Strony

poniedziałek, 11 lutego 2019

Od Quil'a cd Maxime

-Przepraszam! - Krzyknęła dziewczyna, na co Regem parsknął.
Zmarszczyłem nos i cały czas wlepiałem w dziewczynę swoje niebieskie patrzały. Po chwili jednak brunetka podjechała do mnie na swoim koniu.
-Mh, jeszcze raz bardzo przepraszam. - Zaczęła. - Młody bardzo nie lubi podciągania popręgu.
Westchnąłem głośno i kiwnąłem głową na znak, że przyjmuję przeprosiny. Dodałem łydki i ruszyłem Regema, żeby stępem opuścił parkour. Wyjechałem na jedną z polnych dróg i ruszyłem kłusem, aby nie rozleniwić gniadosza. Po kilku minutach zabrałem Regema i ruszyłem galopem. Mimo iż była zima, na dworze nie panował mróz. Próbowałam wybierać najmniej oblodzone drogi, lecz od czasu do czasu byłem zmuszony przejść do stępa, aby wałach się nie poślizgnął i bezpiecznie pokonał lód. Uśmiechnąłem się na widok jednej z przeszkód toru crossowego i przycisnąłem łydki, aby gniady zagalopował. Sprawnie pokonaliśmy przeszkodę i skierowaliśmy się na drugą, która również nie była dla nas wielkim wyzwaniem. Poklepałem konia po łopatce i przeszliśmy do stępa.
~~~
Zeskoczyłem z grzbietu wałacha i podszedłem z nim do jednego ze stanowisk do czyszczenia. Przywiązałem gniadego do słupka i zacząłem od ściągnięcia ochraniaczy oraz siodła. Zawiesiłem sprzęt na trzymaku i ściągnąłem z trakena czaprak. Sprawnie zamieniłem czarne ogłowie Regema na zielony kantar i podczepiłem do niego uwiąz. Odprowadziłem konia do boksu i zabrałem się za sprzątanie sprzętu.
~~~
Powolnym krokiem wyszedłem ze stajni, lecz musiałem się zatrzymać, gdyż zauważyłem na ziemi telefon. Rozejrzałem się, czy aby na pewno nikt po niego nie wraca i ruszyłem w stronę uczelni, aby oddać zgubę do sekretariatu.

Maxime?

piątek, 8 lutego 2019

Od Grace cd Bianci

-Przepraszam Cię, ale muszę już iść. To pilne. - Powiedziała dziewczyna i nie czekając na odpowiedź wyszła z pokoju.
Zrobiłam coś nie tak? Westchnęłam i wbiłam wzrok w zamykające się drzwi.
-No widzisz Yellow, chyba za nami nie przepada. - Podszedłam do kotki leżącej na jedym z krzeseł i ukucnęłam obok niej.
Podrapałam samicę za jej prawym uchem i ponownie westchnęłam. Powoli wstałam i ruszyłam zrobić sobie owocowej herbaty. To trochę śmieszne, ale napój ten najbardziej mnie uspokaja. Ilekroć jestem zdenerwowana czy zestresowana, robię sobie herbatę i od razu staję się spokojniejsza. Pamiętam, jak musiałam zrobić projekt z historii i przypomniałam sobie o tym po wieczór. Pierwszym krokiem, który zrobiłam było wypicie herbaty. Wszystkie moje zmartwienia gdzieś poleciały i na spokojnie ze wszystkim zdążyłam. Co prawda poszłam spać bardzo późno, ale przynajmniej nie dostałam złej oceny. Uśmiechnęłam się na to wspomnienie i wróciłam do rzeczywistości. Czerwona lampeczka zgasła, co znaczyło, że woda się zagotowała. Sięgnęłam z szafki swój ulubiony kubek ze słonecznikiem i wrzuciłam do niego torebeczkę z herbatą o smaku owoców leśnych. Wlałam do kubka gorącej wody i uważnie obserwowałam jak ciecz zmienia kolor. Po chwili napój zmienił kolor na różowy, a ja zadowolona chwyciłam za ucho kubka i powędrowałam do stołu. Usiadłam na krześle i sięgnęłam po pierwszą, lepszą książkę, która leżała obok. Spojrzałam na tytuł "Lecznicze dary natury". Skąd ja mam taką książkę? Mimo wielu wahań zaczęłam ją czytać i szczerze mówiąc, bardzo mnie wciągnęła. Zapowiadało się ciekawe popołudnie.

~~~

Ziewnęłam ospale i spojrzałam na okno. Nie zobaczyłam słońca, zamiast pięknego, słonecznego dnia dostrzegłam czarną noc. Otrzasnęłam się szybko i spojrzałam na zegarek. 0:19?! Zdezorientowana oderwałam się od książki i pobiegłam do łazienki. Szybko się umyłam i przebrałam w swoją piżame. Opuściłam łazienkę i wskoczyłam, jak poparzona do łóżka. Zamknęłam oczy i zaczęłam liczyć w myślach do dziesięciu. Nie pomogło. Wyobraziłam sobie puchate owieczki, przeskakujące płot. Nie pomogło. Uspokoiłam się trochę, bo doszłam do wniosku, że na siłę nie zasnę i ułożyłam się na poduszkach nieco wygodniej. Nie potrzebowałam dużo czasu, aby zasnąć i przenieść się gdzieś do krainy snów.

