- Wchodź - kazał cicho i otworzył szerzej drzwi. Zrzuciłem buty w korytarzu i dość szybko odnalazłem się w mieszkaniu blondyna. Wszedłem do salonu i usadowiłem się na fotelu oglądając dokładniej całe pomieszczenie. Pokój utrzymywał się w kolorze jasnoszarym z brązowymi akcentami, a na stoliku "kawowym" znajdowało się małe drzewko. Uroczo.
- Dobra, spokojnie, po kolei - usłyszałem głos Beara, niósł ze sobą apteczkę i wyglądał na dość przestraszonego. Czyżby nasz mały misiek nigdy nie widział krwi?
- Ale ty zdajesz sobie sprawę, że ja nie umieram, nie? - zażartowałem
- Eee... daj rękę - powiedział po odkręceniu butelki z wodą utlenioną.
Wzruszyłem jedynie ramionami i podałem mu zranioną dłoń, którą przytrzymał drżącą ręką.
- Okej, teraz...
- Zaboli, wiem - dokończyłem za Beara, dość znaną mi już formułkę.
Chłopak wziął głęboki wdech i polał ranę wodą utlenioną. Skrzywiłem się nieznacznie, szybko jednak to ukryłem. Całe szczęście chłopak chyba tego nie zauważył. Wytarł spienioną wodę z rany i ponowił proces, a mi do głowy wpadł genialny pomysł.
- Aaa! Umieram! - wrzasnąłem znienacka, na co blondyn aż podskoczył i upuścił wodę utlenioną.
- Boże, przepraszam! - wykrztusił, na co ja tylko się zaśmiałem. Chyba powinienem zostać aktorem.
- Dobra, eee, teraz... czas na plaster - oznajmił i zaczął szukać opatrunku w apteczce. Wpatrywałem się w niego z niemaskowanym rozbawieniem.
- Mam takie - oświadczył pokazując mi opakowanie.
- Chyba oszalałeś - parsknąłem w jego stronę. - Nie będę chodził z Kubusiem Puchatkiem na ręku.
Zaprotestowałem jak tylko zobaczyłem jak wyglądają te plasterki.
- Ale... zakażenie - usiłował się bronić.
- Nic z tego - pokręciłem głową.
- Nie mam innych. Musisz przecierpieć, przykro mi - próbował dalej.
- Nie ma mowy, nie będę chodził z jakąś bajką na ręku jak dzieciak!
- Bardziej jak dziecko zachowujesz się teraz! - wyparował, zadziwiając mnie tym odrobinę. Zdążył chyba pomyśleć bo natychmiast zakrył usta dłońmi. - Przepraszam, ja nie chciałem... naprawdę nie... przepraszam - wykrztusił.
Pokiwałem tylko głową, unosząc brwi w poddającym się geście.
- Dawaj te plastry. - Niech już mu będzie.
Zauważalnie drżącymi rękami nakleił plaster na moją dłoń, po czym przemył i opatrzył mi także brew, nie żałując przy tym kolejnego plastra. Po wszystkim usiadł na łóżku, niedaleko mnie.
- Więc... co ci się stało? - zaczął cicho.
- Mniej wiesz, lepiej śpisz jak to mówią. - zaśmiałem się, zadowolony z siebie że mogłem wykorzystać tą formułkę. Uwielbiam wypowiadać to zdanie bo właśnie te słowa wymawiał zawsze mój brat.
Bear zmierzył mnie wzrokiem, zaśmiałem się ponownie na ten gest.
- Wyjaśniłem wszystko, także nie masz się czego martwić. - uśmiechnąłem się lekko.
- W sensie? - zapytał cicho.
- Pobiliśmy się, w zasadzie bardziej ja jego, póki nie zaczął wymachiwać jakimś nożykiem. Fakt, rozciął mi rękę ale to bardziej moja wina bo próbowałem wyrwać mu to tępe narzędzie z ręki. Zrobiłem to jednak tak nieumiejętnie, że widzisz jak wyszło. - zaśmiałem się między zdaniami. - Dokończyłem obijać mu tyłek, aż zaczął mnie błagać o litość i ot cała historia.
- Ale... nie użyłeś tego noża? P-prawda? - przeraził się przez moment.
- Nie, no co ty! - wywróciłem oczami, dając mu do zrozumienia, że źle zrobił myśląc nawet, że mógłbym zrobić coś takiego. - Nie jestem taki jak on. -
Pomiędzy nami nastała długa chwila ciszy.
- Przykro mi... - zagadnął cicho Bear.
- Dlaczego niby? - rzuciłem mu zmieszane spojrzenie.
- No bo... to moja wina- zaczął.
- Przestań. - przerwałem mu, przybierając natychmiast poważny wyraz twarzy.
- Nawet tak nie myśl, stało się i tyle, a to nie jest twoja wina, że faktycznie przyjaciel którego znałem przez praktycznie, no całe życie, okazał się pieprzonym pojebem. - zaśmiałem się, tylko odrobinę sztucznie na koniec.
- To naprawdę nie jest twoja wina. A ja nie mówię tego tylko byś czuł się lepiej, po prostu tak jest i musisz zrozumieć ten fakt ciołku. - wywróciłem oczami, jednocześnie zmieniając pozycję w fotelu na wygodniejszą. Zarzuciłem nogi na jedno oparcie fotela, o drugi zaś oparłem się plecami.
- Najważniejsze że jesteś cały. - przyznałem bez namysłu, po chwili zdając sobie sprawę jak to zabrzmiało. Jakby... za miło jak na mnie.
- Znaczy, no wiesz... Mógłby cię dalej męczyć, a to nie byłoby w porządku. Także no... - dziwnie plątałem się w swojej wypowiedzi, jakby czując się odrobinę zawstydzonym. Dziwne uczucie...
- Dzięki... - usłyszałem cichy głos Beara, na co lekko się uśmiechnąłem, jednak nie wypowiedziałem już ani słowa.
Znowu utknęliśmy w niezręcznej ciszy. Postanowiłem w końcu ją przerwać więc ruszyłem tyłek z fotela i poszedłem do kuchni, wiedząc że Bear zaraz przyjdzie za mną by pewnie skontrolować czy nie robię mu już apokalipsy w kuchni. Dźwignąłem się i usiadłem na blacie, wyczekując jak przewidywałem jego przyjścia. Gdy w końcu się zjawił, zapytałem:
- To co jemy? -
Blondyn rzucił mi odrobinę zmieszane spojrzenie, na co wywróciłem oczami.
- Chyba nie myślisz, że pomogłeś mi i ja już sobie pójdę? - zaśmiałem się. - Jestem głodny.
- Nie mam pojęcia szczerze... - odparł Bear, po chwili zastanowienia, ja zaś wpadłem na genialny pomysł.
- Zamówmy coś! - uśmiechnąłem się, zeskakując z blatu.
- Tylko co? - zapytał cicho.
- Jadłeś kiedyś chińszczyznę? - zapytałem, a w odpowiedzi pokiwał przecząco głową. Uniosłem brwi nie mało zdziwiony.
- Oj zadziwiasz mnie dzisiaj Misiek. - zaśmiałem się.
***
Jedzenie przyszło po jakiejś pół godzinie, poszedłem odebrać i zapłacić po czym wróciłem z ciepłą jeszcze chińszczyzną do chłopaka. Wyjąłem pałeczki z opakowania i położyłem na stole, przy którym już siedział blondyn.
- Nie będziemy... jeść sztućcami? - zapytał niepewnie, niczym dziecko które myśli że zadawanie pytań to coś złego.
- Chińszczyznę? - zmarszyłem brwi, podając mu jego porcję jedzenia i zasiadając jednocześnie do stołu.
- To byłoby kalectwo. - zaśmiałem się, biorąc do ręki pałeczki. Co do tego typu "sztućców" miałem już sporą wprawę. Plus nieumiejętności gotowania.
- Ja nie zbyt potrafię. - powiedział cicho Bear. - Może wezmę jednak widelec?
- Nie ma mowy. - zaprzeczyłem. - Dasz radę.
- Ale-
- Nie ma "ale". To nic złego, nie umieć i uczyć się czegoś nowego. Zresztą jak człowiek głodny, to się nauczy, nie Misiek? - uśmiechnąłem się ciepło w jego stronę, odpakowując swoje jedzenie. Cudownie przyjemny zapach rozniósł się po pokoju. Kątem oka zauważyłem jak Bear delikatnie się uśmiecha i także odpakowywuje swoją porcję.
Chwycił niepewnie pałeczki w prawą dłoń i obserwując jak ja je trzymam, starał się zrobić to samo. Marnie, ale jednak próbował.
- Nie tak. - zaśmiałem się, gdy chłopak ścisnął dwa kawałki drewna tak że te wyślizgnęły mu się z dłoni i wypadły na stół. Wziął je ponownie do ręki, tym razem nie próbował sam a dał mi swobodnie sobą pokierować. Dotknąłem jego dłoni, aby mu pomóc, zatrzymałem się jednak na chwilę gdy poczułem jakby dreszcz przechodzący przez ciało chłopaka.
