środa, 23 października 2019

Od Seana C.D. Alana

Dość wcześnie zebrałem się na samolot, co poskutkowało wieloma bezczynnie spędzonymi godzinami na lotnisku. Wcześniej leciałem tylko dwa razy. Wolałbym tego nie powtarzać, jednak wszelkie inne drogi do Francji zajęłyby mi zbyt wiele czasu. A sprawa... no cóż. Nie cierpiała zwłoki. Przypadkiem wypaplałem też dokładny adres Alanowi, jednak nie zajmowało mnie to jakoś szczególnie. Chyba po prostu nie wierzyłem w to, że mógłby do mnie przyjechać. Do Francji. Wątpiłem w to, czy by tego chciał. Poza tym, miałem kilka naprawdę ważnych spraw do załatwienia i jedną z nich była rozprawa sądowa. Musiałem raz na zawsze pozbyć się ojca, żeby więcej nie mógł nas kontrolować. Zadanie wydawało się banalne, dopóki Griffin nie wypowiedział dwóch nazwisk najlepszych adwokatów, których ojciec miał w garści. Lot upłynął mi szybko, prawdopodobnie dlatego, iż cały czas myślałem w jak beznadziejnej sytuacji znalazła się moja rodzina. Musiałem poprosić matkę o dość... radykalne wyjście. I wcale nie mogłem oczekiwać od niej zgody. Ona kochała ojca najbardziej z naszej czwórki, więc proszenie jej o zdradę było niemalże jak największy cios. Ale nie miałem innego wyjścia, a przynajmniej tak zgodnie stwierdził mój brat oraz przyjaciółka. I chociaż nigdy bym się do tego nie przyznał, bardzo w tamtej chwili brakowało mi Wintersa, który zdecydowanie rozluźniłby atmosferę, pomimo tego jak wielką pozostawał dla mnie zagadką. Z lotniska nikt mnie nie odebrał, ponieważ żadna bliska mi osoba nie spodziewała się, że akurat dzisiaj przylecę. Udało mi się złapać jakąś taksówkę z w miarę przyjaźnie nastawionym kierowcą. Nie ukrywam, że zawsze był to nie lada wyczyn. Pozwoliłem sobie na chwile zapomnienia i zaufałem młodemu taksówkarzowi co do mojego bagażu, natomiast sam rozsiadłem się na tylnym siedzeniu i ledwo powstrzymywałem od zamknięcia oczu. Chyba dopiero teraz rozumiałem ból Toma ze sławnej kreskówki  „Tom i Jerry” kiedy to stawiał sobie powieki na zapałkach. W istocie, wydawało mi się, że teraz nawet ja bym zdołał to zrobić. Przetarłem wierzchem dłoni oczy, a następnie podałem chłopakowi kierującemu samochodem adres hotelu. Podobno właśnie tam miał znajdować się Griffin. Nie chciałem sprawiać niezapowiedzianej wizyty Charline. Nigdy specjalnie nie lubiłem naszego domu. Miałem z nim dużo dobrych wspomnień, ale te złe zdecydowanie je zacierały. Nigdy też nie przepadałem za Francją, ale i jej nie nienawidziłem. Wręcz przeciwnie, zawsze w jakiś pokręcony sposób podziwiałem jej architekturę czy pozamiejskie krajobrazy. Wszystko to przecież w jakiś sposób wpłynęło na moje życie oraz decyzje jakie w nim podejmowałem.  Oparłem się bokiem o drzwi samochodu i przyłożyłem głowę do szyby. Budynki w szybkim tempie znikały mi z pola widzenia, więc nie miałem okazji sprawdzić czy cokolwiek się zmieniło. Zresztą, ostatnim razem gdy je widziałem, byłem zbyt przejęty ucieczką z domu aby myśleć o krajobrazach. W radiu usłyszałem „Stairway to Heaven” od Led Zeppelin. Wszystko wydawało się takie spokojne... a ja byłem potwornie zmęczony. Nawet nie zorientowałem się kiedy zamknąłem oczy, aby po chwili odpłynąć w objęcia samego Morfeusza. Chociaż nie ukrywam, że wolałbym odpływać w objęcia pewnego Alana.
***
Kierowca bardzo delikatnie wybudził mnie ze snu kiedy tylko dojechaliśmy pod dość wysoki, elegancki budynek. Całość była wyjątkowo minimalistyczna, aczkolwiek pozłacane litery mówiące o nazwie hotelu psuły całą prostotę. A może wręcz przeciwnie? Podczas wyjmowania walizki z bagażnika taksówki nie zamieniłem ani słowa z jej kierowcą. Wręczyłem mu należną sumę, za co podziękował skinieniem głowy i życzył mi miłego dnia, aby następnie odjechać spod hotelu. Uniosłem głowę podziwiając konstrukcje, mimo że nie było w niej niczego nadzwyczajnego. Ot, zwykły hotel idealny dla mojego starszego brata. Zawsze taki był. Minimalistyczny, ale jednak wyjątkowo arystokratyczny jak na kogoś, kto z początku żył w całkiem normalnej rodzinie. Poczułem lekki dotyk na ramieniu i mimowolnie podskoczyłem, mocniej zaciskając palce na rączce walizki. Odwróciłem się do sprawcy palpitacji mojego serca, aby odetchnąć z ulgą na widok Charline. 
