Strony

sobota, 2 lutego 2019

Od Ricka cd. Beaureguarda

***
Wróciłem do pokoju, po jakiejś godzinie. Byłem totalnie przemoczony i zziębnięty, chociaż co się dziwić. Godzinny spacer w deszczu to bardzo inteligentna rzecz Richardzie! Od progu już witały mnie ukochane psiaki, jednak szybko je zbyłem gestem ręki. Wystarczyło, że tylko ja jestem cały mokry. Szybko zmieniłem przemoczone ubrania, na suche dresy i różowo pastelową bluzę. Powinienem zrobić pranie w końcu, bo zostały mi same rzeczy od Rosalie. Byłem cholernie zmęczony i głodny. Tak, zdecydowanie głodny.
Poszedłem więc do wybawiciela świata, magicznej skrzyni zwanej lodówką, okazała się jednak pusta. Właściwie prawie, nie licząc może dwóch opakowań soku pomarańczowego, z trzech opakowań lasagne do odgrzewania i masła. Zakupy też by się przydały w sumie. Wyjąłem z lodówki jedno z opakowań i wyłożyłem lasagne na blachę, po czym wstawiłem do piekarnika na około dwadzieścia minut. (A/N nie mam pojęcia, ile ma to się grzać, ale uznajmy, że po takim czasie będzie dobrze xD). Nagle usłyszałem pukanie do drzwi, westchnąłem głośno, jednak jak przystało na dobrze wychowanego człowieka, poszedłem otworzyć. Mimo drobnych problemów z przekręceniem klucza w odpowiednią stronę udało mi się i mogłem wreszcie dowiedzieć się, kto zakłócał mój błogi spokój. W drzwiach stał Bear, z widocznym przerażeniem w oczach. Okay, przeprosiłem go, ale to nie znaczy, że może mnie nachodzić.
- Co chcesz? - zapytałem, obrzucając go obojętnym spojrzeniem.
- ... w-w porządku - wyjąkał cicho, wbijając wzrok w podłogę. Nie byłem pewny czy dobrze go zrozumiałem.
- Powtórzyłbyś?
- W p-porządku... - powtórzył nieco głośniej, usiłując bezskutecznie opanować drżenie głosu. Miło z jego strony.
- No i fajnie. - wzruszyłem ramionami. Ta informacja jakoś zbytnio nie wpłynęła na moje dotychczasowe istnienie, jednak chłopak ma u mnie już plusowe punkty za odwagę.
- Wejdziesz? - uśmiechnąłem się lekko, otwierając szerzej drzwi. Widać było, że brunet się waha, wszedł jednak do środka, a ja zamknąłem za nim drzwi. Oczywiście, gdy Tajfun usłyszał kroki nieznanej mu jeszcze osoby, musiał podbiec i zacząć się ocierać o nogi Beara.
- Na miejsce. - poleciłem mu, jednak kompletnie mnie zignorował. Brunet bawił się rękawami bluzy, starając się trzymać ręce jak najdalej od psa.
- Możesz go pogłaskać. Nic ci nie zrobi. - odparłem, wchodząc do kuchni i nastawiając czajnik. Kątem oka zauważyłem, jak chłopak z lekkim uśmiechem głaszcze biało czarnego demona.
- Co chcesz do picia? - zapytałem, szykując dwa kubki.
- Może być herbata. - odparł. - Jeśli to nie będzie kłopot. - dodał szybko. Zaśmiałem się cicho, to zabawne jak uważa na słownictwo. Zacząłem szukać po szafkach czegoś na wzór herbaty, udało mi się znaleźć jakąś zieloną herbatę. O dziwo pachniała pomarańczą, mimo innego składu na opakowaniu. Wrzuciłem jedną saszetkę do zielonego kubka, za to do swojego szarego nasypałem dwie łyżki kawy. Musiałem, choć odrobinę się orzeźwić, ożywić.
Po zaledwie dwóch minutach przycisk w czajniku cicho pstryknął, dając tym samym do zrozumienia, że woda się zagrzała. Zalałem oba kubki, po czym postawiłem na blacie przed brunetem, który już siedział na krzesełku barowym.
- To na zwłoki po herbacie. - uśmiechnąłem się delikatnie, kładąc mały talerzyk na środku blatu razem z cukrem i łyżeczką. Bear nerwowo się uśmiechnął, po czym objął dłońmi kubek z herbatą.
- Mamy trochę czasu, zanim lasagne się zrobi, mam nadzieję, że nie jesteś wybredny, bo tylko tym mogę cię poczęstować. Ewentualnie sokiem pomarańczowym. - odparłem, biorąc swój kubek do ręki i opierając się o ścianę.
- S-spoko. - wyjąkał cicho, po czym nastała cisza. Wywróciłem oczami, głośno wzdychając. Małomówna ta mała cholera.
- Nie gadaj tyle, bo jeszcze się zakrztusisz. - odezwałem się, nie hamując przy tym ani krzty sarkazmu.
- Co więc mam mówić? - spytał cicho.
- Może spróbuj coś o sobie? Co lubisz robić? W końcu chyba tak zawiera się kontakty między ludzkie. - wzruszyłem ramionami, upijając łyk kawy.
- Dlaczego nagle stałeś się taki miły? - wymamrotał cicho.
- Misiek, miły to ja nie jestem. Uwierz mi. Po prostu odrobinę ci odpuściłem. - zaśmiałem się, mimo iż brunetowi nie było do śmiechu.
- Chciałbym cię poznać, po prostu. To chyba nie jest przestępstwem? Zresztą skoro ja stałem się... - to stwierdzenie nie zbyt chciało przejść mi przez gardło. - ... miły, mógłbyś to uszanować i chociaż udawać, że się mnie nie boisz, czy coś.
- Ja się nie boję! - zaprzeczył szybko Bear.
- No i to rozumiem. - uśmiechnąłem się w jego stronę. - A więc? - odparłem, odnosząc się do poprzedniego pytania.

Miśku?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.