Strony

środa, 27 września 2017

od Viktorii cd. Rick'a

- Nie wiem o czym mówisz. - odparł chłopak, wymuszając uśmiech. Powstrzymałam się przed wybuchnięciem niekontrolowanym śmiechem.
- Nie potwierdzaj, że jesteś debilem, tylko mów. - odpowiedziałam twardo. Rick zmierzył mnie ponownie wzrokiem.
- Naprawdę nie wiem. - powiedział, uniosłam brew. - Nie jestem aż takim debilem żeby mówić takie rzeczy dziewczynie którą znam od niedawna. - syknął w moją stronę. Nie no, postarał się z tą ripostą jak ja przy gotowaniu wody.
- Nagle taki inteligentny? No weź, powiedz. - moje kąciki delikatnie uniosły się, tworząc złośliwy uśmiech. Dałam czas chłopakowi, ja mam co robić.
- Cokolwiek byś nie zrobiła czy powiedziała i tak się tego ode mnie nie dowiesz, a tym czasem dobranoc. - wyszłam, nawet nie oglądając się za siebie, włożyłam ręce do kieszeni i skierowałam się do siebie. Otworzyłam drzwi i pogłaskałam czarnego owczarka, który narobił sobie nadziei na kolację, totalnie zapomniałam. Zajrzałam do lodówki by sprawdzić czy nie mam nic na szybko dla niej, ale znalazłam tylko dwie parówki. Zdecydowałam się je wyjąć i pokroić, dołożyłam je do karmy psiny. Wstała rozradowana i zaczęła pochłaniać karmę, zaśmiałam się cicho i zrobiłam sobie jakiegoś shake'a. Zasiadłam przed laptopem, popijając picie przez rurkę i stukając palcami o blat, nie mając pomysłu co zrobić ze swoim życiem. Gdy opróżniłam kubek do końca, położyłam go gdzieś i włączyłam stronę ze sprzętem jeździeckim, jednak szybko zrezygnowałam z tego pomysłu. Miałam już tego trochę za dużo. I tak nic ciekawszego do roboty nie było, przypomniałam sobie że Rick się wnerwił i kazał mi wyjść. Ciekawe co ukrywał, nie chciałam go "sprawdzać" bo Bóg wie co ja tam znajdę, ale jednak pozwoliłam sobie na poszperanie w głębi Internetu. Zeszło mi do drugiej w nocy, nie znalazłam nic ciekawego, prócz tego że był kiedyś karany za posiadanie broni palnej, ale podobno miał pozwolenie. Zignorowałam to, niezbyt obchodził mnie tamten chłopak. Wzruszyłam ramionami i przebrałam się do piżamy, telefon włożyłam do kieszeni bluzy, którą założyłam niezdarnie na tamte ciuchy. Wcisnęłam trampki na nogi, zgarnęłam ze stolika słuchawki i klucz do pokoju. Wyszłam z pokoju i natychmiastowo zawróciłam, Tenebris spoglądała na mnie z fochem, uśmiechnęłam się do siebie i znalazłam w szafie ubrania, których nie zakładałam kilka dobrych miesięcy - te w których chodziłam na eksplorację. Był tam nawet scyzoryk, wciąż brudny od ostatniego wypadu. Zabrałam jeszcze nóż do rzucania, który leżał gdzieś pod ubraniami, Tene wciąż spoglądała na mnie wzrokiem typu "ja też chcę". Uległam, bo jednak nie lubiłam chodzić w takie miejsca sama. Zapięłam jej obrożę i  wzięłam długą smycz, myślałam nad zabraniem lonży, ale teraz to byłoby głupie. Nie myślałam nad zabieraniem któregokolwiek z koni, bo stajnia i tak była zamknięta a żadnego zwierzęcia nie było na pastwisku. Skróciłam maksymalnie smycz i założyłam glany, nie przepadałam za nimi ale teraz mogły się przydać. Wcisnęłam spodnie do butów i poprawiłam pasek, zagryzając zęby w momencie gdy spadł mi nóż. Z przerażeniem słuchałam, czy nikt nie idzie. Odetchnęłam z ulgą, po niecałej minucie ciszy.