- Musisz o tak. - zacząłem mu tłumaczyć po chwili, zmieniając położenie jego palców by ułatwić mu trzymanie pałeczek. Gdy w końcu mi się to udało zabrałem dłoń i wróciłem do swojego jedzenia. Zgrabnie złapałem pałeczki i zacząłem jeść.
Bearowi średnio to wychodziło, udało mu się zjeść może z dwa kawałki ryżu i trochę warzyw. Zdawało się że zaczynał dość dobrze sobie radzić.
- Nie, nie dam rady. Za długo będę się męczyć z tym... - odłożył pałeczki, dość szybko się poddając.
- Spodziewałem się że będziesz bardziej wytrwały. - westchnąłem, będąc trochę zawiedzionym.
- Otwórz paszczę. - poleciłem mu, uśmiechając się szybko i chwytając w swoje pałeczki odrobinę mieszanki warzyw z ryżem, ze swojej porcji.
- Co takiego? - spojrzał na mnie lekko zmieszany. Wywróciłem oczami. Co za głupi misiek.
- Skoro nie chcesz jeść to cię nakarmię. - wzruszyłem ramionami.
- Nie... Nie chcę, nie ma mowy! - zaczął szybko zaprzeczać.
- Nie ma mowy, nie ma mowy - przedrzeźniłem go, przysunąłem rękę z jedzeniem bliżej jego twarzy, robiąc dość poważną minę. On sam nadal nie był przekonany, co do mojego zachowania.
- Masz trzy sekundy albo jedzenie wyląduje gdzieś na ścianie. - uśmiechnąłem się wrednie, czekając aż otworzy usta.
- Ale, Nie, ja nie- zaczął się plątać.
- Jeden... - zacząłem odliczać, przerywając plątaninę jego słów, co jednocześnie sprawiło że Bear zaczął panikować i tak czy inaczej musiał otworzyć usta. Wpakowałem mu nieudolnie jedzenie do ust, zjadł posłusznie i chyba nawet zaczął się rumienić... Dopiero po chwili zrozumiałem dlaczego. Ten gest który zrobiłem był dość... Dziwny. Sam przed sobą nie chciałem przyznać jaki wydawał mi się naprawdę. Poniekąd miły, ale i niezręczny. Zabrałem dłoń, po czym roześmiałem się, by jakoś zamaskować niezręczność tej sytuacji.
- I jak? Lepiej smakuje z mojej ręki? - uśmiechnąłem się szczerze, a chłopak zaśmiał się nerwowo.
- Oczywiście. - powiedział, po chwili uśmiechając się jakby szczerzej, co sprawiło że też uśmiechnąłem się mimowolnie. Jakby jego uśmiech wywoływał mój... I taką jakby radość tam gdzieś w środku...
***
Gdy skończyliśmy jeść, poleciłem mu żeby zrobił coś ciepłego do picia, a ja w tym czasie usadowiłem się w salonie na kanapie. Późna godzina sprawiła że stałem się śpiący i sam już nie wiem kiedy zasnąłem.
Strony
▼
sobota, 31 sierpnia 2019
Od Ricka cd. Beauregarda
od Beauregarda cd. Ricka
- Um... R-rick? Wszystko dobrze? - zapytałem cicho. Coś było nie tak... przeze mnie.
Szybko otarł oczy.
- Oczywiście że tak. Co miałoby się dziać... Powinienem się zbierać.
Wstał i szybko zebrał się do wyjścia.
- Przyjdź jutro do szkoły - rzucił na odchodne.
- A-ale... - zacząłem, już chcąc protestować.
- Obiecuję, nie stanie się ci się krzywda. - Nie pozwolił mi skończyć. Spuściłem wzrok i uśmiechnąłem się z niedowierzaniem.
- Dzięki... - szepnąłem, bojąc się, że nie usłyszy.
- Nie masz za co. To moja wina, teraz muszę tylko naprawić swoje błędy.
Wyszedł i zostawił mnie samego z własnymi myślami.
Obudziłem się jakieś dwadzieścia minut przed dzwonkiem budzika i na myśl o tym, że dzisiaj czeka mnie pójście do szkoły, poczułem po prostu zrezygnowanie. Ochota na zostanie w łóżku rosła z każdą sekundą, ale przypomniałem sobie, że Rick mnie o to prosił... nie mogłem go zawieść. Z głośnym westchnięciem i narastającym niepokojem podniosłem się i skierowałem do łazienki, w obawie, że jeśli zostałbym w łóżku choć minutę dłużej, wstanie stałoby się misją niemal nie do osiągnięcia. Dotarłem przed lustro i obrzuciłem krytycznym wzrokiem swoje włosy, które sterczały we wszystkie możliwe kierunki. Po chwili walki z tym nieposłusznym sianem na głowie doprowadziłem je do jako takiego porządku.
Do szkoły wszedłem jakieś pięć minut przed dzwonkiem (naprawdę mnie to bolało, gdyż z reguły jestem dużo za wcześnie, jednak tym razem wymyśliłem, że im mniej czasu spędzę w szkole, tym mniej czasu ktokolwiek będzie miał na ewentualne wyrażenie swojego niezadowolenia w stosunku do mojej osoby) i przysięgam - nigdy wcześniej tak się nie stresowałem pobytem w tym miejscu. Lekcje minęły mi właściwie na usilnych próbach wyhodowania dodatkowych par oczu na karku i po bokach głowy (tym razem nie pogardziłbym takimi bez wady wzroku), a przerwy na unikaniu Ricka. Pomyślałem, że tak będzie lepiej. Pewnie potrzebował czasu i w ogóle, a poza tym najzwyczajniej nie chciałem się narzucać. Już dość mu narobiłem problemów. Tuż po lekcjach mój plan "Cały dzień bez Ricka" legł w gruzach i to przez nikogo innego niż osobnika, którego z powodzeniem unikałem przez jakieś siedem godzin.
- Hej - powiedział wspomniany wcześniej chłopak i uśmiechnął się. Był chyba zmęczony.
Mimo stresu towarzyszącego całemu dniu poczułem się dość miło, że chciał do mnie podejść, nawet jeśli nie rozumiałem jego powodu. Zaraz potem jednak przypomniałem sobie o niebezpieczeństwie, które mogło na mnie czyhać w każdym kącie, i jedynie mruknąłem coś w odpowiedzi, rozglądając się ukradkiem i żałując, że nie udało mi się wyhodować dodatkowych par oczu.
- Hej, nic ci nie grozi póki tu jestem - znowu się uśmiechnął, a ja poczułem, że tracę resztki jakiejkolwiek pewności siebie. Przecież nie będzie go cały czas, co jeśli...
- Ale co jeśli... pójdziesz gdzieś i oni... - wyjąkałem.
- Nie zostawię cię z tym samego, jasne?
Poczułem jego rękę na swoich włosach i przez chwilę oblał mnie zimny pot. Przez moment przypominał mi kogoś. Ten gest...
- Zresztą od dzisiaj będziesz miał spokój, zaufaj mi - zapewnił. W tym momencie zaczęła się do nas zbliżać grupka. Tamta grupka. Tym razem naprawdę oblał mnie zimny pot; spiąłem się, gotowy do ewentualnej ucieczki. - Lepiej żebyś na to nie patrzył. Idź do domu.
- Ale... czy ty... - zaprotestowałem z wahaniem.
- Po prostu idź - polecił. Schowałem ręce do kieszeni i odszedłem w pośpiechu, a kiedy dotarłem do pokoju, poczułem ulgę, którą szybko zastąpiły wątpliwości co do pomysłu Ricka i obawy o jego zdrowie.
Wszedłem do pokoju i nerwowo pokierowałem się do kuchni, gdzie sięgnąłem do herbacianej szafki i wyjąłem saszetkę mojego ulubionego rodzaju, po czym zagotowałem wodę. Myślami dalej byłem w szkole - nie mogłem przestać zastanawiać się nad słowami Ricka. "Lepiej żebyś na to nie patrzył"? Co on miał zamiar zrobić? I co robił właśnie teraz? Poczułem obezwładniającą bezsilność, a potem frustrację. Nie było niczego, co byłbym w stanie zrobić. Miałem dość bycia poza kontrolą.
Wziąłem łyk herbaty i czułem, jak ciepło rozprzestrzenia się po moim ciele równie szybko, jak stres i wątpliwości. Dziwne uczucie - jakby napój usiłował zwalczyć zły humor. Cóż, nie tym razem.
W pokoju rozległo się pukanie do drzwi. Od razu oblał mnie zimny pot, a w głowie zaczęły się tworzyć najczerniejsze scenariusze. Po chwili jednak przypomniałem sobie o istnieniu Ricka. Może to był on? Na drżących nogach podszedłem do drzwi. Otworzyłem.
