Strony

piątek, 27 września 2024

od Arthura cd. Zei

Zeya zamilkł na chwilę, a jego wzrok ugrzązł w jednym punkcie. Czyżbym trafił w jego czuły punkt?
- Nie wiem. - Przerwał wreszcie cisze między nami. Przez moment chciałem być dla niego delikatniejszy, widząc zagubienie w jego oczach. - Najbliżej do twojej definicji miałby mój koń. - Dodał, trochę niepewnie akcentując słowo "mój". - Bardziej mi się trafił, niż go chciałem.
Zmarszczyłem brwi, kończąc nakładać ostatnią warstwę farby i niezręcznie wymieniając ją na połyskujący lakier. 
- Jak ci się, do cholery, trafia koń? - Nie byłem pewien, czy się nie przesłyszałem. Cały czas jednak skupiałem się na Impali, prowadząc dość niepewną konwersację z towarzyszem teoretycznej niedoli. Obydwoje stąpaliśmy po dość cienkiej granicy zwierzenia się obcej osobie, a ponownego skoczenia sobie do gardeł. Z każdą chwilą jednak, moja sympatia do jego persony rosła. Nie wydawał się być taki zły, choć na sierpowego zasłużył.
- Dostajesz go, powiedzmy, w prezencie. - Wciąż czułem się jakbym błądził po omacku w tej konwersacji. - Od eks. A właściwie od jego rodziców - Jego. Zanotowane. Jest gejem? - Nie wiem, czy byłbym w stanie znieść myśl, że wylądował u kogoś obcego. Albo jako kabanosy. Więc musiałem go wziąć. Trochę jak ty Impalę, a trochę jako pamiątkę. - Nie wiem, czy przyrównałbym dziecinkę do pamiątki po eks, ale złapałem niewielką nić zrozumienia w tym, co powiedział. Pozwoliłem mu kontynuować. - No i w przypadku Dimy nie potrzebuję nikogo obcego, żeby coś popsuć. - Zaśmiał się, co i u mnie wywołało cień uśmiechu. Umilkłem, kontynuując nakładanie ostatniej warstwy na samochód. Za chwilę po wypadku nie będzie śladu. Nasze drogi z Zeyą rozejdą się, i tylko my dwoje będziemy wiedzieć, że na drzwiach Impali była świeża rysa, która doprowadziła nas do tego momentu. "Nasze" rozbrzmiało w mojej głowie; ironiczna sytuacja. Zawsze upierałem się, że Impala jest moja. Tylko i wyłącznie moja, to ja przykręciłem w niej praktycznie każdą śrubkę, zatarłem każdą rysę, odrestaurowałem ją od zera. Naprawiłem. Była moją ostoją, moim domem i ucieczką od całego zła tego świata. Była częścią mojego życia, która trafiła do mnie przez przypadek, a stała się wszystkim.
Zastanawiałem się nad tym, jak życie bywa dziwnie poukładane. Często trafiają do nas rzeczy, których nie planujemy – relacje, przyjaźnie, obowiązki. Nawet moje zainteresowanie mechaniką nie było czymś, co sam wybrałem. Dorastałem w cieniu ojca, który zawsze coś naprawiał. Zacząłem pomagać, a potem to stało się moim światem. Ale czy to było moje? A może po prostu wpadłem w to, co zawsze było dla mnie dostępne? Marlboro paliłem ze względu na mamę; miała tylko te. Tak zostało.
Śpiewałem na trasach, bo mój przyjaciel dał mi taki patent, by nie stresować się jazdą samochodem. Teraz nie potrafię jeździć bez muzyki. Bandany i kolekcja zippo były zgapione od taty, kiedy jeszcze mieszkał z nami.
Westchnąłem, opierając się o nadkole Impali i wyciągnąłem papierosa, odpalając go w milczeniu. Cisza między nami nie była niezręczna, chyba po prostu obydwoje trawiliśmy nasze słowa. 
- Wciąż dziwi mnie to, że "dostałeś" konia. - Spróbowałem zainicjować konwersacje. - Strasznie pojebana sprawa. - Dodałem, odpychając się od ziemi i z papierosem w ustach, zacząłem zbierać rzeczy pozostałe po lakierowaniu. Zeya bez słowa zrobił to samo i odniósł resztę rzeczy w to samo miejsce co ja. Krótkie "dzięki" padło z moich ust, kiedy warsztat wyglądał jak wcześniej.
Chłopak wyglądał tak, jakby modlił się o ucieczkę z warsztatu. Normalnie pewnie kazałbym mu wypierdalać w podskokach, grożąc mu kluczem czy inną wiertarką, albo odkręcił koła od Yarisa, ale chciałem kurczowo zatrzymać ten moment przy sobie.
Chyba w ten głupi sposób, w jaki zacząłem z nim jakąkolwiek "znajomość", o ile można to tak nazwać, złapaliśmy zrozumienie między sobą. Obydwoje jacyś pierdolnięci i niestabilni psychicznie, tylko na dwóch różnych płaszczyznach. 
- Dobra, nie przepadam za tobą, to fakt. - Stwierdziłem, patrząc na chłopaka, który automatycznie cofnął się krok do tyłu. - Jeszcze nie wyrwiesz w twarz, nie mam powodów. - Fuknąłem, udając, że uraził moje uczucia. Włożyłem rękę do kieszeni i wyjąłem kluczyki od samochodu. - Pakuj się na pasażera i nie odzywaj się słowem. 