~~~

Mimo iż obudziłam się trochę po godzinie szóstej, byłam wyspana. Z uśmiechem wstałam z mojego łoża i powolnym krokiem ruszyłam do łazienki. Sprawnie umyłam twarz przeróżnymi płynami, aby została nieskazitelnie czysta i wolna od jakichkolwiek syfów, a następnie rozczesałam swoje długie, czekoladowe włosy. Pozostało mi jedynie umycie zębów i ubranie się, gdy byłam pewna ł, że o niczym nie zapomniałam, opuściłam łazienkę i powędrowałam do kuchni. Zjadłam lekkie śniadanie, nasypałam do miseczki Yellow trochę karmy i spojrzałam na zegarek. Miałam sporo czasu, więc spakowałam swoje zeszyty, sprawdzając później trzy razy czy niczego nie zapomniałam i opuściłam pokój, zamykając go. Ruszyłam spokojnym krokiem w stronę wyjścia z budynku, a gdy opuściłam akademik, skierowałam się w stronę uczelni. Gdyby nie śnieg i oblodzony chodznik, na którym się prawie zabiłam, to droga minęłaby mi naprawdę przyjemnie. Wkroczyłam do ciepłego budynku i skierowałam się w stronę sali, w której miałam mieć lekcje. Przechadzając się korytarzem, zauważyłam Biancę, która widocznie nad czymś rozmyślała. Usiadłam obok dziewczyny i czekałam, aż mnie zauważy. Po chwili brunetka odwróciła głowę i spojrzała na mnie.
-Przepraszam za wczoraj. - Zaczęła nerwowo. Chyba naprawdę było jej głupio. -Robisz coś dzisiaj? - Zadała pytanie.
-Cóż... chyba nie. Mam dzień wolny, więc jeżeli chcesz to mogłybyśmy gdzieś razem wyjść. - Uśmiechnęłam się lekko.
-Dobry pomysł. - Odpowiedziała brunetka, lecz nie wyglądała na przekonaną, co do mojego pomysłu.
-Co powiesz na kawiarnię? Zjemy po jakimś cieście, napijemy się kawy i pogadamy. - Zaproponowałam.
Brunetka kiwnęła głową na znak zgody i wolnym krokiem ruszyłyśmy w stronę sali lekcyjnej.

~~~

Przekroczyłyśmy próg kawiarni, a następnie zajęłyśmy jeden ze stolików przy oknie. Każda zamówiła sobie to, na co miała ochotę, a ja postanowiłam poznać trochę bliżej dziewczynę, więc szukałam w głowie odpowiedniego pytania, które mogłabym jej zadać.
-Wybacz mi tę ciekawość, ale jak to się stało, że trafiłaś do Dressage Academy? - Zapytałam w końcu.

Biancia?

Od Billa cd. Maxime

- Dam radę, ale jeśli boisz się, że Antyk mógłby zarazić się płochliwością od Petera, mogę zmienić ścieżkę i jechać sama. - mówiąc to, wzruszyła ramionami.
Prychnąłem głośno, puszczając jedną rękę z wodzy. Czy ta mała, okropna istotka naprawdę myśli że ktoś taki jak ja boi się tak błahych rzeczy?
- Czy ja wyglądam na takiego, który może bać się czegoś takiego? Jedziemy dalej, nie ma bata. - odparłem, po czym popędziłem wałacha do aktywnego stępu. Po chwili dogoniła nas też Maxime. Dlaczego nie mogłaby po prostu się rozpłynąć? Westchnąłem w myślach, ciesząc się chociaż chwilą ciszy gdy dziewczyna choć na chwilę przestała zakłócać spokój mojego bezsensownego istnienia.
- Skąd masz tę bliznę na policzku? - wypaliła nagle. Nie odwracając głowy w jej stronę, uśmiechnąłem się delikatnie pod nosem. Spostrzegawcza jest.
- Długa historia, niezbyt odpowiednia na taki wyjazd w teren. Masz jeszcze jakieś pytania? Miałbym ochotę zagalopować. - uciąłem szybko.
- Oczywiście, że mam. Wkrótce dowiesz się, że jestem naprawdę gadatliwą osobą… Kiedy się urodziłeś? Skąd jesteś? Masz rodzeństwo? Jak nazywa się twoja matka? - Maxime zadawała coraz więcej pytań. - A, no i przy okazji możesz opowiedzieć historię o bliźnie na policzku.
Odchyliłem głowę do tyłu i westchnąłem, bawiąc się grzywą Antyka. Czy wszyscy osobnicy z gatunku ludzkiego muszą aż tyle pieprzyć?
- Nie dasz mi spokoju, co?
W odpowiedzi dziewczyna pokiwała przecząco głową i mógłbym przysiąc że odpowiada mi wręcz z wewnętrzną satysfakcją.
- Nie. Lubię dowiadywać się o ludziach nowych rzeczy.
