niedziela, 15 grudnia 2019

Od Ricka cd. Beauregarda

***
(Przepraszam, ale nie miałam weny na to :c)
- To, która jest lepsza? - spytał bezradnie. Westchnąłem ponownie i rozejrzałem się po półkach.
- Z kawą to trochę jak z ludźmi. Im ładniejsze opakowanie, tym gorsze i ohydniejsze wnętrze. - uśmiechnąłem się lekko, wzrokiem szukając znajomego mi pudełka. Z daleka można je wypatrzeć, bo jest tak nudne i szare, że raczej nikt by na nie nie spojrzał.
- Proszę! Oto i cud tego świata w najpiękniejszej postaci! - wyszczerzyłem się do Miśka trzymając w dłoniach szaro brązowe pudełko.
- Jesteś pewny? Znaczy, nie że ci nie ufam, ale jest dość smutne opakowanie.- skrzywił się lekko.
- Misieeeek. - jęknąłem na to, że śmiał podważyć moją decyzję.
- Pamiętaj, liczy się wnętrze! - klasnąłem w dłonie, po czym wrzuciłem opakowanie do koszyka.
Dłuższy czas zajęło nam zrobienie reszty zakupów, po wszystkim poszliśmy do kasy i szybko wyszliśmy ze sklepu obładowani siatkami jakbyśmy jechali na jakiś obóz przetrwania albo gorzej. Nie wspominałem już w ogóle o kasjerce i ludziach w sklepie, którzy dziwnie patrzyli się na prawie 20-letniego faceta z plasterkiem z Kubusiem Puchatkiem na twarzy.
Sprawnie dotarliśmy do domu Beara i zaczęliśmy rozpakowywać rzeczy. Chłopakowi zostawiłem większość rozpakowywania, bo sam zająłem się rozglądaniem po kuchni. Nie był to luksus, ale zawsze coś. Właściwie to bardziej przytulnie niż u mnie. Podwinąłem rękawy bluzy, którą dostałem od Beara, trochę przy małej, ale mi to nie przeszkadzało.
- To, co gotujemy? - klasnąłem delikatnie w dłonie, lekko podekscytowany.
- Gotujemy? - zapytał Bear jakby nie słyszał mojego pytania.
- No gotujemy! Chyba nie myślałeś, że będę się gapił jak idiota? - parsknąłem śmiechem.
- Em... Nie no, nie myślałem... Po prostu... - zaczął lekko się plątać w słowach. Podszedłem do niego i delikatnie zakryłem dłonią jego usta.
- Misiek, wyluzuj. Przy mnie możesz czuć się swobodnie. - uciszyłem go, ze szczerym uśmiechem. Po chwili zabrałem rękę, w końcu doszło do mnie, że jest to dość niezręczna sytuacja.
Miałem przerażające wrażenie, że się rumienie, miałem jednak nadzieję, że to tylko moja wyobraźnia. Przecież ja nigdy w życiu się nie rumieniłem...
Swoją drogą naprawdę nie chciałem by chłopak czuł się jakkolwiek przy mnie skrępowany. Mimo wszystko miałem wrażenie, że z każdą chwilą czuje się on coraz bardziej swobodnie w moim towarzystwie.