- R-rick? - wyjąkałem i poczułem ulgę. Chyba. To znaczy przynajmniej nie byli to inni.
- Nie zdążyli ci nic zrobić? Wszystko w porządku? - Trochę zaskoczyła mnie fala pytań, które zadał. Chociaż to było miłe z jego strony.
- T-tak... Wszystko ze mną dobrze... - unikałem jego wzroku, sam nie do końca wiem dlaczego. - Ale co ty tu...?
- A tak jakoś. - Machnął ręką, która miała jakiś nienaturalnie czerwony kolor. - Trochę się martwiłem... - dodał.
Martwił się. O mnie? Naprawdę?
Spojrzałem na jego dłoń i otworzyłem szerzej oczy. Była rozcięta.
- Co ci się...
- A... i przyszedłem do ciebie po opłatę medyczną, musisz mi się odwdzięczyć za ostatnio - zażartował, zadowolony z siebie.
Spojrzałem w górę na jego twarz i zobaczyłem rozciętą wargę. Otworzyłem szerzej drzwi.
- Wchodź - kazałem cicho i zignorowałem jakąś prawdopodobnie ironiczną uwagę chłopaka.
Szybkim krokiem poszedłem do łazienki i po chwili wahania wyciągnąłem całą apteczkę. Starając się zachować chociaż względny spokój wróciłem do salonu, gdzie Rick siedział już na fotelu, jak gdyby nigdy nic oglądając mieszkanie. Jeszcze raz obrzuciłem go oceniającym szkody wzrokiem, usiłując ukryć przerażenie. Naprawdę bardzo starałem się zachować spokój, ale nigdy nie byłem jeszcze w takiej sytuacji i szczerze mówiąc bałem się, że tylko pogorszę sprawę.
- Dobra, spokojnie, po kolei - powiedziałem do siebie i po raz kolejny zilustrowałem Ricka wzrokiem.
- Ale ty zdajesz sobie sprawę, że ja nie umieram, nie? - zażartował.
- Eee... daj rękę - powiedziałem po odkręceniu butelki z wodą utlenioną.
Chłopak wzruszył ramionami i podał mi dłoń, którą przytrzymałem drżącą ręką.
- Okej, teraz...
- Zaboli, wiem - dokończył za mnie.
Wziąłem głęboki wdech i polałem wodę utlenioną na ranę chłopaka. Skrzywił się, chociaż szybko to ukrył, więc udałem, że nic nie zauważyłem. Z drugiej strony nie umarłby od okazania bólu, to ludzka rzecz...
Ostrożnie wytarłem spienioną wodę utlenioną z rozciętej dłoni chłopaka i ponowiłem proces. Rana była dość głęboka.
- Aaa! Umieram! - wrzasnął Rick, a ja podskoczyłem i upuściłem wodę utlenioną.
- Boże, przepraszam! - wykrztusiłem, ale chłopak tylko się zaśmiał. No tak. Uspokoiłem się i pokręciłem lekko głową.
- Dobra, eee, teraz... czas na plaster - zdecydowałem i zacząłem grzebać w apteczce w poszukiwaniu opatrunku. Rick wpatrywał się we mnie z nieskrywabym rozbawieniem.
Wyjąłem z apteczki paczkę plastrów i już wewnętrznie szykowałem się na protest.
- Mam takie - oświadczyłem zdenerwowany całą sytuacją i pokazałem chłopakowi pudełko.
- Chyba oszalałeś - parsknął Rick. - Nie będę chodził z Kubusiem Puchatkiem na ręku.
- Ale... zakażenie - usiłowałem bronić swojej pozycji.
- Nic z tego - pokręcił głową.
Zniecierpliwiłem się trochę.
- Nie mam innych. Musisz przecierpieć, przykro mi - przekonywałem go.
- Nie ma mowy, nie będę chodził z jakąś bajką na ręku jak dzieciak!
- Bardziej jak dziecko zachowujesz się teraz - wyparowałem, zanim zdążyłem pomyśleć, i natychmiast zakryłem usta dłońmi. - Przepraszam, ja nie chciałem... naprawdę nie... przepraszam - wykrztusiłem.
Rick tylko pokiwał głową, unosząc brwi w nieodgadnionym przeze mnie geście.
- Dawaj te plastry. - Bitwa została wygrana.
Drżącymi rękami nakleiłem plaster na dłoń Ricka, po czym przemyłem i opatrzyłem mu brew. Po wszystkim odetchnąłem z ulgą i usiadłem na łóżku. Jedna rzecz nie dawała mi spokoju.
-Więc... co ci się stało?
Riiick?
Szybko otarł oczy.
- Oczywiście że tak. Co miałoby się dziać... Powinienem się zbierać.
Wstał i szybko zebrał się do wyjścia.
- Przyjdź jutro do szkoły - rzucił na odchodne.
- A-ale... - zacząłem, już chcąc protestować.
- Obiecuję, nie stanie się ci się krzywda. - Nie pozwolił mi skończyć. Spuściłem wzrok i uśmiechnąłem się z niedowierzaniem.
- Dzięki... - szepnąłem, bojąc się, że nie usłyszy.
- Nie masz za co. To moja wina, teraz muszę tylko naprawić swoje błędy.
Wyszedł i zostawił mnie samego z własnymi myślami.
Obudziłem się jakieś dwadzieścia minut przed dzwonkiem budzika i na myśl o tym, że dzisiaj czeka mnie pójście do szkoły, poczułem po prostu zrezygnowanie. Ochota na zostanie w łóżku rosła z każdą sekundą, ale przypomniałem sobie, że Rick mnie o to prosił... nie mogłem go zawieść. Z głośnym westchnięciem i narastającym niepokojem podniosłem się i skierowałem do łazienki, w obawie, że jeśli zostałbym w łóżku choć minutę dłużej, wstanie stałoby się misją niemal nie do osiągnięcia. Dotarłem przed lustro i obrzuciłem krytycznym wzrokiem swoje włosy, które sterczały we wszystkie możliwe kierunki. Po chwili walki z tym nieposłusznym sianem na głowie doprowadziłem je do jako takiego porządku.
Do szkoły wszedłem jakieś pięć minut przed dzwonkiem (naprawdę mnie to bolało, gdyż z reguły jestem dużo za wcześnie, jednak tym razem wymyśliłem, że im mniej czasu spędzę w szkole, tym mniej czasu ktokolwiek będzie miał na ewentualne wyrażenie swojego niezadowolenia w stosunku do mojej osoby) i przysięgam - nigdy wcześniej tak się nie stresowałem pobytem w tym miejscu. Lekcje minęły mi właściwie na usilnych próbach wyhodowania dodatkowych par oczu na karku i po bokach głowy (tym razem nie pogardziłbym takimi bez wady wzroku), a przerwy na unikaniu Ricka. Pomyślałem, że tak będzie lepiej. Pewnie potrzebował czasu i w ogóle, a poza tym najzwyczajniej nie chciałem się narzucać. Już dość mu narobiłem problemów. Tuż po lekcjach mój plan "Cały dzień bez Ricka" legł w gruzach i to przez nikogo innego niż osobnika, którego z powodzeniem unikałem przez jakieś siedem godzin.
- Hej - powiedział wspomniany wcześniej chłopak i uśmiechnął się. Był chyba zmęczony.
Mimo stresu towarzyszącego całemu dniu poczułem się dość miło, że chciał do mnie podejść, nawet jeśli nie rozumiałem jego powodu. Zaraz potem jednak przypomniałem sobie o niebezpieczeństwie, które mogło na mnie czyhać w każdym kącie, i jedynie mruknąłem coś w odpowiedzi, rozglądając się ukradkiem i żałując, że nie udało mi się wyhodować dodatkowych par oczu.
- Hej, nic ci nie grozi póki tu jestem - znowu się uśmiechnął, a ja poczułem, że tracę resztki jakiejkolwiek pewności siebie. Przecież nie będzie go cały czas, co jeśli...
- Ale co jeśli... pójdziesz gdzieś i oni... - wyjąkałem.
- Nie zostawię cię z tym samego, jasne?
Poczułem jego rękę na swoich włosach i przez chwilę oblał mnie zimny pot. Przez moment przypominał mi kogoś. Ten gest...
- Zresztą od dzisiaj będziesz miał spokój, zaufaj mi - zapewnił. W tym momencie zaczęła się do nas zbliżać grupka. Tamta grupka. Tym razem naprawdę oblał mnie zimny pot; spiąłem się, gotowy do ewentualnej ucieczki. - Lepiej żebyś na to nie patrzył. Idź do domu.
- Ale... czy ty... - zaprotestowałem z wahaniem.
- Po prostu idź - polecił. Schowałem ręce do kieszeni i odszedłem w pośpiechu, a kiedy dotarłem do pokoju, poczułem ulgę, którą szybko zastąpiły wątpliwości co do pomysłu Ricka i obawy o jego zdrowie.
