił że odprowadzi psa do pokoju i przyjdzie. Poszedłem do koni szkółkowych, by ogarnąć chociaż kilka z nich. Minęło dziesięć minut, gdy wreszcie Rick przyszedł. Chwycił pręt boksu siwej klaczy i natychmiast się skrzywił, puszczając go. Spojrzałem na jego dłoń, widać było niewielką ranę, która raczej świadczyła  na ugryzienie niż rozcięcie. Nie chciałem dopytywać, to byłoby zbyt nachalne. Rick pokazał mi większość koni szkółkowych. Weszliśmy do siodlarni, brunet wytłumaczył mi co i jak, jeżeli chodzi o karmienie rekreantów. Usłyszeliśmy kroki i zestresowane czytanie tabliczek na boksach. Wyszliśmy z siodlarni, wyjściem prowadzącym na zewnątrz, nie do stajni.. Zobaczyłem Mayę. Teraz mogłem przyjrzeć się jej lepiej, była średniego wzrostu, szczupłą blondynką. Usłyszeliśmy niepewne "hej" ze strony Mayi.
- Cześć. - odparliśmy równocześnie. Spojrzeliśmy po sobie, nie wiedziałem co mam powiedzieć, więc po prostu odwróciłem wzrok na Mayę.
- Ja przepraszam że wam ciągle głowę zawracam, ale nie mogę znaleźć mojego konia Irama... - powiedziała, nieco zmieszana. Nie dziwiłem się jej, bo sam niedawno byłem w takiej sytuacji.
- A patrzyłaś w stajni? - zapytałem blondynki. Spojrzała na mnie jak na idiotę, przecież właśnie z niej wyszliśmy.
- Tak... był tam jakiś Baton... i Iskra... i... - powiedziała, lecz Rick jej przerwał.
- I to są właśnie konie szkółkowe. Twój jest prywatny, więc będzie w stajni dla koni prywatnych. - wytłumaczył jej szybko brunet.
- To tam - powiedziałem i wskazałem palcem na stajnię, której pewnie wcześniej dziewczyna nie zauważyła. Podziękowała nam i poszła w jej stronę. Kusiło mnie, żeby zapytać chłopaka czy wyjedzie ze mną w teren. Nie chciałem jeszcze wyjeżdżać samemu, gdyż nie wiadomo co odwali Noctis'owi,  w dodatku nie znałem jeszcze tak dobrze terenów.
- Chodź. Ogarniemy konie i pojedziemy w teren. - zaproponował, przyjąłem propozycję bez zastanowienia i poszedłem za chłopakiem do stajni, gdzie stały nasze konie. Zabrałem szczotki  i sprzęt bułanka, zakładając niedbale kask. Położyłem go przy boksie, tak samo jak osprzęt. Skrzynkę włożyłem do boksu i wszedłem, ogier od razu skulił uszy po sobie i kłapnął zębami. Zignorowałem to i sięgnąłem po uwiąz, który był już przywiązany do jednego z prętów. Przypiąłem karabińczyk do jego kantara i stanowczo zacząłem przeczesywać jego sierść. Kolistymi ruchami jechałem od szyi do zadu. Noctis irytował się i kopał tylną nogą, przeszedłem pod jego szyją i zrobiłem drugą stronę. Odłożyłem zgrzebło do skrzynki i wyjąłem z niej kopystkę. Poklepałem łopatkę ogiera i przejechałem ręką do jego pęciny, chwytając ją stanowczo i cmokając. Oparł się całym ciężarem na tej nodze, odwzajemniłem mu się podobnie, wreszcie podał nogę. Wyczyściłem pozostałe trzy nogi i mogłem zacząć go siodłać.  Zarzuciłem jego czarny czaprak na grzbiet, sięgnąłem po podkładkę, od razu zabierając też siodło. Założyłem obie rzeczy za jednym razem, przerzuciłem popręg i podpiąłem go na drugą dziurkę. Ogier kłapnął wściekle zębami i zarzucił łbem. Klepnąłem go w łopatkę i założyłem mu ochraniacze na przody. Ogier nie protestował podczas zakładania ochraniaczy, teraz pora na najgorsze - ogłowie. Postarałem się zrobić to jak najszybciej, ale nie obyło się od celowania zębami w moją rękę. Dostał lekkiego pstryczka w chrapy, otrzepał się i postawił uszy. Wyprowadziłem go z boksu i założyłem toczek.
- Maya? Jedziesz z nami? - zapytałem z uśmiechem, dziewczyna skinęła głową i dosiadła swojego konia. Rick już siedział na swoim wierzchowcu, jako jedyny podprowadziłem konia pod schodki i wsiadłem. Ogier cofnął się i spiął mięśnie. Docisnąłem lekko łydkę i zebrałem wodze. Brunet prowadził, zaraz potem jechałem ja, na końcu Maya. Gdy tylko wyjechaliśmy za bramę, Rick przeszedł do kłusa, zrobiliśmy to samo. Noctis szarpnął łbem i zaczął wyrywać się do przodu. Usiadłem pewniej w siodle i wyrównałem mu tempo, ogier chciał galopować. Brunet skręcił w prawo, kierując się na niską, naturalną przeszkodę. Przyspieszył do galopu i kazał nam zaczekać, zatrzymałem Noctis'a i przyglądałem się jak skaczą. Teraz nastąpiła moja kolej. Docisnąłem lekko łydkę, ogier wystrzelił jak z procy. Dzieliło nas jakieś 10 metrów, zwolniłem go do spokojnego galopu i pochyliłem się, gdy wybijał się do góry.  Galopował jeszcze dobrą chwilę, strzelając dzikie barany. Z trudem utrzymałem się w siodle, udało mi się go zwolnić dopiero po paru metrach. Rick i Maya spoglądali na mnie, jakbym był duchem. Zawróciłem ogiera do tamtej dwójki,  uśmiechnąłem się, próbując ich uspokoić. Wreszcie Rick zdecydował się jechać dalej, jechaliśmy spokojnym galopem, koń Mayi najwidoczniej nie spasował Noctis'owi, wystrzelił kopytami do tyłu, dzieliły go centymetry od kopnięcia jej konia w pysk.
- Wszystko ok?! - zapytałem zestresowany, usłyszałem niepewne potwierdzenie dziewczyny, która zwolniła do kłusa i jechała galopem kilka metrów za nami. Zrobiłem to samo, wiedząc że to nie był dobry pomysł.
- Uwaga! Lis przed nami! - krzyknął Rick i zwolnił do stępa, skróciłem wodze i usiadłem w siodło. Ogier przeszedł niechętnie do najniższego chodu, chociaż był cały spięty. Pogłaskałem go lekko po szyi, czując jak pod moją dłonią rysują się jego mięśnie. Lis, widząc trzy masywne zwierzęta idące w jego stronę rzucił się pędem w - niestety - naszą stronę. Konie Ricka i Mayi zatrzymały się spokojne, Noctis drobił w miejscu, gdy lis przebiegł pół metra od bułanka, miarka się przebrała. Strzelił barana na cztery i rzucił się dzikim galopem do przodu.
- Trzymaj się! - usłyszałem za sobą krzyk któregoś z nich, jakbym nie wiedział co mam robić. Zwisałem na szyi ogiera, mając jedną nogę na łęku siodła, a drugą obejmującą brzuch konia. Wodze ściskałem kurczowo, starając się nie pozwolić sobie na puszczenie ich. Noctis skręcił gwałtownie, nie spodziewając się tego, pocałowałem piasek, delikatnie mówiąc. Leżałem na wznak, próbując ogarnąć co tu właśnie zaszło. Tamta dwójka podjechała do mnie, Rick miał poważny wyraz twarzy i szukał wzrokiem mojego konia. Maya wyglądała na zmartwioną.
- Noctis. - szepnąłem do siebie i spróbowałem się podnieść, z marnym skutkiem. Ból, który przeszył mój nadgarstek był porównywalny do złamania. Mogłem jednak ruszać ręką, więc to nie mogło być to. - Japierdole. - zakląłem, bardziej martwiłem się o Noctis'a, niż o siebie. Maya zsiadła z konia i podeszła do mnie, pokręciłem słabo głową i wstałem. Dopadły mnie zawroty głowy i pociemniało mi przed oczami. Oparłem się o drzewo, które akurat było za moimi plecami. Dopiero teraz zaczęło do mnie docierać, co się właśnie odwaliło.
- Nie mógł spierdolić daleko. - powiedziałem słabo do dziewczyny, uśmiechając się lekko. Musiałem mocno w coś przyjebać, albo się naćpać.