Dalej bałem się, że moje policzki pokryły się czerwienią. Dawało wręcz to uczucie pieczenia albo i nawet palenia? A może to po prostu przez to, że wróciłem z zimna? Sam już nie wiem.
Staliśmy już dłuższą chwilę w niezręcznej ciszy, pierwszy raz w życiu chyba nie wiedziałem co zrobić. Czy to naprawdę tak wygląda bycie zawstydzonym?
- Możemy zrobić jajecznicę. - uśmiechnął się Bear, za co w duszy mu podziękowałem, bo miałem wrażenie, iż moim ciałem za targnął paraliż.
- Em, spoko. - wzruszyłem ramionami lekko zakłopotany. Nie Ri, wcale nie wyszło to cholernie niezręczenie. Może powinienem przeprosić to poczuje się lepiej? Albo po prostu to zostawić?
- Jajka włożyłem do lodówki, mógłbyś? - z pułapki rozmyślań wyciągnął mnie Bear, szybko utwierdzając mnie w decyzji, aby czym prędzej zostawić to za sobą. Nie odpowiedziałem już nic, za bardzo bałem się, że znowu coś palnę.
Cholera jasna, co się ze mną dzieje?!
***
- O mój boże, jestem kurewsko głodny, szybciej! - wydarłem się wściekły w stronę przeklętej patelni, która dla mnie podgrzewała się za długo.
- Cierpliwości Rick. - zaśmiał się Bear.
- No to niech się to pośpieszy! - westchnąłem.
- Właściwie to już chyba gotowe. - uśmiechnął się chłopak, zerkając w stronę patelni. Rozanielony chwyciłem za patelnię, co było błędem.
- Chwila! Rękawiczki! - krzyknął Misiek, jednak za późno.
- Gorące! Kurwa! - zacząłem wyklinać narzędzie tortur szybko przenosząc jedzenie z patelni na talerze. Mało nie rozwaliłem zlewu gdy wrzucałem rozgrzaną patelnie.
- Kurwa jego mać! - warknąłem trzymając się za piękące miejsce.
- Mówiłem ci cierpliwości. - zaśmiał się Bear, sięgając do zamrażarki jak zgaduję po kostkę lodu.
- Obudziłem się wcześniej od ciebie co znaczy też że dłużej jestem głodny, powinieneś mi współczuć, a nie jeszcze mi dowalać. - mruknąłem.
- Nic ci nie będzie. - uśmiechnął się po czym podał mi kostkę lodu.
- Tja... Swoją drogą jest zabawnie. Rzadko kiedy przebywam w kuchni także no, przynajmniej się czegoś nauczyłem. - zaśmiałem się.
- Swoją drogą niedługo święta. - stwierdziłem. - Masz jakieś plany? - zapytałem z czystej ciekawości gdy chłopak przygotowywał resztę jedzenia.
- Właściwie to nie... - odpowiedział po chwili namysłu. Natychmiast wpadł mi do głowy "genialny" pomysł.
- Oo, to może chciałbyś spędzić te święta ze mną? - uśmiechnąłem się.
- Z tobą?- zapytał niepewnie.
Powiedziałem coś nie tak? Może nie powinienem? Cholera. Dlaczego nie ugryzłem się w język?
Czemu on ciągle sprawia, że dziwnie się czuję?
I dlaczego jednak spytałem?