Wszedłem do pokoju i nerwowo pokierowałem się do kuchni, gdzie sięgnąłem do herbacianej szafki i wyjąłem saszetkę mojego ulubionego rodzaju, po czym zagotowałem wodę. Myślami dalej byłem w szkole - nie mogłem przestać zastanawiać się nad słowami Ricka. "Lepiej żebyś na to nie patrzył"? Co on miał zamiar zrobić? I co robił właśnie teraz? Poczułem obezwładniającą bezsilność, a potem frustrację. Nie było niczego, co byłbym w stanie zrobić. Miałem dość bycia poza kontrolą.
Wziąłem łyk herbaty i czułem, jak ciepło rozprzestrzenia się po moim ciele równie szybko, jak stres i wątpliwości. Dziwne uczucie - jakby napój usiłował zwalczyć zły humor. Cóż, nie tym razem.
W pokoju rozległo się pukanie do drzwi. Od razu oblał mnie zimny pot, a w głowie zaczęły się tworzyć najczerniejsze scenariusze. Po chwili jednak przypomniałem sobie o istnieniu Ricka. Może to był on? Na drżących nogach podszedłem do drzwi. Otworzyłem.
- R-rick? - wyjąkałem i poczułem ulgę. Chyba. To znaczy przynajmniej nie byli to inni.
- Nie zdążyli ci nic zrobić? Wszystko w porządku? - Trochę zaskoczyła mnie fala pytań, które zadał. Chociaż to było miłe z jego strony.
- T-tak... Wszystko ze mną dobrze... - unikałem jego wzroku, sam nie do końca wiem dlaczego. - Ale co ty tu...?
- A tak jakoś. - Machnął ręką, która miała jakiś nienaturalnie czerwony kolor. - Trochę się martwiłem... - dodał.
Martwił się. O mnie? Naprawdę?
Spojrzałem na jego dłoń i otworzyłem szerzej oczy. Była rozcięta.
- Co ci się...
- A... i przyszedłem do ciebie po opłatę medyczną, musisz mi się odwdzięczyć za ostatnio - zażartował, zadowolony z siebie.
Spojrzałem w górę na jego twarz i zobaczyłem rozciętą wargę. Otworzyłem szerzej drzwi.
- Wchodź - kazałem cicho i zignorowałem jakąś prawdopodobnie ironiczną uwagę chłopaka.
Szybkim krokiem poszedłem do łazienki i po chwili wahania wyciągnąłem całą apteczkę. Starając się zachować chociaż względny spokój wróciłem do salonu, gdzie Rick siedział już na fotelu, jak gdyby nigdy nic oglądając mieszkanie. Jeszcze raz obrzuciłem go oceniającym szkody wzrokiem, usiłując ukryć przerażenie. Naprawdę bardzo starałem się zachować spokój, ale nigdy nie byłem jeszcze w takiej sytuacji i szczerze mówiąc bałem się, że tylko pogorszę sprawę.
- Dobra, spokojnie, po kolei - powiedziałem do siebie i po raz kolejny zilustrowałem Ricka wzrokiem.
- Ale ty zdajesz sobie sprawę, że ja nie umieram, nie? - zażartował.
- Eee... daj rękę - powiedziałem po odkręceniu butelki z wodą utlenioną.
Chłopak wzruszył ramionami i podał mi dłoń, którą przytrzymałem drżącą ręką.
- Okej, teraz...
- Zaboli, wiem - dokończył za mnie.
Wziąłem głęboki wdech i polałem wodę utlenioną na ranę chłopaka. Skrzywił się, chociaż szybko to ukrył, więc udałem, że nic nie zauważyłem. Z drugiej strony nie umarłby od okazania bólu, to ludzka rzecz...
Ostrożnie wytarłem spienioną wodę utlenioną z rozciętej dłoni chłopaka i ponowiłem proces. Rana była dość głęboka.
- Aaa! Umieram! - wrzasnął Rick, a ja podskoczyłem i upuściłem wodę utlenioną.
- Boże, przepraszam! - wykrztusiłem, ale chłopak tylko się zaśmiał. No tak. Uspokoiłem się i pokręciłem lekko głową.
- Dobra, eee, teraz... czas na plaster - zdecydowałem i zacząłem grzebać w apteczce w poszukiwaniu opatrunku. Rick wpatrywał się we mnie z nieskrywabym rozbawieniem.
Wyjąłem z apteczki paczkę plastrów i już wewnętrznie szykowałem się na protest.
- Mam takie - oświadczyłem zdenerwowany całą sytuacją i pokazałem chłopakowi pudełko.
- Chyba oszalałeś - parsknął Rick. - Nie będę chodził z Kubusiem Puchatkiem na ręku.
- Ale... zakażenie - usiłowałem bronić swojej pozycji.
- Nic z tego - pokręcił głową.
Zniecierpliwiłem się trochę.
- Nie mam innych. Musisz przecierpieć, przykro mi - przekonywałem go.
- Nie ma mowy, nie będę chodził z jakąś bajką na ręku jak dzieciak!
- Bardziej jak dziecko zachowujesz się teraz - wyparowałem, zanim zdążyłem pomyśleć, i natychmiast zakryłem usta dłońmi. - Przepraszam, ja nie chciałem... naprawdę nie... przepraszam - wykrztusiłem.
Rick tylko pokiwał głową, unosząc brwi w nieodgadnionym przeze mnie geście.
- Dawaj te plastry. - Bitwa została wygrana.
Drżącymi rękami nakleiłem plaster na dłoń Ricka, po czym przemyłem i opatrzyłem mu brew. Po wszystkim odetchnąłem z ulgą i usiadłem na łóżku. Jedna rzecz nie dawała mi spokoju.
-Więc... co ci się stało?
Riiick?
wtorek, 13 sierpnia 2019
Od Alana cd. Seana
***
Kiedy poszliśmy w końcu do pokoju Seana, uznałem że zajmę łazienkę. Przez dobre pół godziny myłem włosy, przetarłem je jednak solidnie ręcznikiem bo nie miałem ochoty ich suszyć. Wyszedłem spod prysznica, obwiązując się ręcznikiem w pasie. Mogłem przebrać się po prostu w łazience ale po co? Byłem ciągle trochę zły o ranek, mimo że sam nie wiedziałem co robiłem. Skoro już jesteśmy partnerami, można by jakoś przypieczętować nasz związek. Kiedy ten dupek nagle sporządniał?
Wyszedłem z łazienki, biorąc ze sobą ciuchy. Szatyn uniósł brwi w niemym pytaniu, zignorowałem go jednak, by zacząć tak po prostu, bez najmniejszego skrępowania ubierać się na środku pokoju. Przewrócił oczami, wracając do tego swojego pieprzonego laptopa na którym oglądał jakiś serial. Nie zakładałem jednak spodni, specjalnie by rozproszyć uwagę chłopaka. Narzuciłem jeszcze szybko koszulkę i usiadłem obok chłopaka. Zmierzył mnie wzrokiem.
- Dobrze się bawisz? - ponownie przerzucił wzrok na ekran komputera. Prychnąłem. Oczywiście że tak. Czy on naprawdę nie rozumie że uwielbiam się z nim droczyć? Sean odłożył laptopa na bok i rzucił mi pytające spojrzenie po raz kolejny.
- A czy ty wszystko musisz psuć? - również uniosłem brew, na co chłopak tylko się zaśmiał. Sean niespodziewanie zaczął się nachylać w moją stronę, zapewne do pocałunku, chciałem jednak mu to uniemożliwić. Odchyliłem się żeby się odsunąć, szatyn jednak szybko to wykorzystał i dobrał się do mojej odsłoniętej szyi. Zaczął powoli wędrować językiem po mojej skórze, na co mimowolnie jęknąłem. Nagle jakby ciśnienie podskoczyło w powietrzu, zrobiło się goręcej i od razu przyjemniej... Po jakimś czasie chłopak przetoczył się nade mną.
- Jeżeli się nie obrazisz, możemy dokończyć to co zacząłeś, a ja zepsułem - uśmiechnął się lekko i usiadł obok, jakby nigdy nic.
Czy on tak po prostu kurwa przestał?! Rzuciłem mu lekko zabójcze spojrzenie, przerwaniem tej przyjemności, sprawił jednak że mogłem się z nim trochę podroczyć.
Nagle telefon chłopaka zaczął dzwonić, szatyn jednak wrzucił urządzenie do dolnej szuflady i czekał na moją odpowiedź. Czyżby pan porządny aż tak liczył dziś na coś więcej?
- Brzmi nie najgorzej. - wzruszyłem ramionami, Sean lekko się uśmiechnął i chciał powrócić zapewne do mojej szyi, szybko go jednak zatrzymałem.
- Chyba jednak nie mam ochoty. Totalnie to zepsułeś. - wywróciłem oczami, perfekcyjnie wręcz grając.