--------
Maya? Mówiłam że będę całować piasek :P

Od Mayi cd. Sama, Ricka

Minęło już kilka dni od zdecydowania, że zacznę uczęszczać do "Dressage Academy". Byłam szczęśliwa z tego powodu, ponieważ od dawna chciałam gdzieś wyjechać. Gdy skończyłam pakować ubrania, kosmetyki i tym podobne, walizka była pełna przez co też ciężka. Zostały mi tylko rzeczy moich zwierząt. Wzięłam dużą sportową torbę, po czym zajrzałam do szuflad, w których trzymałam wszystkie akcesoria oraz karmę moich pupili. Zaczęłam od rzeczy Roki'ego, którymi były zabawki, karma, smycz i obroża. Fiszka nie była już taka wymagająca, gdyż miała tylko karmę, laser i szelki. Zakończyłam pakowanie na Nell i Anakinie, którzy posiadali karmę i drobne zabaweczki. Usiadłam na chwilę na łóżku i napiłam się wody z kostkami lodu, obserwując zabawę zwierzaków; Roki biegał za Nell, a Anakin wieszał się na firankach. Po chwili jednak zeskoczył mi na kolana i wyjął z mojej szklanki kostkę lodu, którą zaraz potem zaczął lizać. Uśmiechnęłam się odkładając szklankę, po czym podeszłam do torby dla zwierzaków i z trudem ją zamknęłam, po dołożeniu szczotek dla konia. W końcu jednak byłam spakowana, więc poszłam do rodziców ich o tym powiadomić.
-Już się spakowałam -powiedziałam do mamy krzątającej się po kuchni -Tylko... jak przewieziemy klatki ze zwierzakami?
-Miałam zamiar włożyć je do bagażnika, jednak nie wiem czy to dobry pomysł, ponieważ będziemy jechać dobre kilka godzin -odparła mama i oparła się o blat.
-W takim razie...-powiedziałam w zamyśleniu -Możemy zrobić tak, że ja usiądę z tyłu razem z obiema klatkami. Usiądę po środku, a po lewej i prawej położymy klatki z Anakinem i Nell. Fiszkę wraz z transporterem możesz trzymać na kolanach, a Roki'ego wprowadzimy do bagażnika. Trzeba tylko zdjąć klapę.
-Tak można zrobić -powiedziała mama i uśmiechnęła się chwilowo -ale nie będzie miejsca na walizkę i torbę...
-Torbę można włożyć mi pod nogi, a walizkę do Roki'ego. Raczej nie będzie mu przeszkadzać.
Mama zgodziła się na to i kilkanaście minut potem, wkładaliśmy torby do auta, po czym zabraliśmy się za zwierzęta. Roki chętnie wskoczył do bagażnika, ale Fiszka... ją trudno było zmusić do wejścia do transportera. Za to Anakin i Nell wesoło wskoczyli do klatek. W samochodzie usiadłam na tylnym, środkowym siedzeniu, a rodzice dołożyli mi po bokach klatki. Chwilę potem byliśmy już w drodze. Zachowanie zwierząt było znośne, jednak ewidentnie Fiszka była na nas nieźle wkurzona, ponieważ miauczała całą drogę, a gdy mama próbowała jej coś dać lub pogłaskać ją przez kratki, ta syczała i odwracała głowę udając że nic nie widzi i nie słyszy. Pogłaskałam Anakina i Nell, którzy byli w osobnych klatkach. Jeszcze tydzień temu, mieli wspólną i pewnie ciężko im się przyzwyczaić, jednak obiecałam sobie, że ich klatki będą stały obok siebie w akademii.
Minęły około dwie godziny podróży. Rodzice mówili że została jeszcze godzina, za to zwierzęta odpuściły sobie oglądania widoków przez okno i zasnęły. Cicho nuciłam sobie piosenkę, jednak zrobiłam się śpiąca, więc oparłam głowę o szybę i zasnęłam.

