Strony

sobota, 23 listopada 2019

Od Alana cd. Seana

***
Bardzo miło spędzało mi się czas z Everdenem. Czułem jakbyśmy znali się od bardzo dawna. Siedzieliśmy właśnie na ławce przy jednej z fontann w Aix-en-Provence - czy tam mieście tysiąca fontann jak mówił mi blondyn. 
- I serio właśnie tak zostałeś gejem? - zapytał lekko zdziwiony opowiedzianą przeze mnie historią.
- Tjaaa... Głupia historia co nie? - zaśmiałem się. Był jedyną osobą spoza mojej rodziny, która wiedziała o tym majestatycznym "coming out'cie" i poznaniu siebie. 
- Ej nie jest tak najgorzej. - uśmiechnął się przyjaźnie. - Wprawdzie nie było to jakoś przyjemne, ale jednak odkryłeś ważną część siebie. - 
Uśmiechnąłem się szeroko. Był naprawdę miły. Aż dziwne, że nie spotkałem go wcześniej. 
- Dzięki. Naprawdę. - powiedziałem cicho, wpatrując się w jego ametystowe oczy.
- Nie ma sprawy.
- Jeśli chcesz możesz też przenocować u mnie. - uśmiechnął się miło.
- Serio, przestań brzmisz jak gwałciciel. - zaśmiałem się.
- Za mało ufasz ludziom  Alan. - ponownie się wyszczerzył.
- Oj tylko ty jesteś taki wyjątkowy. - mrugnąłem w jego stronę. 
- Tak w ogóle to odbierzesz? - zagadnął po chwili co sprowadziło mnie na ziemię. Faktycznie, od dłuższej chwili wygrywała melodia w moim telefonie. Inna niż tą, którą mam normalnie w innych kontaktach. 
Kurwa... Sean.
Chwyciłem za telefon i wręcz błyskawicznie odebrałem połączenie.
- Hej, wszystko u ciebie okej? My już skończyliśmy, więc jestem wolny. - to on pierwszy się odezwał. Zresztą nie miałbym szansy rozpocząć rozmowy, zaczął wręcz z zawrotną prędkością mówić.
Było mi też trochę głupio. Faktycznie o nim zapomniałem, akurat wtedy kiedy mnie potrzebował.
- T-tak... - zająknąłem się lekko. - Wszystko w porządku po prostu byłem... - tu zrobiłem przerwę, aby przemyśleć czy użycie słowa zajęty nie będzie zbyt egoistyczne na to, co i tak już zrobiłem.
- Spotkałem kogoś i po prostu w tej dziurze nie było trochę zasięgu. - skłamałem.
- Ach, dobrze... - usłyszałem jakby lekko zawiedziony głos po drugiej stronie.
- Ale możemy się spotkać. Opowiesz mi jak poszło i w ogóle! Tylko ty musisz do mnie przyjechać. - opowiedziałem na jego wcześniejsze pytanie.
- A gdzie jesteś? - zapytał, na co ja próbowałem wypowiedzieć tą durną francuską nazwę tej dziury. Wspominałem, że francuski jest okropny?
- Źle to wymawiasz, daj ja przekażę. - zaoferował się Everden kiedy już kolejny raz kaleczyłem ten piękny język miłości.
- Oj zamknij się, proszę. - zaśmiałem się, ale przekazałem mu telefon. Blondyn podał mu dokładną lokalizację po czym oddał mi telefon.
- Będę za jakąś godzinę. - odparł Sean. - Nie wpadnij w żadne tarapaty! - dodał po czym się rozłączył.
- Dupek. - wywróciłem oczami z lekkim uśmiechem na jego ostatnie słowa. Mimo wszystko miałem wrażenie, że brzmi to nieco smutniej niż miał w zwyczaju tak mówić.
- To, co nocujesz u mnie? - zapytał Everden.
- No cóż, jeśli to nie problem. Nie chcę mu się narzucać i tak ma już sporo problemów. - przyznałem, chłopak przytaknął mi.