- Proszę cię Winters... - jęknął, wieszając się nade mną i ciałem przygniatając mnie do materaca. Mimowolnie przygryzłem wargę, był cholernie blisko...
- Przestań mnie kusić. - przyparł mnie jeszcze mocniej, na co jęknąłem.
- Napierasz na mnie tam w dole... - przyznałem.
Czułem jakby zaraz moje bokserki miały eksplodować, a cała krew w moim ciele płynęła o wiele szybciej i głośniej.
- Czyli jednak tak? - mruknął cicho, powoli poruszając się nade mną by jeszcze bardziej mnie rozdrażnić. Powoli zaczynał mnie denerwować brak kontroli.
- Kurwa... - szepnąłem cicho, za nim jednak zdążyłem dodać choćby jedno słowo, jego usta już dawno całowały moje, do tego on sam zaczynał coraz intensywniej się poruszać, co zwiększało moje podniecenie aczkolwiek i niewygodne uczucie tam w dole. W końcu udało mi się oderwać od jego ust.
- Jak będziesz się tak wiercić to zrobi się niebezpiecznie. - ostrzegłem go.
Mruknął cicho, czym ostatecznie mnie wkurzył. Szybko przekręciłem chłopaka na łóżko, tak by był pode mną, jednocześnie przygwożdżając go do materaca.
- Ej- zaczął, szybko mu jednak przerwałem pocałunkiem. Powoli jeździłem językiem wokół jego ust, by następnie brutalnie wedrzeć się do środka i by nasze języki rozpoczęły dziki taniec.
W końcu gdy znudziła mi się ta zabawa, zakończyłem to delikatnym przygryzieniem wargi chłopaka.
- Nie lubię jak się ktoś ze mną drażni... - szepnąłem mu do ucha.
- A mimo to sam się ze mną drażnisz. - odparł Sean. Wywróciłem oczami, jednocześnie dotykając swoimi ustami jego skóry na szyi. Malinka którą rano mu zrobiłem była mniej widoczna dzięki pomocy Inez, wciąż jednak widoczny był jej zarys.
Kiedy poszliśmy w końcu do pokoju Seana, uznałem że zajmę łazienkę. Przez dobre pół godziny myłem włosy, przetarłem je jednak solidnie ręcznikiem bo nie miałem ochoty ich suszyć. Wyszedłem spod prysznica, obwiązując się ręcznikiem w pasie. Mogłem przebrać się po prostu w łazience ale po co? Byłem ciągle trochę zły o ranek, mimo że sam nie wiedziałem co robiłem. Skoro już jesteśmy partnerami, można by jakoś przypieczętować nasz związek. Kiedy ten dupek nagle sporządniał?
Wyszedłem z łazienki, biorąc ze sobą ciuchy. Szatyn uniósł brwi w niemym pytaniu, zignorowałem go jednak, by zacząć tak po prostu, bez najmniejszego skrępowania ubierać się na środku pokoju. Przewrócił oczami, wracając do tego swojego pieprzonego laptopa na którym oglądał jakiś serial. Nie zakładałem jednak spodni, specjalnie by rozproszyć uwagę chłopaka. Narzuciłem jeszcze szybko koszulkę i usiadłem obok chłopaka. Zmierzył mnie wzrokiem.
- Dobrze się bawisz? - ponownie przerzucił wzrok na ekran komputera. Prychnąłem. Oczywiście że tak. Czy on naprawdę nie rozumie że uwielbiam się z nim droczyć? Sean odłożył laptopa na bok i rzucił mi pytające spojrzenie po raz kolejny.
- A czy ty wszystko musisz psuć? - również uniosłem brew, na co chłopak tylko się zaśmiał. Sean niespodziewanie zaczął się nachylać w moją stronę, zapewne do pocałunku, chciałem jednak mu to uniemożliwić. Odchyliłem się żeby się odsunąć, szatyn jednak szybko to wykorzystał i dobrał się do mojej odsłoniętej szyi. Zaczął powoli wędrować językiem po mojej skórze, na co mimowolnie jęknąłem. Nagle jakby ciśnienie podskoczyło w powietrzu, zrobiło się goręcej i od razu przyjemniej... Po jakimś czasie chłopak przetoczył się nade mną.
- Jeżeli się nie obrazisz, możemy dokończyć to co zacząłeś, a ja zepsułem - uśmiechnął się lekko i usiadł obok, jakby nigdy nic.
Czy on tak po prostu kurwa przestał?! Rzuciłem mu lekko zabójcze spojrzenie, przerwaniem tej przyjemności, sprawił jednak że mogłem się z nim trochę podroczyć.
Nagle telefon chłopaka zaczął dzwonić, szatyn jednak wrzucił urządzenie do dolnej szuflady i czekał na moją odpowiedź. Czyżby pan porządny aż tak liczył dziś na coś więcej?
- Brzmi nie najgorzej. - wzruszyłem ramionami, Sean lekko się uśmiechnął i chciał powrócić zapewne do mojej szyi, szybko go jednak zatrzymałem.
- Chyba jednak nie mam ochoty. Totalnie to zepsułeś. - wywróciłem oczami, perfekcyjnie wręcz grając.
- Proszę cię Winters... - jęknął, wieszając się nade mną i ciałem przygniatając mnie do materaca. Mimowolnie przygryzłem wargę, był cholernie blisko...
- Przestań mnie kusić. - przyparł mnie jeszcze mocniej, na co jęknąłem.
- Napierasz na mnie tam w dole... - przyznałem.
Czułem jakby zaraz moje bokserki miały eksplodować, a cała krew w moim ciele płynęła o wiele szybciej i głośniej.
- Czyli jednak tak? - mruknął cicho, powoli poruszając się nade mną by jeszcze bardziej mnie rozdrażnić. Powoli zaczynał mnie denerwować brak kontroli.
- Kurwa... - szepnąłem cicho, za nim jednak zdążyłem dodać choćby jedno słowo, jego usta już dawno całowały moje, do tego on sam zaczynał coraz intensywniej się poruszać, co zwiększało moje podniecenie aczkolwiek i niewygodne uczucie tam w dole. W końcu udało mi się oderwać od jego ust.
- Jak będziesz się tak wiercić to zrobi się niebezpiecznie. - ostrzegłem go.
Mruknął cicho, czym ostatecznie mnie wkurzył. Szybko przekręciłem chłopaka na łóżko, tak by był pode mną, jednocześnie przygwożdżając go do materaca.
- Ej- zaczął, szybko mu jednak przerwałem pocałunkiem. Powoli jeździłem językiem wokół jego ust, by następnie brutalnie wedrzeć się do środka i by nasze języki rozpoczęły dziki taniec.
W końcu gdy znudziła mi się ta zabawa, zakończyłem to delikatnym przygryzieniem wargi chłopaka.
- Nie lubię jak się ktoś ze mną drażni... - szepnąłem mu do ucha.
- A mimo to sam się ze mną drażnisz. - odparł Sean. Wywróciłem oczami, jednocześnie dotykając swoimi ustami jego skóry na szyi. Malinka którą rano mu zrobiłem była mniej widoczna dzięki pomocy Inez, wciąż jednak widoczny był jej zarys.
- Zamknij się albo nici z miłego wieczoru. - uśmiechnąłem się lekko, wracając do jego szyi. Powoli zacząłem schodzić z pocałunkami niżej, zatrzymałem się odrobinę na jego obojczyku.
- Po prostu się zamknij i ciesz chwilą. - uciszyłem go za nim zdążył znowu otworzyć te swoje irytujące usta.
Składałem na ciele szatyna coraz to więcej pocałunków, a moje dłonie powoli wysunęły się pod koszulkę chłopaka, by następnie ta zgrabnie wylądowała na ziemi. Powoli przechodziłem coraz niżej, po jego klatce piersiowej aż do brzucha. Poczułem jak gdzieniegdzie drży, co bardzo mnie cieszyło. Zatrzymałem się ustami przy jego brzuchu, ręce zaś zająłem umiejętnym rozpięciem zamka u spodni szatyna, gdy w końcu mi się to udało zacząłem ugniatać czułe miejsce Seana przez materiał bokserek, początkowo lekko, z czasem jednak nasilając dotyk. Cały czas nie przerywałem też pieszczenia wyższych partii jego ciała, ustami zaczynałem wracać wyżej aż do miejsca kiedy wróciłem do szyi chłopaka. Nie ma sensu ukrywać że chyba to miejsce uwielbiam najbardziej.
Nasilałem ruchy lewej dłoni, w końcu dało mi się usłyszeć upragnione jęki chłopaka. Uśmiechnąłem się między pocałunkami które składałem w dalszym ciągu na skórze Seana i zadowolony słuchałem jak jęczy mi do ucha. Moja dłoń już dawno była wewnątrz jego bokserek, moje usta szybko wróciły do jego twarzy by zająć się jego ustami. Kontynuowałem dalej pieszczoty gdy jego oddech zaczął przyśpieszać. Nie minęło dużo czasu kiedy to Sean osiągnął spełnienie, a jego całe nasienie wylądowało na mojej koszulce. Dalej siedział z zamkniętymi oczami, próbując wyrównać oddech.