Ponownie westchnąłem. Może jeśli obszernie jej odpowiem w końcu na chwilę da mi spokój?
- Urodziłem się dziesiątego listopada 1999 roku co oznacza że mam dziewiętnaście lat. - odpowiedziałem na pierwsze pytanie.
- Ja urodziłam się jedenastego listopada! Co za zbieg okoliczności! - uśmiechnęła się lekko. Tak, urocze można by rzec...
- Urodziłem się w Szwecji, w Sztokholmie. Swoją drogą bardzo piękny kraj. - powoli zacząłem odpowiadać na resztę pytań. 
- I nie, nie mam rodzeństwa. Nie myślałem o tym czy chce, wygodnie mi tak jak jest. A moja matka nazywa się Olivia Skarsgård, jest lekarką, a ojciec - Norman i jest psychologiem. Nie mam pojęcia do czego ci imiona moich rodziców, mam nadzieję tylko że nie planujesz jakiegoś morderstwa. - odparłem na co dziewczyna się zaśmiała. Zmierzyłem ją wzrokiem, lekko się zarumieniła i opuściła wzrok. Nie sądziłem w sumie że odbierze to jako żart, mówiłem serio. 
- A ty dlaczego nie zostałeś lekarzem? Czy wiesz, tak samo kimś ważnym? - zadała kolejne pytanie. Argh, myślałem że może jednak na chwilę przestała marnować cenne powietrze.
- Nie satysfakcjonuje mnie krojenie ludzkiego ciała czy słuchanie żałosnych problemów innych... - odparłem całkowicie szczerze. Mogłem powiedzieć coś typu : Ależ chciałbym, uwielbiać widok krwi i zwłok! To może chociaż wtedy dałaby mi spokój.
- A policzek? Zapomniałeś o tym opowiedzieć. - dodała z satysfakcją. Wywróciłem oczami nie ukrywając lekkiej irytacji.
- Mój przyjaciel, Peter. - powiedziałem w skrócie. Maxime rzuciła mi spojrzenie typu "Taki egoista jak ty ma przyjaciół?!".
- Hm? - mruknęła wyczekując dalszych wyjaśnień.
- Kiedyś pokłóciliśmy się o dziewczynę. Mimo iż ta nawet nie wiedziała o naszym istnieniu, to po prostu była jakaś dziewczyna wracająca ze szkoły i po prostu obaj zawsze ją obserwowaliśmy jak wraca. Peter uznał że mi ona nie potrzebna, powyzywał mnie, ja jego potem to już kompletnie zaczęliśmy sobie wytykać najgorsze błędy. - zaśmiałem się na wspomnienie tego jakże inteligentnego czynu. 
- W pewnym momencie tak nas poniosło że rzuciłem się na Petera z bronią. Miałem wtedy zaledwie szesnaście lat i pierwszy raz miałem pistolet w rękach. Mój ojciec miał, dla czystego bezpieczeństwa. W pewnym momencie on zranił mnie nożem w dłoń, odebrał mi pistolet i ten wystrzelił, trafiając mnie w policzek. Przesiedziałem trochę w szpitalu, przeprosiliśmy siebie nawzajem i było już w sumie okey, ale ta historia jest tak żałosna i bezsensowna że wywołuje u mnie śmiech za każdym wspomnieniem. - Zaśmiałem się. - W prawdzie jedyne co mi po tamtej sytuacji zostało to tylko blizna na policzku i zabawne wspomnienia. 
Maxime patrzyła na mnie w milczeniu, ja jedynie wyczekiwałem jej reakcji. Czyżbym w końcu skutecznie ją przestraszył?

Maxime? 

Od Maxime cd. Billa

- Chcesz jechać dalej? - spytał się mnie Bill.
Gdy koń stanął ”na równe nogi”, ja odetchnęłam i odpowiedziałam brunetowi:
- Dam radę, ale jeśli boisz się, że Antyk mógłby zarazić się płochliwością od Petera, mogę zmienić ścieżkę i jechać sama. - mówiąc to, wzruszyłam ramionami.
Skarsgård prychnął, puszczając jedną ręką wodze siwka.
- Czy ja wyglądam na takiego, który może bać się czegoś takiego? Jedziemy dalej, nie ma bata.
Mówiąc to, mężczyzna popędził siwego do aktywnego stępa, a ja, by ich dogonić, ruszyłam kłusem. Uparty jest, pomyślałam. Ale lepiej jest pojechać w teren z kimś niż samemu, prawda? Nie muszę przecież z nim rozmawiać! Stety, niestety, moja gadatliwość nie pozwoliła nam na przejażdżkę w ciszy. Już po kilku sekundach musiałam rozpocząć rozmowę.
- Skąd masz tę bliznę na policzku? - spytałam się, mając nadzieję na pełną odpowiedź.
- Długa historia, niezbyt odpowiednia na taki wyjazd w teren. Masz jeszcze jakieś pytania? Miałbym ochotę zagalopować.
