Strony

środa, 13 maja 2020

Od Seana C.D. Alana

Pytanie chłopaka, mojego chłopaka, kompletnie zbiło mnie z tropu. Czy byłem gotowy, by wreszcie powiedzieć mu dlaczego nagle rzuciłem wszystko i zostawiłem go samego, by pojechać do rodzinnego kraju? Wszystko co do tej pory wydawało mi się słuszne, niemal oczywiste, w chwili obecnej było... niczym. Każda myśl odpłynęła w swoją stronę, zostawiając mnie z ogromną pustką zarówno w głowie jak i w sercu. Nerwowo przeczesałem ręką włosy, niepewnie zerkając na Alana, przygotowując się do nieznanego. Nie chciałem mu nic mówić. Zasługiwał na prawdę, ale nie zasługiwał na mnie. Nie na mnie w takim stanie. I może to ten cały Even, Evan, czy jak mu tam było, stał się w pewnym sensie czynnikiem zapalnym dla decyzji takiej, a nie innej, ale... cholera, obawiałem się złamać mu serce. Nie o to co stanie się ze mną, lecz właśnie z osobą, na której obecnie bardzo mi zależało. Cała okolica jakby wyczuła moje zamiary, ponieważ nawet silniki samochodów ucichły gdzieś w oddali, zostawiając mnie z pierwszą miłością oraz ogromną gulą w gardle.
━━ Ja... przepraszam cię, ale nie jestem jeszcze gotowy, żeby... ━━ słowa utknęły mi gdzieś w żołądku, sprawiając, że on sam dość nieprzyjemnie zacisnął się z nerwów. ━━ Może lepiej by było gdybyś wrócił do akademii.
Ostatnie zdanie wymówiłem tak cicho jak tylko się dało, łudząc się, że chłopak nie zdołał niczego usłyszeć przez mój cichy ton. Niestety, dokładnie tak jak zazwyczaj, przeliczyłem się, aby już po chwili dostać dość boleśnie w twarz. Nie spodziewałem się niczego innego, a jednak zabolało nie tyle fizycznie, co psychicznie. Chyba do swojego CV powinienem dodać "uwielbiam znęcać się nad samym sobą". Uśmiechnąłem się blado, próbując ukryć łzy, coraz mocniej napływające mi do oczu. Raniłem nas oboje, a przynajmniej tak czułem, ponieważ w czymś takim jak związek również okazałem się równie beznadziejny co w samym życiu. Nawet nie spojrzałem w kierunku Alana, bojąc się co takiego mógłbym zobaczyć. A szkoda, bo może chociaż wtedy, na widok łez, jakiekolwiek inne uczucia, niż ten cholerny egoizm wzięłyby nade mną górę. Milczałem, pozwalając, by ta cisza nas dobijała i nie robiłem z tym kompletnie nic. Czekałem na to, aż chłopak odejdzie. Aż po prostu mnie zostawi, gdyż byłem tak beznadziejnym człowiekiem. Innym, niż ten, za którego zapewne mógłby mnie brać. Czekałem, aż wsiądzie w pierwszą lepszą taksówkę, która zabrałaby go na lotnisko, żebym wreszcie mógł przestać niszczyć mu życie. I tak, z pewnością w tamtym momencie okropnie dramatyzowałem, ponieważ żadna z tych rzeczy nie miała miejsca, ani prawa bytu. Po raz kolejny prawo mnie zawiodło.
━━ Ty idioto, chyba nie myślisz, że tyle się namęczyłem, żeby tylko usłyszeć od ciebie coś takiego? Uderzyłeś się w głowę, Montgomery? ━━ pokręcił głową z niedowierzaniem, naprawdę patrząc na mnie jak na skończonego debila. ━━ Zamieniasz się w drama queen to chociaż zrób to raz a porządnie, a nie.
Prychnął wyraźnie zniesmaczony, nie próbując jednak szukać żadnego kontaktu fizycznego, a jedynie tego wzrokowego. Liczyłem na coś innego, ale podobno liczyć można było tylko na siebie. Jak widać, nie w moim przypadku. Emocje towarzyszące głupocie już dawno opuściły mnie, pozostawiając niczym wydmuszkę. Zacisnąłem zęby, starając się nie myśleć już o tym, jak okropnym nieudacznikiem życiowo-społecznym znowu się okazałem. Powoli wszystkie te... zachowania, stawały się niemal dziecinne. Przestawały przysługiwać komuś, o nazwisku takim jak moje. Stawały się najzwyczajniej w świecie żenujące. Nagle z moim ust wydobył się niekontrolowany śmiech, niemal mogłem poczuć zdezorientowane Alana i tą ogromną chęć do ponownego przywalenia mi z otwartej dłoni w twarz. Nasza historia była burzliwa przez to, że oboje zachowywaliśmy się jak dzieci, którymi zresztą ciągle byliśmy. Ale... czy można było być wiecznym dzieckiem? Wszystko w końcu się nudziło, stawało się męczące. Opadłem na ławkę, która znajdowała się w pobliżu, zaczynając się szeroko uśmiechać, niczym największy, psychopatyczny idiota tego świata. Zerknąłem na swojego towarzysza, którego dopiero co zraniłem, spod rzęs i ledwo powstrzymałem kolejne słone łzy cisnące mi się do oczu, gdy on po prostu złapał moją rękę najzwyczajniej w świecie siadając obok. Milczenie przestało w jakikolwiek sposób być niezręczne. Najbardziej ceniłem sobie te chwile, w których mogłem po prostu niczym się nie przejmować, ale nie czułem się także samotnie jak przez większą część swojego życia.