- Nie przepadam za byciem dominującym. - zagadnąłem. - Pomyśl o tym na przyszłość, a teraz ogarnij się trochę. - Zszedłem z sofy i zdjąłem ubrudzoną już koszulkę.
- Ah, przez ciebie będę musiał prać koszulkę. - westchnąłem z lekkim uśmiechem i skierowałem się do łazienki by jakoś to zaprać. Udało mi się odratować bluzkę, rzuciłem ją niedbale na kaloryfer i wróciłem do bruneta. Siedział już normalnie z zapiętymi spodniami i uśmiechał się sam do siebie.
- Nie ma za co. - wyszczerzyłem się do niego, nim zdążył zauważyć że wróciłem do salonu.
- Po prostu się zamknij i ciesz chwilą. - uciszyłem go za nim zdążył znowu otworzyć te swoje irytujące usta.
Składałem na ciele szatyna coraz to więcej pocałunków, a moje dłonie powoli wysunęły się pod koszulkę chłopaka, by następnie ta zgrabnie wylądowała na ziemi. Powoli przechodziłem coraz niżej, po jego klatce piersiowej aż do brzucha. Poczułem jak gdzieniegdzie drży, co bardzo mnie cieszyło. Zatrzymałem się ustami przy jego brzuchu, ręce zaś zająłem umiejętnym rozpięciem zamka u spodni szatyna, gdy w końcu mi się to udało zacząłem ugniatać czułe miejsce Seana przez materiał bokserek, początkowo lekko, z czasem jednak nasilając dotyk. Cały czas nie przerywałem też pieszczenia wyższych partii jego ciała, ustami zaczynałem wracać wyżej aż do miejsca kiedy wróciłem do szyi chłopaka. Nie ma sensu ukrywać że chyba to miejsce uwielbiam najbardziej.
Nasilałem ruchy lewej dłoni, w końcu dało mi się usłyszeć upragnione jęki chłopaka. Uśmiechnąłem się między pocałunkami które składałem w dalszym ciągu na skórze Seana i zadowolony słuchałem jak jęczy mi do ucha. Moja dłoń już dawno była wewnątrz jego bokserek, moje usta szybko wróciły do jego twarzy by zająć się jego ustami. Kontynuowałem dalej pieszczoty gdy jego oddech zaczął przyśpieszać. Nie minęło dużo czasu kiedy to Sean osiągnął spełnienie, a jego całe nasienie wylądowało na mojej koszulce. Dalej siedział z zamkniętymi oczami, próbując wyrównać oddech.
- Nie przepadam za byciem dominującym. - zagadnąłem. - Pomyśl o tym na przyszłość, a teraz ogarnij się trochę. - Zszedłem z sofy i zdjąłem ubrudzoną już koszulkę.
- Ah, przez ciebie będę musiał prać koszulkę. - westchnąłem z lekkim uśmiechem i skierowałem się do łazienki by jakoś to zaprać. Udało mi się odratować bluzkę, rzuciłem ją niedbale na kaloryfer i wróciłem do bruneta. Siedział już normalnie z zapiętymi spodniami i uśmiechał się sam do siebie.
- Nie ma za co. - wyszczerzyłem się do niego, nim zdążył zauważyć że wróciłem do salonu.
Seanie? xD Nie wiem co ja zrobiłam z końcówką
niedziela, 11 sierpnia 2019
Od Ricka cd. Beauregarda
Zniecierpliwiony podniosłem rękę, żeby zapukać jeszcze raz. Po chwili jednak drzwi się otworzyły. Bear stał naprzeciw mnie, ale nie podniósł wzroku.
- Rick, co ty... - wziął gwałtowny wdech. - cześć - dodał szybko.
- No cześć - wyszczerzyłem się. - Jak się czujesz? - Jak gdyby nigdy nic minąłem go i wszedłem do pokoju. Zrzuciłem zgrabnym ruchem buty i poszedłem do kuchni aby zapoznać się z szafkami. Przeszukiwałem je beztrosko w poszukiwaniu kawy jednak nie z pozytywnym skutkiem. Spojrzałem na chłopaka, który stanął w przejściu.
- Zadałem ci pytanie - zauważyłem. - Gdzie trzymasz kawę?
- J-ja nie piję kawy... - odpowiedział i wbił wzrok w podłogę. Otworzyłem szeroko oczy.
- Słucham?! Człowieku, nie przyznaję się do ciebie. - Nie doczekałem się odpowiedzi więc westchnąłem głośno. - Zawiodłem się na tobie. Dobra, zapomnij. Zawsze tyle zajmuje ci odpowiedź na pytanie złożone z trzech słów? Bo wydaje mi się, że w takim tempie konwersacje mogą faktycznie sprawiać ci dużo problemów - uśmiechnąłem się rozbawiony.
- A, przepraszam, jest... okej - powiedział, po czym po chwili dodałem - czemu właściwie... czemu tu jesteś?
- A czemu ty przeprosiłeś? - odparowałem bez chwili wahania i przysiadłem na stole.
- No bo ty... - zaczął się jąkać - ty nie powinieneś... ja powinienem był po prostu... matko, przepraszam - schował twarz w dłoniach.
- I znowu to robisz. - przewróciłem oczami. Eh, nie mądry misiek...
- Zmarnowałeś mnóstwo czasu - wyjaśnił cicho i schował ręce do kieszeni swetra.
- Matko, Bear, skończ pieprzyć - zniecierpliwiłem się nieco.. - Pobili cię, to nie jest twoja wina, rozumiesz? - westchnąłem. - Po prostu musisz mi powiedzieć, kto to był, bo inaczej sytuacja może się powtórzyć, a tego chyba byśmy nie chcieli.
Chyba trochę się wystraszył, bo cofnął się odrobinę wpadając nieco na szafki.
- Nie, nie, ja nie- ty nie rozumiesz, ja nie mogę.. - próbował tłumaczyć.
- Bear, zrozum, może być jeszcze gorzej - mówiłem tym razem dość spokojnie. - Musisz tylko powiedzieć mi imiona, a ja zajmę się resztą, okej?
- No cześć - wyszczerzyłem się. - Jak się czujesz? - Jak gdyby nigdy nic minąłem go i wszedłem do pokoju. Zrzuciłem zgrabnym ruchem buty i poszedłem do kuchni aby zapoznać się z szafkami. Przeszukiwałem je beztrosko w poszukiwaniu kawy jednak nie z pozytywnym skutkiem. Spojrzałem na chłopaka, który stanął w przejściu.
- Zadałem ci pytanie - zauważyłem. - Gdzie trzymasz kawę?
- J-ja nie piję kawy... - odpowiedział i wbił wzrok w podłogę. Otworzyłem szeroko oczy.
- Słucham?! Człowieku, nie przyznaję się do ciebie. - Nie doczekałem się odpowiedzi więc westchnąłem głośno. - Zawiodłem się na tobie. Dobra, zapomnij. Zawsze tyle zajmuje ci odpowiedź na pytanie złożone z trzech słów? Bo wydaje mi się, że w takim tempie konwersacje mogą faktycznie sprawiać ci dużo problemów - uśmiechnąłem się rozbawiony.
- A, przepraszam, jest... okej - powiedział, po czym po chwili dodałem - czemu właściwie... czemu tu jesteś?
- A czemu ty przeprosiłeś? - odparowałem bez chwili wahania i przysiadłem na stole.
- No bo ty... - zaczął się jąkać - ty nie powinieneś... ja powinienem był po prostu... matko, przepraszam - schował twarz w dłoniach.
- I znowu to robisz. - przewróciłem oczami. Eh, nie mądry misiek...
- Zmarnowałeś mnóstwo czasu - wyjaśnił cicho i schował ręce do kieszeni swetra.
- Matko, Bear, skończ pieprzyć - zniecierpliwiłem się nieco.. - Pobili cię, to nie jest twoja wina, rozumiesz? - westchnąłem. - Po prostu musisz mi powiedzieć, kto to był, bo inaczej sytuacja może się powtórzyć, a tego chyba byśmy nie chcieli.
Chyba trochę się wystraszył, bo cofnął się odrobinę wpadając nieco na szafki.
- Nie, nie, ja nie- ty nie rozumiesz, ja nie mogę.. - próbował tłumaczyć.
- Bear, zrozum, może być jeszcze gorzej - mówiłem tym razem dość spokojnie. - Musisz tylko powiedzieć mi imiona, a ja zajmę się resztą, okej?
- Nie, błagam, przestań.
- Muszę wiedzieć, kto to był, to nie może się powtórzyć.
- N-nie, Rick, ja nie...
- Tylko imiona, rozumiesz? I będzie po wszystkim. Nigdy więcej cię nie tkną.
- J-ja nie mogę...