W oczekiwaniu na Seana opowiedziałem trochę blondynowi o nim. Przy okazji ustaliliśmy że gdy skończę spotkanie to zadzwonię do niego i on po prostu po mnie przyjedzie. A tak to wziął moje prowizoryczne rzeczy. Prowizoryczne, bo miałem jedynie przy sobie podręczne rzeczy i ani trochę kasy na jakiekolwiek ubrania. Od rodziców głupio było mi brać, też mają swoje problemy, Sean tak samo zresztą tata ledwo zgodził się na przyjazd tutaj. Gdyby wiedział, tylko że zgubiłem bagaż ukatrupiłby mnie albo gorzej — sam wysłałby mnie do Egiptu.
Gdy zbliżała się godzina spotkania, pożegnałem się z Everdenem który poszedł swoją drogą a ja czekałem na przybycie Seana. Założyłem słuchawki i włączyłem YouTube, przeszukując jedną z playlist po czym puściłem Years & Years - King. Miałem jakoś sentyment do tej piosenki.
Kto by pomyślał, że będę siedział we Francji, w otoczeniu fontann i tak po prostu słuchał sobie muzyki? Kiedyś nawet nie myślałem o opuszczeniu Norwegii co dopiero Francja?
Uśmiechnąłem się mimowolnie sam do siebie. Cudowne czasy...
***
Po jakimś czasie zauważyłem w niewielkim tłumie ludzi Seana, szedł jakby zdenerwowany, nerwowo zaciskając jedną z rąk na nadgarstku. Właściwie wyglądał trochę jak moja mama kiedy zgubiłem się kiedyś w sklepie. Szukał mnie.
Zdjąłem słuchawki, zgrabnie upychając je do kieszeni i wstałem. Zacząłem biec w jego stronę, a kiedy on mnie zobaczył rozchmurzył się nieznacznie. Rzuciłem mu się w ramiona niczym dziecko i mocno przytuliłem, co szatyn odwzajemnił.
- Nie musiałeś. - czułem wręcz że się uśmiecha.
- Ale potrzeba ci tego było. - wyszczerzyłem się tylko jak go puściłem. Zaczęliśmy iść powoli przed siebie.
- Jesteś sam? - zapytał cicho.
- Tak, Ever poszedł jakieś piętnaście minut temu, żeby nam nie przeszkadzać. - odparłem.
- Znasz go? - kolejne pytanie. Jeszcze jedno i będę czuł się jak na komisariacie.
- Teraz już tak. Pomógł mi trochę.
- Ledwo przyjechałeś do Francji i już wpadasz w jakieś tarapaty tak? - zaczął ogromną salwę swojego pierdolenia.
- Właśnie! Ledwo przyjechałem do Francji i już masz mnie w dupie i wykłócasz się o obcego typa. - warknąłem lekko zirytowany. Sean spuścił lekko wzrok w bruk.
- Wybacz... Wszystkich zawodzę ostatnio. - mruknął. Zrobiło mi się go żal. Nie powinienem mówić tego z takim wyrzutem. Cholera, dlaczego nie ma w życiu "cofnij"?
Przybliżyłem się nieco ku niemu i pocałowałem go w policzek.
- Spokojnie, mnie jeszcze nie. - uśmiechnąłem się kojąco, na co Seanie także się uśmiechnąć.
- Nawet nie wiesz jak miło widzieć twój uśmiech.
- Masz to szczęście! - zaśmiałem się, po czym chwyciłem zgrabnie jego dłoń. Zgaduję, że chyba obu nam trochę tego brakowało przez jakieś cztery dni.
- Kto by pomyślał, że będziemy kiedyś w mieście miłości razem. - westchnąłem rozmarzony. W prawdzie nie myślałem, że przez taki powód, liczyłem, że będzie to bardziej romantyczny wyjazd w przyszłości.
- Powiesz mi w końcu co się dzieje? - zapytałem cicho.

