***
Dzień praktycznie jak co dzień. Choć w sumie ostatni wolny weekend przed samobójstwem, a raczej szkołą... Zaczynam tu dopiero drugi rok nauki, a mam już jakby dość. Niby jest tu fajnie i w ogóle, ale wstawanie rano i ta tona nauki. Zawsze biegam o szóstej rano, ale gdy jest szkoła jakoś ciężej mi wstawać.
Niechętnie wyszłam z łóżka, postanawiając potrenować z Angel na hali. Zrobiłam szybkiego dobierańca, narzuciłam na siebie i tak już wymemłany sweter, czarne bryczesy, identycznego koloru sztyblety i sztylpy. Teoretycznie byłam już właściwie gotowa, złapałam tylko marchewkę z lodówki i wyszłam z pokoju. Szłam dumnie przez akademię, mijając już zdenerwowanych uczniów i strasznie zabieganych. Pewnie każdy jedyne, na co teraz mają czas, to ogarnianie oprawki szkolnej i innych podobnych rzeczy. Całe szczęście, że nie mam tego problemu. Wyszłam z budynku akademii kierując się szybkim krokiem w stronę prywatnych stajni, w międzyczasie jedząc "śniadanie". Weszłam do stajni, nie było zbytnio ruchu. Zamiast klasycznie od razu przywitać się z Angel, poleciałam od razu po sprzęt do siodlarni, cudem trzymając jeszcze do tego kawałek marchewki. Położyłam siodło na wieszaku, ogłowie narzuciłam na hak obok boksu i w końcu przywitałam się z klaczą.
- Cześć Angel! - pogłaskałam klacz po pysku i podzieliłam się z nią marchewką. Dość szybko ogarnęłam czyszczenie jej i siodłanie, po czym wyprowadziłam z boksu, a następnie stajni. Poszłyśmy na halę, która była o dziwo pusta. Parkur znów był ustawiony jak w sumie od tygodnia, więc czemu by po nim nie przejechać. Ustawiłam jeszcze parę drążków, po czym wsiadłam na klacz.
Postępowałam chwilę z Angel, następnie zaczęłam rozkłusowanie. Klacz posłusznie wykonała polecenie i poszła typowym dla niej lekkim kłusem. Uwielbiałam to, jak się ruszała. Z gracją i dumą, jak to arab.
Robiłyśmy dość typowe ćwiczenia takie jak wolty, zmiany kierunku czy jazda po wężyku. W końcu nakierowałam je na drążki, nad którymi niemalże przepłynęłam. No, no, Angel, chyba faktycznie dziś poskaczemy - pomyślałam i poklepałam ją po szyi. Po kilkukrotnym przejechaniu drążków z obu stron, przeszłam do stępa, przygotowując się do zagalopowania. Po kilku okrążeniach zrobionych w stępie wjechałam na ścianę, gdzie zakłusowałam, a następnie zagalopowałam. Klacz ruszyła galopem, ale na złą nogę. Westchnęłam i przeszłam do kłusa, a w następnym narożniku powtórzyłam zagalopowanie, tym razem z zadowalającym wynikiem. Z dziesięć pierwszych foule'i jechałam w pełnym siadzie, potem jednak, nie mogąc się powstrzymać, pochyliłam się nad siodłem i przyspieszyłam nieco. Angel przyjęła to z chęcią, machając przez chwilę głową. Pogalopowałam parę minut w jedną stronę, następnie w drugą, przy okazji przejeżdżając przez pojedyncze stacjonaty. Klacz skakała niemal bezbłędnie, zdarzyły się ze dwie zrzutki czy pojedyncze puknięcie w drąg, ale ogólnie rzecz biorąc pracowała świetnie.
Przeszłam do stępa, aby dać Angel nieco odpocząć przed przejeżdżaniem parkuru. Klacz już wyraźnie się rozochociła i szła aktywnie. Zagalopowałam ze stępa i wjechałam na ścianę w celu zrobienia kółka galopem, zanim przejadę parkur. Jak postanowiłam, tak zrobiłam. Angel jechała równym, aktywnym galopem. Po zakończenia kółka nakierowałam ją na pierwszą przeszkodę, jaką była stacjonata. Wybiła się nieco za wcześnie, ale i tak było okej. Następnie skręciłam w prawo na drugą przeszkodę tego samego typu, po czym najechałam na oksera, dwie kolejne stacjonaty i na koniec znowu oksera. Parkur powtórzyłam jeszcze dwa razy. Pochwaliłam klacz i przeszłam do kłusa, a potem do stępa.