-Charls?! Co ty tu robisz? - nie ukrywałem zdziwienia, na co dziewczyna jedynie się zaśmiała. 
Zmierzyłem ją wzrokiem. Kiedy ostatnim razem ją widziałem, zdecydowanie nie miała białych włosów. Musiałem jednak przyznać, że zmiana korzystnie wpłynęła na wygląd przyjaciółki. 
-Ciebie też miło widzieć Montgomery. - uśmiechnęła się do mnie lekko. - Przyszłam odwiedzić twojego brata, bo prosił mnie o pomoc z jakimiś papierami.
Wzruszyła ramionami. Uniosłem brew nieco zdezorientowany. Mój brat i pomoc... prosić kogoś żeby mu pomógł... dobre sobie. Nie skomentowałem tego jednak w żaden sposób i uściskałem Charline. Chociaż bym się do tego nie przyznawał, to jej też mi brakowało. W zasadzie brakowało mi każdego, kogo nie widziałem dłużej niż jeden dzień a mi na nim zależało. Moje myśli powoli staczały się na tory o wyjątkowo krótkim imieniu, ale rozmyślania na temat mojego... chłopaka, przerwała mi ponownie dziewczyna.
-Jak już tu jestem to zaprowadzę cię do waszego pokoju. Griffin nawet zostawił dla ciebie łóżko przy ścianie, tak jak lubisz. - powiedziała po chwili milczenia, łapiąc mnie za rękę i ciągnąc w stronę wejścia do budynku. Spojrzałem na nią nieco niepewnie, jednak dziewczyna wyboru zbyt wielkiego mi nie pozostawiła i musiałem za nią podążyć. 
Hol tego przedziwnego budynku wcale nie przypominał wyglądu zewnętrznego. Wszystko było pozłacane, podłoga marmurowa a dywany oczywiście czerwone. Nie czułem się zbyt dobrze w miejscach tego typu, a tym bardziej jeżeli nie stać mnie było na choćby jedną noc w nich. I tak, nie chciałem wykorzystywać swojego starszego brata, dlatego było mi strasznie głupio. Spuściłem wzrok, starając się unikać spojrzenia innych ludzi i przede wszystkim nie przyglądać się już bardziej wystrojowi. Wystarczyło mi pianino w rogu, krzesełka dla klienteli kawiarenki i masa obrazów. Obrazów, rzeźb czy wazonów. Wszystko jedno, każde było tak samo wartościowe, a ja dziwiłem się ludziom którzy pozwalali swoim dzieciom biegać tam i z powrotem po terenie recepcji. Płatne Wi-Fi nie stanowiłoby tym bardziej żadnego zaskoczenia. Białowłosa szturchnęła mnie łokciem w żebra, czym zmusiła również do uniesienia głowy. 
- Wszystko w porządku Seanie? - zapytała cicho, jakby nie chciała by ktokolwiek z gości hotelowych nas usłyszał. 
Posłałem jej lekki uśmiech, najlepszy na jaki było mnie stać. Nie chciałem przed nikim się teraz wywnętrzać, a chyba nigdy nikt nie był mi bardziej obcy niż Charline w tamtym momencie. 
- Jasne, chodźmy już do tego idioty. - powiedziałem, po czym przyspieszyłem kroku, aby już nie miała szansy mnie zatrzymać.
Wiedziałem, że im szybciej będę miał to za sobą, tym szybciej wrócę do swojej nowej rzeczywistości. Bardzo tęskniłem za swoim wierzchowcem, ale najbardziej brakowało mi chyba tej całkiem nowej w moim życiu osoby. Ciekawe co teraz robi? To zajmowało moje myśli o wiele częściej niż martwienie się o to, kto zajmuje się obecnie moim rumakiem, czy jak ogarnąć wszystkie sprawy w sądzie. Możliwe, że potrzebowałem czegoś nieco mniej stresującego. Czegoś co jak filary w greckiej świątyni by mnie podparło. A tym czymś była świadomość, że mam kogoś takiego jak Alan. 
- Sean, nie możesz mnie ignorować. - głos dziewczyny zatrzymał mnie w połowie drogi na drugie piętro. Mogłem wybrać windę, ale ona nie pozwoliłaby mi na chwilową ucieczkę od życia.
Wziąłem głęboki wdech, żeby nie powiedzieć czegoś głupiego jak to ja miałem w zwyczaju. 
- Po prostu... nie chcę teraz o tym rozmawiać - wzruszyłem ramionami. - Wiele się wydarzyło od naszego ostatniego spotkania, a ja chyba nie jestem gotowy wszystkiego opowiedzieć. 
