Strony

poniedziałek, 17 kwietnia 2017

od Luke'a cd. Viktorii

Nadszedł w końcu ten dzień. Dzień w którym jadę do akademii. Dzięki temu spędzę z rodzicami cały dzień i będą mnie odwiedzać. Od miesiąca chodziłem szczęśliwy i z niecierpliwością odliczałem dni do wyjazdu. Można by pomyśleć, że wszystko byłoby cudownie ale... Ale moja matka zaproponowała mojemu bratu naukę tam gdzie ja, a ten pajac bez wahania się zgodził. Nie mogę znieść już tego dupka. Za każdym razem kiedy go widzę od razu zalewa mnie krew. Te jego bezczelne odzywki, perfidna pewność siebie i brak jakichkolwiek zasad moralnych są nie do zaakceptowania.
Po skończonym śniadaniu wparowałem od razu do swojej sypialni aby sprawdzić czy wszystko spakowałem. Tak jak myślałem, miałam wszystko czego potrzebowałem. Postanowiłem już wszystko znieść. Wziąłem dwie walizki i wyszedłem z pokoju. Minąłem pokój złamasa w środku panował chaos. Aaron leżał na łóżku, a jego dwa śmierdzące kundle przynosiły mu rzeczy, które lądowały w torbie. Zwyczajnie w świecie je tam wrzucał zamiast poskładać czy coś. Przewróciłem oczami na ten widok i ruszyłem dalej.
*** Późnym popołudniem ***
Całą drogę starałem się jak najwięcej rozmawiać z rodzicami, jednak mój braciszek musiał coraz się wtrącić i nam przerwać. Jednak cieszyłem się z każdej chwili i czerpałem z niej garściami ile tylko się da.
Na miejscu było wszystko naprawdę super. Budynek, tereny i wszystko. Mama z tatem szybko zniknęli w głównym budynku, a ja zostałem sam z Aaron'em. Chłopak wyszedł z auta i otworzył bagażnik. Założył swoim czarnym sierściuchom kagańce, a do kolczatek przypiął smycze.
- Zadowolony, że będziemy tutaj razem? - Brat spojrzał na mnie i uśmiechnął się podle.
- Jak zawsze. - Burknąłem.
Podszedłem do przyczepy w której stał Zeus. Otwierając drzwi od razu zobaczyłem pysk mojego wierzchowca, który zarżał radośnie na mój widok. Wyciągnąłem z plecaka jabłko, ten od razu je zjadł. Wyciągnąłem dłoń w jego kierunku lecz koń był bardziej zainteresowany zawartością plecaka. Zaśmiałem się tylko i potargałem grzywę ogiera.
- Chłopcy! - Głos matki od razu dotarł do moich uszu. Wychyliłem się aby zobaczyć co się dzieje. Mirmiam i Samuel stali z jakąś kobietą. - Chodźcie. A Ty Aaron zostaw psy w samochodzie na razie.
- Debil. - Prychnąłem przechodząc obok brata.
- Ciota. - Odburknął. Fakt nie lubię takiego zachowania ale jemu nie przepuszczę nigdy.
Chwilę później stałem obok całej trójki i czekaliśmy na mojego pożal się Boże braciszka.
- To jest Pani Peek. Ona tutaj rządzi. - Kontynuował ojciec i spojrzał na siwą kobietę znacznie starszą ode mnie. - To jest Luke. - Wskazał na mnie. - A to Aaron. - Potem na brata.
- Witajcie chłopcy. - Pani Peek przemówiła. - Miło mi was poznać.
- Nam Panią też. - Uśmiechnąłem się i powiedziałem praktycznie równo z przygłupem.
- Tu są klucze do pokoi. Na prośbę Waszych rodziców mieszkacie oddzielnie. Jutro zaczynacie lekcje o 8 rano. Za chwilkę przyjdą stajenni i pokażą gdzie są boksy Waszych koni, gdzie kładziemy cały sprzęt itp. Mam nadzieję, że będziecie zadowoleni z pobytu tutaj. Ja już muszę niestety iść. Życzę miłego wieczoru, do widzenia. - Uścisnęła dłonie naszych rodziców i odeszła.
Zabraliśmy się od razu do rozpakowania i przeniesienia rzeczy do nowych sypialni, oprowadzenia koni i całej reszty. Cztery godziny później było już po wszystkim. Uściskaliśmy rodziców i Ci sobie pojechali. Zostałem na placu sam z tym debilem i jego przygłupimi psami. Spojrzeliśmy na siebie. Jakby wzrok mógłby zabijać... Westchnąłem cicho i ruszyłem do siebie. Tam przebrałem się w dresy i jakąś bluzę, tak było mi po prostu najwygodniej jeździć. Wybiegłem i ruszyłem do stajni prawie biegiem. Na miejscu zobaczyłem całkiem sporą ilość koni. Uśmiechnąłem się mimowolnie na ten widok, szybko odnalazłem boks mojego przyjaciela. Dosłownie chwilkę zajęło mi przygotowanie ogiera do wyjazdu. Po wyjściu ze stajni od razu wskoczyłem w siodło i ruszyłem w stronę lasu. Zeus płynnie przeszedł do kłusa, a później do galopu. Pobłądziłem chwilkę po leśnych ścieżkach. Nie spodziewałem się aby kogokolwiek spotkać o tej porze ale myliłem się. Kilka metrów ode mnie. Podjechałem bliżej i zacząłem rozmowę. Musiała być zamyślona bo nie słyszała jak się do niej zbliżam.
