poniedziałek, 18 listopada 2019

Od Seana C.D. Alana

Nie pokazałem tego w zbyt wylewny sposób, jednak ucieszyła mnie obecność Alana. Dobrze, może na początku nieco zirytowało mnie, że specjalnie dla mnie urwał się z akademii i przeleciał tyle kilometrów, ale potrafiłem to docenić. Razem z Griffinem dotarliśmy bardzo szybko pod Sąd w Paryżu, gdzie miała się odbyć rozprawa. Martwiłem się co zrobi ze sobą Winters. A przede wszystkim przeklinałem sam siebie, bo nie dałem mu nawet kluczy. Nie znał języka. Jego bagaż był daleko stąd. Ale przyjechał. I nawet to, że udawał mojego narzeczonego, aby do mnie dotrzeć... Poczułem jak ktoś szturcha mnie w ramię. Niezbyt zadowolony przez przerwanie mi dość ważnych i przyziemnych rozmyślań, popatrzyłem niechętnie na prawo. Ogromny neogotycki pomieszany z neobarokiem budynek, składający się z wielu skrzydeł. Podejrzewałem, iż w większości zbudowano go z kamienia, jednak pamiętałem jeszcze o pożarze oraz odbudowie Palais de Justice. Nie był zbyt wielkim zdziwieniem fakt, że to tutaj miała się odbyć rozprawa sądowa dotycząca naszego rodziciela. Sam nie byłem już pewien czy zasługiwał na zaszczytne miano ojca jak i głowy rodziny. Jeden z naszych kierowców otworzył drzwi, chociaż doskonale wiedział jak tego nie lubiłem. Wysiadłem z czarnego samochodu i nałożyłem okulary przeciwsłoneczne na nos, chociaż mogłyby się wydawać całkowicie zbędne w ten pochmurny dzień. Niestety wszędzie dookoła czaiła się prasa, a dziennikarze widząc mnie z bratem od razu przystąpili do ataku. Zaczęły się pytania o to jak sobie radzimy, co zamierzamy i jak to możliwe, że wielki pan Montgomery, właściciel ogromnej firmy tak źle traktował swoją rodzinę. No nie wiem, może wy mi powiecie? Starałem się mocno ukryć swoją irytację i jedynie parłem naprzód uśmiechając się sztucznie do tych wszystkich hien. Pan Idealny zatrzymał się przy jednej z dziennikarek aby oznajmić bardzo poważnym i niepodobnym do niego tonem, że dzisiaj nie będziemy odpowiadać publicznie na żadne pytania. Parsknąłem pod nosem, finalnie zbliżając się do ogromnych drzwi wejściowych. Bogu dzięki zabroniono wchodzić mediom do środka, więc cała rozprawa miała się odbyć przy zamkniętych drzwiach. Tego właśnie życzyła sobie matka, gdy stawiała nam warunki na jakich stanie po naszej stronie. Niedorzeczne, a jednak możliwe. Jakaś elegancko ubrana pani wywołała nasze nazwiska i ogłosiła o co chodzi w całej tej sprawie. Na sali sądowej ułożenie znacznie różniło się od tego w Ameryce, choć dziękowałem za to, iż wyglądała ona właśnie tak a nie inaczej. Po lewej siedział prokurator, wraz z naszą matką jako oskarżycielką. Naprzeciwko nich adwokat z ojcem. Na wprost od wejścia ogromne stanowisko z trzema fotelo-krzesłami przeznaczonymi dla trzech sędziów. Odchrząknąłem i niemalże niezauważalnie skinąłem w stronę matki.
- Otwieram rozprawę przed najważniejszym sądem cywilnym w Paryżu. Będzie rozpoznana sprawa współwłaściciela firmy Cerverus, Xandera Montgomery'ego. (nie pamiętałam imienia, więc jest to)
Rozprawa się rozpoczęła. Odwrotu nie było, ale kto nam kazał to zaczynać? Kto nam kazał przychodzić? Sumienie i chęć zemsty. Przybrałem obojętny wyraz twarzy, spoglądając w kieunku człowieka który niemalże całkowicie zniszczył mi życie. Uśmiechnął się.
