Strony

niedziela, 11 marca 2018

Od Hannah cd. Max'a + Event Walentynkowy/ Rajd Walentynkowy

Jaki człowiek do jasnej cholery wymyślił ten cały rajd? Nie żebym miała coś do samego Maxa, był nawet w porządku, ale serio? Moim jedynym marzeniem w tamtym momencie było długie czyszczenie Smile’a i ogólnie, spędzanie czasu z moim przyjacielem. - Chyba nie bardzo cieszysz się na ten wyjazd – stwierdził Max gdy razem szliśmy przez akademikowy korytarz. Przez większość drogi nie odzywaliśmy się do siebie i to w większości z mojej winy, wyraźnie dawałam mu znać, że nie chcę żadnej rozmowy. - Najchętniej bym przeszła się na nocny spacer ze Smile’ m zamiast jakiegoś rajdu – mruknęłam. Chłopak tylko skinął lekko głową i reszta drogi do stajni minęła w całkowitej ciszy. Kiedy tylko przekroczyłam próg stajenny, dobiegło do mnie miękkie rżenie deresza. Wałach machnął łbem niecierpliwie uderzając nogą w drzwi boksu. - Przestań, bo zniszczysz sobie kopyta – skarciłam go otwierając boks. Poklepałam go po ganaszu i wyprowadziłam na korytarz. Przypięłam go do uwiązu przywiązanego do krat i zaczęłam zdejmować derkę. Na szczęście w ciągu kilku godzin od kiedy u niego byłam nie zdążył się uwalić, więc jedyne co zostało mi do zrobienia to przeczyszczenie go miękką szczotką. Jak skończyłam tą jakże męczącą czynność poszłam po nasz ujeżdżeniowy sprzęt. Tego dnia postanowiłam założyć wałachowi czarną wodzę, co prawdopodobnie odbije się na treningu w postaci położonych do tyłu uszu i pełnego wyrzutu wzroku konia. Na szczęście znając życie szybko zajmie się robotą i nie będzie zwracać uwagi na „kabel”. - No już księżniczko – zaśmiałam się poklepując go po szyi. Smile natychmiast zaczął się pienić co ,jakby nie patrzeć, było dobrym znakiem. Siodłanie poszło szybko, jedynie nie mogłam zapiąć derki na piersi wałacha, ale to również było do ogarnięcia. Poczekaliśmy jeszcze chwilę na Maxa i Bastę po czym ruszyliśmy na halę. Pani trener Carla Philips już na nas czekała, a widząc mnie uśmiechnęła się pogodnie. Z tego co zdążyłam zauważyć polubiła zarówno mnie jak i Smile’ a, pewnie za jego zacięcie WKKW – isty. - Jako że jest was dzisiaj tylko dwójka popracujemy dzisiaj nad wygięciem konia i ustępowaniami w trzech chodach. Możecie wsiąść na konie – oboje kiwnęliśmy głowami i po chwili stępowałam po ścianie ujeżdżalni. Smile zaszczycił mnie kilkoma bryknięciami niezadowolenia, ale miałam na to kompletnie wywalone i jedyne co robiłam to dodawałam mu łydki i odpuszczałam czarną wodzę. Chodził naprawdę energicznie, choć nadal napinał szyję i stosunkowo mocno wieszał się na wielokrążku to i tak jeździło nam się całkiem przyjemnie. Kilka minut później instruktorka powiedziała nam, że możemy zacząć robić wygięcia. W naszym wypadku było to bardzo prostym zadaniem, wałach był wręcz idealnie wygimnastykowany, więc jedyne co mi zostało do roboty to praca obiema wodzami by nareszcie przestał mi się wieszać na ręku. Właśnie przez ten problem traciliśmy punkty na zawodach. Jedyne co zostaje by to wyplenić to praca, praca i jeszcze raz praca. - Dobry koń – szepnęłam klepiąc go po szyi. Przesunęłam wewnętrzną łydkę za popręg i przesunęłam kłodę oraz zad konia w stronę w którą się poruszaliśmy. Smile zareagował niemal od razu, wygiął się w kształt rogalika (jak to mawiał pan Redgard) i zrobiliśmy kilka kroków bokiem. W sumie nie wiedziałam jak idzie Maxowi i jego ogierowi, ale po wskazówkach pani trener podejrzewałam, że ujeżdżenie raczej nie jest ich profesją. Z tego co kojarzyłam to Basta był koniem westernowym, ale nie do końca wiedziałam czy to prawda. Dowiedziałabym się gdybym tylko chciała, a to by mogło być dość ciężkim zadaniem. Niestety. ** Cały trening poszedł pomyślnie, deresz jak zwykle zachowywał się nienagannie i ani razu nie zignorował mojego polecenia. W sumie nie pamiętałam kiedy ostatnio to zrobił. Westchnęłam