-Uhm.. pokażesz mi okolicę? Albo może wyjedziesz w teren?- zapytałam nieśmiało. Zastanawiałam się, co odpowie. W końcu widziała zajście przy przyczepie. Ale cóż… raz się żyje.
Victoria spojrzała na mnie i uniosła brwi.
-Jasne... tylko żebyś nie spadła.-rzuciła pogardliwie.
-Dobra. To ja się siodłam i możemy jechać.
-Ja pojadę na oklep. Pójdę tylko po ogłowie. – wyczułam w jej głosie ironię. Mimo to myślę, że z biegiem czasu się jakoś dogadamy… oby.
Zamknęłam Amora w wolnym boksie i ruszyłam wziąć z przyczepy sprzęt. Wtedy przypomniałam sobie o Axelu. Siedział cały czas w tym samym miejscu, gdy podeszłam bliżej zamachał ogonem.
-Psiaku – szepnęłam.- Siedziałeś tu cały czas? Do mnie-wydałam głośniejszą komendę.
Gdy podbiegł do mnie ukucnęłam przy nim i wyczochrałam go. Mruknął z zadowolenia.
- A teraz wybacz. Muszę cię zostawić na jakiś czas… Jadę w teren.-wyjaśniłam mu.
Otworzyłam klapę przyczepy i wskazałam tam palcem. Axel wskoczył tam, a ja wyjęłam jego ulubione zabawki i rzuciłam mu je tam.
-Zostań.-nakazałam, po czym pospiesznie wyjęłam sprzęt z pojazdu. Ruszyłam z powrotem do boksu modląc się w duchu, aby Amor niczego nie rozwalił…jak to ma w zwyczaju.
-Możesz uciszyć swojego konia?!- zawołała wściekła Vika.
„O nie…” jęknęłam w duszy. Amor kopał w boks. Mocno. BARDZO. Położyłam rzeczy na beli słomy i weszłam do konia. Oczywiście skulił uszy i kłapnął zębami, ale byłam na to przygotowana.
-E! Co to jest? – strofowałam go stanowczym głosem. Cofnął się, jednak nie dał za wygraną. Mówiłam do niego, cały czas podchodząc bliżej. Po około minucie wyszłam z nim.
- Mówiłam ci już… nie panujesz nad nim.-pokręciła głową Viktoria.
- Oj weź już bądź cicho… zajmij się swoim koniem. – burknęłam i szybko przeczyściłam Amora. Nie obyło się bez małych fochów.
Przyszła kolej na siodłanie. Zarzuciłam na jego grzbiet czarne siodło skokowe wraz z turkusowym czaprakiem. Kiedy dopinałam popręg zaczął rzucać łbem.
- Przestań.
Udało się. Teraz ogłowie.
- No pospiesz się, ja tu gniję.- westchnęła nowo poznana przeze mnie osoba.
Spojrzałam na nią-rzeczywiście, była już gotowa.
Zdjęłam kantar, po czym założyłam go na szyję konia. Przełożyłam wodze przez szyję i nałożyłam ogłowie, o dziwo bez problemu. Poklepałam z entuzjazmem Amora i dałam mu kawałek marchewki. Przez chwilę był jak potulny misiek – wyciągnął pyszczek w poszukiwaniu smakołyków.
Przez chwilę.
Później przypomniał sobie, że przecież ma na sobie siodło. Strzelił z zadu centymetry od pyska North.
-Nie możesz uważać?! – wybuchła Viki.
-Przecież wiesz, jak zachowuje się Amor. Powinnaś zachować większą odległość, czyż nie?- odpysknęłam jej.
-Cóż, skąd miałam wiedzieć, że twojemu misiaczkowi zachce się kręcić w kółko i strzelać barany na wysokość metr osiemdziesiąt!- odpowiedziała przesłodzonym tonem.
Chciałam coś rzucić, ale dałam sobie spokój.
- Dobra, po prostu już jedźmy.-mruknęłam. Nie zamierzałam ciągnąć tej kłótni dalej.
Jechałyśmy stępem do lasu. Amor był dość niespokojny- machał łbem, od czasu do czasu strzelał małe baranki, ale i tak mogło być gorzej.
Wjechałyśmy do środka.
- Aha.-mruknęłam cicho wodząc wzrokiem po dość dużym uskoku zagradzającym nam drogę. W sumie można było go ominąć… a z drugiej strony jeszcze nie skakałam na moim „misiaczku”. Chociaż chyba lepiej byłoby wypróbować go na hali… a zresztą.
- Jak chcesz to skacz.-powiedziała jakby czytając mi w myślach Viktoria.- Ja omijam.-spojrzała na swoją ranną rękę.
Ogarnął mnie nagły przypływ pewności siebie. Odjechałam trochę kłusem od uskoku, po czym ścisnęłam łydkami Amora. Parsknął i ruszył pełnym galopem. Przeszłam do półsiadu i skupiłam się na przeszkodzie. Kilka metrów przed nią cmoknęłam.
Skoczył.
Miał tak dobrą technikę skoku, że czułam, jakbym dosłownie latała. Udało mi się z nim zgrać…
Niestety po przeszkodzie nie było już tak pięknie. Rozsadzany energią pięciolatek zaczął brykać. Utrzymałam się w siodle. Co prawda ledwo, ale się utrzymałam… i tego się trzymajmy. Z wypiekami na twarzy i wielką radością w sercu pokłusowałam do Viki, przy której Pan Król Wszystkiego oczywiście stanął dęba. Już po chwili leżałam na ziemi, a Amor pochylał się nade mną jakby mówił „Wygrałem!!!”. Chwyciłam wodze i rozmasowałam lekko bolący łokieć, po czym wsiadłam z powrotem, na co koniś strzelił z zadu i chciał poderwać się do galopu. Viktoria z przekąsem patrzyła, na wszystko. Chyba zazdrościła mi skoku… przypomniałam sobie o jej ręce, przez którą nie skoczyła. Postanowiłam z ciekawości spytać, co się stało.
- Co ci się stało w rękę? -zadałam ciche pytanie.
- Uhm… długa historia. Chcesz ją poznać?- zapytała o dziwo milszym tonem. Jednak nadal wyczuwałam w nim chłód.
- Jasne.- odpowiedziałam i z ukrywaną ciekawością spojrzałam na nią.
~~ Vika, znów coś dla Ciebie ^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.