Uniosłam lewą brew. Pewnie spodziewa się, że w ciszy będzie mógł zagalopować, pomyślałam, nie uda mu się to. Miałam ochotę zrobić mu na złość i zadać przynajmniej dziesięć pytań, jedno po drugim. Bo w końcu, czemu nie?
- Oczywiście, że mam. Wkrótce dowiesz się, że jestem naprawdę gadatliwą osobą… Kiedy się urodziłeś? Skąd jesteś? Masz rodzeństwo? Jak nazywa się twoja matka? - z moich ust płynęły kolejne pytania, na które mężczyzna musiał odpowiedzieć. - A, no i przy okazji możesz opowiedzieć historię o bliźnie na policzku.
Zielonooki odchylił głowę do tyłu i westchnął. Zaczął bawić się grzywą Antyka.
- Nie dasz mi spokoju, co?
Pokręciłam głową przeczącą.
- Nie. Lubię dowiadywać się o ludziach nowych rzeczy.

Bill?

sobota, 2 lutego 2019

Od Ricka cd. Beaureguarda

***
Wróciłem do pokoju, po jakiejś godzinie. Byłem totalnie przemoczony i zziębnięty, chociaż co się dziwić. Godzinny spacer w deszczu to bardzo inteligentna rzecz Richardzie! Od progu już witały mnie ukochane psiaki, jednak szybko je zbyłem gestem ręki. Wystarczyło, że tylko ja jestem cały mokry. Szybko zmieniłem przemoczone ubrania, na suche dresy i różowo pastelową bluzę. Powinienem zrobić pranie w końcu, bo zostały mi same rzeczy od Rosalie. Byłem cholernie zmęczony i głodny. Tak, zdecydowanie głodny.
Poszedłem więc do wybawiciela świata, magicznej skrzyni zwanej lodówką, okazała się jednak pusta. Właściwie prawie, nie licząc może dwóch opakowań soku pomarańczowego, z trzech opakowań lasagne do odgrzewania i masła. Zakupy też by się przydały w sumie. Wyjąłem z lodówki jedno z opakowań i wyłożyłem lasagne na blachę, po czym wstawiłem do piekarnika na około dwadzieścia minut. (A/N nie mam pojęcia, ile ma to się grzać, ale uznajmy, że po takim czasie będzie dobrze xD). Nagle usłyszałem pukanie do drzwi, westchnąłem głośno, jednak jak przystało na dobrze wychowanego człowieka, poszedłem otworzyć. Mimo drobnych problemów z przekręceniem klucza w odpowiednią stronę udało mi się i mogłem wreszcie dowiedzieć się, kto zakłócał mój błogi spokój. W drzwiach stał Bear, z widocznym przerażeniem w oczach. Okay, przeprosiłem go, ale to nie znaczy, że może mnie nachodzić.
- Co chcesz? - zapytałem, obrzucając go obojętnym spojrzeniem.
- ... w-w porządku - wyjąkał cicho, wbijając wzrok w podłogę. Nie byłem pewny czy dobrze go zrozumiałem.
- Powtórzyłbyś?
- W p-porządku... - powtórzył nieco głośniej, usiłując bezskutecznie opanować drżenie głosu. Miło z jego strony.
- No i fajnie. - wzruszyłem ramionami. Ta informacja jakoś zbytnio nie wpłynęła na moje dotychczasowe istnienie, jednak chłopak ma u mnie już plusowe punkty za odwagę.
- Wejdziesz? - uśmiechnąłem się lekko, otwierając szerzej drzwi. Widać było, że brunet się waha, wszedł jednak do środka, a ja zamknąłem za nim drzwi. Oczywiście, gdy Tajfun usłyszał kroki nieznanej mu jeszcze osoby, musiał podbiec i zacząć się ocierać o nogi Beara.
- Na miejsce. - poleciłem mu, jednak kompletnie mnie zignorował. Brunet bawił się rękawami bluzy, starając się trzymać ręce jak najdalej od psa.
- Możesz go pogłaskać. Nic ci nie zrobi. - odparłem, wchodząc do kuchni i nastawiając czajnik. Kątem oka zauważyłem, jak chłopak z lekkim uśmiechem głaszcze biało czarnego demona.
- Co chcesz do picia? - zapytałem, szykując dwa kubki.
- Może być herbata. - odparł. - Jeśli to nie będzie kłopot. - dodał szybko. Zaśmiałem się cicho, to zabawne jak uważa na słownictwo. Zacząłem szukać po szafkach czegoś na wzór herbaty, udało mi się znaleźć jakąś zieloną herbatę. O dziwo pachniała pomarańczą, mimo innego składu na opakowaniu. Wrzuciłem jedną saszetkę do zielonego kubka, za to do swojego szarego nasypałem dwie łyżki kawy. Musiałem, choć odrobinę się orzeźwić, ożywić.
Po zaledwie dwóch minutach przycisk w czajniku cicho pstryknął, dając tym samym do zrozumienia, że woda się zagrzała. Zalałem oba kubki, po czym postawiłem na blacie przed brunetem, który już siedział na krzesełku barowym.
- To na zwłoki po herbacie. - uśmiechnąłem się delikatnie, kładąc mały talerzyk na środku blatu razem z cukrem i łyżeczką. Bear nerwowo się uśmiechnął, po czym objął dłońmi kubek z herbatą.
