Strony

wtorek, 4 grudnia 2018

Od Alana cd. Sean'a

Cholernie nienawidziłem podróży taksówkami czy jakimikolwiek innymi środkami transportu. Okropny, często mdły zapach innych ludzi doprowadzał mnie do szału. Gdyby nie to że Dressage Academy jest najtańszą i najszybszą dla mnie opcją, siedziałbym teraz beztrosko pod mostem. Teraz właściwie nawet na most mnie nie stać.
Rozłożyłem się jeszcze bardziej na tylnych siedzeniach taksówki, wciskając do uszu mocniej słuchawki tylko by nie musieć słuchać ambitnej rozmowy sam do siebie starego pana, mojego miłego kurna kierowcy. Gdyby nie to że nie ma ochoty siedzieć w więzieniu, ten uroczy pan dawno leżałby w rowie. Bo bierne palenie szkodzi, a samo otwarte okno nic tu nie zdziała. Jedynym moim marzeniem było znalezienie się na miejscu i przysięgam tylko jak uda mi się wysiąść to wypale chyba całą paczkę naraz. Przymknąłem oczy, rozkoszując się głośną muzyką w uszach. Nie zauważyłem nawet kiedy się zatrzymaliśmy i kiedy staruszek otworzył moje drzwi.
Poczułem lekkie szturchnięcie w ramię, otworzyłem oczy i szybkim ruchem wyjąłem słuchawki.
- Jesteśmy. - starszy mężczyzna powiadomił mnie, po czym zatrzasnął drzwi. Wow, w sumie nie było najgorzej w tej taksówce...
Błyskawicznie się podniosłem, otworzyłem drzwi i wręcz wyleciałem z auta. Budynek był niczego sobie, wyglądał zabytkowo i nawet staro. Nie, w sumie wygląda jak zajebany z Hogwartu. Schowałem telefon do kieszeni, po chwili wyciągając paczkę papierosów i zapalniczkę. Taksówkarz w tym czasie wyjął moje rzeczy z bagażnika. Praktycznie już drżącymi rękami wyjmowałem papieros z paczki, ledwo co nawet odpaliłem zapalniczkę jednak gdy już mi się to udało, wsadziłem słodkie uzależnienie do ust mocno się zaciągnąłem. Odrobinę za mocno bo gdy wypuszczałem dym, musiałem odkaszlnąć.
- Umrzesz pan na raka płuc. - usłyszałem głos staruszka za plecami. Boże jebany Gandalf się znalazł, a powinien się cieszyć że go nie zajebałem po drodze.
- Spokojnie, zdążę na pana pogrzeb. - odgryzłem się chamsko, ignorując wściekłe spojrzenie mężczyzny.
- Należy się 120$ - teraz to on się uśmiechnął. Spojrzałem na niego zdziwiony.
- Kurwa za co? - warknąłem w jego stronę, ponownie zaciągając się papierosem.
- Mam doliczyć jeszcze trochę za obrazę dobrego pracownika?! Kiedyś to... -
- Dobra już daję! - przerwałem nim zaczął użalać się jaki to świat nie jest zły. Wyciągnąłem z kieszeni kurtki portfel, odliczyłem pieniądze i wręczyłem mu. Można by uznać że staruszek wręcz wrócił do taksówki, skacząc ze szczęścia.
Stałem chwilę przed akademią dokańczając papierosa, po czym rzuciłem go na ziemię i przygniotłem butem. Podniosłem swoje rzeczy i ruszyłem w stronę budynku, mając zamiar znaleźć biuro dyrektorki. Parę nastolatków, nawinęło mi się po drodze mimo to nie miałem zagadać choćby do jeden osoby.
Po chwili byłem już w środku, cudem odnalazłem gabinecik tej dyrektorki, która pewnie okaże się starą babą zadowoloną z życia. Nie zwracałem uwagi na dekoracje wnętrz, może i jestem gejem ale kurde co mam się zachwycać każdą najmniejszą rzeczą?!
Mimo to rzuciły mi się w oczy plastikowe krzesła, na szczęście puste więc nie miałem problemu z kolejką. Położyłem torby na krzesłach i postanowiłem wejść bez nich, w końcu kto ukradłby cokolwiek sprzed nosa dyrki?