Seanie? (Trochę mi się nie podoba to co zrobiłam ale cóż xD)

poniedziałek, 18 listopada 2019

Od Seana C.D. Alana

Nie pokazałem tego w zbyt wylewny sposób, jednak ucieszyła mnie obecność Alana. Dobrze, może na początku nieco zirytowało mnie, że specjalnie dla mnie urwał się z akademii i przeleciał tyle kilometrów, ale potrafiłem to docenić. Razem z Griffinem dotarliśmy bardzo szybko pod Sąd w Paryżu, gdzie miała się odbyć rozprawa. Martwiłem się co zrobi ze sobą Winters. A przede wszystkim przeklinałem sam siebie, bo nie dałem mu nawet kluczy. Nie znał języka. Jego bagaż był daleko stąd. Ale przyjechał. I nawet to, że udawał mojego narzeczonego, aby do mnie dotrzeć... Poczułem jak ktoś szturcha mnie w ramię. Niezbyt zadowolony przez przerwanie mi dość ważnych i przyziemnych rozmyślań, popatrzyłem niechętnie na prawo. Ogromny neogotycki pomieszany z neobarokiem budynek, składający się z wielu skrzydeł. Podejrzewałem, iż w większości zbudowano go z kamienia, jednak pamiętałem jeszcze o pożarze oraz odbudowie Palais de Justice. Nie był zbyt wielkim zdziwieniem fakt, że to tutaj miała się odbyć rozprawa sądowa dotycząca naszego rodziciela. Sam nie byłem już pewien czy zasługiwał na zaszczytne miano ojca jak i głowy rodziny. Jeden z naszych kierowców otworzył drzwi, chociaż doskonale wiedział jak tego nie lubiłem. Wysiadłem z czarnego samochodu i nałożyłem okulary przeciwsłoneczne na nos, chociaż mogłyby się wydawać całkowicie zbędne w ten pochmurny dzień. Niestety wszędzie dookoła czaiła się prasa, a dziennikarze widząc mnie z bratem od razu przystąpili do ataku. Zaczęły się pytania o to jak sobie radzimy, co zamierzamy i jak to możliwe, że wielki pan Montgomery, właściciel ogromnej firmy tak źle traktował swoją rodzinę. No nie wiem, może wy mi powiecie? Starałem się mocno ukryć swoją irytację i jedynie parłem naprzód uśmiechając się sztucznie do tych wszystkich hien. Pan Idealny zatrzymał się przy jednej z dziennikarek aby oznajmić bardzo poważnym i niepodobnym do niego tonem, że dzisiaj nie będziemy odpowiadać publicznie na żadne pytania. Parsknąłem pod nosem, finalnie zbliżając się do ogromnych drzwi wejściowych. Bogu dzięki zabroniono wchodzić mediom do środka, więc cała rozprawa miała się odbyć przy zamkniętych drzwiach. Tego właśnie życzyła sobie matka, gdy stawiała nam warunki na jakich stanie po naszej stronie. Niedorzeczne, a jednak możliwe. Jakaś elegancko ubrana pani wywołała nasze nazwiska i ogłosiła o co chodzi w całej tej sprawie. Na sali sądowej ułożenie znacznie różniło się od tego w Ameryce, choć dziękowałem za to, iż wyglądała ona właśnie tak a nie inaczej. Po lewej siedział prokurator, wraz z naszą matką jako oskarżycielką. Naprzeciwko nich adwokat z ojcem. Na wprost od wejścia ogromne stanowisko z trzema fotelo-krzesłami przeznaczonymi dla trzech sędziów. Odchrząknąłem i niemalże niezauważalnie skinąłem w stronę matki.
- Otwieram rozprawę przed najważniejszym sądem cywilnym w Paryżu. Będzie rozpoznana sprawa współwłaściciela firmy Cerverus, Xandera Montgomery'ego. (nie pamiętałam imienia, więc jest to)
Rozprawa się rozpoczęła. Odwrotu nie było, ale kto nam kazał to zaczynać? Kto nam kazał przychodzić? Sumienie i chęć zemsty. Przybrałem obojętny wyraz twarzy, spoglądając w kieunku człowieka który niemalże całkowicie zniszczył mi życie. Uśmiechnął się.
