Strony

środa, 5 grudnia 2018

Od Seana C.D Alana

Szedłem przez podwórze niczym burza. Cholerny dupek! Ma tupet. Kompletny brak wychowania i... poszanowania drugiego człowieka! Zupełnie jakbyś był lepszy Sean. Nerwowym ruchem przeczesałem włosy i szybkim krokiem udałem się w kierunku budynku stajni. Z tego całego zamieszania kompletnie zapomniałem o swoim wierzchowcu. Tak, kiepski ze mnie opiekun. Wzrokiem odszukałem odpowiedni boks w którym już czekał na mnie, niezbyt zadowolony z nowego miejsca, siwy koń. Uśmiechnąłem się lekko na widok znanego mi zwierzęcia i odryglowałem drzwi, oczywiście wykonane z jasnego drewna. Entertainer prychnął i oczywiście oddalił się na drugi koniec boksu. Typowe.
- I tak mnie kochasz przerośnięty zwierzaku - zaśmiałem się.
Chyba zwariowałem, ale uwielbiam gadać ze zwierzętami. Często są lepszymi towarzyszami rozmów od głupich, nieumiejących słuchać ludzi. Pomimo "protestów" Entera pogłaskałem go po chrapach, a ten w zrezygnowaniu oparł łeb o moje ramię. Nie moja wina, że za łatwo ulega takim drobnym gestom z mojej strony. Czas w boksie zleciał mi szybko, przeczyściłem sierść ogiera tak by usunąć pozostałości po transporcie, oraz podałem mu marchew. Powiedzmy, że na to zasłużył. Z powrotem zaryglowałem drewniane drzwi, otrzepałem ręce i wyszedłem ze stajni. Nie wiedząc za bardzo co teraz ze sobą począć zdecydowałem się odnaleźć kawiarnię. Dzięki jakiejś blondynce z łatwością dotarłem do budynku. Wchodząc uderzył we mnie zapach cynamonu i rzecz jasna kawy. Usiadłem przy pierwszym wolnym stoliku do którego od razu podeszła uśmiechnięta dziewczyna z włosami spiętymi w luźnego koka. 
- Mogę już przyjąć zamówienie czy potrzebujesz czasu? - założyła niesforny kosmyk za ucho, a ja posłałem jej swój firmowy uśmiech.
- Jasne, proszę latte machiatto, a do tego kanapkę z szynką - w zasadzie nie byłem głodny, ale nie chciałem zamawiać tylko jednej rzeczy jeśli mam spędzić tu nieco więcej czasu.
Dziewczyna skinęła głową, wcześniej notując mój wybór, po czym odeszła od stolika. Wyjąłem telefon z kieszeni swoich ulubionych, czarnych, spodni. Szybko odblokowałem ekran niemal się nad tym nie zastanawiając. Okazało się, że mam dwa nieodebrane połączenia od Griffin'a i aż czternaście od Charlie. Powinno się jej kiedyś zabrać telefon na cały tydzień, jestem pewny, że nie przeżyłaby bez swojego dziecka nawet godziny. Pokręciłem głową z rozbawieniem i napisałem jej na jednym z portali społecznościowych, żeby się nie martwiła i, że zadzwonię koło dwudziestej. Właśnie miałem napisać równie krótką wiadomość do mojego starszego brata, jednak coś, a raczej ktoś pokrzyżował moje plany. Do kawiarenki wszedł Alan, kompletnie chujowaty, idiotowaty, egoistyczny i najbardziej dupkowaty dupek jakiego tak właściwie znam. Strasznie się powtarzam, ale to nie jedyne słowa jakimi można go opisać. Gdybym tylko chciał na pewno znalazłbym dużo malowniczych epitetów którymi mógłbym się popisać próbując oddać osobowość tego osobnika. Przewróciłem oczami i uśmiechnąłem się lekko gdy podszedł akurat do mojego stolika. Przestań Sean.
- Siemka! - zawołał dupek siadając na krześle naprzeciwko mnie.
Cóż, gdyby nie to, że było odsunięte zapewne teraz leżałby na ziemi. W duchu zaśmiałem się na widok jaki mógłbym zastać. Upiłem nieco swojej gorącej latte i wziąłem do ręki jeszcze nienapoczętą kanapkę o którą całkiem niedawno prosiłem kelnerkę. Brunet jednak wyrwał mi z dłoni jedzenie i nieco je nadgryzł. Zacisnąłem szczękę by nieco się opanować jednak w moich oczach na pewno widoczny był gniew.
- Co ty wyprawiasz? - niemalże wysyczałem, jednakże Winters kompletnie mnie zignorował i wydawał się rozkoszować moim jedzeniem.
- Dzięki skarbie - wydawało mi się czy naprawdę do mnie mrugnął? - Mimo to jednak mi nie smakuje, ale zgaduje, że nie będziesz już tego jeść - na jego idiotycznych ustach uformował się zwycięski uśmiech.
W mojej głowie jednak już pojawił się perfekcyjny plan. Uśmiechnąłem się najszerzej jak tylko umiałem i udałem, że wcale mnie to nie obeszło.
- Wiesz mou amour, akurat jestem wyjątkowo głodny, a przeszkodą jesteś jedynie ty - starałem się brzmieć jak najmilej co wcale nie było proste - Więc muszę chyba sobie z tobą poradzić.