- Mogę z tobą poćwiczyć? - usłyszałam pytanie za sobą, dopiero teraz zauważyłam dziewczynę na koniu bardzo ładnej maści.
- Spoko - uśmiechnęłam się lekko i podjechałam do niej. - Właściwie to my już kończymy, jeszcze trochę się rozkłusujemy, a potem stęp i do stajni. A tak w ogóle... Rosalie - uniosłam dłoń w geście powitania - a to jest Angel.
- Scarlett i Hot - uśmiechnęła się.
- Ładne ma oczy - zauważyłam, przypatrując się Hottowi. Faktycznie mi się spodobał ich nietypowy kolor.
- A dziękujemy - zaśmiała się lekko... Scarlett. Tak, tak miała na imię. - A teraz pozwól, że poskaczemy trochę.
- Jasne.
Odjechałam z Angel na drugą połowę czworoboku, aby nie przeszkadzać parze w treningu. Kręciłam z nią kółka w stępie na luźnej wodzy, możliwie często zerkając z nieukrywaną ciekawością w kierunku Scarlett. W pewnym momencie Angel zatrzymała się i w bezruchu zaczęła wpatrywać się w... traktor, który dla dopełnienia swojej straszności zaczął się cofać. A wraz z nim klacz. Po chwili po prostu odskoczyła w bok i ruszyła przed siebie, a ja, nie będąc zupełnie na to gotowa, z nogami wyrzuconymi ze strzemion i luźną wodzą, zleciałam z niej. Wylądowałam elegancko na boku. Prawie natychmiast wstałam, ignorując niewielki ból biodra, i ruszyłam w kierunku klaczy.
- Matko, nic ci nie jest? - zapytała Scarlett, natychmiast zatrzymując Hotta.
Machnęłam tylko ręką i podeszłam do Angel, która na szczęście stała. Wydłużyłam strzemię i wsiadłam, dalej czując średni ból w biodrze. Poprawiłam strzemię i usadowiłam się w siodle. Świetny początek znajomości, nie ma co.
- Na pewno okej?
- Tak, spoko - uśmiechnęłam się i zaczęłam stępować. Wpadł mi do głowy pomysł. - W ogóle... może byś wpadła do mnie wieczorem? Będę piec ciastka, dodatkowa para rąk zawsze się przyda - zaproponowałam.
Scarlett?
Dzień praktycznie jak co dzień. Choć w sumie ostatni wolny weekend przed samobójstwem, a raczej szkołą... Zaczynam tu dopiero drugi rok nauki, a mam już jakby dość. Niby jest tu fajnie i w ogóle, ale wstawanie rano i ta tona nauki. Zawsze biegam o szóstej rano, ale gdy jest szkoła jakoś ciężej mi wstawać.
Niechętnie wyszłam z łóżka, postanawiając potrenować z Angel na hali. Zrobiłam szybkiego dobierańca, narzuciłam na siebie i tak już wymemłany sweter, czarne bryczesy, identycznego koloru sztyblety i sztylpy. Teoretycznie byłam już właściwie gotowa, złapałam tylko marchewkę z lodówki i wyszłam z pokoju. Szłam dumnie przez akademię, mijając już zdenerwowanych uczniów i strasznie zabieganych. Pewnie każdy jedyne, na co teraz mają czas, to ogarnianie oprawki szkolnej i innych podobnych rzeczy. Całe szczęście, że nie mam tego problemu. Wyszłam z budynku akademii kierując się szybkim krokiem w stronę prywatnych stajni, w międzyczasie jedząc "śniadanie". Weszłam do stajni, nie było zbytnio ruchu. Zamiast klasycznie od razu przywitać się z Angel, poleciałam od razu po sprzęt do siodlarni, cudem trzymając jeszcze do tego kawałek marchewki. Położyłam siodło na wieszaku, ogłowie narzuciłam na hak obok boksu i w końcu przywitałam się z klaczą.
- Cześć Angel! - pogłaskałam klacz po pysku i podzieliłam się z nią marchewką. Dość szybko ogarnęłam czyszczenie jej i siodłanie, po czym wyprowadziłam z boksu, a następnie stajni. Poszłyśmy na halę, która była o dziwo pusta. Parkur znów był ustawiony jak w sumie od tygodnia, więc czemu by po nim nie przejechać. Ustawiłam jeszcze parę drążków, po czym wsiadłam na klacz.
Postępowałam chwilę z Angel, następnie zaczęłam rozkłusowanie. Klacz posłusznie wykonała polecenie i poszła typowym dla niej lekkim kłusem. Uwielbiałam to, jak się ruszała. Z gracją i dumą, jak to arab.