━━ Przepraszam, chyba po prostu okazałem się jeszcze większym idiotą niż można by się tego było spodziewać. ━━  powiedziałem dość cicho, z lekką skruchą, nie oczekując nawet wybaczenia. 
Zresztą, czy było tam co wybaczać? Ukryć się nie dało, że zawaliłem na całej linii i ratowała mnie jedynie paczka papierosów, schowana w kieszeni spodni. Nie dało się nie zapamiętać naszego pierwszego, dość interesującego spotkania przed sekretariatem Dressage Academy, kiedy obaj okazaliśmy się być siebie warci, irytując drugą osobę niemal w równym stopniu. To co na zawsze będę pielęgnował, ponieważ wiedziałem, że było warto. Czy gdybym go wtedy nie spotkał, wszystko potoczyłoby się inaczej? Czy gdyby nie pasja związana z końmi, gdyby nie koszmarna sytuacja rodziny Montgomery i każde inne wydarzenie z mojego życia, siedziałbym teraz na obdartej z farby ławce w paryskim parku z Alanem Wintersem, odczuwając niemałe zawstydzenie po dopiero co wypowiedzianych słowach? Prawda była taka, że nigdy się już tego nie dowiem, a mogę jedynie spekulować na wiele tematów, dokładnie tak jak teraz. Ale ceniłem sobie jego lekkomyślne decyzje w połączeniu z moimi nieodpowiedzialnymi zachowaniami. To stało się już czymś normalnym, bez czego prawdopodobnie nie mógłbym żyć. Dlatego tak cholernie żałowałem swojej decyzji, swojej głupoty i irytowało mnie już nawet tak często powtarzane słowo "cholera" w przeróżnych jego odmianach. Nawet wtedy kiedy robiłem coś co najmniej nieodpowiedniego, on przy mnie był. Nawet wtedy kiedy tak starałem się odrzucić go w najciemniejszy kąt całego swojego istnienia, upierając się, że właśnie tak będzie lepiej. Nie mogłem wiedzieć czy na pewno właśnie tak będzie. Tym razem odważyłem się spojrzeć chłopakowi w oczy, mając nadzieję, iż te ukażą moje faktyczne zamiary, choć nawet w takim świetle wydawały się one krzywdzące dla przynajmniej jednej ze stron. Zauważyłem, że w czasie trwania całej naszej relacji, jedynie ja ją psułem. Ciągle wystawiałem na próby. Nigdy nie robiłem nic, by uczynić ją dobrą. A chciałem. Przynajmniej tak mi się wydawało, bo jak mógłbym nie chcieć kontynuować tego związku. Prawda? Sam nie rozumiałem siebie. Wszystko okazywało się złudne, zbyt trudne oraz wymagające. Jakbym nagle zdziwił się tym, że utrzymywane kontaktów z ludźmi wymagało poświęceń. Ale przecież ja zawsze odpuszczałem. I myślałem jedynie o tym, jak bardzo w tamtej chwili przydałaby mi się Charlie, która rozwiałaby wszystkie moje wątpliwości, pozwalając wypłakać się w ramię, nawet wtedy kiedy jedynie brałem, nie dając jej zupełnie nic w zamian. Miałem ochotę pocałować siedzącego obok chłopaka. Przytulić, oddać uścisk dłoni. Pokazać, że ja też tutaj dla niego jestem. Jednak nie zrobiłem żadnej z tych rzeczy, zamiast tego wysuwając swoją dłoń z uścisku tej jego, nieco mniejszej i zdecydowanie bardziej zimnej. Powoli podniosłem się z ławki, pozwalając by w oczach kogoś, dla kogo mógłbym oddać własne życie, zagościły łzy. Jego oczy zaszkliły się niebezpiecznie, szczęka zadrżała, ale nie odważył się niczego powiedzieć, dokładnie tak samo jak ja. I wiedziałem już w tamtym momencie, że popełniłem ogromny błąd decydując się na tak ogromne kroki w naszej krótkiej, burzliwej relacji. Alan Winters nie zasługiwał na kogoś takiego jak ja. Odwróciłem się w stronę miejsca, w którym powinienem móc złapać jedną z taksówek. Ani razu nie spojrzałem za siebie, odchodząc kamienistą dróżką, której nikt nawet nie próbował pokryć brukiem. Wiedziałem też, że gdybym to zrobił, prawdopodobnie zgodziłbym się, aby chłopak został ze mną we Francji, a to niestety nie było możliwe. Nie mogłem mu nic zaoferować. Będąc już przy ulicy, do moich uszu dobiegł dźwięk klaksonu. Uśmiechnąłem się sztucznie, wsiadając do wolnej taksówki i jakby w amoku dyktując kierowcy adres, którego nauczyłem się niemal na pamięć. Następnym co pamiętałem została rozmowa z bratem, w towarzystwie piosenki The Neighbourhood, o wdzięcznej nazwie "Flawless". 
━━ Spieprzyłem Griffin, spieprzyłem. ━━ wydobyło się spomiędzy moich warg wraz z cichym szlochem.
A taksówkarz o nic nie pytał, pozwalając by pomiędzy nami zapanowało milczenie, podczas gdy w mojej głowie był tylko obraz bruneta na tej przestarzałej ławce w parku i jego zaszklonych oczu. Nawet wtedy wydawał mi się najpiękniejszym, co mogło mi się w życiu przytrafić. 

Alan? 
Odpowiesz mi po tej dramie i takim szmacie czasu? XD

Ogólnie to jakieś 1331 słów, nie żebym liczyła pshhh

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.