- Mamy trochę czasu, zanim lasagne się zrobi, mam nadzieję, że nie jesteś wybredny, bo tylko tym mogę cię poczęstować. Ewentualnie sokiem pomarańczowym. - odparłem, biorąc swój kubek do ręki i opierając się o ścianę.
- S-spoko. - wyjąkał cicho, po czym nastała cisza. Wywróciłem oczami, głośno wzdychając. Małomówna ta mała cholera.
- Nie gadaj tyle, bo jeszcze się zakrztusisz. - odezwałem się, nie hamując przy tym ani krzty sarkazmu.
- Co więc mam mówić? - spytał cicho.
- Może spróbuj coś o sobie? Co lubisz robić? W końcu chyba tak zawiera się kontakty między ludzkie. - wzruszyłem ramionami, upijając łyk kawy.
- Dlaczego nagle stałeś się taki miły? - wymamrotał cicho.
- Misiek, miły to ja nie jestem. Uwierz mi. Po prostu odrobinę ci odpuściłem. - zaśmiałem się, mimo iż brunetowi nie było do śmiechu.
- Chciałbym cię poznać, po prostu. To chyba nie jest przestępstwem? Zresztą skoro ja stałem się... - to stwierdzenie nie zbyt chciało przejść mi przez gardło. - ... miły, mógłbyś to uszanować i chociaż udawać, że się mnie nie boisz, czy coś.
- Ja się nie boję! - zaprzeczył szybko Bear.
- No i to rozumiem. - uśmiechnąłem się w jego stronę. - A więc? - odparłem, odnosząc się do poprzedniego pytania.

Miśku?

Od Alana cd. Seana

Razem z Seanem uznaliśmy że pojedziemy w teren, jednak iż nie miałem swojego wierzchowca chłopak postanowił że pojadę na koniu jego brata. Staruszek zwany Alladynem, wydawał się całkiem spokojny, pryz czyszczeniu i siodłaniu nie sprawiał większych problemów. Kiedy nasze konie były już gotowe, ruszyliśmy w teren. Po pewnym czasie Sean zsunął się na ziemię, a ja razem z nim. Brunet rozłożył koc z siodła, na którym wcześniej cały czas siedział i rozłożył na trawie. Przywiązałem kasztanka do pobliskiej barierki, chciałem zabrać się także za ogiera chłopaka jednak Sean powstrzymał mnie.
- Lepiej nie, naprawdę nie będę jeździł z tobą po lekarzach - oznajmił zabierając mi wodze z dłoni. Mruknąłem coś pod nosem, po czym podszedłem do koca i położyłem się, a po chwili dołączył do mnie chłopak. Nastała cisza, którą Sean w końcu przerwał:
- Więc... z kim wczoraj byłeś na prezentacji? -
Przerzuciłem ciężar ciała na jedną stronę, tak by móc spojrzeć na bruneta który odwrócił głowę w moją stronę.
- Inez Jacos. Powiedzmy, że w porę przybyła zanim kolesie Connora wysłali mnie do szpitala - zaśmiałem się nerwowo, mimo że wcześniej miałem mu za złe jego egoistyczne zachowanie.
- Naprawdę mi głupio cherie, czuję się jakbym... co najmniej sam cię pobił - powiedział cicho. Zmarszczyłem brwi.
- Nie obwiniaj się - odparłem. - Może i jesteś największym sukinsynem jakiego znam, ale na to akurat nie miałeś zbytniego wpływu.
- Zaśpiewasz mi? - szepnąłem, przerywając niezręczną ciszę która była między nami. Lubiłem słuchać jego głosu. Sean zaczął cicho podśpiewywać napisaną dla mnie piosenkę. Pod koniec wplątał palce w moje włosy i przyciągnął do pocałunku. To niesamowite jak mało czasu trzeba aby się w kimś zakochać. 
- Winters? - zapytał, odrywając się od moich ust. Posłałem mu pytające spojrzenie.
- Mam... bardzo ważne pytanie - podniósł się do siadu - Ja... wiem, że wszystko zjebałem i pewnie jak powiem to jeszcze raz to mnie uderzysz... - wziął głęboki oddech. - Kocham cię, Alan. Tak... na serio. A przynajmniej mam nadzieję, że cię kocham. Jeśli nie to uderz mnie albo naucz jak to robić - przygryzł wargę. - Zostaniesz chłopakiem takiego idioty jakim jestem ja?
Patrzyłem na niego w milczeniu. On naprawdę to powiedział, że mnie kocha. Może jednak nie jest takim egoistą na jakiego się wydaje. Czy chcę z nim być? Pomimo tego ile krzywd już mi wyrządził, samymi słowami i pocałunkiem z Lynette. A nawet jeśli to powinienem mu zaufać? Jest cholernym dupkiem i egoistą, o tym zdołałem się już przekonać. Jednak czy ktoś taki jest zdolny do miłości? Tego mogłem się jedynie dowiedzieć, mogłem pokazać mu swoje uczucia, może nawet nauczyć kochać. Może jednak powinienem dać mu szansę? 