***
Zatrzasnąłem drzwi samochodu z wściekłością, nie przejmując się już za bardzo dziennikarzami czy kierowcą, który znowu chciał to zrobić za mnie. Schowałem twarz w dłoniach po czym ze złością uderzyłem w szybę oddzielającą tył samochodu od przodu. Takie zabezpieczenie, żeby kierowcy nie słyszeli o czym rozmawiają ich pasażerowie. Zamrugałem kilka razy, aby odgonić łzy. Usłyszałem po chwili jak Griffin wsiada do samochodu i doskonale udało mi się zaobserwować jak obojętnej masce ustępuje miejsce nieco zatroskana strona. Wypuściłem powietrze z płuc.
- Mamy jeszcze jakieś szanse? - spytałem cicho, bo naprawdę potrzebowałem teraz takiego zapewnienia. 
Starszy brat przetarł ręką twarz i spuścił wzrok.
- Zawsze mamy. Musimy tylko... znaleźć naprawdę dobre dowody. - oznajmił, jednak bez większego przekonania. - Ja... przepraszam, frère. Wiesz, jak bardzo się staraliśmy i dalej będziemy. Nie pozwolimy jej zostać pod jego opieką, Seanie. 
Westchnął cicho.
- Hej, spójrz na mnie. Spędź dzisiaj resztę dnia z Alanem. Jest dopiero piętnasta i macie dużo czasu, a może przynajmniej pozwoli ci zapomnieć. Zajmiemy się tym jutro. - powiedział, opierając dłoń na moim ramieniu i ściskając je.
Powstrzymałem się od złośliwych komentarzy, bo dla niego ten dzień był tak samo koszmarny jak dla mnie. Nie miałem zamiaru dokładać bratu obowiązków czy jakiegoś cierpienia. Kiwnąłem głową i wyciągnąłem z kieszeni dość wygodnych spodni, telefon. Sprawdziłem czy nie było tam żadnego nieodebranego połączenia czy SMS-a, ale wszystko świeciło pustkami. Mimowolnie coś zakuło mnie w klatce piersiowej.
Je ne comprends pas. - powiedziałem cicho.
Griffin popatrzył na mnie z niezrozumieniem. Miałem ochotę się zaśmiać, bo popatrzył na mnie z takim samym wyrazem twarzy o jakim stanie właśnie mówiłem. Wzruszyłem ramionami, nie za bardzo mając ochotę na roztrząsanie tematu, który wcale nie był dla niego ważny.
- Po prostu... invalide. Nie musisz wszystkiego wiedzieć. - zabrzmiało to oschlej niż zamierzałem, ale on niczego nie skomentował. Odwrócił głowę do szyby i ignorował mnie przez resztę drogi, pochłonięty przez własne myśli.
Zostaliśmy odwiezieni pod sam hotel, gdzie czekała na mojego brata Charline. Spojrzałem na nią z wyrzutem, bo to jego zabierała dla rozrywki do kina, a nie mnie. Nie mogłem jednak mieć jej tego za złe, gdy ostatnio dość często ją zbywałem i nie rozmawialiśmy już tak długo. Mozolnym krokiem wyszedłem do góry po schodach, żeby dotrzeć do pokoju. Otworzyłem drzwi drewniane, a następnie rzuciłem się na łóżko nie za bardzo dbając o swój garnitur. Ponownie wyjąłem telefon i przejrzałem listę kontaktów, aby zadzwonić do Alana. Cztery sygnały. Odebrał. Odetchnąłem z niejaką ulgą.
- Hej, wszystko u ciebie okej? My już skończyliśmy, więc jestem wolny. - odezwałem się pierwszy, niczym nadgorliwy nastolatek.
Może zresztą nim byłem. Sam już nie wiedziałem, czułem się praktycznie bezużyteczny i nie miałem obecnie przy sobie nikogo, chociaż bardzo brakowało mi tej bliskości. I nie chciałem się do tego przyznawać, ale Winters to była moja jedyna nadzieja w tamtym momencie oraz każdym następnym.