-Za 10 minut będziemy na miejscu! -obudził mnie głos mamy. Szybko usiadłam prosto, wciąż trochę nie ogarniałam tego, co się dzieje, jednak w końcu rzeczywistość się rozjaśniła, a ja zajęłam się Nell, która już się obudziła. Uśmiechnęłam się na myśl o akademii. Z niecierpliwością i podnieceniem rozglądałam się, wypatrując celu naszej wyprawy przez okno. Te z pozoru drobne "10 minut" wydawały się trwać wieczność, w końcu jednak zauważyłam budynek, w którym miałam teraz zamieszkać. Z podziwem patrzyłam na akademię, którą ominęliśmy. Rodzice zaparkowali niedaleko bramy, po czym wysiedli... chyba zapominając o mnie. Mimo to uśmiechnęłam się i popukałam w szybę, uświadamiając że muszą wyjąć klatki, by mnie uwolnić. Mama natychmiast otworzyła drzwi i ze śmiechem przepuściła tatę, który zabrał klatkę z Anakinem. Wysiadłam pospiesznie z samochodu i wyciągnęłam torby, które położyłam na ziemię. Nie mogłam oderwać wzroku od tego miejsca. Jednak tego dnia chciałam już odpocząć po podróży i położyć się na łóżku. Nagle przypomniał mi się mój koń, którego nigdzie nie widziałam. Spojrzałam ze stresem na ojca, który uśmiechnął się i wskazał palcem na chłopaka, idącego z Iramem. Odetchnęłam z ulgą i pobiegłam odebrać konia. Rodzice postanowili że zajmą się Iramem i resztą pupili, a ja mam wziąć tylko Roki'ego, by się załatwił i trochę wyluzował. Złapałam więc smycz i poszłam z psem na trawę. Był spokojny, chodził grzecznie szukając miejsca do załatwienia potrzeby, a przynajmniej tak mi się wydawało. Po chwili węszenia, Roki coś zauważył i wyrwał mi smycz z ręki. Zrobił to tak nagle, że przez chwilę nie wiedziałam co się dzieje. Szybko się ogarnęłam i ruszyłam biegiem za psem, który wolno nie biegał. Zaraz potem znikł mi z oczu, a moje nawoływania ni nie dawały. Po chwili usłyszałam znajome warknięcie, więc pobiegłam w stronę dochodzącego odgłosu i zobaczyłam Roki'ego... i jakiegoś chłopaka, który również wyprowadzał czworonoga. Podbiegłam szybko do nich i spostrzegłam, że z dłoni chłopaka delikatnie spływa krew.
-Jeju, przepraszam za niego -powiedziałam biorąc smycz od chłopaka, który spojrzał na mnie nerwowo.
-To twój pies? -zapytał i skrócił smycz swojego pupila. Zrobiło mi się głupio i przykro że dopiero co przyjechałam, a już coś zrobiłam.
-Tak, to Roki... przepraszam. Zerwał się... najprawdopodobniej przybiegł tu do twojego psa...-powiedziałam cicho i spojrzałam na dłoń chłopaka, a następnie na jego zwierzę -Nic nie zrobił twojemu psu?
-Nie -powiedział oschle i odwrócił wzrok -Następnym razem bardziej uważaj.
-Już się to nie powtórzy...-odparłam i uśmiechnęłam się lekko -Masz pięknego psa. Jak ma na imię?
Chłopak zmierzył mnie wzrokiem, po czym pogładził swojego psa po głowie i odpowiedział -Tajfun. Dzięki. -odparł szybko -Jesteś tu nowa, prawda?
-Tak, właśnie przyjechałam -powiedziałam, a chłopakowi chyba złość trochę minęła -Jestem Maya..., a ty? -spytałam ciepło z uśmiechem.
-Rick -odpowiedział, po czym podaliśmy sobie ręce na gest przywitania.
-Muszę już iść -rzekłam, widząc mamę, która do mnie machała -Jeszcze raz przepraszam za psa.
-Dobra luuz -odpowiedział i machnął ręką, lekko uśmiechając się, co zauważyłam gdy już wracałam do rodziców. Okazało się, że nic nie zdziałali, bo klatka z Nell zaklinowała się w samochodzie. Podeszłam do transportera, lekko ciągnąc Roki'ego, aż w końcu ja i rodzice, wraz ze zwierzętami, staliśmy przy wejściu akademii. Tata postanowił że zostanie na dworze i popilnuje zwierząt, a my z mamą mamy iść do środka.
Gdy weszłyśmy do akademii, na korytarzach było prawie pusto. Zapewne wszyscy byli już w pokojach, bądź po prostu na jazdach. Przeszłyśmy się trochę, szukając biura dyrektorki, jednak na marne. Niestety nigdzie nie było tablicy z rozpiską pomieszczeń, ale w końcu los się do nas uśmiechnął, i z pokoju obok wyszedł chłopak. Uśmiechnęłam się i szybko do niego podbiegłam.
-Cześć -powiedziałam ze śmiechem w głosie -Czy mógłbyś mi pomóc? Jestem tu nowa i nie za bardzo orientuję się gdzie znajduje się biuro dyrektorki? -spytałam.
Brązowowłosy uśmiechnął się i odpowiedział -Jasne, biuro naszej dyrektorki znajduje się na trzecim piętrze, sala dwieście siedem -odparł i wystawił do mnie rękę -Nazywam się Sam.
-A ja Maya -odparłam i podałam mu rękę, witając się -Teraz muszę już iść, do zobaczenia.
Sam pożegnał się ze mną, po czym rozeszliśmy się w swoje strony. Podeszłam do zaniepokojonej mamy i wszystko jej wyjaśniłam -Sala dwieście siedem, na trzecim piętrze... czyli piętro wyżej od nas -uśmiechnęłam się i ruszyłam w stronę schodów, za mną mama.
Gdy dotarłyśmy do drzwi biura, moja opiekunka zapukała kilka razy, po czym nacisnęła klamkę i weszła do środka jako pierwsza. Będąc w środku zauważyłam siedzącą przy biurku najpewniej dyrektorkę. Coś wypisywała.
-Dzień dobry -odpowiedziała moja mama, a dyrektor wyjrzała zza laptopa.
-O, witam. Zapewne pani Sherley, prawda? -spytała i podeszła do mamy.
-Tak. Rozmawiałam z panią, pani... Peek? -moja opiekunka chyba trochę się zestresowała, ale po chwili jej pewność skoczyła do góry -Pani Angelina Peek. Już pamiętam.
-Dokładnie, a więc to jest nasza przyszła uczennica? Maya? -dyrektorka spojrzała na mnie; wyglądała na miłą i zapewne taka jest, co słychać po jej głosie.
-W takim razie czas chyba, byś Mayu wybrała swój nowy pokój. Jeszcze raz tylko spytam, ile zwierząt będzie się tam znajdywać?
-Cztery zwierzaki -odpowiedziała mama -Oczywiście nie licząc konia.
-Dobrze, a więc przejdźmy się po wolnych pokojach, by nasza nowa uczennica mogła wybrać jej własne miejsce -pani Peek uśmiechnęła się i poganiając nas ręką, wyszła z biura. Chodziliśmy po korytarzu, oglądając różne wolne pokoje. Jeden szczególny, przykuł moją uwagę.
-Chciałabym zostać w tym pokoju -zwróciłam się do dyrektorki z uśmiechem -jest tu nawet miejsce na klatki dla moich zwierząt -odparłam.
-Dobrze, w takim razie zapiszę dla ciebie pokój numer... pięć. Teraz możesz tu wnieść zwierzątka i walizki, a ja i twoja mama pójdziemy załatwić pozostałe sprawy.
Kiwnęłam na to głową, po czym z uśmiechem pobiegłam do taty, który już powoli się denerwował. Wzięłam od niego walizkę i torbę, a on zwierzaki. Najgorzej było na schodach, ale w końcu dotarliśmy do pokoju. Położyłam bagaże i wskazałam tacie miejsce, w którym miał położyć klatki. Po chwili do pokoju przyszła mama i położyła na podłodze dwa dość duże posłania dla Fiszki i Rocki'ego. Nie wiedziałam skąd je ma, ale podejrzewałam że kupiła. W końcu wszystkie legowiska, klatki i zwierzęta, były w pokoju, więc mogłam pożegnać się z rodzicami.
-My już będziemy uciekać, jakby co to dzwoń -powiedziała mama, po czym ją przytuliłam.
-O każdej porze dnia i nocy -dodał tata, którego również przytuliłam.
Rodzice wyszli z pokoju, a ja poszłam za nimi, odprowadzając ich do samochodu. Pomachali mi jeszcze kilka razy i pojechali. Wróciłam do pokoju i zaczęłam się rozpakowywać.