Lekko pokiwała głową, jednak nie udało jej się ukryć lekkiego rozczarowania. Ja też byłem rozczarowany, ale bardziej sobą niż mną. Nie miałem pojęcia jak relacja dwóch osób które znały się na wylot mogłaby się momentalnie rozpaść. Przeczesałem ręką włosy i odwróciłem się z powrotem w kierunku drugiego piętra. Schody nie wydawały się być jakąś szczególną przeszkodą, chociaż straciłem trochę na swojej kondycji. Niezręczne milczenie panowało jeszcze dość długo. Kiedy dotarliśmy do pokoju, Griffin rzucał wiele koszmarnych żartów, ale nawet to nie zdołało rozładować napięcia. Zbyt wiele niewypowiedzianych słów oraz obaw krążyło w powietrzu. Charlie opuściła nasz pokój po około dwóch godzinach i niezliczonej ilości wymienionych z moim bratem spojrzeń. Już nie potrafiłem tak łatwo odgadnąć ich znaczenia, jak potrafiłbym zrobić to kiedyś. Kładąc się spać, zdążyłem jeszcze tylko raz wszystko przemyśleć i wydawało mi się, że jestem gotowy chociaż do jednej rzeczy. Zmierzenie się z przeszłością stało się czymś niemalże banalnie prostym. 
***
Obudziłem się głównie przez bruneta, który uderzył palcami stopy w kąt szafki i obecnie wyklinał wszystkich możliwych ludzi na świecie, łącznie z urządzeniami wszelakiego rodzaju oraz wieloma bogami. Powoli dostosowałem swoje oczy do światła dziennego, a następnie powoli podniosłem się, aby załatwić wszystkie najważniejsze poranne czynności. Nie mogłem puścić muzyki jak co rano, ponieważ miałem na głowie też obecność brata. Na dzisiejszą okazję przygotowałem sobie nawet garnitur co zbyt często w mojej szafie się nie pojawiało. Griffin postawił na granatowy, natomiast ja na klasyczną czerń. Skłamałbym, jeżeli powiedziałbym, że się nie denerwowałem. Byłem cholernie przerażony. Wszystko mogło pójść nie tak, a według słów naszego radcy prawnego najważniejsza była pierwsza oraz ostatnia rozprawa, liczył się każdy dzień. Westchnąłem ciężko i przejrzałem się w lustrze, choć wcale nie interesowało mnie to czy aby na pewno dobrze wyglądam. Wiem, że Winters pewnie jakoś skomentowałby mój wygląd. Zapewne wcale nie byłoby to jakoś wyjątkowo pochlebne. I znowu przyłapałem się na takim myśleniu. Chłopak zajmował zdecydowanie zbyt wiele miejsca w mojej głowie. Spojrzałem na brata, który dopiero zakładał buty. 
- Będzie na nas czekała Charlie. Wiedziałeś, że zrobiła prawo jazdy w zeszłym miesiącu? - rzucił Griff, ubierając w tym czasie drugiego buta. 
Odpowiedziałem jedynie milczeniem i ponownie wbiłem wzrok w swoje obuwie. Wyjątkowo interesujące... z czego je wykonali? Usłyszałem lekkie westchnienie brata. Nie mogłem mu się dziwić. Przez ostatnie dni komunikacja ze mną nie należała wcale do najłatwiejszych. Chyba wolałem być niezbyt inteligentnym sobą, niż tym poważnym, którego zjadały od środka niepokój i ból. Wyszliśmy z pokoju, a mój towarzysz zamknął drzwi na klucz. Niespiesznie zeszliśmy na dół, jakby odwlekając nieubłaganie nadchodzącą chwilę zobaczenia się z naszymi największymi koszmarami. Pod drzwiami było jakieś zbiegowisko, dziwnie znana mi sylwetka wykłócała się o coś ze stojącymi przy wejściu ochroniarzami. 
- Muszę tam wejść! Tam jest mój narzeczony! - krzyczał znajomy głos. - Nie wierzy mi pan czy nie rozumie po angielsku?! 
Szybszym krokiem już podszedłem do miejsca zdarzenia i otworzyłem szeroko oczy. 
- Co... co ty tu robisz? - zapytałem starając się uspokoić, nie dać emocjom wyjść na zewnątrz. 
Uśmiech zagościł na twarzy Alana Wintersa. 
- O, proszę. Oto i on - można by powiedzieć, że ton jego głosu był niemalże triumfalny. 
Dwóch ochroniarzy pokręciło ze zrezygnowaniem głowami i wrócili na swoje miejsca przy drzwiach wejściowych. Griffin trzymał się z tyłu, chociaż był równie zaskoczony co ja. 
- Merde, co ty tu robisz? I od kiedy jestem twoim narzeczonym, Winters? Chcesz może mi o czymś powiedzieć? - spojrzałem na chłopaka, mrużąc oczy z lekkim zdenerwowaniem.