Alan?
Masz ten odpis bardzo szybko w porównaniu z tamtym, więc proszę. Oto moje wypociny z tego cudnego poniedziałku

niedziela, 17 listopada 2019

Od Alana cd. Seana

***
- Jak to nie macie mojej walizki? - krzyknąłem już nieźle wkurzony na właściwie biedną pracownicę lotniska. Od ponad godziny próbowałem odzyskać mój bagaż, który podobno wylądował gdzieś w Egipcie. Jebanym Egipcie.
- Przykro mi, postaramy zwrócić się panu bagaż tak szybko, jak to możliwe. - uśmiechnęła się lekko, aby odrobinę mnie uspokoić.
- Dobrze. A więc kiedy będzie z powrotem? - westchnąłem głośno, starając się opanować resztki rozumu.
- Za jakieś dwa tygodnie? - powiedziała cicho, zaraz zaczynając rytuał przeprosin.
- Zajebiście! - warknąłem, odchodząc od kobiety. Miałem naprawdę dość. Musiałem jakoś odnaleźć Seana, byłem sam w zupełnie obcym mi kraju, prawie bez pieniędzy i bez dachu nad głową. Czy może być gorzej?
Otóż tak. Miałem zamiar jechać do hotelu, w którym przebywa Sean, ale do tego potrzeba transportu, według GPS-u podróż „z buta” zajęłaby z ponad dwie godziny. Super. No, ale że nie mam auta w kieszeni, tym bardziej prawa jazdy — zostaje taksówka.
- No kurwa co jest z wami! - krzyknąłem na kolejną już odjeżdżającą taksówkę. Dlaczego? Bo albo mnie kurwa nie rozumie, albo nie chce jechać tak daleko za tak małą sumę. Byłem totalnie spłukany, bezdomny i wściekły.
- Jakiś problem? - usłyszałem głos za plecami, gdy tylko zrezygnowany schowałem portfel do plecaka aka podręcznego bagażu. Nawet fajek nie miałem.
- A masz? - zmierzyłem wzrokiem właściciela wzroku. Wysoki, nie tak jak Sean, ale nadal wyższy ode mnie. Pierwsze co przykuło moją uwagę to włosy, nienaturalnie jasne. Sto procent farbowane, platynowy blond a wręcz białe. Kolejną rzeczą, która zwracała na siebie był przekuty nos, na byka, ale jednak piercing. No i okulary, ciemna obramówka ze szkłami czarniejszymi od asfaltu.
- Nie, ale szukam. - nieznajomy uśmiechnął się, zaciągając się mocno papierosem, który trzymał w dłoni. Akcent miał raczej tutejszy, jednak cudownym cudem znał angielski i to bardzo dobrze z tego, co dało się słyszeć.
- A więc jestem. - uśmiechnąłem się szczerze chyba pierwszy raz tego dnia.
- Problemy z taksówką? - spytał jednocześnie wyrzucając niedopałek papierosa. Pewnie obserwował moje marne próby już jakiś czas.
- Ta. Wiele żabojadów albo jest tępych, albo głodnych na pieniądze także stoję tutaj jak ostatni debil. - westchnąłem na co się zaśmiał.
- Ej. Obrażasz moich rodaków. Chociaż to należy im się. - zaśmiał się, na co zawtórowałem mu. Jedyna miła rzecz tego dnia.
- To gdzie cię podwieźć? - zagadnął nagle.
- Że co? - spytałem go jakby mając wrażenie że się przesłyszałem.
- Mam auto w dodatku nie biorę forsy, mogę cię gdzieś zawieźć. - uśmiechnął się białowłosy.
- Sory, ale tak mówi tylko gwałciciel. - wywróciłem oczami, mimo wszystko wciąż się uśmiechając.
- Sprawdź mnie. - wyszczerzył się podchodząc do pobliskiego czarnego audi.
***
Cóż co miałem do wyboru? Zabrałem się z nim, podałem mu adres hotelu i spędziliśmy ze sobą prawie godzinę. W końcu przez auto byliśmy na siebie skazani.
- Co takie biedne maleństwo robi kompletnie samo we Francji. - odezwał się w końcu nieznajomy.
- Skąd wnioskujesz, że jestem tu sam?
- Cóż, masz bardzo nietutejszy akcent... Brzmi coś jak szwedzki? - zamyślił się na moment.
- Norweski. Ale bardzo blisko byłeś. - uśmiechnąłem się. To chyba jedyna osoba spoza mojego ojczystego kraju co poznała mój akcent. Nawet Sean nie poznał.
- A no widzisz. - także się uśmiechnął. - Poza tym wyglądałeś na zagubionego. -
- Więc chciałeś bezinteresownie mi pomóc?
- No, czemu nie w końcu.
- Z każdą sekundą brzmisz coraz bardziej jak gwałciciel. - zaśmiałem się.
