Biegłam, jeśli można nazwać biegiem chwiejne stawianie nóg na podłożu.Byłam już obok niego, z moich oczu poleciały łzy szczęścia. Jest już ze mną... bezpieczny.
-Amor...-szepnęłam i wtuliłam się w jego bok. Uniósł trochę wyżej łeb, ale stał spokojnie. Po paru minutach głaskania odeszłam od niego kilka kroków, aby go obejrzeć. Prawa przednia noga została owinięta w grubą owijkę, rana na szyi była posmarowana żółtą maścią.
Przysunęłam się do konia i przymknęłam oczy, po czym przejechałam dłonią po jego grzbiecie. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że był obok mnie. Jednak miałam szczęście...
Podeszłam do Viktorii, która przyglądała się całej sytuacji.
-Znasz adres tego weterynarza? Chcę tam pojechać, dowiedzieć się kilku rzeczy.
Dziewczyna podała mi karteczkę z wypisanym na niej adresem i ruszyła w stronę stajni.
-Cieszę się, że Amor jest z tobą.-rzuciła z uśmiechem.
-Ja też!-zaśmiałam się i otarłam łzy.
-A, lekarz powiedział, że na razie możesz jeździć maksymalnie godzinę dziennie, najlepiej na oklep.
-Okej, dzięki.-zadowolona uznałam, że mogę jechać.
Pogłaskałam mojego konia jeszcze raz i skierowałam się do auta. Wsiadłam do samochodu, a moją nogę przeszył ból. Zignorowałam to jednak i zerknęłam na "ujeżdżalnię". Amor utykając kłusował, co jakiś czas wyrzucając łeb do góry.
Uśmiechnęłam się i odpaliłam silnik. Po kilkunastu minutach zaparkowałam przed instytucją. Zamknęłam samochód i ruszyłam do budynku. Szłam powoli, ból pochodzący z prawej nogi przeszkadzał mi w szybszym poruszaniu się, ale nie był jakoś bardzo intensywny.
Weszłam do środka i podeszłam do recepcjonistki.
-Przepraszam...-powiedziałam do kobiety zapatrzonej w ekran telefonu. Kiedy nie zareagowała powtórzyłam głośniej.-Przepraszam!
Brunetka oderwała wzrok od urządzenia.
-Taaaaak?-uśmiechnęła się zbyt szeroko, aby mogło to być szczere.
-Gdzie mogę znaleźć weterynarza, który zajmował się moim koniem Amorem?
Kobieta zmarszczyła brwi.
-Jak pani się nazywa?
-Triss Brown.-odparłam szybko i patrzyłam, jak recepcjonistka sprawdza coś w komputerze.
-Ostatni gabinet na lewo.-znów przykleiła wzrok do telefonu.
-Dziękuję.-mruknęłam i skierowałam się w stronę właściwego pomieszczenia. Zapukałam; po usłyszeniu zgody na wejście otworzyłam drzwi i wstąpiłam do pokoju.
-Słucham?-patrzył na mnie mężczyzna w średnim wieku.
-Nazywam się Triss Brown i chciałam dowiedzieć się czegoś w sprawie Amora.
-Aaa... proszę bardzo, pytaj.
-Więc... czy będzie mógł chodzić pod siodłem, skakać...?-wstrzymałam oddech czekając na odpowiedź.
-Cóż... wczoraj koń był zmęczony operacją i zawodami, ja też padałem z nóg, więc wyniki mogły być wadliwe. Mógłbym pojechać do ogiera i zobaczyć, jak się ma? Ocenię, czy będzie mógł chodzić i kiedy.-weterynarz spojrzał na mnie łagodnie.
-Dziękuję, kiedy mógłby pan przyjechać? Nie chcę zabierać czasu...-uśmiechnęłam się nieśmiało.
-Teraz mam trochę czasu, pasuje pani?
-Oczywiście!-rozpromieniłam się.
-Pojadę za panią samochodem służbowym. Dressage Academy, tak?-upewnił się.
-Tak.-potwierdziłam.
Wyszłam z budynku i wsiadłam do auta. Noga znów zaczęła boleć, ale nie zwracałam na to uwagi. Powoli ruszyłam i jechałam, upewniając się, że weterynarz podąża za mną.
Po krótkim czasie byliśmy na miejscu. Zaprowadziłam mężczyznę na "ujeżdżalnię", gdzie Amor patrzył na niego podejrzliwie.
-Mogłaby pani wziąć na uwiąz?-poprosił weterynarz.
Kiwnęłam głową i, utykając, przyniosłam uwiąz, po czym przypięłam go do kantara i wyprowadziłam machającego łbem Amora.
-Wszystko okej?-zaniepokoił się zachowaniem konia.
-Tak, on taki jest... pracujemy nad tym.-wyjaśniłam i trzymałam konia, podczas gdy mężczyzna uciskał go w różnych miejscach i oglądał, kiwając głową.
-Może pani chwilę z nim pokłusować?
Wykonałam polecenie, starając się ignorować ból.
Po przemyśleniu sprawy weterynarz zadecydował.
-Wygląda na pełnego energii, mocno kuleje. Rana na szyi powoli zaczyna się goić. Najwidoczniej pomyliliśmy się; koń będzie mógł skakać dość wysoko. Metr trzydzieści to max, rozumiemy się?-spojrzał na mnie, na co przytaknęłam.- I skoki powyżej metra dopiero za minimum pół roku. Niech pani dużo go padokuje, przez dwa miesiące ma nie chodzić pod siodłem! Ewentualnie na stęp, ale to za kilka tygodni. W następny weekend przyjedźcie na kontrolę.-spojrzał na zegarek.-Należy się 10$, ja już pójdę, niedługo mam klienta.
Dałam pieniądze weterynarzowi, który poklepał Amora.
-Do widzenia i dziękuję!-powiedziałam.
-Do widzenia.-uśmiechnął się i pojechał.
Zaprowadziłam konia na pastwisko i usiadłam na trawię. Rozmasowałam bolącą nogę.
-Dzień dobry.-usłyszałam głos pani Peek.-Ściągnij, proszę, konie szkółkowe z pastwiska.
-Dzień dobry... oczywiście.-zająknęłam się.
-Dziękuję.-po twarzy dyrektorki przemknął cień uśmiechu, po czym odeszła.
Westchnęłam i wstałam z ziemi. Weszłam na pastwisko i złapałam Batona. Ugryzł mnie w ramię, na co odpowiedziałam szarpnięciem i ruszyłam do stajni. Zdziwiłam się, gdy zastałam tam czarnowłosego chłopaka oglądającego konie. Kiedy usłyszał, że wchodzę do stajni, odwrócił się do mnie. Szybko schowałam Batona do boksu i wyszłam na korytarz.
-Cześć...-powiedziałam nieśmiało.-Jestem Triss Brown. Nie widziałam cię tu wcześniej...?
-Dopiero przyjechałem, nazywam się Curtis Wedderburn.-ton jego głosu był miły.
-Emm... pomógłbyś ściągnąć mi konie szkółkowe z pastwisk? Oczywiście jeśli chcesz.-dodałam niepewnie.-A, mój koń to Amor. Pewnie chciałbyś też zobaczyć okolicę...-wymamrotałam.
< Curt? Jadę na oklep na Ikarze XD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.