- Tu nie chodzi tylko o ciebie, pomyśl, co jeśli zaatakują innych? Można to po prostu zatrzymać.
- Rick, proszę, ja nie...
- Chcesz tej pomocy czy nie?
- Przestań! - krzyknął i spojrzał mi w twarz, po czym spuścił wzrok. - Przepraszam - wyszeptał po chwili. - Boże, Rick, przepraszam, ja nie chciałem, nie chciałem...
- Hej, dobra - urwałem krótko. - Już, musimy się oboje uspokoić. Usiądź. - Nie ruszył się jednak z miejsca. - Usiądź - westchnąłem.
- N-nie, Rick, ja nie...
- Tylko imiona, rozumiesz? I będzie po wszystkim. Nigdy więcej cię nie tkną.
- J-ja nie mogę...
- Tu nie chodzi tylko o ciebie, pomyśl, co jeśli zaatakują innych? Można to po prostu zatrzymać.
- Rick, proszę, ja nie...
- Chcesz tej pomocy czy nie?
- Przestań! - krzyknął i spojrzał mi w twarz, po czym spuścił wzrok. - Przepraszam - wyszeptał po chwili. - Boże, Rick, przepraszam, ja nie chciałem, nie chciałem...
- Hej, dobra - urwałem krótko. - Już, musimy się oboje uspokoić. Usiądź. - Nie ruszył się jednak z miejsca. - Usiądź - westchnąłem.
W końcu udało mu się ruszyć i usiadł na łóżku, ja za to wziąłem sobie krzesło i postawiłem w bezpiecznej odległości od łóżka.
- Słuchaj, rozumiem twój strach, naprawdę - przerwałem na chwilę - ale po prostu nie ma innego sposobu. Możesz jeszcze nie chodzić do szkoły, nic ci nie zrobią. Ja po prostu muszę się dowiedzieć, kto to był, dla dobra wszystkich, okej?
- A co jeśli... tobie się coś stanie? - zapytał cicho. - Nie chcę, żeby ktokolwiek przeze mnie...
- Mi nic nie będzie - przerwałem mu. - Zaufaj mi, mam w tej szkole kontakty jak nikt. Więc jak będzie, powiesz?
- Słuchaj, rozumiem twój strach, naprawdę - przerwałem na chwilę - ale po prostu nie ma innego sposobu. Możesz jeszcze nie chodzić do szkoły, nic ci nie zrobią. Ja po prostu muszę się dowiedzieć, kto to był, dla dobra wszystkich, okej?
- A co jeśli... tobie się coś stanie? - zapytał cicho. - Nie chcę, żeby ktokolwiek przeze mnie...
- Mi nic nie będzie - przerwałem mu. - Zaufaj mi, mam w tej szkole kontakty jak nikt. Więc jak będzie, powiesz?
Bear powoli opowiedział mi o całej sytuacji i jak wyglądali jego napastnicy. Słuchałem go będąc lekko w szoku? Chyba tak mogę nazwać to dziwne uczucie. Opisy brzmiały znajomo. Cholernie znajomo... Jak Chease i reszta... ale może to nie możliwe. Może się pomylił? Albo najzwyczajniej kłamie ale jednak po co miałby? Czy byłby w stanie kłamać po tym jak go pobili? Może też ktoś go pewnie zastraszył by po prostu tak powiedział... Sam nie wiem. To wszystko brzmiało nierealnie.
- Ja wiem, że oni kazali ci tak powiedzieć, ale mów prawdę, serio. - westchnąłem.
- Rick, ja mówię prawdę - wyszeptał. Zmierzyłem go wzrokiem, prawie płakał. Ale skąd miałem mieć pewność że to prawda? No kurwa skąd?!
- Jesteś pewny? - mruknąłem, starając się zamaskować wszelkie emocje. Bear powoli pokiwał głową. Chease... Naprawdę mógł zrobić coś takiego? Przecież blondyn nic mu nie zrobił. Nic z tego nie rozumiałem. On nigdy nie zrobiłby czegoś takiego, znałem go od zawsze i mimo takiego charakteru jakiego posiadał nigdy nie skrzywdziłby nikogo słabszego sobie. Przynajmniej do tego czasu. A tak myślałem że go znam...
- Um... R-rick? Wszystko dobrze? - z rozmyśleń wyrwał mnie głos Beara. Przyglądał mi się jakby zmartwiony? Zmarszczyłem lekko brwi. Po chwili poczułem na dłoni coś mokrego, tak samo jak na policzku. Czy ja właśnie płakałem? Pośpiesznie przetarłem oczy, ja przecież prawie nigdy nie płaczę. Znowu zmierzyłem chłopaka wzrokiem.
- Oczywiście że tak. Co miałoby się dziać... - odpowiedziałem szybko.- Powinienem się zbierać. -
Wstałem, z zamiarem wyjścia. Założyłem buty, narzuciłem kurtkę na plecy i rzuciłem przed wyjściem.
- Przyjdź jutro do szkoły. -
- A-ale... - zaczął.
- Obiecuję, nie stanie się ci się krzywda. - przerwałem mu. Spuścił wzrok na podłogę, uśmiechnął się chyba lekko.
- Dzięki... - szepnął cicho, ledwo słyszalnie ale jednak.
- Nie masz za co. To moja wina, teraz muszę tylko naprawić swoje błędy. - rzuciłem na pożegnanie.
(*** Skip time bo riczu jest leniwa ale myślę że zrozumiesz***)
Większość nocy spędziłem na rozmyślaniu o tym wszystkim. Nie spałem właściwie. Byłem chyba lekko zmęczony psychicznie i fizycznie. Uczucie niepokoju towarzyszyło mi przez każdą lekcję, a każde spojrzenie w stronę Chease'a, kończyło się szybką ucieczką wzroku i bolesnym zaciskaniu pięści. Bear przyszedł do szkoły, cały dzień trzymał się jednak ode mnie na dystans. Cały dzień kontrolowałem pozycję chłopaka, tak czy nikt go nie zaczepia by w porę zainterweniować. Postanowiłem że podejdę do niego po lekcjach.
- Hej! - ostatkiem sił emocjonalnych wymusiłem u siebie uśmiech. Bear tylko cicho coś mruknął, rozglądając się, zapewne by zlokalizować swoich napastników z przedwczoraj.
- Hej, nic ci nie grozi póki tu jestem. - uśmiechnąłem się ponownie.
- Ale co jeśli... Pójdziesz gdzieś i oni... - zaczął odrobinę plątać się w słowach.
- Nie zostawię cię z tym samego, jasne? - położyłem rękę na głowie i delikatnie potargałem mu włosy.
- Zresztą od dzisiaj będziesz miał spokój, zaufaj mi. - pocieszyłem go. Wtedy ze szkoły wyszła ta znana mi osoba. Chease i reszta grupy. Powoli zbliżali się do nas. Bear zauważalnie się spiął.
- Lepiej żebyś na to nie patrzył. Idź do domu. - poleciłem mu.
- Ale... Czy ty... - znowu zaczął.
- Po prostu idź. - poleciłem mu. Schował ręce w rękawach, po czym poszedł do swojego mieszkania. Chease zdążył znaleźć się dość blisko mnie.
- Ej, czemu Misiek poszedł. Chciałem się z nim przywitać. - uśmiechnął się zdradziecko. Przyznać że to ten sam uśmiech towarzyszył mi przez prawie całe moje dotychczasowe życie...
- Nie nazywaj go tak. - mruknąłem cicho. Uniósł brew, w geście zdziwienia.
- Co jest Ri? Coś się stało? - zapytał, tym swoim fałszywym głosem. Każde jego tępe i żałosne słowo raniło mnie coraz bardziej. Sama jego obecność doprowadzała mnie do furii.
- Jakie kurwa Ri! Nagle nie wiesz co się stało?! - warknąłem, odpychając go od siebie. Zdołał utrzymać się na nogach, otrzepał się jakby z niewidzialnego kurzu i uśmiechnął. Znowu...
- Widzę że zły dzień... No cóż, bywa niestety i tak. - dodał.
- Przestań pieprzyć! Wiem że bezmyślnie kłamiesz! Wiem że to ty pobiłeś Beara! - krzyknąłem, ledwo panując nad emocjami.
- Nie kłamie. Po prostu ci się tym nie pochwaliłem i tyle. - wywrócił oczami.
- Byłeś dla mnie jak brat a teraz robisz mi coś takiego. - mruknąłem.
- No i co z tego! Należało mu się! Chciał nas rozdzielić. Mącił ci w głowie bo chciał obrońcy! Pomogłem, nic więcej. A nawet jeśli, to co tak nagle cię on obchodzi?
- Byłem taki jak on! Obaj byliśmy!
- Tylko że ja z tego wyrosłem i ty też. Ktoś musi mu pokazać że w naszym świecie nie ma miejsca dla słabych!
- To nie ty jesteś katem który sprawuje wyroki...