Wstałem od stolika i podszedłem do nieświadomego Alana. Popatrzył na moją twarz oczekując, że coś na niej wypatrzy i to był jego błąd. Patrząc mu prosto w oczy kopnąłem go w piszczel, a korzystając z tego, że zwijał się z bólu zabrałem swoją kanapkę. Poczułem może tylko lekkie poczucie winy, ale zniknęło ono gdy usiadłem na swoim miejscu i już bez przeszkód mogłem rozkoszować się bułką. Alan zmierzył mnie groźnym spojrzeniem jednak nic więcej nie zrobił. W milczeniu dokończyłem jeść i pić, natomiast mój niechciany towarzysz wydawał się odpłynąć myślami gdzieś daleko.
- Tak sobie pomyślałem... - zaśmiałem się na słowa chłopaka, a ten zmarszczył brwi.
- Wow, Winters nie sądziłem, że jesteś zdolny do tak skomplikowanych czynności życiowych - wredny uśmieszek już zagościł na mojej twarzy.
- Zamknij się Montgomery - przewrócił oczami zapewne ubolewając nad moją głupotą - Kończąc moją wypowiedź... Pojedziemy do miasta.
Do miasta? Po co mielibyśmy jechać właśnie tam i czemu my? Ale zgodziłem się i tym sposobem wylądowaliśmy w prawie pustym autobusie jadąc na gapę. Cudownie.Westchnąłem i przeczesałem palcami swoje brązowe, świeżo myte włosy. Jakaś starsza pani przyglądała się nam jakbyśmy byli seryjnymi mordercami. Od kiedy zacząłem myśleć za nas oboje? Zdecydowanie powinienem to szybko skończyć. Tylko jeden, szybki wypad do sklepu i koniec. Ugh. Alan stwierdził, że już czas wysiadać, a ja nie chcąc znowu się sprzeczać po prostu wysiadłem i podążyłem za nim w kierunku małego spożywczaka. Co do diabła ten chłopak chce kupować o osiemnastej piętnaście? Włożyłem ręce do kieszeni i wszedłem do środka zaraz za brunetem. Szybko pojąłem cel tych wieczornych zakupów i stwierdziłem, że jestem koszmarnie nierozgarnięty jeśli się tego nie domyślałem. Zaraz zaraz...? Przecież Winters nie jest pełnoletni. Stanąłem przy dziale ze słodyczami i po prostu czekałem na niego. Poradzi sobie, cokolwiek chce zrobić.
***
Nie wiem jakim sposobem znalazłem się w pokoju Alana z butelką wódki w ręku, ale wiem, że tak właśnie było. Tylko przecież ja nie pije. Może po prostu nie jestem w stanie wytrzymać z chłopakiem na trzeźwo, ale po pijaku wszystko jest inaczej. Nieco zakręciło mi się w głowie i popatrzyłem na chłopaka. Spoglądał w moim kierunku z... poczuciem winy? Nieee, to na pewno nie było to. Nagle zrobiło mi się nieco za gorąco. Zdjąłem swoją czarną bluzę z kapturem i rzuciłem gdzieś na łóżko bruneta. W zasadzie kompletnie zapomniałem o tym gdzie się znajduje, a tym bardziej z kim. Wydawało mi się, że Winters nieco wyżej ustawił głośność radio w którym właśnie leciała nowa piosenka Ariany Grande, o której jest w sumie bardzo głośno. Niezbyt się kontrolując zacząłem poruszać się w rytm muzyki oraz śpiewać. Cóż, zapewne odwaliłem tam niezłe przedstawienie. 
- Though I 'd end up with Sean, but he wasn't a match - zanuciłem śmiejąc się głupkowato na swoje imię. 
Widocznie po alkoholu jestem jeszcze głupszy niż bez. Ponownie zakręciłem biodrami i już kompletnie o wszystkim zapomniałem, pociągając kolejny łyk palącego płynu prosto z butelki. 
- Wrote some songs about Ricky, now I listen and laugh - czyżbym usłyszał Alana?
Ponownie się zaśmiałem (och, Boże ratuj). Myślałem wtedy tylko o melodii znanej mi piosenki i o czymś o czym zdecydowanie nie powinienem. 
- One taught me love, one taught me patience - odchyliłem głowę do tyłu nie zważając na chłopaka pokładającego się ze śmiechu - And one taught me pain, now I'm so amazing! 
Na ostatnie słowa zrobiłem gest jaki dziewczyny robią gdy przechadzają się po korytarzach. Odczekałem nieco do refrenu, by kompletnie pozbawić się samokontroli i odwalić dość chaotyczny, zapewne w mojej głowie seksowny taniec.
- Thank you, next next, thank you, next next - zdawałem się nie zauważyć jak diametralnie zmieniło się zachowanie mojego towarzysza - Thank you, next. I'm so fuckin' grateful for my ex. 
Mrugnąłem do mojej nieistniejącej publiczności czy też fanów. Pod koniec mojego występu zrobiłem się strasznie zmęczony, ale zarejestrowałem fakt, że właśnie zaczął dzwonić telefon. Merde, kompletnie zapomniałem o Charline! Nagle kompletnie przerażony złapałem za urządzenie i nie zważając na to, że jestem pijany odebrałem połączenie od swojej byłej i jednocześnie najlepszej przyjaciółki.


