piątek, 30 listopada 2018

Od Quil'a do Gianny

Spanko. Jedyne słowo, które mogło opisać to, co chciałem dzisiaj robić. Zegarek wskazywał godzinę 5:28, a ja właśnie przekręcałem się na drugi bok. Jeżeli dobrze pamiętałem, to właśnie zaczynał się czwarty dzień tygodnia... chyba. Ręką zacząłem szukać telefonu, który wieczorem odkładałem na szafkę nocną, lecz mimo wielu prób, nie znalazłem go. Otworzyłem podirytowany oczy i powoli usiadłem na łóżku. Spojrzałem na mebel, lecz rzeczywiście przedmiotu, którego szukałem, nie było. Wstałem z łóżka i ruszyłem szukać Desmond'a, ten debil na pewno zabrał mi telefon. Przeszukałem całe mieszkanko, lecz lisa w nim nie było, zapewne schował się gdzieś, ale nie miałem zamiaru się teraz z nim bawić. Podszedłem do blatu kuchennego i zrobiłem sobie cynamonowej herbaty, gdyż ta najlepiej smakowała i była wręcz idealna na chłodniejsze dni. Ospale ziewnąłem i wziąłem pierwszy łyk napoju, a już po chwili poczułem, jak robi mi się ciepło od środka, cudowne uczucie. Szczerze mówiąc, nie było sensu kłaść się już do łóżka, gdyż było trochę po szóstej, a ja musiałem przygotować się na zajęcia. Pierwsza była pierwsza pomoc, niby nie dużo wymagający przedmiot, lecz trzeba być skupionym. Dopiłem cudowny napar i żwawo ruszyłem po ubrania. Poranna rutyna zazwyczaj nie zajmowała mi dużo czasu, nigdy nie przejmowałem się swoim wyglądem. Poczochrane włosy to u mnie codzienność, już nie wspomnę o moich bluzkach, które ciągle są pogniecione. Ubrałem się sprawnie i poszedłem do kuchni, aby w końcu zrobić sobie śniadanie. Po posiłku umyłem zęby i spojrzałem na zegarek, 7:18, zdążę. Spakowałem potrzebne rzeczy do plecaka, oczywiście oprócz telefonu, ponieważ "ktoś" go zabrał. Wyszedłem z pokoju, zakluczyłem drzwi i spokojnym krokiem ruszyłem w stronę uczelni.

~~~

Lekcje minęły mi nadzwyczaj szybko, nie było zbędnego pytania uczniów o rzeczy, które i tak nigdy nam się nie przydadzą, więc pogrążyłem się w swojej własnej krainie wyobraźni. Postanowiłem, że dzisiaj w końcu usiądę porządnie do szkicowania, to był wręcz idealny plan. Odkluczyłem drzwi, a zaraz po przekroczeniu progu, spostrzegłem leżący na ziemi telefon. Nie wspomnę już o tym, że był cały w ślinie, przynajmniej był. Wytarłem komórkę chusteczką i spakowałem ją do kieszeni spodni. Chwyciłem swój szkicownik, kilka ołówków, gumkę i temperówkę, a następnie zacząłem upychać mniejsze rzeczy po kieszeniach. Zawołałem lisa, który zadziwiająco szybko znalazł się przede mną, pomiziałem futrzaka po głowie i gestem dłoni wskazałem na drzwi. Rudzielec zrozumiał od razu, spacerek. Gdy wyszedłem na korytarz, uprawniłem się, że dobrze zamknąłem drzwi i ruszyłem w stronę wyjścia. Będąc przed budynkiem, rozejrzałem się i mimo że było około godziny 16, ziewnąłem. Skierowałem się w stronę akademickiej bramy, gdyż od początku chciałem ją naszkicować, lecz nigdy nie miałem wystarczająco czasu.

~~~

Będąc już naprawdę kilka metrów od celu mojej podróży, zauważyłem na ziemi jakąś kartkę. Podniosłem ją i spojrzałem na rysunek jakiegoś psa, zapewne był to chart. Usiadłem na ławce i spokojnie przestudiowałem każdą poszczególną linię. W swej prostocie naszkicowany pies skrywał coś więcej, taką iskierkę, która przykuwa uwagę wszystkich dookoła. Desmond najwidoczniej również zainteresował się kartka, gdyż po chwili usiadł koło mnie i wbił w nią wzrok. Po niedługim czasie usłyszałem kroki, które ewidentnie dochodziły od strony akademii, odwróciłem głowę w tamtą stronę i zauważyłem dziewczynę. Czyżby szykowała się nowa znajomość?

Gianna?
Pamiętaj, że mój kudłacz nie mówi XD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.