Alanku?
No patrz jak ci ładnie odpisałam skarbie no

poniedziałek, 14 października 2019

Od Juniper cd. Arthura

~*~
 Wyszłam z budynku w towarzystwie Ricka i Maeve. Sierpniowe powietrze było dość przyjemne i ciepłe. W sam raz jak lubię. W końcu jesień to moja ulubiona pora roku.
 - Ej, Rudzik! – usłyszałam męski głos gdzieś obok, odwróciłam głowę by w pełni zobaczyć właściciela tego pięknego dźwięku. Był to ten sam chłopak co gwizdnął na mnie przy stołówce. Mimo wszystko głos miał ładny. 
 Początkowo nie chciałam się odwrócić, w końcu wcześniej odrobinę mnie wkurzył, Maeve namówiła mnie jednak bym wysłuchała go. A nuż, powie coś mądrego? Zostawili nas samych, a sami poszli w kierunku stajni. 
 - Wybacz za tę akcję na stołówce, to nie miało zajść aż tak daleko. – uśmiechnął się jakby przepraszająco. Ewentualnie tak sztucznie jak słynny kot ze „Shreka” by potem wydrapać mu oczy. - Swoją drogą, Jary. Ewentualnie Arthur. - wyciągnął rękę w pojednawczym geście, na co spaliłam go wzrokiem. Jasne, wystarczy proste "soreczka" i już jesteśmy jak najlepsze psiapsi.
  Juniper. - niechętnie uścisnęłam jego dłoń i szybko wytarłam ją w spodnie  - Na nic nie licz, kochaniutki. - puściłam mu oczko, uśmiechając się pogardliwie.
- Nigdy nie byłem dobry z matmy, ale na pojednawcze piwko chyba dasz się zaprosić? - poruszył brwiami. 
- Być może. - zaśmiałam się, widząc jego zdziwioną minę. W sumie mam coś lepszego do roboty? 
- O 19 na stołówce?- upewniłam się po czasie. Chłopak wpatrywał się we mnie jak w obrazek, przynajmniej tak to wyglądało. Tylko jeszcze raz gwizdnie oberwie w tą swoją przystojną buźkę. Ten nagle pokręcił głową, parskając z rozbawieniem, jakbym właśnie prowadziła stand-up. Ha, ha.
- Nie, o dziewiętnastej na parkingu. Znajdziesz mnie bez problemu. - Bez słowa pożegnania poszedł.

~*~ 

Przed naszym spotkaniem udało mi się jeszcze odebrać od brata klucze od mieszkania i nieco się zadomowić. Całe szczęście że jedyne wolne mieszkanie w tym bloku było na samej górze, dzięki czemu miałam do dyspozycji ogromny balkon. 

