Przyjęła prezent dość niepewnie i odłożyła koło siebie. Spoglądała na mnie dziwnym wzrokiem.
- Wybacz, nic nie mam teraz... - burknęła. Wzruszyłem tylko ramionami, nie zależało mi na prezentach. Prawie nigdy ich nie dostawałem, nawet we własne urodziny czy jakiekolwiek inne święto, więc jeden dzień nie robił mi różnicy. Rosalie dała mi jakąś książkę, nie pamiętam tytułu, do tego czekolada z której się bardzo ucieszyłem. Viktoria oznajmiła że zapomniała telefonu i wybiegła z pokoju. Rozmawiałem chwilę z Rossie, usłyszałem pukanie do drzwi więc ruszyłem cztery litery by otworzyć. W drzwiach stała Torii, w rękach miała puchaty koc.
- Wesołych Świąt! - powiedziała, wręczając mi prezent. Wziąłem go i grzecznie podziękowałem. Przesunąłem się chcąc wpuścić dziewczynę, pokręciła głową, złożyła nam jeszcze raz życzenia i poszła do siebie. Wróciłem do Rosalie, która smacznie już spała. Nakryłem ją kołdrą a sam poszedłem na fotel. Nie trudziłem się z pójściem do swojego pokoju, okryłem się kocem od Viktorii i zasnąłem.
***
Zostałem brutalnie obudzony przez Rosalie, która klasycznie z rana musiała puszczać muzykę głośno. No cóż...
Wstałem i zjadłem śniadanie które przygotowała mi siostra, po czym poszedłem do siebie. Ogarnąłem poranną toaletę, nakarmiłem Tajfuna i weże. Po jakimś czasie dostałem wiadomość od Viktorii bym podszedł do stajni. Wręcz wypadłem z pokoju, narzucając na siebie skórzaną kurtkę. Wyszedłem z budynku, zauważyłem Torii razem z szarpiącą się klaczą.
- Tylko mi nie mów, że chcesz jeździć na tym szatanie - powiedziałem, podchodząc bliżej nich i mierząc ją wzrokiem. Uśmiechnęła się do mnie niewinnie.
- Oczywiście że chcę! - odparła z wręcz przerażającą radością. - Ale nie tak od razu, trzeba ją jeszcze przegalopować. - oznajmiła nieco poważniej.
- To na pewno dobry pomysł? - zmierzyłem klacz wzrokiem, nie wyglądała na aniołka. Viktoria przewróciła oczami i westchnęła.
- No co? Martwię się trochę! - w odpowiedzi się zaśmiała.
- Jak na kogoś kto nie ma nic do stracenia to ciekawe. - uśmiechnęła się podle.
- Ty tak serio? - spytałem lekko zażenowany.
- Nie, na żarty. No chodź. - ostatnie słowa wypowiedziała z irytacją jednak postanowiłem już nie reagować. Vi przyśpieszyła tępa, lecz szybko ją dogoniłem. Skupiłem swój wzrok na klaczy Viktorii. Wydawała się dzika i nieokiełznana, jednak tam głęboko tliła się mała iska spokoju. Trzeba ją tylko wydobyć...
(skip tajm bo mi nie pomogłaś więc pisz co chcesz xDD)
Jakoś grubo po południu odstawiliśmy Amidię do boksu, oboje byliśmy zmęczeni po tym co klacz odpieprzała jeszcze parę minut temu.
- Masz szczęście że nie dostałaś, oberwałaś prawie w twarz! - odezwałem się opiekuńczo do Tori jak tylko wyszliśmy ze stajni.
- Nic mi nie jest... Marudzisz jak dziecko. - westchnęła pogardliwie, kierując się do wejścia akademii.
- Mhm, bardzo. Mało brakowało! - odpowiedziałem stanowczo.
- Life is brutal - odezwała się krótko. Szliśmy dłuższą chwilę w ciszy. Gdy zauważyłem kawiarnię blisko, złapałem Vi za łokieć i wciągnąłem do środka. Chwilkę się szarpała jednak szybko odpuściła, poleciłem jej zająć miejsce po czym zamówiłem nam dwa drinki. Dosiadłem się razem z napojami, spojrzała na mnie jak na głupka.
- No chyba jesteś pełnoletnia dziewczynko? No chyba że nie chcesz to ja wypiję. - wzruszyłem ramionami. Viktoria wyrwała mi drinka z dłoni i spojrzała na mnie wymownie.
- Kiedy mi w końcu powiesz coś o sobie? - przerwałem długą ciszę między nami.
- Co masz na myśli? - uniosła brew.
- Ja ci wyjawiłem parę swoich grzeszków. Twoja kolej, opowiedz mi co w życiu robiłaś, robisz albo co masz zamiar zrobić. Może coś o rodzinie? Szkole? - zacząłem wymieniać.
- Dlaczego miałabym Ci to mówić? - dziewczyna jeździła palcem po krawędziach szklanki.
- A masz coś innego do roboty? - pokiwała przecząco głową. - Więc słucham. - uśmiechnąłem się zwycięsko.
Viktoria? W końcu napisane i wiem że to zjebałam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.