Wszystko było już rozpakowane; ciuchy w szafie i szufladach, rzeczy zwierzaków w odpowiednim pudełku, w jednej z szuflad parę drobnostek dla konia, legowiska rozłożone, karmy dla pupili w dolnej szufladzie oraz ich smycze i obróżki w drugiej od góry. Wszystkie kosmetyki były w kosmetyczce w łazience, a pieniądze w trzeciej szufladzie od góry, zamknięte w pewnym pudełeczku na klucz. Tak jak sobie wcześniej obiecałam, klatki Anakina i Nell stały obok siebie. Posłanie Roki'ego było pod ścianą, niedaleko łóżka, a Fiszki na parapecie. Wszystko było gotowe, więc postanowiłam że pójdę do Irama. Zerknęłam jeszcze tylko do kuchni; rodzice zdążyli mi już wnieść do niej przyprawy i wszelkiego rodzaju napoje oraz jedzenie. Było tam wszystko. Uśmiechnęłam się i pokręciłam głową. Bałam się zostawić w pokoju te wszystkie zwierzaki, mimo iż Anakin, Nell i Fiszka spali, najbardziej obawiałam się Roki'ego, który wcale mały nie jest i może wyrządzić szkody. Postanowiłam że jednak zaryzykuję i powiedziawszy popularną komendę "zostań" i "bądź grzeczny", wyszłam z pokoju.
Przed akademią krzątały się różne osoby, przez chwilę podziwiałam to miejsce, ale po chwili przypomniałam sobie o Iramie... niestety nie za bardzo wiedziałam gdzie go szukać. Zauważyłam stajnię, więc poszłam do niej, pewna że tam znajduje się mój koń. Weszłam do środka i przeszłam całą stajnię dwa razy, a Irama nie było. Strasznie się zestresowałam i powolnym krokiem wyszłam ze stajni, rozglądając się. Po chwili nastąpił "zbieg okoliczności", ponieważ zauważyłam Ricka i Sama, idących niedaleko. Uśmiechnęłam się i podbiegłam do nich. Niestety złapały mnie wyrzuty sumienia, z powodu mojego nie upilnowania Roki'ego. Mimo to zaczęłam z nimi rozmowę -Hej -powiedziałam lekko zawstydzona tymi ciągłymi pytaniami.
-Cześć -powiedzieli niemal jednocześnie, co sprawiło że zerknęli na siebie. Widać że Rick miał już lepszy humor.
-Ja przepraszam że wam ciągle głowę zawracam, ale nie mogę znaleźć mojego konia Irama...-powiedziałam troszkę zmieszana.
-A patrzyłaś w stajni? -zapytał Sam.
-Tak... był tam jakiś Baton... i Iskra... i...-mówiłam, jednak Rick nie dał mi dokończyć.
-I to są właśnie konie szkółkowe. Twój jest prywatny, więc będzie w stajni dla koni prywatnych -odparł Rick.
-To tam -powiedział Sam i wskazał palcem stajnię, której wcześniej nie zauważyłam.
-Dzięki -odparłam i ruszyłam szybkim krokiem w stronę stajni dla koni prywatnych. Zdążyłam usłyszeć jeszcze urywkę rozmowy chłopaków;
-Znasz ją? -pytał Rick.
-Tak, kilka godzin temu pytała mnie gdzie jest biuro pani Peek. -odparł Sam, a reszty nie usłyszałam i w sumie nie musiałam słyszeć, to ich rozmowa.
Stajnia do której zmierzałam była już blisko. Powoli weszłam do niej, rozglądając się. Były tam piękne konie. Cicho czytałam ich imiona, szukając znanego mi Irama; North, Amidia, Iratze, Amor, Silent Scream, Soul... -na jednym z boksów nie było nic napisane, zanim zdążyłam zajrzeć do boksu, wychylił się z niego znany mi łeb konia.
-Iram! -przykrzyknęłam i uśmiechnęłam się. Ogier był trochę zestresowany, pewnie z powodu nowego otoczenia, jednak nie zachowywał się agresywnie. Pogładziłam go po pysku, po czym postanowiłam że przejadę się na nim, bądź po prostu pospaceruję. Zerknęłam na siodła, będące w siodlarni obok, po czym znów na Irama i zdecydowałam że pojadę w teren. Poszłam po siodło, które było moje, a z niewiadomego powodu znalazło się tutaj (możliwe że to zasługa rodziców). Chwyciłam siodło i ogłowie, po czym weszłam do boksu. Iram miał na sobie kantar, więc podpięłam tylko do niego karabińczyk z uwiązem i wyprowadziłam ogiera. Byłam spełniona tym, że wreszcie tu przyjechałam. Przytuliłam przyjaciela i zaczęłam go siodłać. Założenie ogłowia nie sprawiło problemu, z siodłem był nieco gorzej, gdyż Iram strasznie się wiercił. W końcu podpięłam popręg i chwytając za wodzę, wyprowadziłam konia.
Akurat do stajni weszli poznani przeze mnie wcześniej Rick i Sam. Najwidoczniej szykowali się do jazdy. Widziałam jeszcze jak podchodzili do boksów jakichś koni. Przez chwilę ich obserwowałam, ale zaraz potem wsiadłam na Irama. Może też jadą w teren.