***
Zatrzasnąłem drzwi samochodu z wściekłością, nie przejmując się już za bardzo dziennikarzami czy kierowcą, który znowu chciał to zrobić za mnie. Schowałem twarz w dłoniach po czym ze złością uderzyłem w szybę oddzielającą tył samochodu od przodu. Takie zabezpieczenie, żeby kierowcy nie słyszeli o czym rozmawiają ich pasażerowie. Zamrugałem kilka razy, aby odgonić łzy. Usłyszałem po chwili jak Griffin wsiada do samochodu i doskonale udało mi się zaobserwować jak obojętnej masce ustępuje miejsce nieco zatroskana strona. Wypuściłem powietrze z płuc.
- Mamy jeszcze jakieś szanse? - spytałem cicho, bo naprawdę potrzebowałem teraz takiego zapewnienia. 
Starszy brat przetarł ręką twarz i spuścił wzrok.
- Zawsze mamy. Musimy tylko... znaleźć naprawdę dobre dowody. - oznajmił, jednak bez większego przekonania. - Ja... przepraszam, frère. Wiesz, jak bardzo się staraliśmy i dalej będziemy. Nie pozwolimy jej zostać pod jego opieką, Seanie. 
Westchnął cicho.
- Hej, spójrz na mnie. Spędź dzisiaj resztę dnia z Alanem. Jest dopiero piętnasta i macie dużo czasu, a może przynajmniej pozwoli ci zapomnieć. Zajmiemy się tym jutro. - powiedział, opierając dłoń na moim ramieniu i ściskając je.
Powstrzymałem się od złośliwych komentarzy, bo dla niego ten dzień był tak samo koszmarny jak dla mnie. Nie miałem zamiaru dokładać bratu obowiązków czy jakiegoś cierpienia. Kiwnąłem głową i wyciągnąłem z kieszeni dość wygodnych spodni, telefon. Sprawdziłem czy nie było tam żadnego nieodebranego połączenia czy SMS-a, ale wszystko świeciło pustkami. Mimowolnie coś zakuło mnie w klatce piersiowej.
Je ne comprends pas. - powiedziałem cicho.
Griffin popatrzył na mnie z niezrozumieniem. Miałem ochotę się zaśmiać, bo popatrzył na mnie z takim samym wyrazem twarzy o jakim stanie właśnie mówiłem. Wzruszyłem ramionami, nie za bardzo mając ochotę na roztrząsanie tematu, który wcale nie był dla niego ważny.
- Po prostu... invalide. Nie musisz wszystkiego wiedzieć. - zabrzmiało to oschlej niż zamierzałem, ale on niczego nie skomentował. Odwrócił głowę do szyby i ignorował mnie przez resztę drogi, pochłonięty przez własne myśli.
Zostaliśmy odwiezieni pod sam hotel, gdzie czekała na mojego brata Charline. Spojrzałem na nią z wyrzutem, bo to jego zabierała dla rozrywki do kina, a nie mnie. Nie mogłem jednak mieć jej tego za złe, gdy ostatnio dość często ją zbywałem i nie rozmawialiśmy już tak długo. Mozolnym krokiem wyszedłem do góry po schodach, żeby dotrzeć do pokoju. Otworzyłem drzwi drewniane, a następnie rzuciłem się na łóżko nie za bardzo dbając o swój garnitur. Ponownie wyjąłem telefon i przejrzałem listę kontaktów, aby zadzwonić do Alana. Cztery sygnały. Odebrał. Odetchnąłem z niejaką ulgą.
- Hej, wszystko u ciebie okej? My już skończyliśmy, więc jestem wolny. - odezwałem się pierwszy, niczym nadgorliwy nastolatek.
Może zresztą nim byłem. Sam już nie wiedziałem, czułem się praktycznie bezużyteczny i nie miałem obecnie przy sobie nikogo, chociaż bardzo brakowało mi tej bliskości. I nie chciałem się do tego przyznawać, ale Winters to była moja jedyna nadzieja w tamtym momencie oraz każdym następnym.

Alan?
Masz ten odpis bardzo szybko w porównaniu z tamtym, więc proszę. Oto moje wypociny z tego cudnego poniedziałku

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.