- Oczywiście że tak. - uśmiechnąłem się do chłopaka, tym samym rozwiewając wszystkie jego wątpliwości. Prawda jest taka że nie potrafiłbym mu odmówić, nawet gdybym chciał. Gad damn, może tylko trochę się zakochałem.
Sean odwzajemnił uśmiech, po czym złączył nasze usta w pocałunku. Spokojnym, a zaraz namiętnym i zachłannym, jakby miał to być nas ostatni pocałunek w życiu. Uwielbiam smak jego ust i dotyk jego języka. Po dłużej chwili w końcu oderwałem się od jego warg, by móc złapać oddech, po czym opadłem na koc, a brunet położył się obok mnie. Leżeliśmy tak, wpatrując się w niebo.
- Jak to jest mieć brata? - spytałem, czując na sobie wzrok Seana. Sam nie wiem skąd tak nagle mi to przyszło.
- Nie chcesz wiedzieć uwierz. To okropny debil! - zaśmiał się, jednak nie takiej odpowiedzi oczekiwałem. 
- Inaczej, jak to jest mieć rodzinę? - spytałem, odwracając głowę w jego stronę by nasze spojrzenia się spotkały.
- A co to za pytanie? - uniósł brew.
- Pytanie jak każde inne, po prostu jestem ciekawy. - stwierdziłem.
- Nie masz rodziny? - zapytał chłopak. Nie spodziewałem się takiego pytania, nie chciałem też zbytnio odpowiadać więc zwyczajnie odwróciłem wzrok. Nastała przyjemna cisza, której ja nie zamierzałem przerywać. 
- Adam? - odezwał się, z podłym uśmiechem przekręcając moje imię. 
- Mniej wiesz, lepiej śpisz. - wywróciłem oczami, głośno wzdychając.
- Spać to ja będę lepiej, ale z tobą. - powiedział, a na jego twarz wdarł się ten słodki, chamski uśmiech.
- Jesteśmy ze sobą może od trzech minut, a ty już zachowujesz się jak dupek. - ponownie westchnąłem. 
- Ah, pieprz się Winters. - tym razem to on westchnął.
- Z tobą zawsze Montgomery. - wyszczerzyłem się podle w jego stronę, zaśmiał się cicho po czym nastała niezręczna cisza. Znowu.
- Nadal nie odpowiedziałeś na moje pytanie. - odezwał się Sean.
- Ulepmy bałwana - wypaliłem nagle.
- Słucham? - brunet zdziwił się szybką zmianą tematu, na szczęście nie próbował już wracać do poprzedniego pytania.
- Ulepmy bałwana. - powtórzyłem z całkowitą powagą. - Nigdy tego nie robiłem. - odparłem szczerze, czekając na jakąś reakcje chłopaka.

Seanie? xDD Wybacz że tak długo

piątek, 1 lutego 2019

Od Ricka cd. Mammeloe

- Jeszcze nie, może kiedyś sobie zrobię - odparła.
- A wiesz już, jaki? - zapytałem, a ona podparła dłonią głowę.
- Szczerze mówiąc, za bardzo o tym nie myślałam.
Na chwilę nastała cisza między nami, jednak postanowiłem ją przerwać :
- Dobra, chyba trzeba się zająć tym zadaniem. 
Wlepiliśmy oczy w kartkę. Różowo włosa przeczytała na głos zadanie, ja jednak czekałem tylko na jakieś jej pomysły. Nie mam zamiaru wytężać swojego umysłu na tak błahe rzeczy. Nagle dziewczyna zaczęła cicho się śmiać, co było dość śmiesznym zjawiskiem.
- Co cię tak cieszy? - spytałem lekko się śmiejąc, mimo że nie wiedziałem o co chodzi.
- Tutaj - powiedziała, wskazując na tekst. - "Zastosowanie oli".
Roześmialiśmy się, w sumie to w stylu pani Varks. 
- No to nieźle - powiedziałem. - Szkoda, że nie "Zastosowanie Mamme".
Zrobiłem znaczący ruch brwiami, a dziewczyna umilkła. Jakby lekko się przeraziła. No cóż, odzywki tego typu są u mnie codziennością.
- Chcesz je opisać? - spytała. - Proszę bardzo, masz tu dużo wolnego miejsca! - wskazała na kartkę.
Wzruszyłem ramionami, skoro muszę to why not? 
- Jeśli tak bardzo chcesz... - odparłem z poważną miną i wziąłem do ręki długopis.
- No dobra, żartowałam - powiedziała, śmiejąc się. Wywróciłem oczami, nienawidzę gdy ktoś sobie ze mnie żartuje. Ja z innych? Okey! Dobra! Ale jak ktoś ze mnie, to zazwyczaj zalicza obitą mordę. No ale kobiet się nie bije.
- Przecież wiem - powiedziałem z wymuszonym uśmiechem i schowałem długopis do zdartego już piórnika.
Mammeloe zaczęła zastanawiać się nad zadaniem, przyglądałem jej się jednocześnie rozmyślając nad zadaniem. Tylko wielka szkoda że praktycznie nie słuchałem gdy były zastosowania soli.
