Strony

niedziela, 16 kwietnia 2017

od Triss cd. Aaron

Siedziałam przed stajnią na beli siana, gryząc marchewkę i patrząc na konie pasące się na pastwiskach. Była wśród nich North, która radośnie kłusowała zaczepiając konie szkółkowe. Uśmiechnęłam się pod nosem. Pogoda była piękna, świeciło słońce. Chyba wypuszczę Amora~pomyślałam i wstałam, po czym skierowałam się w kierunku jego boksu. Po chwili patrzyłam już na piękną, drewnianą tabliczkę z jego imieniem powieszoną na ciemnych, dużych drzwiach.
-Amor!-powiedziałam wesoło i otworzyłam drzwi.
 Ogier podszedł do mnie i obwąchał moje kieszenie, zaśmiałam się cicho i dałam mu kawałek marchewki. Cieszyło mnie, że coraz bardziej mi ufał, było o niebo lepiej niż na początku naszej znajomości.
-Niestety dzisiaj na ciebie nie wsiądę.-przejechałam dłonią po jego łbie, na co cofnął się i szarpnął łbem.-No już.-szepnęłam i założyłam mu błękitny kantar.
 Przypięłam uwiąz i wyprowadziłam ogiera z boksu. Ten parsknął głośno i napiął uwiąz, ale trzymałam mocno „linkę”. Szłam po lewej stronie konia prowadząc go na pastwisko, gdy usłyszałam głos Viktorii.
-Hej Triss!-zawołała dziewczyna, więc zatrzymałam z trudem Amora, który oczywiście chciał już iść na pastwisko.-Jak noga?-zapytała.
-Już lepiej, chyba wsiądę dziś na kogoś.-uśmiechnęłam się.-A teraz wybacz, ale…-spojrzałam na szarpiącego się konia.
 Viktoria pokiwała głową i pożegnała się ze mną, a ja ruszyłam w dalszą drogę na pastwiska. Kiedy byłam kilkanaście metrów od białego, drewnianego ogrodzenia, zaczęłam rozglądać się za wolnym wybiegiem żeby wypuścić mojego kontuzjowanego konia. W końcu zobaczyłam taki i podążyłam w jego kierunku. Amor zarżał niecierpliwie gdy wchodziłam z nim na teren. Zamknęłam wyjście.
-Tylko bez szaleństw.-szepnęłam i odpięłam uwiąz, po czym szybko przelazłam przez ogrodzenie.
 Stanęłam przy ogrodzeniu i patrzyłam na zarzucającego radośnie łbem Amora. Koń kłusował utykając lekko, mimo tego jego ruch jak zwykle mnie zachwycał. Patrzyłam na niego przez dłuższą chwilę, po czym uznałam, że przejadę się w teren. Postanowiłam wziąć Susan, akurat stała na pastwisku. Chwyciłam wiszący na ogrodzeniu uwiąz z kantarem i otworzyłam wejście. Podeszłam do klaczy, która wyciągnęła do mnie łeb prosząc tym samym o smakołyki. Rozbawiona dałam jej kawałek jabłka i założyłam kantar. Przypięłam uwiąz i prowadząc klacz otworzyłam wejście, aby zaraz zamknąć je będąc je już po drugiej stronie. Poklepałam delikatną klacz po szyi i zaprowadziłam do stajni, żeby wyczyścić ją i osiodłać.   Wsiadałam na oklep.
 Uwiązałam klacz do krat jednego z boksów, od razu zaczęła obwąchiwać się z koniem, który w nim  stał. Wzięłam do ręki szczotkę i zaczęłam czyścić sierść Su, o dziwo szybko mi to poszło, nie była zbyt brudna. Poklepałam klacz z zadowoleniem i zabrałam się za kopyta, podawała bezproblemowo. Aniołek~przemknęło mi przez myśl. Gdy była już czysta przyniosłam jej sprzęt, w sumie tylko ochraniacze i ogłowie, po czym osiodłałam ją i wyprowadziłam ze stajni, gdzie podciągnęłam się na jej grzbiet i ruszyłam stępem do lasku. Rytmiczny, spokojny, ale dynamiczny stęp Su uspokoił mnie. Po chwili przycisnęłam lekko łydki do boków Susan, która od razu przeszła do lekkiego, wygodnego kłusa. Była taka grzeczna… Po kilkunastu minutach kłusa postanowiłam zagalopować, klacz też trochę się już rwała. Cmoknęłam głośno, Su od razu zagalopowała a ja przeszłam do półsiadu. Trzymałam