Strony

piątek, 27 września 2024

od Arthura cd. Zei

Azjata wyszedł w milczeniu z warsztatu. Mimowolnie podążyłem za nim wzrokiem, jakby ciekawy, co ma zamiar zrobić - zaczął zbierać resztki papieru ściernego, który został na placu. Wzruszyłem ramionami, trochę wdzięczny, że miał na tyle oleju w głowie, by to zrobić, i zacząłem nakładać pierwszą warstwę lakieru.
- Gdybyś zostawił ten czerwony lakier, byłaby szybsza. - Zażartował, na co został ścięty przeze mnie wzrokiem. - Za wcześnie.
- Co jest z tobą nie tak? - Zirytowałem się, odkładając na chwilę pędzel, by zapalić i opanować emocje. 
- Prawdopodobnie uderzyłem się w głowę spadając z konia o kilka razy za dużo. - Zaśmiałem się cicho, czasami miewał przebłyski samoświadomości. Ten żart mu wyszedł. - Więc opowiesz mi chociaż historię tego samochodu?
Czy zbiło mnie to z tropu? Tak, w chuj. Zawahałem się między "ale zamkniesz ryj i przestaniesz mnie pytać o bajki na dobranoc" a faktycznym opowiedzeniem mu tej historii.
Wypuściłem dym z ust, wspominając najważniejszy dzień w moim życiu.

Przypadkowo znalezione ogłoszenie "OKAZJA Chevy Impala 1967 do kasacji, sprzedam za grosze". Kilka godzin jazdy, tylko po to by obejrzeć "złom" w ciemno. 
Gdy tam przyjechałem, jako jedyna stała w kącie, przykryta kilkoma narzutami. Starszy Pan, zbliżający się już do 60, spoglądał na mnie ze współczuciem, gdy ja oglądałem Impalę z zauroczeniem. "Jutro idzie na szrot. Bierzesz czy nie?" padło pytanie, w trakcie gdy oglądałem podwozie. Prawie uderzyłem się w głowę podnosząc się spod samochodu. Chwilę później mężczyzna liczył banknoty i szukał dokumentów Impali, a ja siedziałem w środku, oglądając jej środek - domyślałem się, że wnętrze kiedyś było beżowe, wraz z czarną skórą. Teraz przypominało bliżej nieokreślony brąz, pełen kurzu i innych zabrudzeń. Na desce rozdzielczej znajdowała się zaschnięta substancja - wyglądała trochę jak krew? Zmarszczyłem brwi i przyjrzałem się jej dokładniej, patrząc na to jak lepka się wydawała, był to raczej sok.
"Szrot" utkwił mi w głowie. Ścisnęło mnie w gardle, słysząc określenie tego kawałka historii "szrotem". 
Przeklęty idiota naprawdę myślał, że ten samochód zasługuje na złom? Być może popełniłem błąd, kupując ten samochód. Ale coś ciągnęło mnie w jej stronę i sprawiało, że chciałem przywrócić ją do dawnego blasku.
- Jest w fatalnym stanie - uznałem, bardziej mówiąc do siebie, niż do mężczyzny, który trzymał w dłoniach gotowe dla mnie dokumenty. Wzruszył tylko ramionami, pokrótce mówiąc mi, że jego żona powtarzała mu to od 10 lat i skończył w tym miejscu. Patrzył na Impalę z rozczarowaniem, może złością? że nie podołał. 
Nim "dziecinka", bo tak ją ochrzciłem, wróciła na drogi, minęło w chuj czasu. Pierwsze tygodnie były najtrudniejsze. Musiałem zająć się rdzą, wymianą wszystkich części, które były zbyt zniszczone, by dało się je naprawić. Części do takich samochodów nie leżą na ulicy – musiałem szukać ich po różnych miejscach, na aukcjach, w starych magazynach samochodowych. Każdy element musiał być odpowiednio dopasowany. Miałem obsesję na punkcie oryginalności – chciałem, by Impala wyglądała tak, jakby dopiero co wyjechała z fabryki. Każda śruba, każda uszczelka musiała być zgodna z pierwowzorem. 

- Facet chciał oddać ją na szrot. - Spojrzałem na chłopaka, strzepując popiół z papierosa na ziemię. - Przypadkiem znalazłem jej ogłoszenie, kupiłem za psie pieniądze i wróciła ze mną. No, na lawecie oczywiście. W życiu byś nie zwrócił na nią uwagi, stała poprzykrywana wszelkimi szmatami, tak, jakby się jej wstydził. - Skrzywiłem się na to wspomnienie, jak można wstydzić się takiej piękności, jaką jest moja dziecinka? - Potem już tylko krew, olej, łzy... - nie zdążyłem ugryźć się w język przy tym ostatnim, przez co Zeya spojrzał na mnie z zaciekawieniem. - Stała się moim domem, ucieczką od wszystkiego, co jest naokoło. Rozebrałem ją i poskładałem od zera, cały jej wygląd to moja zasługa. Nawet sobie kurwa nie wyobrażasz, jak ciężko znaleźć do niej oryginalne części. Miała być jednym z wielu projektów, które robiłem, ale skradła mi serce. - Uśmiechnąłem się, na wspomnienie pierwszego odpalenia jej po całej tej zabawie z odrestaurowywaniem jej. - Facet po prostu się z nią poddał, za dużo go to kosztowało, wiesz, fizycznie i psychicznie. Nie dziwne, ja sam bym tym pierdolnął, gdyby nie to, że tylko ona mnie trzymała w tej bańce "normalności". - Zaśmiałem się pod nosem, wiedząc, że brzmię jak kompletny palant. Po raz kolejny wypuściłem dym z ust, dogasiłem papierosa o podłogę i odwróciłem się od Zei, chwytając ponownie pędzel i przygryzając wargę w skupieniu. Każdy detal musi być idealny.
- Czasami to nie ty znajdujesz coś "swojego", to ono znajduje ciebie, czy jakoś tak. - dodałem, nie odwracając wzroku od malowanego przeze mnie fragmentu. - Chociaż czasami znajdzie się taki idiota, który cię znajdzie i wtedy zaczynasz mieć problemy. - Rzuciłem, pół żartem, pół serio. 
Między nami ponownie nastąpiła cisza, Zeya chyba trawił moje słowa, albo próbował ustalić w głowie jaki palant kupuje takie auto i pakuje w niego wszystko co może, nie wiedząc czy w ogóle ma to sens. 
Chyba zaczęło mnie gryźć sumienie, widząc jak nie wie co ze sobą zrobić i zmienia pozycję to z kucania na opieranie się o półki z narzędziami. Wciąż mnie denerwował, ale skoro już tu jest, to może chociaż umili mi czas rozmową.
- A Ty, Zeya, masz coś takiego "swojego"? - zapytałem, odkładając pędzel i wycierając ręce do bandany. Chyba przestraszyłem go tym nagłym byciem miłym. 

Zeya? gimme more lore. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.