Podszedłem bliżej drzwi i zapukałem, po usłyszeniu przygłuszonego "proszę", wszedłem do pokoju. Przywitałem się, po czym przedstawiłem i rozmawiałem z dyrektorką, co było katorgą bo kobieta strasznie się rozgadała. Po paru minutach byłem wolny, pożegnałem się więc i otworzyłem drzwi które ktoś także w tym momencie próbował otworzyć i mocno zderzyłem się z jakimś chłopakiem. Przeklął coś pod nosem, uroczo. Zmierzyłem go wzrokiem, jednocześnie przyglądając się mu. Ciemno, zmierzwione włosy pozostawione wręcz w artystycznym nie ładzie, a ciemne oczy także dodawały mu parę punktów do wyglądu.
 - Uważaj co robisz - syknąłem w jego stronę. Za plecami usłyszałem cichy śmiech pani Peek. Jakby nie miała innego zajęcia.
- Panie Winters, skoro już przyjechał nasz drugi nowy uczeń to może zaczeka pan na niego i razem odnajdziecie się w akademii? - zasugerowała radośnie. Ależ oczywiście! A potem upieczemy domek z piernika i w nim zamieszkamy a potem niczym osioł ze "Shreka", spłodzimy pół smoki, pół osły i będziemy wieść szczęśliwe i długie życie!
Prychnąłem zrezygnowany, nim zdążyłem cokolwiek jeszcze dopowiedzieć chłopak zatrzasnął mi drzwi przed nosem. Przyznam, może lekko mnie zirytował? Postanowiłem mimo wszystko poczekać na tą ciotę, co mi szkodzi w końcu. Zebrałem swoje rzeczy z jakże uroczych czarnych krzesełeczek i wyszedłem na zewnątrz. Wyczekując na chłopaka, upatrzyłem sobie kamienny murek na którym posadziłem swoje cztery litery, oparłem nogi o jedną z toreb i wyjąłem z kieszeni paczkę papierosów. Wyciągnąłem jednego z papierosów, schowałem opakowanie i wziąłem do ręki zapalniczkę. Dłuższą chwilę zajęło mi zapalenie jej, cholerstwo kończyło się już, a ja bez petów to tu zdechnę normalnie. Zaciągnąłem się, po prostu uwielbiam ten słodki zapach dymu. Z nudów zacząłem nawet robić kółka.
- Merde sądziłem, że jesteś typem buntownika Winters - usłyszałem szydzący głos chłopaka. Prychnąłem w odpowiedzi i zeskoczyłem z murku na ziemię, by otrzepać spodnie z niewidzialnego kurzu.
- Ja jestem buntownikiem - oznajmiłem - Nie podważaj tego kochanie.
Ostatnie słowo wycedziłem praktycznie przez zaciśnięte zęby, chłopak jedynie wywrócił oczami po czym ruszył znanym tylko sobie kierunku. Szybko zgarnąłem torby, wyrzuciłem niedopałek i dogoniłem chłopaka. Złapałem chłopaka za ramię, ten odwrócił się i uśmiechnął się ironicznie.
- Akademik jest w drugą stronę, masz słabą orientację w terenie - uśmiechnąłem się triumfalnie.  Przez chwilę szliśmy w milczeniu od czasu do czasu posyłając sobie złośliwe spojrzenia. Dopiero teraz zauważyłem obok niego dreptającego, małego psa.
- Więc... jak tak naprawdę się nazywasz Winters? - nieznajomy przerwał jakże uroczą ciszę między nami.
- Alan. Chciałbym tylko przypomnieć, że ja także nie znam twojego imienia - odparłem, mimo iż opcja nazywania go ciotą była bardzo kusząca.
- Jestem Sean. Sean Montgomery. - powiedział, gdy przechodziliśmy przez drzwi ogromnego, starego budynku z kamienia. Jakże urocze imię, dla takiego idioty jak on.
- A więc niemiło cię poznać, Sean. – uśmiechnąłem się ironicznie.
Po drodze zaszliśmy do recepcji, gdyż nie miałem zielonego pojęcia jaki mam numer pokoju i szybko dowiedziałem się że to cudna trzydziestka ósemka i znajduje się na drugim piętrze. Sean za to nie spytał o swój pokój, w sumie nawet średnio mnie to obchodziło. Zaczęliśmy wchodzić po schodach, ciągając swoje bagaże. W końcu dotarliśmy na drugie piętro, byłem jakby lekko zdziwiony że chłopak za mną szedł. Próbuje się dowiedzieć gdzie mam pokój, czy co?