wodze i grzywę, patrzyłam przed siebie gdzie widniało pole, na horyzoncie widać było las. To do niego zmierzałam, w jego środku płynęła rzeka. Przyspieszyłam trochę, po czym pomyślałam tylko~jak szaleć to szaleć. Przycisnęłam mocno łydki do boków klaczy, ta galopowała coraz szybciej, aż w końcu przeszła do cwału. Przed nami leżał stos gałęzi, który z łatwością przeskoczyła. Poklepałam ją po szyi i zwolniłam do galopu, później do kłusa. Posłusznie zmniejszyła tempo, lasek był już blisko. Przeszłam do stępa, aby klacz odpoczęła, a sama rozglądałam się za czymś do poskakania. Zobaczyłam rów z wodą, ale szybko odgoniłam ten pomysł. Nie przez rów.
Po dłuższej chwili stępa zobaczyłam wreszcie idealną kłodę, zakłusowałam a potem zagalopowałam i naprowadziłam klacz na przeszkodę. Liczyłam foulè i odpowiednio dostosowałam tempo, w końcu oddała skok. Troszeczkę nie tak, jak chciałam, ale cóż, każdy popełnia błędy. Pochwaliłam Susan i przeszłam do spokojnego kłusa. Wjechałam do lasku podziwiając piękno przyrody. Wszystkie drzewa i krzewy były zielone, kwiaty porastały ziemię a z daleka słychać było szum rzeki. Westchnęłam i pogłaskałam klacz po jasnej szyi. Tęskniłam za jazdą na Amorze. W tej chwili postanowiłam jednak cieszyć się jazdą, no i widokami.
-Rzeka.-powiedziałam z zachwytem, chociaż widziałam ją już wiele razy to i tak zawsze ją podziwiałam.
Postanowiłam zsiąść z Su, zatrzymałam ją i zeskoczyłam z jej grzbietu, przy tej czynności moją nogę przeszył ból. Syknęłam cicho i, wciąż trzymając wodze, usiadłam na trawie. Patrzyłam na rzekę gładząc jedzącą trawę klacz po chrapach.  Po chwili ból minął, a ja odetchnęłam z ulgą.
-To co Susan-wstałam-jedziemy?
 Zarzuciłam wodze na szyję klaczy, po czym wsiadłam na nią. Zaczynało się ściemniać, więc i tak wypadało wracać. Jechałam stępem, nie spieszyłam się, bo po co? Przytuliłam na chwilę szyję klaczy.  Wyjechałyśmy już na pole, postanowiłam przeskoczyć tę kłodę, co wcześniej. Zagalopowałam i najechałam na przeszkodę, później rozluźniłam się i przeszłam do kłusa, a następnie stępa. Widziałam już zarysy Akademii, więc nie było źle. Mogłam pozwolić sobie na spokojny stęp i jednocześnie zdążyć zgarnąć Amora z pastwiska przed kolacją.
 Po kilkunastu minutacha stępa wizja galopu przeciągnęła mnie na swoją stronę. Przycisnęłam łydki do boków Su i cmoknęłam, a ta zagalopowała. Przyspieszyłam, a w uszach szumiał mi wiatr. Galopowałam tak przez kilka minut, aż Akademia była bardzo blisko. Wtedy przeszłam do stępa, a z kieszeni wyciągnęłam ostatni kawałek jabłka i podałam go zadowolonej klaczy.
 Nagle usłyszałam potężne szczekanie, a przed nas wybiegł wielki, czarny pies. Susan zaczęła lekko dębować i spanikowała, ja skróciłam wodze i starałam się uspokoić ją głosem.
-Kali!-jakiś chłopak zawołał psa, który od razu przykleił się do jego nogi.
Zerknęłam na przybysza niepewnie.
-Przepraszam za niego.-rzucił dość szorstko.-Należysz do Akademii?
Wpatrzyłam się w grzywę Susan.
-Tak.-odpowiedziałam nieśmiało.
Chłopak kiwnął głową.
-Ja dzisiaj przyjechałem. Jestem Aaron.-odparł już milej.
-Triss.
Aaron podszedł do Su i pogłaskał ją do szyi.
-Wracasz z terenu, to twój koń?-zapytał znów trochę oschło.
-Nie, Susan jest szkółkowa. Mój koń...-zawahałam się-mój koń to Amor. A...ty?-spytałam-masz jakiegoś konia?
Zaczęł bawić się swoimi palcami w oczekiwaniu na odpowiedź.
>Aaron?<

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.