- Z tego co pamiętam - odezwała się - z fosforanów robi się sztuczne nawozy, prawda?
Zacząłem szukać w pamięci czegokolwiek z poprzednich lekcji. Coś było o fosforanach i proszkach do prania i chyba nawet o nawozach, więc pokiwałem twierdząco głową.
- Richard, pomógłbyś koleżance a nie tylko się patrzysz? - usłyszałem nad głową głos nauczycielki.
- Rick. - poprawiłem ją jedyni. Nienawidzę tej kobiety.
- Ah no tak. Wybacz. Rozkojarzona jestem ostatnio. - zaśmiała się. Ta, odkąd tu pracujesz jesteś wiecznie rozkojarzona, inteligentko.
- Aczkolwiek to nie tłumaczy twojego braku zaangażowania. - dodała szybko.
- Tak samo jak nie tłumaczy dlaczego pani ciągle tu pracuje. - odparłem z chamskim uśmiechem a niektórzy z klasy wybuchnęli śmiechem. Robienie z siebie pewnego siebie dupka przed nauczycielami to dla mnie chleb powszechni, w szczególności jeśli podnosi to moją popularność.
- Słucham? - uniosła brew, lekko się śmiejąc. Co jak co ale nie potrafiła ukryć że ta uwaga też ją rozśmieszyła.
- Może ja skoczę po aparat słuchowy dla pani? Babcia ma dwa może pożyczyć. - odparł Chease, mój dobry kolega ale jeszcze większy debil ode mnie. W sumie wątpię by jego inteligencja dorównywała choćby największej klasowej idiotce. Po prostu, to debil.
- Dobre, aczkolwiek jesteś już w dupie. - zaśmiałem się w jego stronę.
- Rick! Słownictwo! Mam wam wpisać uwagi!? - nauczycielka bezskutecznie chciała opanować śmiechy w klasie.
- Ja podziękuję ale chyba kolega przyjmie moją porcję. - uśmiechnąłem się w stronę bruneta, który mierzył mnie teraz zabójczym spojrzeniem.
- Zaraz obaj pójdziecie do pani Peek! - krzyknęła, a w tym momencie zadzwonił dzwonek.
- No niestety coś pani nie wyszło. - udałem smutnego, a nauczycielka jedynie wywróciła oczami. Nie mogła już teoretycznie nic zrobić, nawet nie zdążyła sprawdzić kart gdyż inteligentnie zrobiliśmy pod koniec lekką aferę na którą ona inteligentnie straciła czas. Mamme wyszła już z sali, musiałem więc szybko się spakować i ją dogonić.
- Co mamy następne? - uśmiechnąłem się, jak tylko udało mi się ją dogonić/

Mammeloe? ^^

Od Matthewa cd. Grace

- No więc... kiedy miałam z pięć, sześć lat miałam takich sąsiadów, którzy hodowali kury. Od czasu do czasu chodziłam im pomagać, gdyż uwielbiałam patrzeć na małe pisklaki, które radośnie skakały sobie po podwórku. Pewnego dnia, po jakimś czasie pomagania, zmęczyłam się trochę i postanowiłam sobie odpocząć. Niestety gdy usiadłam na jednym z pudeł, ono się rozpadło, a ja przygniotłam małe kurczaczki. Przez chwilę myślałam, że nie żyją, ale po kilku minutach zawodowej reanimacji w wykonaniu panny Grace Evans wszystkie magicznie ożyły. - zaśmiała się, a ja zawtórowałem jej. Ciekawa historia, to muszę jej przyznać.
- Masz jakieś rodzeństwo? - zapytała po chwili ciszy.
- Nie ma aczkolwiek bardzo chciałbym mieć. - odpowiedziałem szybko. - Jak długo uczysz się grać na instrumentach?
- Cóż... Z tego co pamiętam to pierwszy instrument, na którym próbowałam grać to pianino. Miałam wtedy chyba dziewięć lat, więc no z siedem lat już na pewno. - odparła.
- Chciałbyś pojechać ze mną w teren? - zadała kolejne pytanie.
- Bardzo chętnie. - uśmiechnąłem się lekko w jej stronę. - I tak w sumie już kończę.
Domalowałem jeszcze drobne kreski by podkreślić krajobraz za oknem, po czym kiwnąłem w stronę dziewczyny że może już zobaczyć efekt.
- Nie jestem może jakimś wybitnym artystą, aczkolwiek najładniej nie wyszłaś. - odparłem, jednak dopiero po chwili pojąłem tok własnych słów.
- Znaczy nie o to mi chodzi. Jesteś piękna, tylko ja nie potrafię tego odwzorować tak jakbym chciał. - dodałem szybko. Obraz przedstawiał dziewczynę siedzącą na stołku, z nogą na krześle, a sama dziewczyna opierała się o kolano i wpatrywała w krajobraz za oknem które było tuż za jej plecami.
- Jest piękny. - odparła dziewczyna, lekko się rumieniąc. Uśmiechnąłem się, cieszyła mnie jej reakcja.