- Czekaj... czemu ty też tutaj jesteś? – zmarszczyłem brwi w niezrozumieniu. Chłopak przewrócił oczami i westchnął.
- Bardzo mi przykro piękny chłopcze – podszedł do drzwi, pokoju o dwa numery mniejsze od mojego - ale chyba będziemy skazani na swoje towarzystwo jako sąsiedzi. - 
Piękny chłopcze? Zresztą cholera serio musimy być sąsiadami? Sean przekręcił klucz w zamku, otworzył drzwi, wrzucając swoje bagaże do pokoju. Obserwowałem go z zażenowaniem, może w lekkiej nadziei na jakąś jeszcze rozmowę. Chłopak jednak spojrzał na mnie ostatni raz i zamknął się w pokoju. Debil. 
Wyjąłem z kieszeni nowo otrzymane klucze, otworzyłem drzwi i rzuciłem w próg bagaże. Mieszkanko wydawało się fajne, mimo iż było w nim trochę za jasno, jak dla mnie. Mała kuchnia, urocza łazienka i cudowna duża sypialnia. Ogromne łóżko, idealne wprost dla mnie. Moim aktualnie największym marzeniem było zanurzenie się w nim i pójście spać, jednak było zdecydowanie zbyt wcześnie więc bym nie zasnął. Nagle wszystkiego mi się odechciało, nawet z rozpakowywaniem bagaży dałem sobie spokój. Może rozejrzę się za jakimś śniadaniem?
Wróciłem do punktu wyjścia i otworzyłem drzwi, jednak w połowie napotkały opór który wręcz odbił je w moją stronę. Zakląłem pod nosem, widząc że owym oporem jest Sean i teraz leżał na ziemi, pocierając czoło.
- Oh jejku, jakie to urocze. Mamusia nie nauczyła cię chodzić? – uśmiechnąłem się ironicznie. Chłopak uśmiechnął się krzywo. 
- A ciebie nie nauczyła przepraszać? – burknął.
- Za co? Za to że jesteś ciotą? – zaśmiałem się sztucznie. Chłopak tylko głośno westchnął, dalej pocierając czoło. 
- Pomóc? – wyciągnąłem do chłopaka, rękę. Oczywiście Sean zaufał mi, co było błędem i nim zdążył dotknąć mojej dłoni, szybko ją cofnąłem.
- Żartowałem. – zaśmiałem się. – Do niezobaczenia. – pożegnałem się, zamykając drzwi od swojego pokoju i oddaliłem się hen daleko, nie zważając na chłopaka. 
Podobno tutaj w na terenie akademii jest mała kawiarnia, jednak nie miałem zielonego pojęcia jak ją znaleźć. Dlatego jedyny wyjściem było błądzenie, aż w końcu znajdę to miejsce.
***
W końcu udało mi się znaleźć upragnione miejsce i było dość uroczo urządzone. Spokojne, ciche miejsce, uczniów praktycznie nie było nie licząc może paru dziewczyn i jakiegoś chłopaka. Rozejrzałem się jeszcze chwilę po kawiarni w poszukiwaniu jakiegoś miejsca i mój wzrok chcąc nie chcąc spoczął na owym chłopaku. Czyżby to Sean?  Podszedłem bliżej niego i rzeczywiście trafiłem w dziesiątkę. Usiadłem naprzeciw chłopaka, właściwie rzucając się na krzesełko i całe szczęście że było odsunięte. 
- Siemka! – przywitałem się z chłopakiem, przez chwilę mógłbym przysiąc że widziałem uśmiech na jego ustach. Sean mimo wszystko, nie odezwał się do mnie słowem jedynie przewrócił oczami i złapał za kubek. Widocznie był już od paru minut w kawiarni, bo miał już jakąś kanapkę i napój. Damn, aż zgłodniałem. 
Chłopak starał się unikać mojego wzroku, upił łyk bliżej mi nieznanego napoju i wziął do ręki kanapkę. Wyrwałem mu jedzenie z ręki i szybko ugryzłem kęs.
- Co ty wyprawiasz? – chłopak spojrzał na mnie wściekły. Zignorowałem go i rozkoszowałem się słodkim, darmowym jedzeniem. 
- Dzięki skarbie – mrugnąłem do niego. – Mimo to jednak mi nie smakuje ale zgaduje że nie będziesz już tego jeść. – uśmiechnąłem się zwycięsko.


Sean? Skarbie? xD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.