> Sam? Rick? xD<

wtorek, 10 października 2017

od Sama - Halloween

Wychodziłem właśnie z boksu Noctis'a, pocierając swoje ramię. Ogier chyba wstał dzisiaj lewą nogą. Pierwsza rzecz, jaką zrobię po przyjściu do pokoju, to wsmarowanie altacetu i zrobienie okładu. Uczniowie krzątali się po boksach, na twarzach i dłoniach kilku z nich widać było ciekawe charakteryzacje, ja chyba nie będę jej potrzebował. Uśmiechnąłem się i przeszedłem przez plac, kierując się do pokoju. Wchodząc po kilku stopniach, zauważyłem że szkoła jest nieźle przygotowana na Halloween. Wszędzie zwisały dekoracje a przy drzwiach był dynie, z wyżłobionymi końmi. Pchnąłem mosiężne drzwi i wszedłem do środka, przywitałem się z kilkoma rówieśnikami  z grupy i poszedłem do pokoju. Niezdarnie otworzyłem pokój bolącą ręką. Zatrzasnąłem drzwi nogą i zastanowiłem się, gdzie może być maść. Zdjąłem bluzę i podwinąłem rękaw czarnej bluzki, na ramieniu widać było czerwony ślad po zębach ogiera. Lewą ręką sięgnąłem po maść i zaciskając zęby, posmarowałem bolące miejsce. Zaczynałem już przyzwyczajać się do tego wariata. Podszedłem do kuchni, kucając przy półce, gdzie miałem cukierki i inne przekąski. Znalazłem gdzieś nawet sztuczną krew. Przesypałem słodkości do dużej miski i położyłem je na stolik. Postanowiłem zabrać się za charakteryzację, miałem już pomysł co zrobię. Chwyciłem pisak, leżący gdzieś na blacie i wyrysowałem miejsce "ran". Idąc do łazienki, znalazłem jeszcze soczewki, które podrzucił mi Dean. Mogły się przydać, ale to później, jak przyjdzie reszta. Zacząłem nakładać krew, w miejsca gdzie były ślady po długopisie. Sztuczna posoka ludzka ściekała po moich rękach, tworząc ciekawy efekt. Gdy skończyła się cała tubka, usiadłem i czekałem, aż to dziadostwo zaschnie. Minęło jakieś dziesięć minut, gdy osiągnąłem zamierzony efekt i krew była sucha. Teraz mogłem założyć te soczewki, chociaż to będą pierwsze które założę, nie licząc tych, które nosiłem w pierwszej klasie, ale to były kontaktowe. Zakładanie ich poszło w miarę szybko, pomimo trudności  w manipulowaniu jedną ręką. Zamrugałem kilka razy i spojrzałem w lustro, mój naturalny kolor oczu był  teraz zakryty mocnym, czerwonym odcieniem. W sumie, wyglądało to ciekawie. Tubka krwi, którą rzuciłem na umywalkę, jeszcze się przydała. Wykrzesałem z niej resztki, polewając nią kąciki ust i dodając trochę na skroń. Wyszedłem z łazienki, idealnie w momencie gdy usiadłem na łóżku, ktoś zapukał do drzwi. Niechętnie wstałem i otworzyłem je. Stała tam Anne i Paul. Przywitałem ich i zaprosiłem, rudowłosa trzymała tabliczkę Ouija w rękach. Poczułem ścisk w gardle, jednak to będzie moja druga sesja. Spojrzałem na stolik, gdzie wszystko było rozrysowane.
- Ale jak coś, to kończymy? - zapytał czarnowłosy. Skinęliśmy zgodnie głowami i zasiedliśmy przy stole. - Swoją drogą, spoko charakteryzacja Sam. - powiedział i popatrzył na mnie jeszcze raz. - No chyba że to wina Noctisa. - pokręciłem głową, tamci skwitowali to roześmianiem się. Położyliśmy dłonie na szklance, Ann zgubiła gdzieś pozostałość z tabliczki, więc musieliśmy zadowolić się prowizoryczną szklanką. Z rudą zawsze udawały się sesje, więc i ta się uda. Atmosfera zaczęła robić się bardziej poważna, nigdy nie traktowaliśmy takich "zabaw" jako zwykłą rozrywkę. Wszyscy wiedzieliśmy, jakie ryzyko to za sobą niesie. Tym razem, osoba z którą się kontaktowaliśmy uczęszczała do tutejszej Akademii. Poniosła brutalną śmierć, nie spodziewaliśmy się że odpowie szybko. Istniała też opcja, że nie odpowie wcale. Ann zadała podstawowe pytanie - jak się nazywasz. Przez kilka minut nic się nie działo, zastanawialiśmy się nad kolejnym pytaniem. W momencie, gdy rudowłosa otworzyła usta, by coś powiedzieć, zamrugało światło a szklanka poruszyła się lekko.
Chwyciłem szybko długopis i kartkę, wpatrując się w ruchy naczynka. Ruchy były powolne, ale staraliśmy się być cierpliwi. Minęło 6 minut, gdy skończyła "pisać".
- Mi chiamo Alyss. - odczytałem, jąkając się. Obstawiałem włoski, albo jakiś inny język. - A normalnie?  - zapytałem, po chwili szklanka  znów poruszyła się, tym razem układając się w "Na imię mi Alyss." Przeczytałem to reszcie, skinęli zgodnie głowami i zapytali o przyczynę jej śmierci. Nastała niepokojąca cisza, rozejrzałem się po pokoju. Przeszły mnie ciarki, pomimo tego że  w pokoju było ciepło. Nie odrywałem dłoni ze szklanki, poczułem jak lekko się porusza. Podniosłem gwałtownie głowę, by przyjrzeć się co nasz duch będzie chciał nam przekazać. Szklanka powoli zmieniała swoje miejsce, tworząc kolejne słowa. Tym razem w jej wiadomości zawarte były cyfry.
- Mam. - powiedziałem. - To było w '89. - przeczytałem i znowu poczułem na sobie czyjś wzrok. - "To" czyli Twoja śmierć? - zadałem jej pytanie, wskaźnik pod postacią szklanki się nie poruszał. Powoli zaczynaliśmy tracić nadzieję na dalszy kontakt. Trwała cisza, słychać było tylko głuche głosy uczniów, którzy też zapewne bawili się na Halloween. Światło zaczęło mrugać, parę sekund później rozległ się trzask i zgasło jedyne oświetlenie. Szklanka zaczęła się gwałtownie poruszać tworząc chaotyczne słowa i zbitki liter.  Nie mogliśmy puścić wskaźnika, przynajmniej do czasu pożegnania. Spojrzałem w stronę kuchni, idealnie w momencie gdy kubek zsunął się z połowy blatu i rozbił się na podłodze.
- Jak do cholery!? - krzyknąłem, Ann próbowała oderwać wzrok od tabliczki. - Pożegnajcie ją! - Rudowłosa zaczęła typową formułkę do zakończenia rozmowy.
- Już! - usłyszałem sapnięcie ulgi rudowłosej, która była najbardziej spanikowana. Paul wciąż wpatrywał się  z niedowierzaniem w tabliczkę i kartkę. - Mam dość tej sesji! - powiedziała łamliwym głosem. Skinąłem głową i przeczesałem włosy, wciąż jednak ułożone były dość podobnie, do tamtej fryzury. Przeszedłem ostrożnie do kuchni i posprzątałem szkło, wciąż nie mogłem uwierzyć, w to co właśnie się tu wydarzyło. Wszystko inne było nietknięte, tylko tamto szkło i nasza psychika. Zaparzyłem kawę, wiedziałem że Paul woli herbatę, więc wyszło że będą dwie kawy i jedna herbata. Stałem przez chwilę w kuchni, opierając się o blat i przyglądając się, co robi tamta dwójka. Dochodziła już 20 a my piliśmy kawę, czemu by nie? Za jakieś pół godziny mieliśmy być przed stajnią, Ann i Paul stwierdzili, że spotkamy się w umówionym miejscu. W drzwiach czarnowłosy pomachał mi i wyszedł, wraz z rudą. Zostałem sam, nie mając bladego pojęcia, co ze sobą zrobić, po prostu się położyłem i liczyłem że przeżyję.  Włączyłem laptopa i zacząłem przeglądać Internet, szukając pomysłu na jakieś ciekawe spędzenie wieczora, po zabawie w Akademii. Nie znalazłem nic ciekawego, czas minął. Dobiegło mnie pukanie w drzwi, wstałem i otworzyłem, stali tam Ruda i Paul. Dziewczyna wyglądała jakby ktoś ją porządnie zmasakrował, chłopak miał "szwy" wokół szyi i soczewki, ich ciuchy nieźle ucierpiały na tej charakteryzacji.
- Poczekajcie, przebiorę się. - powiedziałem i otworzyłem szerzej drzwi, by mogli wejść. Obydwoje usiedli na moim łóżku, ja tymczasem wykitrałem z szafy najbardziej zniszczone ubrania, jakie mogłem znaleźć. Jeansy były podarte na kolanach a bluzka porwana w kilku miejscach. Założyłem jeszcze glany  i rzuciłem starymi ciuchami na łóżko. Dwójka wstała i mogliśmy iść. Otworzyłem drzwi i puściłem ich przodem,  zamknąłem drzwi na klucz za sobą i dołączyłem do nich. Wepchaliśmy się jakoś, w tłum uczniów lgnących w stronę stajni. Nauczyciele i trenerzy grupowali młodzież, by nie była to jedna wielka kupa nieogarnięcia. Chwilę potem zmierzaliśmy zgrani w stronę stajni, gdzie czekała na nas już najważniejsza część całego dnia. Dyrektorka czekała na ciszę, dosiadała ona bułanego wałacha. Pomimo swojego wieku, często jeździła na zawody, skakała i jeździła lepiej niż niejeden z nas.
- Kochani! - zaczęła, niezbyt uroczyście jak na nią. - Dawno nie organizowaliśmy zabaw Halloween'owych. Dokładniej 28 lat. Niektórzy z was wiedzą, inni dowiedzą się a reszta musi się domyślać lub pójść do biblioteki. - Przerwała i rozejrzała się po nas. Nikt nie wyrażał chęci by teraz sobie pójść. Zabawa dopiero się rozkręcała. - Zostaniecie podzieleni na 2 grupy, szukający i uciekający. Macie teraz 30 minut na osiodłanie koni. - zakomunikowała i poszła rozgrzewać swojego konia. Wszedłem do siodlarni i zabrałem rzeczy potrzebne na zabawę. Położyłem sprzęt ogiera przy jego boksie i wszedłem tylko ze skrzynką i uwiązem. Skulił uszy, miałem trochę dość jego fochów więc szybko podpiąłem karabińczyk i przywiązałem uwiąz do jednej z krat. Odwrócił głowę z obrazą i kulił po sobie uszy, gdy jeździłem naprzemiennie twardą i miękką szczotką po jego ciele. Podniosłem lekko kantar i przeczyściłem jego pysk delikatnie, kłapnął zębami i podniósł tylną nogę, jak na Noctis'a to duży postęp. Odłożyłem szczotki i sięgnąłem po kopystkę. Stawiał się przy czyszczeniu kopyta ale wreszcie pozwolił mi je wyczyścić. Zarzuciłem na niego czaprak, wraz z podkładką. Założyłem mu siodło i sięgnąłem lewą ręką po popręg. Dopiąłem go na drugą dziurkę, ogier skulił uszy ale nie zaprotestował. Z ogłowiem poszło gorzej, był bliski uwalenia mnie w rękę, tym razem dostał mocniej niż zwykle bo zaczął gryźć swojego sąsiada. Spojrzał na mnie  z wyrzutem. Wzruszyłem tylko ramionami i założyłem mu ochraniacze z odblaskami. Wyprowadziłem go z boksu, równocześnie zakładając kask i podprowadzając Noctis'a do schodków. Włożyłem nogę w strzemię i szybko przerzuciłem drugą, wkładając stopę do strzemienia. Bułanek odsunął się, licząc że coś zdziała. Nie tym razem, docisnąłem łydkę i dołączyłem do grupy szukających. Postanowiłem podpytać o Halloween jednego ze starszych, który szeptał coś o tym. Dyrektorka oznajmiła start. Uciekający ruszyli kłusem, za zakrętem zagalopowali. Słychać było tylko ich śmiechy i tętent kopyt zwierząt. Mieliśmy 5 czasu na wyjazd. Podjechałem do chłopaka, który siedział na siwym koniu.
- Um... mam pewne pytanie. - zacząłem niepewnie. Odwrócił się w moją stronę. - Ta śmierć w '89. Alyss King. - uniósł brwi i zaczął mi się przysłuchiwać. - o co chodziło? - spojrzał na mnie poważnie. Wyglądał jakby miał się zaraz odezwać ale rozległ się dzwonek startowy, Noctis strzelił barana i wystartował do przodu. Cudem udało mi się utrzymać na nim bez strzemion i w pełnym galopie. Wyszedł na prowadzenie i dopiero wtedy przeszedł do kłusu. Czarnowłosy podjechał do mnie, zaśmiewając się. Zostaliśmy w tyle, w sumie nie przeszkadzało mi to, nie licząc tego że dekoracje na drzewach mnie trochę przerażały.
- Alyss King, mówisz? - skinąłem głową i zmieniłem nogę, na którą anglezowałem. Za zakrętem zagalopowaliśmy by dojechać do reszty. Noctis wybił się łagodnie (jak na niego) i lekko wylądował po drugiej stronie przeszkody crossowej. Zwolniłem trochę i pozwoliłem chłopakowi na siwku, do nas dojechać. - Kontynuując, w pierwszej wersji podcięła sobie żyły, ale nikt w to nie wierzył. Była wzorową uczennicą, która nigdy nie miała skłonności samobójczych, więc to wykluczamy. W dodatku, kto normalny, chciałby zabić się w boksie własnego konia? - zapytał, nie czekając na moją odpowiedź kontynuował. - Została znaleziona martwa, u Saturna, jej drugi koń. - wytłumaczył szybko, widząc moją zdziwioną minę. - Miała zakrwawione ręce, rany były zbyt głębokie, by mogła je sobie sama zadać. - wzdrygnąłem się lekko i uciszyłem go, palcem wskazując na jasny kształt w oddali.
- To ktoś z uciekających? - zapytałem czarnowłosego, to on znał się tu lepiej i chwilowo szefował. Wytężył wzrok a po chwili pokręcił głową.
- To Peek, sprawdza miejsca, gdzie można zrobić sobie krzywdę. - zamilkł i kontynuował opowieść. - Więc... Alyss miała z chirurgiczną precyzją podcięte żyły. Miała poobijaną twarz i rozcięty łuk brwiowy. No i dla smaczku - stało się to w Halloween. - wzdrygnąłem się lekko, gdy Noctis gwałtownie zahamował i zaczął się cofać. Docisnąłem łydki, by poszedł do przodu, starałem się dodać mu jakiejkolwiek otuchy. Zadębował i zarżał cicho, jakby tam kogoś widział. Kilka sekund później ogier wystrzelił jak z procy do przodu, rzucając dziko łbem i strzelając barany. Wyrwał mi wodze, byłem zdany na jego grzywę i siebie. Wreszcie się opanował a ja z ulgą pozbierałem wodze, trzęsącymi się rękoma.
- On tak zawsze? - zapytał. - Tak w sumie to jestem Nick. - przedstawił się, skinąłem głową i również się przedstawiłem. - Wyglądał jakby zobaczył ducha. Z resztą ty też. - zaśmiał się, skwitowałem to nerwowym uśmiechem i ruszeniem kłusem do przodu. Czarnowłosy prowadził i wciąż mówił o Alyss.
- Była jakaś wzmianka o tym, że ta dziewczyna nawiedza tę szkołę, albo kontaktuje się w jakikolwiek sposób z uczniami?  - zapytałem, to pytanie nie dawało mi spokoju. Chłopak spojrzał na mnie, jakbym właśnie wyjechał mu z tekstem że wygrałem w totka albo jestem księdzem.
- Szczerze... to kilka osób coś wspom...
- Ouij. - powiedziałem. - dzisiaj w moim pokoju zaczęły się dziać dziwne rzeczy, byt przedstawił się jako Alyss. - Zaczerpnąłem powietrza i zacząłem mówić dalej. - Sądzisz, że to mogła być ona? - popatrzyłem w las, miałem dziwne wrażenie że ktoś tam stoi. Zapewne to tylko złudzenie... które przyprawia mnie ciarki. Rozległ się gwizdek, oznaczający powrót i rozpoczęcie kolejnej zabawy. Równoznaczny z godziną 23.