- Potem powieszę go na ścianie. - oznajmiłem, na co dziewczyna bardziej się zarumieniła co lekko mnie zdziwiło. W końcu to tylko obraz.
- Założę coś stosowniejszego i możemy iść. - dodałem szybko i ruszyłem do walizek. Byłem cały ubrudzony farbą, jednak na jeździe na pewno jeszcze się ubrudzę więc nie było sensu brać prysznica. Przerzuciłem przez głowę granatową bluzę i narzuciłem kurtkę na ramiona, po czym mogliśmy iść do stajni. Przed wyjściem udało mi się zgarnąć marchewkę z lodówki, po czym wyszliśmy.
Parę minut zajęło nam dostanie się do odpowiedniego budynku. Właściwie ja musiałem iść do stajni dla koni szkółkowych, Grace zaś dla prywatnych więc umówiliśmy się za pół godziny przed budynkiem. Arys był dość spokojnym wałachem, byłem więc spokojny że się wyrobię. Po drodze do jego boksu, praktycznie żaden koń się mną nie zainteresował. Zacmokałem głośno, a po chwili z boksu głowę wystawił Arys. Zarżał cicho na mój widok i machnął łbem. Wyjąłem z kieszeni marchewkę, którą udało mi się ukraść z lodówki, po czym podałem wałachowi. Pogłaskałem go po pysku i wziąłem się za czyszczenie. Całe szczęście szczotki były w worku na drzwiach boksu i nie musiałem ich szukać. W poprzedniej stajni każdy kradł szczotki każdemu i znalezienie ich z powrotem graniczyło z cudem. Dość krótko zajęło mi jego czyszczenie, gdyż nie miałem zbytnio co czyścić. Z kopytami także nie było tego problemu. Poszedłem jeszcze do siodlarni po jego sprzęt, udało mi się przenieść jednocześnie wszystkie rzeczy z czego byłem dość zadowolony. Zgrabnie oporządziłem wałacha, zakładając na niego czaprak, podkładkę pod siodło a następnie samo siodło. Z ogłowiem nie było większych problemów, Arys grzecznie przyjął wędzidło. Wyprowadziłem go z boksu, a następnie wyszedłem z nim przed stajnię. Grace jeszcze nie było, miałem więc dodatkowy czas by podciągnąć popręg i poprawić strzemiona.
- Wybacz, miałam drobne problemy z Voljeni! - usłyszałem znajomy głos za plecami. Brunetka prowadziła za sobą kasztanowatego kuca z odmiankami na nogach, wywnioskowałem więc że to jego imię. Muszę też przyznać, uroczo przy nim wygląda.
- Nie szkodzi. Jedziemy może nad jezioro? - uśmiechnąłem się lekko, dziewczyna pokiwała głową a ja jak na rozkaz odbiłem się od ziemi i usiadłem na Arysie. Po chwili dziewczyna siedziała też na swoim koniu i ruszyliśmy spokojnym stępem w stronę bramy do lasu, a następnie nad jezioro.

Grace?

Od Billa cd. Scarlett

- Od dziecka uwielbiałam konie - zaczęła. - Kiedy kupiłam Hota, chciałam jakoś znaleźć czas dla niego i szkoły jednocześnie. Wtedy rodzice powiedzieli mi o Dressage Academy. No i postanowiłam się tu przenieść. - W odpowiedzi pokiwałem powoli głową.
- Rozumiem, że Hot to twój drugi koń?
- Tak, dokładniej Hot Bay - odparła, uśmiechając się szeroko.
- A Brigand? Kupiłaś go później?
- Tak. Znaczy, nie... Nie kupiłam. To emeryt, były koń szkółkowy z mojego dawnego klubu jeździeckiego. Moja instruktorka szukała dla niego opiekuna. Dostałam go za darmo.
Przyjrzałem się ogierowi, właściwie nie zauważyłem że jest w podeszłym wieku.
- Ile ma lat? - zapytałem.
- Dwadzieścia trzy - odparła. - albo cztery, nie pamiętam.
Pokiwałem głową. Dziewczyna daje sobie radę z dwoma końmi a ja z jednym nie potrafiłem sobie poradzić. Tęsknie za Sanguisem...
- A ty masz jakiegoś konia? - spytała.
- Mam. - uśmiechnąłem się lekko, jednak szybko dotarła do mnie szara rzeczywistość.
- Znaczy, możliwe... - przybrałem poważny wyraz twarzy. - Co cię to interesuje? -
- Po prostu pytam. - odparła.
- To nie pytaj. - warknąłem w jej stronę. Było mi jednak trochę głupio, chyba nie powinienem tak odpowiadać. Właściwie takie zachowanie nie jest zbyt stosowne.
- W ogóle jestem Bill Skarsgård. - wymusiłem uśmiech, przypominając sobie że w końcu nie przedstawiłem się tajemniczej nieznajomej.
- Scarlett. - uśmiechnęła się. - Scarlett Blue.
- Muszę już iść ale spotkamy się może jutro? W szkole? - przypomniałem sobie także o nie rozpakowanych walizkach.

Scarlett? Wybacz nie miałam pomysłu na koniec xD