cicho zajmując miejsce przy końcu klasy. Czekała mnie śmierć. Bolesna śmierć z jedynką za tak prostą rzecz jaką jest ortografia w języku polskim. Super, fajnie. Zapomniałam o sprawdzianie kompletnie. Ogólnie to przed samą lekcją zdążyłabym się w pełni nauczyć, tylko szkoda, że o teście przypomniało mi się jak wchodziliśmy do klasy. Zapominalstwo nie boli, czy jak to tam szło. - Umiesz cokolwiek? – usłyszałam już dość dobrze znany mi głos. To Max usiadł na krześle obok. Obrzuciłam go krótkim spojrzeniem mówiącym „Weź mi nawet nie przypominaj” i to chyba mu wystarczyło, bo kiwnął głową. - To będzie moja śmierć. Umrę zanim rozda kartki – jęknęłam uderzając czołem o ławkę. Od kilku pieprzonych lat wkuwałam ten język i od kiedy pamiętam szło mi strasznie słabo, więc za jakie grzechy muszę dalej chodzić na ten przedmiot? Nosz ciul! Mogli mi to choć w jednej szkole odpuścić! - Spokojnie, może zapomniała – jego pocieszenie niezbyt mnie przekonało, tym bardziej, że nauczyciel trzymał w ręku gruby plik kartek. Ja umrę. ** Kiedy męczarnie (czytaj: lekcje) się skończyły nadszedł czas na pakowanie. Mimo iż nie bardzo miałam ochotę na jakiekolwiek wyjazdy, to uznałam, że Smile’ owi należy się jakaś odskocznia. Od jakiegoś czasu za bardzo skupiałam się na szkole i czekających mnie dość niedługo egzaminach przez co nie spędzałam z nim prawie w ogóle czasu. Musiałam mu to wynagrodzić w jakikolwiek sposób. - Coffe – uśmiechnęłam się widząc jak psiak szaleje po całym pokoju ze swoim szarpakiem. Jej energia była wiecznie niespożyta i dobrze o tym obydwie wiedziałyśmy. Ten szogun nie potrafił ustać spokojnie w miejscu, wszędzie szukała osób z którymi mogłaby poganiać. I to dzięki niej poznałam większość moich znajomych. Najwięcej czasu tak naprawdę zajęło mi znalezienie odpowiednio dużego plecaka, bo oprócz rzeczy dla mnie potrzebowałam też miejsca na derkę i kantar mojego wałaszka. W końcu jednak, po dwóch godzinach, ostatnia rzecz znalazła się w moim „przenośniku”, więc mogłam ruszyć do stajni. Przed wyjściem jeszcze zakluczyłam drzwi i już chciałam ruszyć korytarzem, ale nagle zakręciło mi się w głowie. Zamknęłam oczy i powoli zaczęłam liczyć oddechy. „Anemia, znowu?”, pomyślałam gdy świat dookoła wrócił na swoje miejsce. Nazbyt nie przejmowałam się tym „atakiem”, kilka lat wcześniej nawiedzały mnie codziennie, więc byłam przyzwyczajona. A jednak trochę się przestraszyłam, bo to nie było normalne. ** Wieczór był dość chłodny, a jednak wszyscy dookoła śmieli się i wesoło rozmawiali. Nie wiedziałam z czego to wynikało i raczej wiedzieć nie chciałam. - Uwielbiam walentynki, a ty Smile? – zapytałam wałacha opierając głowę na jego szyi. Koń prychnął cicho i machnął tylnym kopytem w kierunku jednego z koni jadących za nami. W sumie, nie wiedziałam gdzie jest Max i na dobrą sprawę nie chciałam, deresz mi wystarczył. - Hannah! Myślałem, że zostałaś w akademii – o wilku, kurwa, mowa. Miał naprawdę cudne wyczucie czasu. Tak w chuj cudowne. - Masz wspaniałe wyczucie czasu – prychnęłam bawiąc się strzemionami. Wypuszczałam z nich nogi i z powrotem łapałam. Bardzo ciężkie zadanie, naprawdę. - Z tym trzeba się urodzić – zatrzepotał rzęsami niczym rasowa księżniczka i stuknął mnie nogą w łydkę. – A ty? - Co ja? – burknęłam i poprawiłam skręcone wodze. Z całej siły próbowałam być choć trochę miła, a jak zawsze nie wychodziło. - Masz jakiś wrodzony dar? – zapytał głaszcząc łopatkę swojego konia. Zagryzłam delikatnie wargę. Urodziłam się z tyloma wadami, że gdyby ktoś kiedyś chciałby zrobić ich całą listę, to zabrakłoby mu papieru. Na pewno najbardziej przebijał przeze mnie sarkazm, był obecny w każdym aspekcie mojego życia. Tak, to zdecydowanie to. - Nawalam sarkazmem, ale myślę, że to już raczej wiesz. Oprócz tego potrafię robić wybitnie wiele błędów w języku polskim co z pewnością zauważyłeś – odparłam. Czarnowłosy pokiwał głową uśmiechając się lekko. Zaczynałam go naprawdę lubić co było, no, jakimś wyróżnieniem dla tego chłopaka. Byliśmy przeciwieństwami, jak najbardziej, ale dogadywaliśmy się. To jest ważne. ** Nie ma to jak ludzie nie potrafiący rozpalić ogniska. Kilku chłopaków, w tym Max, od jakiś dwudziestu minut próbowali wzniecić ogień i niezbyt im to szło. A obserwowanie ich to był niezły kabaret. - Mam zapalniczkę jeśli was to uratuje – mruknęłam od razu zauważając zmarszczone brwi szatyna i wzrok wbity w trzymany przeze mnie przedmiot. – Nie palę Max, wzięłam ją na wszelki wypadek. Chłopak wziął zapalniczkę ze sceptyczną miną, ale wiedziałam, że bez tego nie daliby rady. No i rzeczywiście, chyba miałam rację, bo wystarczyło kilka sekund aż z drewna wystrzeliły płomienie. Widziałam też jak kilka osób ustawia fajerwerki. O ciul. Jeżeli to pierdolnie, to chyba spierdzielę. Bałam się tych świecidełek w cholerę i nie wiedziałam czemu oni to będą puszczać. - Jak konie się popłoszą to ich zarąbię – usłyszałam cichy pomruk ze strony Maxa który przystanął obok mnie. Kiwnęłam głową zgadzając się z nim całkowicie. Nie tylko psy i koty bały się fajerwerków, nasi więksi podopieczni również. - Mam siekierę, jak coś to ciała zakopiemy pod drzewem – prychnęłam zadzierając głowę by spojrzeć Maxowi w oczy. Jak każda osoba w moim otoczeniu miał wzrost pieprzonej żyrafy. Czy ja wspomniałam, że mój wzrost wynosi niewiele ponad metr pięćdziesiąt pięć? Przez to właśnie każdy nazywał mnie Smerfem. - Przerażasz mnie – zaśmiał się. W przypływie kompletnego odmóżdżenia podskoczyłam by zabrać mu czapkę. Max natychmiast rzucił się za mną jednak po chwili runął na śliską trawę. Zaśmiałam się cicho i wyciągnęłam rękę proponując mu pomoc. Nie przewidziałam jednak, że będzie chciał się zemścić. Momentalnie wylądowałam obok niego śmiejąc się jak opętana. Może jednak ten rajd nie będzie tak beznadziejny jak zakładałam? ** - Kto do jasnej cholerny wymyślił te fajerwerki?! – zapytałam gdy po raz kolejny dostałam gałęzią w czoło. Obok mnie szedł równie wkurzony Max. Już pierwsza seria wystrzałów spłoszyła nasze wierzchowce, a kto to zauważył jako pierwszy? No oczywiście, że my, ale jak zawsze nikt się tym nie przejął! - Nie wiem, ale chyba znalazłem nasze zguby – odparł chłopak wskazując na szóstkę nieźle wypłoszonych czterokopytnych. W tym Smile’a oczywiście. Powoli, starając się jeszcze bardziej nie przestraszyć koni, podeszłam do wałacha i pogłaskałam go szyi. Miał kilka zadrapań na łopatce, ale nie były one poważne, więc z ulgą stwierdziłam, że wet nie będzie potrzebny. - Dobrze, że mają uwiązy – stwierdziłam podczas gdy on robił przegląd pozostałych uciekinierów. – Ja wezmę trzy spokojniejsze. Smile może iść luzem, nie powinien uciec. Max kiwnął głową i po chwili byliśmy w drodze powrotnej. Na miejscu, jak się okazało, wszyscy panikowali zauważając brak swoich koni, a widząc nas oszaleli z radości. Wylewne podziękowania i tak dalej, nie moje klimaty. Zdecydowanie. ** Ogień rozpalony przez chłopaków był jednak dobrym pomysłem. Koło dwudziestej pierwszej zaczęło się robić w chuj zimno, a jako osoba wiecznie zmarznięta odczuwałam to z dziesięć razy mocniej. - Hannah, Max! Teraz wasza kolej na śpiewanie – uśmiechnął się jeden z opiekunów, a ja niemal zachłysnęłam się pitą przeze mnie herbatą. Lubiłam co prawda śpiewać, ale nie było to zbyt dobrym pomysłem. Naprawdę cholernie źle się czułam, anemia najwyraźniej ponowiła atak ze zdwojoną siłą. - Znasz 7 years? – kiwnęłam głową i uznając, że i tak nie mam wyboru zaczęłam śpiewać pierwsze słowa. Po chwili dołączył do mnie Max. Jego głos górował nad moim, ale mi to jakoś szczególnie nie przeszkadzało. Liczyło się tylko to, że byłam w świetnym towarzystwie i dobrze się bawiłam.

>Max?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.