---------

1 opowiadanie na event :D Nie umiem zakańczać :/

poniedziałek, 9 października 2017

od Ryan'a cd. Megan

Patrzyłem na struny i grałem melodię, czułem na sobie wzrok dziewczyny. Kiedy skończyłem męczyć instrument uśmiechnąłem się do Megan, ta za to powoli odwróciła wzrok i delikatnie się zarumieniła.
-Czemu ty się ciągle rumienisz?- spojrzałem na dziewczynę.
-Ja… emm… - zarumieniła się jeszcze bardziej.
-Spoko nie musisz mówić- uśmiechnąłem się szelmowsko co sprawiło, że twarzy Meggy rumieniec się powiększał.
-Ciepło ci?- spytałem wpatrując się jaskrawe płomienie.
-Tak sobie- powiedziała Megan kątem oka spoglądając na mnie.
-Czekaj- powiedziałem, po czym sięgnąłem po drugi koc, okryłem nim dziewczynę  i objąłem ją delikatnie ramieniem. Meg trochę się zaczerwieniła, po chwili ziewnęła i przytuliła się do mojego ramienia zamykając oczy.
-Dobranoc- powiedziałem do dziewczyny która po chwili zasnęła
***
Wstałem dość wcześnie, w końcu jestem typem osoby która potrzebuje mało snu. Dziewczyna na szczęście jeszcze spała więc mogłem szybko pobiec do akademii po parę rzeczy i wrócić. Ze swojego pokoju wziąłem strój kąpielowy, plecak do którego szybko wpakowałem kanapki i aparat fotograficzny. Gdy wróciłem na plażę, zjadłem jedną kanapkę, przygasiłem trochę ognisko po czym zrobiłem parę ujęć plaży. Po jakimś czasie zauważyłem że dziewczyna zaczyna się budzić.
-Dzień dobry. Jak się spało?- przywitałem dziewczynę, która odwróciła się w moją stronę. Schowałem aparat fotograficzny do plecaka po czym wyjąłem z niego kanapki, zamknąłem plecak i podałem dziewczynie kanapki. Megan głośno zaburczało w brzuchu na co zaśmiałem się a na twarzy dziewczyny pojawił się delikatny rumieniec.
-Dzięki… - powiedziała i delikatnie się uśmiechnęła na co również zareagowałem uśmiechem. – Troszkę niewygodnie było ale twoje ramię takie twarde nie jest – uśmiechnęła się delikatnie.
-Idziemy pływać?- spytałem nagle, spoglądając na Meggy pytającym wzrokiem.
-Okey, ale nie mam stroju- odpowiedziała.
-To nic, możesz w bieliźnie- odpowiedziałem po czym zdjąłem koszulkę. Dziewczyna przyglądała mi się chwilę.
-No co?- wzruszyłem ramionami, Meg zarumieniła się po czym wstała i poszła, nie mam pojęcia gdzie. Po chwili zauważyłem Hatake biegnącego po brzegu plaży z patykiem w zębach. Szczerze mówiąc zapomniałem o jego obecności. Zawołałem wilczura po czym wszedłem do wody po pas i rzuciłem daleko w stronę wody patyk. Pies rzucił się pędem po rzuconą rzecz, bardzo dobrze pływał, w końcu jest pupilem miszcza surfowania. Bawiłem się z nim tak jakiś czas aż usłyszałem za plecami ciche pluski wody więc szybko się odwróciłem i ujrzałem Megan. Uśmiechnąłem się do niej na co ona odwzajemniła to także uśmiechem ale i delikatny rumieńcem.
-Choć!- zrobiłem gest ręką w stronę wody. Meggy spojrzała na mnie zmieszana.
-Jest problem…- powiedziała krzyżując palce.
-O co chodzi? Hatake się dziś namęczył bieganiem za patykiem więc wątpię czy będzie chciał cię ugryźć a nawet jeśli chcesz mogę go wygonić z wody- spojrzałem na psa z patykiem w paszczy który robił okrążenia wokół mnie.
-Nie chodzi o niego…
-A o co?
-Nie pływam za dobrze…- poprawiła ręką włosy.
-Spokojnie, nie pozwolę ci się utopić. Nie chcę się chwalić ale masz przed sobą miszcza surfowania- zaśmiałem się na co dziewczyna uśmiechnęła się i zaczęła wchodzić głębiej do wody.
-Czyli sugerujesz że nauczysz mnie pływać tak by nie utonąć?- zaśmiała się Megan. Pokiwałem twierdząco głową z szerokim uśmiechem. Weszliśmy do wody po samą szyję, delikatnie złapałem dziewczynę w talii, Meg odbiła się od dna i położyła się na wodzie.
-Spokojnie, trzymam cię- uspokoiłem dziewczynę gdy ta zaczęła się trochę szarpać na wodzie ze strachu, po chwili jednak opanowała emocje i delikatnie unosiła się na wodzie. Po chwili przestałem podtrzymywać Megan i powoli od niej odpłynąłem na niedużą odległość. Meggy przez chwilę jeszcze się unosiła na wodzie jednak kiedy zorientowała się że już jej nie trzymam zaczęła się szamotać, szybko podpłynąłem do niej i ją uspokoiłem:
-Nie szamocz się tak, uspokój się- w odpowiedzi dziewczyna spojrzała na mnie niezrozumiałym do końca wzrokiem.
-Okey, wiem że to zabrzmi głupio ale musisz usłyszeć wodę, co się w niej dzieje, musisz się z nią zjednoczyć. Dobra zabrzmiało to jak tekst z jakiegoś filmu dla dzieci- zaśmiałem się na co dziewczyna delikatnie się uśmiechnęła.
-Dobra, spróbuje ale w razie czego mnie asekuruj- zaśmiała się.


