Bo najlepiej z góry zakładać, że się nie uda. Gdybym ja tak postępowała, to nie miałabym zarówno Coffe jak i Smile’ a, a nawet wszystkiego co wypracowałam. Ciężko pracowałam by mieć to co w tej chwili miałam.
- Przejedziemy się, co? – zapytałam cicho deresza zakładając mu cordeo. Wsiadłam na niego na derkę i z assuską przy boku ruszyłam w stronę gdzie prawdopodobnie pojechał Fabian i jego towarzysz. Starałam się nie zaliczyć spotkania z ziemią gdy Smile się spłoszył, ale gowno wyszło i już po chwili leżałam na ziemi, a moja psina lizała mnie po twarzy. Natomiast koń jak ogarnął, że to czego się przestraszył był nie zapięty pasek od podogonia (przy derce), podszedł do mnie i delikatnie trącił chrapami. Uśmiechnęłam się tarmosząc jego grzywę i z powrotem na niego wskoczyłam. Stęp wśród leśnych ścieżek był tym czego potrzebowałam od dawna. Jako iż zabrałam telefon, to porobiłam trochę zdjęć okolicy i Coffe, która pilnowała nas jak własnych dzieci. No dobra, to złe porównanie.
- Wiesz koniku, postaram się znalezść ci kompana – szepnęłam głaszcząc go po zadzie. Odchyliłam się do tyłu i położyłam na jego grzbiecie sterując nim łydkami. Reagował idealnie, a gdyby nagle zachciało mu się odwalać, to i tak przy upadku nic bym sobie nie zrobiła. Wyćwiczyłam je do perfekcji i za każdym razem nawet nie bolało.
Nagle deresz zatrzymał się i uniósł czujnie uszy. Obrócił do mnie łeb nerwowo rozdymając nozdrza. Poklepałam go uspokajająco po szyi i pozwoliłam iść w kierunku z, którego usłyszał to co go tak zaniepokoiło.
- Łap go idioto! – usłyszałam tylko zanim zza drzew wyleciała ciemnogniada torpeda. Rozpoznałam w nim konia blond debila. Czyżby im spierdolił?
Starałam się usunąć maksymalnie z drogi, ale przeszkadzał mi w tym mój większy zwierzak, który zaczął wariować. Zarzucał zadem jak głupi, a ja nawet nie miałam czym go skarcić. Mogłam jednak wziąć bat.
- Hola, śledziu, hola – mruknęłam przygotowując go na spotkanie z ogierem. Bardzo się przeliczyłam mając nadzieję, że Ares poleci dalej i tylko nas minie. Ciemny gniadosz zarył kopytami ziemię i stanął dęba. Jeden problem miałam z głowy, Smile się uspokoił, ale drugi wciąż stał przede mną.
- Spokojnie. Dam wam się obwąchać. – starałam się stonować głos na tyle, by nie było słychać w nim strachu. Pamiętałam dobrze dość podobną sytuację po której deresz był cały pogryziony i pokopany. Nie chciałam by to się powtórzyło.
- Ale spokojnie – upomniałam łagodnie Aresa, który skulił uszy gdy mój wierzchowiec skubnął jego szyję. W końcu i ten dzik wyciągnął pysk do Smile’ a. Korzystając z okazji złapałam wodze, które zaplątały się o nogę gniadosza. Postanowiłam, że nie będę próbować go odplątać tylko poczekam na Fabiana.
- Jest! – obok mnie pojawił się zmachany kolega chłopaka, a zaraz potem właściciel wierzchowca. Oba konie były całkowicie spokojne, skubały się nawzajem po szyjach.
- Zaplątał się – powiedziałam wskazując na nogę folbluta. – I ma kilka otarć na zadzie, ale nie wyglądają poważnie.
> Taka sytuacja xd
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.