- Oj skończ, bo w końcu skorzystam z twojej propozycji. - także się zaśmiał.
- No to, co tu robisz?
- Długa historia.
- Mamy czas. - stwierdził.
- Ktoś ważny dla mnie wyjechał i przyjechałem tu za nim...
- Pokłóciliście się? - zapytał jakby z troską w głosie. A może po prostu był ciekawy.
- Nie, po prostu musiał wyjechać. Jakoś to tak dziwnie wyszło. - zaśmiałem się trochę sztucznie by nie musieć o tym rozmawiać. Zresztą co powie Sean jak się dowie że tu przyjechałem? Zabije mnie? Może gorzej?
- Spoko. To twoja sprawa. W każdym razie powodzenia. - białowłosy uśmiechnął się kojąco.
- Dzięki. - także się uśmiechnąłem.
***
Po jakimś czasie byliśmy już pod hotelem, wysiadłem z auta i pożegnałem się z nieznajomym mając zamiar zniknąć w odmętach hotelu. Jednak chyba byłem trochę wystraszony, bo chwilę stałem jak słup soli przed hotelem.
- Nie stać cię na taksówkę a będzie cię stać na pobyt w takim hotelu? - zapytał białowłosy, siedział jeszcze w aucie i przyglądał się mi.
- Fakt... Coś się znajdzie najwyżej. Jak nie to macie tutaj jakieś fajne mosty? - zaśmiałem się trochę sztucznie.
- Chodź, daj rękę. - zaśmiał się nieznajomy z auta. Podszedłem bliżej niego.
- Po co ci? - uniosłem brew z lekkim uśmiechem.
- Oj daj. - wywrócił oczami i złapał mnie za lewą dłoń, przyciągając bliżej siebie. Podciągnął mój rękaw i zaczął mi coś pisać markerem na przedramieniu.
- Jeśli to ma być twój autograf... - westchnąłem.
- Proszę. - odpowiedział jak tylko skończył ,,podpisywanie się” na mojej ręce. - Zadzwoń jak będziesz w potrzebie! - uśmiechnął się i nim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, odjechał.
- Ciekawy gość. Tylko że nawet nie wiem jak się nazywa. - westchnąłem po czym zerknąłem na bazgroły na skórze. Numer telefonu i jakiś napis - „Everden", pewnie jego imię. Jeszcze narysował do tego uśmieszek. Co za dziwny człowiek.
Mimo wszystko poprawił mi trochę humor i był miły. Ale trzeba było wrócić do rzeczywistości, przecież ciągle stałem przed tym zasranym hotelem. Nie wiedziałem, że Seana stać na coś takiego. Przynajmniej na pewno nie mnie...
Udało mi się przekroczyć próg drzwi wejściowych, które swoją drogą były w chuj wielkie. Udałem się do recepcji i przywitałem się z dość sztucznie miło wyglądającą recepcjonistką.
- Szukam osoby o imieniu Sean Montgomery. - uśmiechnąłem się sztucznie.
- Przykro mi, ale nie udzielamy takich informacji. - kobieta uśmiechnęła się jeszcze sztuczniej ode mnie.
- Przykro mi, ale bardzo potrzebuje się z nim zobaczyć.
- Przykro mi, ale pan nie może. - znowu ten sztuczny uśmiech.
- Proszę, to mój narzeczony. - wymyśliłem coś na szybko, wiedząc, że jakby Sean to usłyszał pewnie by mnie ukatrupił.
Recepcjonistka jakby zmierzyła mnie wzrokiem totalnie zniesmaczona. Cóż, jebani homofobii czy inne badziewia jak ona.
- Przykro mi. - powtórzyła kolejny raz tą samą już głupią formułkę.
- Mam to gdzieś, sam sobie poradzę. - westchnąłem po czym ruszyłem w stronę wejścia do pokoi gdy nagle ta szmata wezwała ochronę. W parę sekund zmaterializowali się wręcz przede mną i odepchnęli mnie od przejścia.
- Chcę przejść! - warknąłem na nich a oni jedynie coś pieprznęli po francusku.
- Muszę tam wejść! Tam jest mój narzeczony! - krzyczałem już totalnie wściekły. - Nie wierzy mi pan czy nie rozumie po angielsku?!
Wtem zza ich pleców pojawił się Sean. Zrobił wielkie oczy na mój widok.
- Co... co ty tu robisz? - zapytał ze spokojem.
- O, proszę. Oto i on — uśmiechnąłem się triumfalnie. Dwóch ochroniarzy pokręciło ze zrezygnowaniem głowami i wrócili na swoje miejsca przy drzwiach wejściowych.
- Merde, co ty tu robisz? I od kiedy jestem twoim narzeczonym, Winters? Chcesz może mi o czymś powiedzieć? - spojrzał na mnie, mrużąc oczy z lekkim zdenerwowaniem.