Meg? :3

Event z okazji Halloween!

Jak wiecie, Halloween zbliża się wielkimi krokami, pomimo że mamy dopiero 9.10.2017, postanowiłam zorganizować konkurs.

Żeby nie było porozumień:
ZASADY
 
- Opowiadanie nie może być kontynuacją żadnej serii.
- Tytuł opowiadania musi bezpośrednio nawiązywać do Halloween. Najlepiej jeżeli będzie miało właśnie taki tytuł.
- Opowiadanie nie może mieć poniżej 1200 słów
- Zgłoszenie równoznaczne jest  z wysłaniem opowiadania.
- Ogłoszenie wyników - 2.11.2017
-
 
 
FABUŁA
 
Opowiadanie ma opisywać jak spędziłeś/aś ten dzień. Mile widziane opisy nadnaturalne, nie pogardzę czarami czy tabliczką Ouija. Tutaj macie pole do popisu, tylko prosiłabym bez przesady, to jest blog realny. Nie znajdziesz tu jednorożca czy magii ognia. Kontynuując. Atmosfera jest niepokojąca, przecież to dzień, w którym duchy mogą przejść do naszego świata! Uczniowie przygotowują się do wielkiej imprezy, która ma odbyć się już wieczorem. Charakteryzacje, cukierki i cała reszta jest już przygotowana. Resztę pozostawiam wam.
 
 
NAGRODY
 
1msc - 200$
2msc - 150$
3msc - 100$
Pozostali - 50$
 
HALLOWEEN'OWE ZADANIA
 
Nie mogło obyć się i bez tego ;P
 
Zadanie #1 - Ktoś tu jest?
 
Budzisz się w nocy. Męczy Cię pragnienie, postanawiasz wstać  i się napić, kierujesz swoje kroki do kuchni. Gdy wyjmujesz już szklankę i wodę, by ją nalać, czujesz na sobie czyjś wzrok. Przechodzą Cię ciarki i masz wrażenie że spadła temperatura. Patrzysz na zegarek - dochodzi 2. Jesteś pewny że już nie zaśniesz, idziesz do toalety by przepłukać twarz. Unikasz panicznie lustra. Jednak nie udaje Ci się to i spoglądasz w nie. Jest zaparowane, masz dziwne wrażenie że zaraz coś się za tobą pojawi.
Wynagrodzenie - 60$
Wymagania  - minimalnie 800 słów

Zadanie #2 - Niczyj krzyk.
 
Nie możesz spać, czytasz książkę. Z błogiego uczucia, jakim jest ciepło i przyjemność, płynące z kitrania się pod kocykiem, wyrywa Cię przeraźliwy krzyk. Idziesz sprawdzić kto to, wygląda na to, że ktoś piszczał na korytarzu. Trzymając w ręku latarkę, wychodzisz z pokoju i szukasz osoby, która wydała tamten dźwięk. Nikogo tam nie ma, wycofujesz się do siebie, ale ciszę nocną przerywa ten sam, przerażony krzyk. Wychodzi jeszcze jeden uczeń, postanawiacie sprawdzić kto to.
Wynagrodzenie - 60$
Wymagania  - minimalnie 850 słów
 
Zadanie #3 - Pranki, wszędzie pranki!
 
Nie jest to Prima Aprilis, ale na Halloween można też się zabawić! Kto mówi że nie? Akurat jedna uczennica Cię zdenerwowała, a ty dobrze wiesz, że boi się niejakiej Krwawej Mary. Postanawiasz ją nastraszyć.
Wynagrodzenie - 40$
Wymagania - minimalnie 600 słów
 
Zapraszam wszystkich do udziału :3
~Shadow 

niedziela, 8 października 2017

Powitajmy Maye!