- Idziemy. - szepnęłam cicho do psiny, która zamerdała ogonem. Zabrałam jeszcze ze stolika klucze do auta, na wszelki wypadek. Otworzyłam cicho drzwi i rozejrzałam się po korytarzu skąpanym w ciemności. Po przejściu kilkunastu metrów, wreszcie byłam na zewnątrz. Światła były zgaszone, tylko kilka lamp się tliło słabym blaskiem. Moje kroki rozbrzmiewały w ciszy, nieprzerywanej nawet przez szum wiatru. Wzdrygnęłam się lekko, mając wrażenie że mam czyjś wzrok na karku. Postanowiłam po prostu iść, nie zwracając na to uwagi. Cały czas szłam spięta. Dotarłam z Tene do miejsca, gdzie miał znajdować się opuszczony budynek, pamiętam że byłam tu z moim chłopakiem, uśmiechnęłam się na wspomnienie Rush'a. Chłopak pewnie teraz słodko spał... Ujrzałam wejście do szpitala, pochyliłam się, przechodząc pod parapetem. Wybita szyba była w miarę dogodnym miejscem  do wejścia. Położyłam ręce na zimnej płycie i podciągnęłam się szybko do góry, Tene skoczyła do mnie, parapet był stosunkowo nisko. Uciszyłam czarnego psa gestem i spuściłam nogi na ziemię, podpierając się niezdarnie rękami z tyłu. Zeskoczyłam, starając się jak najbardziej zniwelować dźwięk uderzenia butami o posadzkę, nie udało się. Rozległo się echo, Tene też zeskoczyła, tym razem zgrabniej niż ja. Nie zauważyłam, że oplątała smycz wokół mojej nogi i wypaliła do przodu, przez co straciłam równowagę. Powstrzymałam krzyknięcie i upadając, postarałam się by zamortyzować upadek. Poczułam pieczenie w lewej dłoni, podniosłam ją i prawą ręką zapaliłam latarkę, wcześniej wyswobadzając się ze smyczy. Przeniosłam światło na dłoń, zauważyłam wbite szkło i niewielką strużkę krwi, cieknącą po ręce. Zaklęłam cicho i wyjęłam szkło, zagryzając w zębach bluzę. Zaklęłam, gdy po mojej dłoni zaczęła ciec większa ilość krwi. Obwiązałam rękę  bandaną, którą skitrałam gdzieś w kieszeni tych spodni. Chwyciłam nóż do zdrowej ręki, latarkę przełożyłam do lewej. Pchnęłam drzwi, które wydały z siebie skrzypnięcie, zaświeciłam w lewo, wchodziłam do każdego pokoju po kolei. W jednym musiałam zatrzymać się na dłużej, sala operacyjna wyglądała przerażająco... a zarazem cudownie. Podniosłam zardzewiały skalpel, na którym wciąż widniała krew, przebijająca przez rdzę. Na stole była jeszcze stara płachta z operacji, wciąż była brudna od cieczy pacjenta. Strzykawki przyprawiały mnie o dreszcze, sięgnęłam po jedną i lekko nacisnęłam, nic z niej nie wyleciało - tak jak się spodziewałam. Usłyszałam za sobą skrzypnięcie drzwi i kroki na korytarzu. Żołądek od razu ścisnął mi się boleśnie. Tenebris skuliła uszy po sobie i wydała stłumione warknięcie, chwyciłam nóż. Latarka leżała na stole operacyjnym, oświetlając pomieszczenie i nadając mu mroczniejszego klimatu.
- Ktoś tam jest? - powiedziałam stanowczo, chociaż słyszałam jak głos drży mi ze strachu. Na co ja się porwałam? W lewej dłoni ściskałam kurczowo strzykawkę, którą odłożyłam na swoje miejsce.
- Nie. To duchy. - sarkastyczny ton omal nie sprawił, że zaczęłam się śmiać. Szybko opanowałam parsknięcie  i chwyciłam mocniej smycz czarnej psiny.
- Rick?! - powiedziałam oburzona. Odpowiedziała mi cisza, po której rozległy się głośne kroki i drzwi od sali otworzyły się. Cofnęłam się kilka kroków, zaczynając się modlić by to był on. Pomimo że mnie wnerwiał, poczułabym się lepiej.
- Duchy, już Ci mówiłem. -  burknął, mogłam przysiąc że się uśmiecha. - Co tu robisz sama i machasz tym nożem? Wiesz jak trudno było cię znaleźć w tym dziadostwie?!
- Imprezę odwalam. - warknęłam, opuszczając broń. - Chciałam się przejść i obejść cały szpital. - odparłam, tym razem łagodniej.
- Więc... - zaczął chłopak. Wciąż czekałam na jego odpowiedź, minęła już druga minuta jego milczenia. Nie chciałam go ponaglać.

----------
Rick? Co tu się odwaliło? :3 Wgl, qńczymy powoli?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.