Misiek? Przepraszam, że tak długo i takie krótkie ;-; Jakoś życie mnie zjadło.

wtorek, 10 grudnia 2019

Rocznica!

Wiecie. Tak sobie siedzę pod kocem, słuchając muzyczki i patrząc na Dressage Academy. Nie wierzę, że to wszystko się wydarzyło. Dzisiaj mijają dwa lata, od kiedy podjęłam decyzję o założeniu tego bloga. To jest... minęły 10 grudnia. Mamy 10 lutego, w dniu kiedy to piszę. Pozwolę sobie to opublikować już na grudzień 2019. I, cholera, znowu nie umiem skończyć. Chyba nie chcę, wiecie? W ubiegłym roku mówiłam to samo - byłam wtedy kurduplem, który postawił sobie za wysoką poprzeczkę, i dziwił się, czemu nie umie tego zrobić. Ale wiecie co? Było warto. To wszystko było tego warte. Łzy frustracji, wściekłości, radości. Przez te dwa lata stało się tyle pięknych rzeczy. Spotkałam i poznałam tyle cudownych osób, że nie sposób w to wszystko uwierzyć.  Potem przejdę do podziękowań, tak jak za pierwszym razem. Gdyby nie Wy, nic nie byłoby tak cudowne jak jest. Fakt - zdarzały się kłótnie - i to większe, niż ktokolwiek  z Nas by chciał. DA było pierwszym założonym przeze mnie blogiem  na poważnie. Były inne blogi, na których po prostu nie umiałam się wczuć, ani zrozumieć działania blogosfery. Dołączałam do wielu watah, ale nie mogę porównywać tych stron do naszego DA. Dość dawno temu powstała Kartoflanka - grupka stworzona w sumie dla każdego. Spotkałam się z kilkoma osobami z grupy, co było spełnieniem moich marzeń. No ale oczywiście, apetyt rośnie w miarę jedzenia. Jeżdżenie po Polsce w celu spotkania swoich przyjaciół jest cudowne, nawet jak podróż ma trwać pół dnia. Ważne jest, żeby zobaczyć te iskierki  w oczach i uśmiech.
 Nie przedłużając, pora przejść do indywidualnych podziękowań - jak rok temu.
Dziękuję Masłu - za to, że jesteś i nie masz zamiaru nigdzie iść. Wytrzymujesz ze mną w każdej chwili, nawet jak mam wszystkiego dość i najchętniej po prostu bym wyszła i nie wróciła do domu. Powstrzymywałaś mnie przed robieniem głupot, które naprawdę niszczyły mi życie. Motywowałaś, żebym napisała do mojej Iskierki, nie pozwalałaś mi  rzucić bloga. Byłaś ze mną przez cały czas. Że poszłaś ze mną na koncert, chociaż nam nie wyszło. Ale byłaś. Zobaczenie Twojego uśmiechu, jak podajesz łapkę Mamutowi było bezcenne. Obydwoje się uśmiechaliście. A Twoje patrzałki tak cholernie błyszczały. To był moment, kiedy dotarło do mnie, że naprawdę warto jest czekać. Nie wiem czemu akurat Ty i Mamut, ale chyba tak miało być. Uświadamiasz mi tyle wartościowych rzeczy, podrzucasz cytaty i piosenki, znosisz moje gadanie o Iskierce, Fidelu i wszystkim innym. Nie ma odpowiednich słów, żeby wyrazić moją wdzięczność do Ciebie - i całej reszty. Cieszę się, że jesteś. Pomagasz mi, słuchasz mojego pierdolenia o rodzicach, siostrze, wyjazdach i wszystkim, co mi się nawinie pod klawiaturę. Dziękuję za rozmowy na dachu, te rozkminy o chłopakach! Dach zimą jest bardzo ładny, wiesz? Damn it, naprawdę nie wiem za co mogę Ci jeszcze podziękować. Więc po prostu... tu chyba skończę.
 Riczu, mój człowieku z Teamu Grubasków! Jesteś tak cudowną i dzielną osobą, że aż trudno mi w to uwierzyć. Radzisz sobie, na tyle na ile możesz. Są chwile załamania - częściej, rzadziej. Nie wiem. Ale ważne, że jesteś z nami. Dziękuję Ci za Solli - najlepszą serię, jaką z Tobą kiedykolwiek miałam. Za te nocne rozkminy, czy Sammy zgwałci materac czy Ricka, albo czy Nicole go wykastruje. Za planowanie tylu serii, które chyba nam nie pyknęły. Dziękuję Ci za najlepszy teren w życiu z Tobą i Masłem - mam nadzieję, że dalej masz te filmiki! - kiedy złamałyśmy chyba wszystkie zasady BHP, ale było warto! Za zakłady o czekoladę i herbatkę, którą dalej Ci wiszę. Jesteś tu z nami, i mimo tylu trudności w życiu, wciąż