- Zamknij się błagam bo będziesz pierwszą osobę którą dziś zabiję. Nawet nie masz pojęcia jak ciężko było mi się tutaj dostać. - westchnąłem, cholernie wyczerpany. - Połowa tych pieprzonych Francuzów nie mówi po angielsku, ich jebane lotnisko wywiozło mi walizki do jakiegoś Egiptu a na dodatek ta banda debili nie chciała mnie wpuścić! - wskazałem palcem, dwójkę ochroniarzy. Oni jedynie zabójczo zmierzyli mnie wzrokiem. Na całe szczęście, bo jeszcze by była kolejna afera a może by mnie jeszcze pobili.
- To nie jest odpowiedź na moje pytanie Ma cherie. - uniósł jedną brew.
- Jeszcze jedno pierdolone francuskie słowo a odgryzę ci język. Przysięgam! - wewnętrznie zabiłem go wzrokiem. - Nie tak wyobrażałem sobie pobyt a kraju miłości. - westchnąłem, chłopak znowu nie otrzymując odpowiedzi, chciał zapewne znowu powtórzyć pytanie, szybko mu jednak przerwałem:
- Musiałem jakoś coś wykombinować, żeby mnie wpuścili no. Zresztą wizja przyszłości nie jest ze mną taka zła. Jeszcze będziesz mnie na kolanach błagać abym przyjął twoje oświadczyny durniu. - wywróciłem oczami, nie dając ani na moment spokojnie i racjonalnie dać mu pomyśleć.
- Głupi jesteś Winters. - zaśmiał się, krzyżując ręce na piersi. Jego ręce przykuły moją uwagę. Były nienaturalne? Być może, to kwestia materiału. Dopiero teraz zauważyłem, że ma na sobie garnitur, jak jego brat. Klasyczna czerń, uroczo.
- Przecież ty już ubrany na nasz ślub. - zaśmiałem się z niego, na co ten uśmiechnął się jakby kojąco. Jakby przez cały ten czas był zmęczony.
- Zresztą sam jesteś głupi Montgomery! - krzyknąłem niemal na pół hotelu, orientując się, że Sean właśnie obraził mój boski majestat.
- Wlokę się tutaj parę dni, ledwo żyje, te jebane, napakowane żabojady mało mnie nie pobiły a ty nazywasz mnie głupim tak?! - warknąłem zaciekle, mając ochotę go rozszarpać. Tak samo, jak ponad połowę świata. - Może chociaż jebane dziękuję albo zrób coś z tymi ochroniarzami! 
Sean tylko uśmiechnął się szerzej, podszedł bliżej mnie i mocno się do mnie przytulił. 
- Dziękuję. - powiedział cicho, przez co mimowolnie się uśmiechnąłem.
- Sean... - nasze miłe przytulanki przerwał głos jego brata, którego swoją drogą też dopiero teraz zauważyłem.
- Spieszymy się. - dodał. Przywitałem się z nim lekkim skinieniem głowy, ten lekko się uśmiechnął. Wyglądał na mniej zmęczonego od Seana, ale nadal obaj byli czymś zdenerwowani.
- Tak, ale Alan...
- Jedź, jakoś sobie poradzę, pozwiedzam a potem pogadamy. Nie martw się mną. - uśmiechnąłem się kojąco, nie chciałem mu dokładać też swoich problemów.
- Powodzenia. - dodałem na wszelki wypadek, mimo iż nie znałem celu ich pośpiechu.
- Dziękuję, raz jeszcze. - brunet uścisnął mnie jeszcze raz i wyszedł z budynku.
Było to dość krótkie spotkanie ale i tak cieszyłem się że mnie nie zabił, czy coś. Nadal jednak byłem bez dachu nad głową, nie wiedziałem kiedy Sean wróci i co się będzie działo a tym bardziej byłem bez grosza przy duszy. Zadzwoniłem więc po białowłosego chłopaka spod lotniska. Kto wie może pobyt w kraju miłości nie będzie taki zły?

Sean?