- Co tu robisz? Jest ciemno. - Nieznajoma od razu chwyciła za nóż. Jednak kiedy się odwróciła uważnie zaczęła się mi przyglądać. Muszę przyznać, że ja też, była ładna nie da się ukryć.
- Wyjechałam w teren. - Odpowiedziała niepewnie.
- Dziewczyna z nożem i łukiem... Interesujące. Naczytałaś się książek? - Nie chciałem tak po prostu zakończyć rozmowy po jej odpowiedzi i ciągnąłem temat.
- Czytam książki nałogowo jak i oglądam filmy. - Nieznajoma nie odwracała ode mnie wzroku. - Ktoś Ci kiedyś mówił że wyglądasz jak Luke Castellan? A co do twojego stwierdzenia: tak. trenuję łucznictwo jak i nożownictwo, nie mogę pominąć jazdy konnej. - Pytanie trochę zbiło mnie z tropu.
- A mówił, i powiedziałaś to Ty. Jestem Luke. - Przedstawiłem się z uśmiechem na twarzy. Wierzchowiec dziewczyny próbował ugryźć mojego Zeusa. Wszystko działo się szybko. Dziewczynie wypadł nóż, złapała go jednak za ostrze, które skaleczyło jej dłoń. Mój ogier został w między czasie ugryziony. Zarżał i zarzucił łbem. Wiedziałem, że go to zabolało i ciężko będzie aby teraz polubił tamtego.
- Baton! - Dziewczyna uniosła głos aby opanować wałacha.
- Twój koń? - Byłem lekko zdenerwowany. - Jeżeli Twój, radziłbym popracować nad zachowaniem.
- Nie, i przepraszam Cię bardzo za Batona. - Uśmiech dziewczyny był przepraszający tak samo jak jej wzrok.
- Wszystko ok z dłonią? - Spojrzałem na dłoń nieznajomej. Ona w odpowiedzi kiwnęła mi tylko głową, była cała w swojej krwi. Cofnęła Batona , odcięła kawałek materiału i obwiązała sobie ranną kończynę. Po czym zbliżyła się do mnie i wyciągnęła ją w moim kierunku.
- Zawiążesz? - Była zdecydowanie zmieszana i niepewna siebie. Muszę przyznać, że było to dla mnie cały czas nowe uczucie. W końcu w domu mam Aaron'a.
- Pewnie. - Uśmiechnąłem się i od razu zrobiłem to o co mnie prosiła. - Dobra wracamy do Akademii. - Spojrzałem prosto w oczy dziewczyny.
- Po co?
- To musi zobaczyć pielęgniarka. - Byłem zdecydowany i pewny siebie. Widziałem, że nie za bardzo jej się to podoba.
Już bez zbędnego przeciągania popędziłem Zeusa, koń ruszył kłusem. Obejrzałem się za siebie, dziewczyna patrzyła na mnie.
- Mam się po Ciebie wrócić? - Zaśmiałem się.
- Nie musisz.
- To chodź.
Po tych słowach odwróciłem głowę i patrzyłem już przed siebie. Nieznajoma zrównała się ze mną i oboje dotarliśmy jakoś do celu. Przed stajnią zsiedliśmy ze swoich wierzchowców. Stajenni przyszli i zabrali je, a my zostaliśmy sami.
- Pokaż dłoń. - Poprosiłem i wbiłem spojrzenie w owiniętą rękę.
- Po co? - Jęknęła.
- Chce ją zobaczyć. - Uśmiechnąłem się.
- Masz. - Wyciągnęła ją. Krew zaplamiła już cały materiał. Nie miałem najmniejszego zamiaru jej tak zostawić.
- Idziemy. - Posłałem jej tajemniczy uśmieszek. Złapałem za zdrową dłoń i pociągnąłem w stronę dużego budynku. Moje serce zabiło mocniej, kiedy trzymaliśmy się za ręce. - Gdzie jest gabinet pielęgniarki? - Zapytałem wchodząc do ogromnego holu.
- Nie muszę tam iść. Wszystko będzie dobrze. - Mruknęła niechętnie.
Zatrzymałem się i odwróciłem na pięcie, stałem teraz naprawdę blisko dziewczyny. Nasze ciała dzieliły zaledwie centymetry. Nieznajoma musiała ponieść głowę aby spojrzeć mi w oczy. Byłem od niej wyższy o półtorej głowy.
- Nie chcę aby coś Ci się stało. - Odparłem cicho.
- Nic mi nie będzie, nie pierwszy raz się skaleczyłam. - Jej oczy były nieziemskie. Chciałem tak stać i w nie patrzeć.
- Bez dyskusji idziemy. - Odwróciłem się i ruszyłem przed siebie. - Powiesz mi gdzie jest czy mam kogoś zapytać?
- Pierwszy korytarz w prawo i pierwsze drzwi po lewej. - Westchnęła.
Victoria? ♥


>Nie mogę zdradzić Raszeła... a może? <

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.