trwasz w Rodzince. Nawet nie wiesz, jak cholernie się cieszyłam, kiedy spodobał Ci się prezent - bluzka z AHS. W sumie to wypominałaś mi, że za duża, ale chyba Ci to nie przeszkadzało. Dzięki wielkie, za obronę mnie przed Masłem, jak oddała całe moje drobne na braciszka... Like, jestem Ci cholera wdzięczna za te najdrobniejsze uśmiechy i żarty. God damn it, cokolwiek by się nie działo - pytasz się, czy wszystko jest ok, martwisz się, mimo swoich problemów. Dajesz radę. Czasami chyba bierzesz za dużo na siebie, i potem tego żałujesz, ale umiesz się przyznać, że sobie nie radzisz. Po prostu... dziękuję za bycie Riczem. By the way, dalej mam zamiar zdobyć numer od tego chłopaka od kebsa :D
 Blancz, Promyczku. Ostatnio zdarza Ci się znikać, ale nie znaczy to, że o Tobie zapominamy. W pierwszej kolejności dziękuję Ci za rozmowę dwunastego maja - Twoje opanowanie i słowa otuchy, gdy siedziałam na asfalcie, trzymałam grafy chłopaków i płakałam Ci w słuchawkę, były cudowne. Potem to Tobie mówiłam, że chciałabym im powiedzieć. Że chcę się z nimi spotkać, porozmawiać jak równy z równym. Dziękuję Ci za to, bo gdyby nie Ty, pewnie nie byłabym w stanie do nich podejść po koncercie. Damn, trudno jest to wszystko wymienić w sumie. Dziękuję Ci, za pomysły na blogi - które w sumie zaczynałyśmy robić, ale kończyło się na planach. Blanczuu, co ja Ci mogę jeszcze powiedzieć? Jesteś naszym promyczkiem, przynosisz nam tu trochę słońca w czasie burzy. To cudowne! Zawsze jesteś tak opanowana i... po prostu jesteś sobą. Martwisz się o wszystkich razem, i o każdego z osobna. Wysłuchujesz moich przekleństw o Fidelu, chłopakach, rodzicach. Wspierasz. Zwłaszcza, jak jechałam do Pragi i akurat były Juwenalia Krakowskie. Wysłuchiwałaś moich przekleństw bezsilności, mówiłaś, że na pewno jeszcze ich spotkam. Potem odpisywałaś mi i śmiałaś się, jak panikowałam gdy Łuki mi odpowiadał. Awh, nie wiem w sumie co jeszcze mogę Ci napisać, so... dziękuję.
 Mikser. Cholera, jesteś dzielną osobą. Bardzo dzielną. Zniosłaś tyle, że aż trudno jest uwierzyć, że dalej dajesz radę. Dziękuję Ci za to, że mimo sporów na Kartoflance i tej trudnej decyzji, jaką podjęłaś, dalej utrzymujesz z nami kontakt. Gratuluję serdecznie, za wytrzymanie psychicznie i fizycznie tych wszystkich rzeczy, które Ci się przytrafiły. Jestem Ci wdzięczna, za te wszystkie miłe wiadomości, które wysłałaś. Za to, kiedy powodowałaś uśmiech na moich (i nie tylko) ustach, swoimi żartami. Cholera, naprawdę Ci dziękuję. Wiesz, to dzięki Tobie na poważnie zaczęłam się zastanawiać jak potoczą się losy Kartoflanki bez osób na niej.
Andziu, Pasztecie, Myszo, Sumku. Wam też dziękuję. Fakt, nie piszemy jakoś dużo (no chyba że pieprzę Ci Pasztet o Pchle :')), ale jesteście dla mnie ważne. Jeju, naprawdę Wam dziękuję. Brakowałoby mi Was, ba! brakowałoby mi każdej osoby, która była na Kartoflu i odeszła, prosząc o "chwilę spokoju". Jak mówiłam, nie piszemy jakoś dużo. Ale jesteście, i to się cholera liczy.
Dziękuję za obecność tutaj, z całą resztą.

Dziękuję Wam wszystkim. Gdyby nie Wy, to... to nie wiem.  Jesteście cholera moją drugą rodziną.
Przyszła pora się pożegnać. Daliśmy radę razem przez dwa lata. Z niektórymi nawet dłużej. Ale każda droga kiedyś się kończy, każda książka ma swoje zakończenie, każdy zespół kiedyś skończy grać. Tak trudno mi napisać to jedno zdanie... pewnie nie potraktujecie tego poważnie, powiecie że żartuję. Nie, nie żartuję. Znając Was, wciąż będą się tu pojawiać opowiadania i nowe postacie. Powiedzcie mi, po co? po co Wam to?

Dressage Academy zostaje zostaje zawieszone, a ja... ja odchodzę.
Przynajmniej z DA, z blogosfery. W sumie, na Kartoflu też mnie rzadko widzicie. 
Trzeciego roku na blogu nie będzie.
Przepraszam.