Zawitała do nas nowa uczennica - Maya Sherley

piątek, 6 października 2017

Od Viktorii cd. Triss

Wbijałam wzrok w podłogę, nie wiedząc co powiedzieć. Czułam na sobie wściekłe spojrzenie nauczycielki, a zarazem dyrektorki. Miałam już u niej kilka razy szlabany, byłam przygotowana na to, że tym razem wylecę. Potwierdziłam cicho.
- Co macie na swoją obronę? - zapytała, spoglądając na nas lodowatym wzrokiem. Triss spojrzała na mnie z nadzieją, wciąż wbijałam wzrok w podłogę i mrugałam oczami, próbując powstrzymać łzy, które napływały mi do oczu.
- Słucham...! - Dyrektorka zaczęła się niecierpliwić.
- M-możemy posprzątać jutro wszystkie boksy. - powiedziała niepewnie brązowowłosa. Zagryzłam zęby, wiedząc że to będzie cholernie długa i męcząca robota. Podniosłam delikatnie głowę i odgarnęłam błękitne włosy, czekając na decyzję starszej kobiety.
 - Nie możecie, a musicie. - podkreśliła ostatnie słowo. - Wszyscy do siebie! - krzyknęła do osób, które siedziały cichutko w pokoju i  liczyły że ominie je kara. - Następnym razem nie będę tak łagodna. Co wy sobie wyobrażacie?! Wiecie, czym to grozi? To bezczelne, naprawdę. No, uciekać mi, bo jak nie...! - pogroziła i wskazała palcem na drzwi. Triss pożegnała się szybko i podziękowała, cała reszta ulotniła się równie prędko jak przyszła. Zamknęłam za nimi drzwi i pogłaskałam czarną kulę futra, która już spała. Zabrałam piżamę i poszłam się umyć pod prysznicem. Gdy byłam już w piżamie, wyłączyłam wszelkie światła i poszłam spać, nastawiając budzik na 9. Wybudziło mnie "Lightning", otworzyłam oczy, oglądając chłodne słońce przebijające się przez zasłony. Z niechęcią zrzuciłam kołdrę i wstałam, na oślep sięgając po ubrania. Czarne, robocze jeansy i bluzkę, w tym samym kolorze. Zerknęłam na temperaturę, zdecydowałam się jeszcze na długą bluzę, która dawała jakieś ciepło. Sztyblety szybko wsunęłam na nogi i wyszłam, zamykając za sobą drzwi. Wejście do stajni przyprawiło mnie o przyjemny dreszcz, chociaż wiedziałam, że nie mogę jeździć. North po ostatnich zawodach miała lekką kontuzję, więc nie mogłam wsiadać. Dia była jeszcze za młoda, a ja i tak miałam szlaban
- Wielkie dzięki. - powiedziałam chłodno, jednak z lekkim rozbawieniem.
- Do usług. - mruknęła Triss. - Od kogo zaczynamy?
- Dajesz szkółkowe. Ty to naprawdę  umiesz wyjść cało z takiej sytuacji, nie powiem. I nawet nie musisz potem nic robić, podziw. - powiedziałam z ironią, i zaśmiałam się krótko. Znowu wbiłam wzrok w podłogę, udając że jest ona bardziej interesująca niż cokolwiek innego. Ile ja bym dała, żeby teraz leżeć na łóżku i czytać książkę. Nawet nauka mi nie przeszkadzała! Tak cholernie nie chciało mi się tego sprzątać...
- Ja wiem, pani Embress. - odparła poważnym tonem. Ledwo powstrzymałam się od nagłego ataku śmiechu, stłumiłam to jednak szybko. - Zatem kierujmy nasze kroki ku progom domostwa Jabłoni, aby wszelkie nieczystości z niego wymyć.
- Och, oczywiście, panno Triss. Ubolewam niemiłosiernie nad faktem, iż dane mi cenne godziny  żywota mego spędzić w tej budowli. Jednakże czasu tego nie marnujmy więcej; śpieszmy się do Jabłoni, nie zezwólmy jej wyczekiwać nas ani chwili dłużej, niż to konieczne. - odparłam, równie poważnie jak dziewczyna, która już szła po łopaty i taczki.
- Twoje słowa prawdę głoszą, wykonajmy to, co nam dane, aby chwil przez palce niczym piasku nie przepuszczać. - Szłyśmy w ciszy, którą przerywało tylko stukanie naszych butów o posadzkę, chwilę potem byłyśmy przy boksie arabki. Jabłonka spoglądała na nas, jakbyśmy się z choinki urwały. Nie miałam nic, co mogłabym jej dać.
- Rozpocznij zatem rytuał, towarzyszko; czyż nie dostrzegasz niecierpliwości wypisanej na twarzy jejmości? - powiedziałam, chwytając jedną dłonią pręty boksu klaczy.
- Ależ oczywiście, iż dostrzegam, nie dostrzec jej niemożliwym jest. - odpowiedziała Triss. Oparłam łopatę i wyprowadziłam Jabłonkę. Brunetka tymczasem zajmowała się przerzucaniem gnoju i innych wytworów do taczek. Klacz ciągnęła mnie w stronę pastwisk, ale Triss uratowała mnie od pogonią za nią i oznajmiła że boks jest gotowy. Wprowadziłam ją i szybko odpięłam karabińczyk, wycofałam się i zamknęłam za sobą zasuwę.
- Doskonale; należne nam w tym wypadku u Skrzącej Się damy.  - Czas mijał nam na sprzątaniu boksów w milczeniu, na moich dłoniach zaczynały robić się odciski i bolesne pęcherze. Syknęłam cicho, gdy Vivo szarpnął swoim małym łbem i obdarł mnie jeszcze bardziej. Skóra na dłoniach piekła mnie już chyba wszędzie, gdzie to było możliwe. Został nam jeszcze tylko jeden boks, należący do diabła wcielonego, zwanego też Batonem bądź Snickersem. Ruszyłyśmy, zmęczone w stronę jego miejsca pobytu.
- Ten to  dopiero diabeł wcielony, zdradziecki pomiot szatana samego. Zamiast krewi w żyłach jego muł krąży, powiadam ci; egzorcyzmy najcięższe nie zdołałyby wypędzić demona zamieszkującego skromny umysł jego. Strzeż się, gdyż nie omieszka on  życia ci uprzykrzyć, kiedy tylko okazja zadowalająca się ukaże... - powiedziałam i zamilkłam, patrząc z niedowierzeniem na pusty boks i otwartą zasuwę.  - spier**lił. - rzuciłam, nie wiedząc co myśleć. Weszłam do boksu i rozejrzałam się, jakby licząc na to, że bułanek gdzieś stał w kącie. - ADHD dostał i spierniczył. - warknęłam. - Przecież Peek mnie teraz wywali na zbity pysk! - powiedziałam do dziewczyny, która chwyciła uwiąz z kantarem, zostawiając łopatę opartą o drzwi.
- Znajdziemy go, Vicz, spokojnie. - spróbowała mnie uspokoić, odepchnęłam jej rękę wściekle i popatrzyłam na pastwiska, nigdzie nie było tamtego dziada.
- A co jak zwiał gdzieś dalej? - zapytałam, przerażona. Triss pokręciła głową i wskazała palcem ślady po koniu, wyglądało na to, że galopował a po chwili przeszedł do stępa. Nie chciałam sobie pozwolić na jeszcze większy opieprz, bądź co gorsza wywalenie z Akademii. Nie chciało mi się już grać w te poetyckie gierki, które były śmieszne. Zaczesałam włosy do tyłu, nie wiedząc co zrobić, jeszcze raz weszłam do boksu, licząc że koń będzie tam stał i czekał. Zamknęłam oczy i spróbowałam się uspokoić, przecież nie mógł zwiać daleko. Triss machnęła na mnie ręką, podbiegłam do niej, trzymając dyndający kantar w ręce. Wskazała palcem na drzewa, gdzie malowała się jasna sylwetka konia, poczułam nagły skurcz w żołądku, z nadzieją że nikt nie zauważył tamtego dziada. Mimowolnie dotknęłam palcami blizny, do której zdążyłam się już przyzwyczaić. W kieszeni bluzy miałam jakąś marchewkę, którą mogłyśmy spróbować skusić konia. Triss podeszła do niego powoli, szłam tuż za nią. Chwyciłam go prędko za kantar, który miał już wcześniej na sobie, położył po sobie wściekle uszy i kłapnął zębami, powoli przystawiając się do mnie zadem.
- Podpinaj! - podniosłam głos, gdy wałach był już niebezpiecznie blisko mnie. Triss zapięła uwiąz, jak najspokojniej odsunęłam się od Batona, upadłam do tyłu, podpierając się rękami. Koń wciąż kulił uszy i spoglądał na mnie gniewnie. Triss powstrzymywała śmiech, stłumiła go dłonią. Spojrzałam na nią wściekle, wstałam i otrzepałam się z brudu w jakimś stopniu.
- Co jest takiego śmiesznego? - warknęłam i odsunęłam się od bułanka. Tamten podniósł tylko tryumfalnie łeb. Przysięgam, że gdyby konie mogły się śmiać, usłyszałabym teraz śmiech wałacha.
Triss przybrała poważny wyraz twarzy, i jak gdyby nigdy nic pogłaskała go po chrapach. Nawet nie drgnął. - Jak... jak do jasnej cholery? - powiedziałam, nie wierząc własnym oczom. Gdyby to była moja dłoń, ten szatan dawno by mnie uwalił. Triss patrzyła na mnie, z niewinnym uśmiechem.
- Dalej boisz się Batona? - zapytała, jakby nie znała odpowiedzi na to pytanie. Skinęłam niepewnie głową. - Wiesz... mam pewien pomysł. - zaczęła. Spojrzałam na nią, z niemałym zainteresowaniem. - Może spróbujemy Cię do niego przyzwyczaić? Przecież on potrafi być aniołkiem, prawda? - zapytała bułanka, który właśnie ocierał się o dziewczynę. Pokiwałam głową.
- To... kiedy możemy zacząć? - zapytałam brunetki, która uśmiechnęła się, jakby właśnie wpadła na złowieszczy plan.


> Triszu? Tak cholernie nic nie napisałam XD <