Pozamykałem wszystkie drzwi w warsztacie i puściłem SMSa właścicielowi, że skończyłem korzystać na dziś a zaległe pieniądze znajdują się w biurze.
Bez słowa wsiadłem do Impali, odpaliłem ją i wsłuchałem się w mruczący silnik.
- Tak mi rób, kochana. - szepnąłem do niej, wbijając wsteczny i odwracając się, by wycofać i nie uderzyć w czerwoną strzałę mojego kompana. - Nic jej nie będzie. - Uprzedziłem pytanie, widząc, że otwiera usta. - Nad Tobą się zastanowię. - Zaśmiałem się i wcisnąłem mały, wystający dzyndzelek, zamykający Impalę od zewnątrz. Miałem nadzieję, że się nie zorientuje. - No, to teraz masz przejebane. - Wyszczerzyłem się do niego i dałem głośniej radio. Z głośników wybrzmiało "Dead or alive" Bon Joviego, i ignorując chłopaka, zacząłem śpiewać razem z artystą. 
Wiedziałem, gdzie pojedziemy.
Przyglądał się desce rozdzielczej i widokom za szybą. Powoli zbliżaliśmy się do wyjazdu z miasta; Zeya sięgnął ręką do schowka, co uchwyciłem kątem oka.
- Kysz, szatanie. - Trzepnąłem go w dłoń, patrząc na moment oskarżającym wzrokiem. - Nic nie mówiłem o dotykaniu dziecinki. - Przewrócił na mnie oczami, zirytowany. - Nie zachowuj się jak naburmuszone dziecko i doceń to, co zaraz przeżyjesz.
Wyjechałem na pustą krajówkę i upewniłem się, że za mną również nic nie jedzie. Włączyłem długie i zredukowałem bieg, czując satysfakcjonujący skok obrotów. Silnik zamruczał głośniej, a ja jęknąłem w duchu z radości. Kurwa, jak ja kocham to auto. Wcisnąłem gaz do samego końca i pozwoliłem przyspieszeniu wbić nas w fotel, czując znajome motylki w brzuchu. Za każdym razem jarało mnie to tak samo; warkot silnika, mruczący wydech i moment zerwania kółek.
Czasami jedynym momentem na odetchnięcie było po prostu wpakowanie się w Impalę, jazda bez celu i kimanie na parkingach przy drodze. Ja, samochód i namiastka spokoju w głowie.
Gdybym kiedykolwiek zawinął się wokół drzewa, przysięgam, że podciąłbym sobie żyły kawałkami Impali.
- Jazda, nie? - Zwróciłem się do chłopaka, który wyglądał jakby zaraz miał skoczyć mi do gardła i mnie rozszarpać. Ups, to chyba nie jego klimaty. Podwyższyłem bieg i pozwoliłem Impali zwolnić do racjonalnej prędkości, czując ukłucie rozczarowania. Pociągnąłbym ją dłużej, ale nie chciałbym wracać z Zeyą w czarnym worku, mimo, że prawdopodobnie zmieściłbym go w bagażniku gdybym się uparł.
Zjechałem z głównej drogi w jedną z pobocznych uliczek, wiodących przez las. W oczach chłopaka pojawiło się faktyczne przerażenie.
- Ty jesteś chory psychicznie? - zapytał, choć bardziej stwierdził fakt, patrząc na ton jego wypowiedzi.
- Mama mi tak mówiła na dobranoc. - Prychnąłem, zwalniając by nie najechać na wystające kamienie i przypadkiem nie urwać miski. Nie widziało mi się spędzenie nocy w jednym aucie z chybachociażniejestempewien gejem. Nie, żebym coś miał do niego, ale nie wiem kto z nas byl bardziej niestabilny emocjonalnie. Zwłaszcza, że wyrwał ode mnie w twarz na dzień dobry, a w socialach często przewijał mi się wątek "enemies to lovers". 
Długie światła Impali wreszcie oświetliły coś więcej, niż drzewa, i przed nami ukazał się kawałek polanki i malutki wodospad.
- No, kysz. - Wygoniłem go z auta, samemu wysiadając chwilę później. Nie gasiłem jej, wyłączyłem jedynie światła, chcąc wsłuchać się w kojący dźwięk silnika. - To nie randka, po prostu wydajesz się być spoko "nie-gejem". - Zapaliłem papierosa i przysiadłem na masce, uważając, by jej nie wgiąć.
Wszędzie było ciemno - jedynym źródłem jakiegokolwiek światła był księżyc i mój papieros. I oczywiście tysiące gwiazd. W krzakach łaziły pewnie jakieś jelenie-psychopaci, czy inne oposy ze wścieklizną, czekające tylko aż któryś z nas pójdzie na stronę, by ugryźć nas w dupę i przyprawić o kolejna dawkę chorób psychicznych.
- Przyjeżdżam tu, bo stąd zobaczysz drogę mleczną. - Zagaiłem chłopaka, chcąc trochę przełamać lody. - I sorry za te lepę w twarz. - Zaśmiałem się, wspominając skrzywioną minę azjaty, gdy wyrwał sierpowego ode mnie.

Zeyaaa? dziki seks z oposami?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.