- Charline! - zaśmiałem się, bo jej imię w tamtym momencie wydało mi się takie zabawne - Kopltnie o toie zaomniaem.
Zdanie zakończył mój ponowny wybuch rozbawienia. Jakim cudem śpiewać po angielsku udało mi się normalnie a teraz nie potrafię normalnie gadać z ludźmi w "ojczystym", francuskim? Brunet siedzący obecnie na swoim łóżku udawał, że rozmowa wcale go nie zainteresowała. I tak nie zrozumie ani słowa. Wątpię by nawet Charlie cokolwiek rozumiała.
- Seanie Williamie Montgomery, kto do jasnej cholery cię tak spił?! - syknąłem na jej nieco zbyt głośny ton, a dziewczyna po drugiej stronie słuchawki ciężko westchnęła - Zadzwonię jutro, suko. Tylko masz odebrać.
- Tak jest! Kocham cię - ponownie się zaśmiałem (muszę z tym zdecydowanie skończyć, jak z tą dziwną znajomością z Alanem), ale blondynka już się rozłączyła.
Rzuciłem telefon na łóżko wkurzającego chłopaka a sam usiadłem na podłodze. Nawet nie wiem kiedy osunąłem się na nią i zasnąłem pijackim snem, nie do obudzenia.
***
Rankiem uderzyły we mnie wspomnienia ostatniego wieczoru. To co zrobiłem zdecydowanie było niemile widziane w Dressage Academy, i jeśli dyrektorka by o tym wiedziała miałbym przekichane. Czułem jakby ktoś próbował zdetonować mój mózg za pomocą bomby atomowej, a gdy otworzyłem oczy światło wydawało się zbyt jaskrawe, więc z jękiem na powrót je zamknąłem. Zmusiłem się do ponownego otwarcia ślepi, co spowodowało u mnie przerażenie. Leżałem w zdecydowanie nie swoim łóżku, dzięki Bogu w ubraniach, jednak obok mnie smacznie spał sobie nikt inny jak Alan. Czy ja czasem nie zasypiałem na podłodze? Przełknąłem ślinę próbując sobie wszystko wytłumaczyć w jakiś racjonalny sposób, ale moje gardło domagało się wody. Cicho opuściłem pokój Wintersa i przemieściłem się do swojego gdzie powitała mnie radosna Comanche. Nasypałem jej karmy, zmieniłem ubrania na kolejne czarne spodnie, czarną koszulkę i tym razem jedyną w mojej szafie białą bluzę po czym zdecydowałem przejść się do stajni by nieco oczyścić umysł zanim zabiorę się do przygotowywania książek na poniedziałkowe lekcje. Dobra, nie oszukujmy się. Nie zrobię tego, a pakować będę się rano w pośpiechu i na pewno czegoś zapomnę. Podążyłem znaną mi ścieżką z wczorajszego spaceru i bez problemu odnalazłem boks mojego wierzchowca. Otworzyłem drzwiczki i zacząłem poranną rozmowę z wierzchowcem. Enter w pewnym momencie położył uszy po sobie i niespokojnie parsknął w kierunku wejścia do boksu. Spojrzałem w tamtym kierunku i zobaczyłem kogoś kogo nie chciałem. Mnie i Entertainerowi przyglądał się z boku Alan Winters.
Alanek?
Trochę kicz ale jest

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.