- A ty, co? Obrońca słabych? Czy Bóg? Bo jak dla mnie chyba oba. Przestań zachowywać się jakby nie można było cię zranić! Nie jesteś Bogiem! - krzyknął. Zacisnąłem pięści, mierząc go wzrokiem.
- Nie powinienem ale chyba jednak ci się należy... - mruknąłem, by po chwili podnieść rękę i wymierzyć cios w twarz chłopaka. Upadł na ziemię lekko szokowany, gdyż pewnie się tego nie spodziewał. Przygniotłem go do ziemi i zacząłem okładać pięściami by jakoś pozbyć się negatywnych emocji. Chease próbował się bronić wymachując rękami jednak to ja miałem przewagę. Nagle jedna z rąk zniknęła mi z pola widzenia a po chwili poczułem coś twardego i chłodnego przy szyi. Przestałem go bić, łapiąc oddech i patrząc mu w oczy.
- Ja wiem, że oni kazali ci tak powiedzieć, ale mów prawdę, serio. - westchnąłem.
- Rick, ja mówię prawdę - wyszeptał. Zmierzyłem go wzrokiem, prawie płakał. Ale skąd miałem mieć pewność że to prawda? No kurwa skąd?!
- Jesteś pewny? - mruknąłem, starając się zamaskować wszelkie emocje. Bear powoli pokiwał głową. Chease... Naprawdę mógł zrobić coś takiego? Przecież blondyn nic mu nie zrobił. Nic z tego nie rozumiałem. On nigdy nie zrobiłby czegoś takiego, znałem go od zawsze i mimo takiego charakteru jakiego posiadał nigdy nie skrzywdziłby nikogo słabszego sobie. Przynajmniej do tego czasu. A tak myślałem że go znam...
- Um... R-rick? Wszystko dobrze? - z rozmyśleń wyrwał mnie głos Beara. Przyglądał mi się jakby zmartwiony? Zmarszczyłem lekko brwi. Po chwili poczułem na dłoni coś mokrego, tak samo jak na policzku. Czy ja właśnie płakałem? Pośpiesznie przetarłem oczy, ja przecież prawie nigdy nie płaczę. Znowu zmierzyłem chłopaka wzrokiem.
- Oczywiście że tak. Co miałoby się dziać... - odpowiedziałem szybko.- Powinienem się zbierać. -
Wstałem, z zamiarem wyjścia. Założyłem buty, narzuciłem kurtkę na plecy i rzuciłem przed wyjściem.
- Przyjdź jutro do szkoły. -
- A-ale... - zaczął.
- Obiecuję, nie stanie się ci się krzywda. - przerwałem mu. Spuścił wzrok na podłogę, uśmiechnął się chyba lekko.
- Dzięki... - szepnął cicho, ledwo słyszalnie ale jednak.
- Nie masz za co. To moja wina, teraz muszę tylko naprawić swoje błędy. - rzuciłem na pożegnanie.
(*** Skip time bo riczu jest leniwa ale myślę że zrozumiesz***)
Większość nocy spędziłem na rozmyślaniu o tym wszystkim. Nie spałem właściwie. Byłem chyba lekko zmęczony psychicznie i fizycznie. Uczucie niepokoju towarzyszyło mi przez każdą lekcję, a każde spojrzenie w stronę Chease'a, kończyło się szybką ucieczką wzroku i bolesnym zaciskaniu pięści. Bear przyszedł do szkoły, cały dzień trzymał się jednak ode mnie na dystans. Cały dzień kontrolowałem pozycję chłopaka, tak czy nikt go nie zaczepia by w porę zainterweniować. Postanowiłem że podejdę do niego po lekcjach.
- Hej! - ostatkiem sił emocjonalnych wymusiłem u siebie uśmiech. Bear tylko cicho coś mruknął, rozglądając się, zapewne by zlokalizować swoich napastników z przedwczoraj.
- Hej, nic ci nie grozi póki tu jestem. - uśmiechnąłem się ponownie.
- Ale co jeśli... Pójdziesz gdzieś i oni... - zaczął odrobinę plątać się w słowach.
- Nie zostawię cię z tym samego, jasne? - położyłem rękę na głowie i delikatnie potargałem mu włosy.
- Zresztą od dzisiaj będziesz miał spokój, zaufaj mi. - pocieszyłem go. Wtedy ze szkoły wyszła ta znana mi osoba. Chease i reszta grupy. Powoli zbliżali się do nas. Bear zauważalnie się spiął.
- Lepiej żebyś na to nie patrzył. Idź do domu. - poleciłem mu.
- Ale... Czy ty... - znowu zaczął.
- Po prostu idź. - poleciłem mu. Schował ręce w rękawach, po czym poszedł do swojego mieszkania. Chease zdążył znaleźć się dość blisko mnie.
- Ej, czemu Misiek poszedł. Chciałem się z nim przywitać. - uśmiechnął się zdradziecko. Przyznać że to ten sam uśmiech towarzyszył mi przez prawie całe moje dotychczasowe życie...
- Nie nazywaj go tak. - mruknąłem cicho. Uniósł brew, w geście zdziwienia.
- Co jest Ri? Coś się stało? - zapytał, tym swoim fałszywym głosem. Każde jego tępe i żałosne słowo raniło mnie coraz bardziej. Sama jego obecność doprowadzała mnie do furii.
- Jakie kurwa Ri! Nagle nie wiesz co się stało?! - warknąłem, odpychając go od siebie. Zdołał utrzymać się na nogach, otrzepał się jakby z niewidzialnego kurzu i uśmiechnął. Znowu...
- Widzę że zły dzień... No cóż, bywa niestety i tak. - dodał.
- Przestań pieprzyć! Wiem że bezmyślnie kłamiesz! Wiem że to ty pobiłeś Beara! - krzyknąłem, ledwo panując nad emocjami.
- Nie kłamie. Po prostu ci się tym nie pochwaliłem i tyle. - wywrócił oczami.
- Byłeś dla mnie jak brat a teraz robisz mi coś takiego. - mruknąłem.
- No i co z tego! Należało mu się! Chciał nas rozdzielić. Mącił ci w głowie bo chciał obrońcy! Pomogłem, nic więcej. A nawet jeśli, to co tak nagle cię on obchodzi?
- Byłem taki jak on! Obaj byliśmy!
- Tylko że ja z tego wyrosłem i ty też. Ktoś musi mu pokazać że w naszym świecie nie ma miejsca dla słabych!
- To nie ty jesteś katem który sprawuje wyroki...
- A ty, co? Obrońca słabych? Czy Bóg? Bo jak dla mnie chyba oba. Przestań zachowywać się jakby nie można było cię zranić! Nie jesteś Bogiem! - krzyknął. Zacisnąłem pięści, mierząc go wzrokiem.
- Nie powinienem ale chyba jednak ci się należy... - mruknąłem, by po chwili podnieść rękę i wymierzyć cios w twarz chłopaka. Upadł na ziemię lekko szokowany, gdyż pewnie się tego nie spodziewał. Przygniotłem go do ziemi i zacząłem okładać pięściami by jakoś pozbyć się negatywnych emocji. Chease próbował się bronić wymachując rękami jednak to ja miałem przewagę. Nagle jedna z rąk zniknęła mi z pola widzenia a po chwili poczułem coś twardego i chłodnego przy szyi. Przestałem go bić, łapiąc oddech i patrząc mu w oczy.
- Od kiedy to chodzisz z nożem? - zaśmiałem się, wyczuwając przedmiot przy mojej skórze.
- Nie każ mi tego robić... - powiedział cicho.
- No to zrób to jeśli masz jaja... - uśmiechnąłem się prowokująco.
***Zapukałem do drzwi. Nie chciałem przychodzić w takim stanie do Beara, musiałem jednak sprawdzić jak się czuje bo uczucie wewnątrz nie dawało mi spokoju. Dodatkowo apteczka w moim mieszkaniu jest dość słabo wyposażona a pójście w moim stanie do apteki nie wchodziło w grę. Byłem trochę poobijany, dodatkowo miałem rozciętą wargę i wnętrze dłoni. Zdrową ręką znowu zapukałem do drzwi, chwilę zajęło chłopakowi otworzenie mi drzwi albo upewnienie się że to ja a nie jego oprawcy.
- R-rick? - zająknął się widząc mnie w swoich drzwiach.
- Nie zdążyli ci nic zrobić? Wszystko w porządku? - od razu zalałem Beara falą pytań.
- T-tak... Wszystko ze mną dobrze... - spojrzał trochę w dół. - Ale co ty tu...? -
- A tak jakoś. - machnąłem ręką. - Trochę się martwiłem... - dodałem trochę ciszej.
Chłopak skupił swój wzrok na mojej dłoni.
- Co ci się...
- A... i przyszedłem do ciebie po opłatę medyczną, musisz mi się odwdzięczyć za ostatnio. - uśmiechnąłem się złośliwie.
Misiaku? ^^ Trzeba pomóc tej bestii w potrzebie xD