Robiłyśmy dość typowe ćwiczenia takie jak wolty, zmiany kierunku czy jazda po wężyku. W końcu nakierowałam je na drążki, nad którymi niemalże przepłynęłam. No, no, Angel, chyba faktycznie dziś poskaczemy - pomyślałam i poklepałam ją po szyi. Po kilkukrotnym przejechaniu drążków z obu stron, przeszłam do stępa, przygotowując się do zagalopowania. Po kilku okrążeniach zrobionych w stępie wjechałam na ścianę, gdzie zakłusowałam, a następnie zagalopowałam. Klacz ruszyła galopem, ale na złą nogę. Westchnęłam i przeszłam do kłusa, a w następnym narożniku powtórzyłam zagalopowanie, tym razem z zadowalającym wynikiem. Z dziesięć pierwszych foule'i jechałam w pełnym siadzie, potem jednak, nie mogąc się powstrzymać, pochyliłam się nad siodłem i przyspieszyłam nieco. Angel przyjęła to z chęcią, machając przez chwilę głową. Pogalopowałam parę minut w jedną stronę, następnie w drugą, przy okazji przejeżdżając przez pojedyncze stacjonaty. Klacz skakała niemal bezbłędnie, zdarzyły się ze dwie zrzutki czy pojedyncze puknięcie w drąg, ale ogólnie rzecz biorąc pracowała świetnie.
Przeszłam do stępa, aby dać Angel nieco odpocząć przed przejeżdżaniem parkuru. Klacz już wyraźnie się rozochociła i szła aktywnie. Zagalopowałam ze stępa i wjechałam na ścianę w celu zrobienia kółka galopem, zanim przejadę parkur. Jak postanowiłam, tak zrobiłam. Angel jechała równym, aktywnym galopem. Po zakończenia kółka nakierowałam ją na pierwszą przeszkodę, jaką była stacjonata. Wybiła się nieco za wcześnie, ale i tak było okej. Następnie skręciłam w prawo na drugą przeszkodę tego samego typu, po czym najechałam na oksera, dwie kolejne stacjonaty i na koniec znowu oksera. Parkur powtórzyłam jeszcze dwa razy. Pochwaliłam klacz i przeszłam do kłusa, a potem do stępa.
- Mogę z tobą poćwiczyć? - usłyszałam pytanie za sobą, dopiero teraz zauważyłam dziewczynę na koniu bardzo ładnej maści.
- Spoko - uśmiechnęłam się lekko i podjechałam do niej. - Właściwie to my już kończymy, jeszcze trochę się rozkłusujemy, a potem stęp i do stajni. A tak w ogóle... Rosalie - uniosłam dłoń w geście powitania - a to jest Angel.
- Scarlett i Hot - uśmiechnęła się.
- Ładne ma oczy - zauważyłam, przypatrując się Hottowi. Faktycznie mi się spodobał ich nietypowy kolor.
- A dziękujemy - zaśmiała się lekko... Scarlett. Tak, tak miała na imię. - A teraz pozwól, że poskaczemy trochę.
- Jasne.
Odjechałam z Angel na drugą połowę czworoboku, aby nie przeszkadzać parze w treningu. Kręciłam z nią kółka w stępie na luźnej wodzy, możliwie często zerkając z nieukrywaną ciekawością w kierunku Scarlett. W pewnym momencie Angel zatrzymała się i w bezruchu zaczęła wpatrywać się w... traktor, który dla dopełnienia swojej straszności zaczął się cofać. A wraz z nim klacz. Po chwili po prostu odskoczyła w bok i ruszyła przed siebie, a ja, nie będąc zupełnie na to gotowa, z nogami wyrzuconymi ze strzemion i luźną wodzą, zleciałam z niej. Wylądowałam elegancko na boku. Prawie natychmiast wstałam, ignorując niewielki ból biodra, i ruszyłam w kierunku klaczy.
- Matko, nic ci nie jest? - zapytała Scarlett, natychmiast zatrzymując Hotta.
Machnęłam tylko ręką i podeszłam do Angel, która na szczęście stała. Wydłużyłam strzemię i wsiadłam, dalej czując średni ból w biodrze. Poprawiłam strzemię i usadowiłam się w siodle. Świetny początek znajomości, nie ma co.
- Na pewno okej?
- Tak, spoko - uśmiechnęłam się i zaczęłam stępować. Wpadł mi do głowy pomysł. - W ogóle... może byś wpadła do mnie wieczorem? Będę piec ciastka, dodatkowa para rąk zawsze się przyda - zaproponowałam.
Scarlett?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.