 Jakoś czterdzieści minut przed dziewiętnastą zaczęłam szykować się na spotkanie. Mimo że średnio zależało mi na tym dupku, dobre wrażenie liczy się zawsze. Założyłam na siebie czarne jeansy z wysokim stanem, idealnie podkreślające moją szczupłą figurę. Do tego biała koszulka, z lekka prześwitująca ale i dokładnie włożona w spodnie, dodatkowo też niskie Conversy dodawały nie małego uroku, tak samo jak i czarne sznurówki, obwiązane wokół kostek.
Wyszłam z bloku, uprzednio zabierając ze sobą małą torebkę z klasycznym wyposażeniem. Trochę zajęło mi dotarcie do szkolnego parkingu, zdążyłam idealnie minutę przed umówioną godziną. Arthur ubrany był ubrany dość schludnie. Dobra. Co ja gadam, wyglądał zajebiście ale no nie mogłam tego po sobie pokazać. Siedział w cudownej skórzanej kurtce na motocyklu. Zgaduję że Road King. 
- Ej, tutaj. - gwizdnął na mnie i uśmiechnął się odrobinę. Spojrzałam na niego i uniosłam brwi.
- Harley? - zapytałam bardziej siebie niż jego. - Co to za model? Road King z 2008?
- 2007. - poprawił mnie na co wywróciłam lekko oczami. - Dziadek z daty, ale śmiga jak nowy. - poklepał kierownicę. To się okaże.
Fakt co fakt, po ojcu uwielbiam motocykle mimo wszystko nie podniecam się nimi aż tak jak mój tata. Ah, cudowne czasy dzieciństwa...
~*~
Arthur zaparkował gdzieś przed klubokawiarnią. Schylił się, żeby związać sznurówki w trampkach. 
- Planujesz mi się oświadczyć, czy po prostu sprawdzasz jak nisko upadłeś? - westchnęłam kiedy trochę to już mu zajęło.
- Badam ziemię, bo tyle kwasu z twoich ust chyba ją spali. - odparował, wstając i otrzepując kolana z kurzu. Otworzył mi drzwi, uśmiechając się z pogardą. Poniekąd miły gest.
Miejscówka była zrobiona w klimatach lat 80', może 90' jakby się uprzeć. Niewielka scena na końcu baru była zajęta przez jakiś zespół, grający Indie Rock. Brzmienia mieli ciekawe, ale raczej nikt nie był w nastroju do tańca. Niektórzy okupowali barierki, zapewne czekając na gwiazdę wieczoru. Nic nowego.
Czytałam napisy na jakimś plakacie na ścianie, jakaś gwiazda wieczoru, praktycznie mi nie znana. Dodatkowo jakiś super Dj miał się zjawić. Miejmy nadzieję że chociaż zna się na swoim fachu.
- Uważaj, bo jeszcze Ci gały wypadną. - mruknęłam, przechodząc obok niego i kierując się do wolnego stolika. Jeśli reszta wieczoru ma wyglądać tak że mam rozmawiać ze ścianą z wielkimi gałami to cudownie.
- Oh, patrzyłem na tamtego faceta przed Tobą. Ah, ileż on ma wdzięku. - odparował natychmiast, wywołując u mnie lekki uśmiech. Tylko leciutki.
Usiadł naprzeciw mnie, podał mi kartę z napojami, samemu wczytując się w swoją jakby to była lektura stulecia.
- Duże piwo. - zwrócił się do kelnerki, która pojawiła się totalnie znikąd. Ewentualnie aż tak wczytałam się w kartę. Nie zwróciłam na nią większej uwagi, jak na kelnerkę takich miejsc przystało była ubrana - lekko mówiąc - jak rasowa dziwka. Nie przesadnie ale w razie czego wiesz gdzie tirem podjechać.
- Whisky z colą. - zdecydowałam, patrząc na chłopaka ze złośliwym uśmiechem. On wyglądał na lekko zirytowanego albo zszokowanego? No cóż, zamiłowanie do whisky mam zdecydowanie po ojcu i starszym bracie. To chyba już u nas rodzinne.
Arthur obejrzał się za białowłosą gdy tylko odchodziła, wręcz ślina ciekła mu z ust. Wywróciłam oczami na ten gest.
- Czym Perth sobie zasłużył, że dostał kawą w twarz? - zagaił, pociągając spory łyk piwa i oblizując usta z pianki. Uśmiechnęłam się w duchu, tylko trochę wyglądał uroczo.
- Zachował się jak dupek. To wystarczy. - uśmiechnęłam się złośliwie, nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz tego dnia.
- A ty normalnie jak aniołek. - uśmiechnął się lekko jakby mnie przedrzeźniając. 
- A dziękuję. - odparowałam ze sztuczno-miłym uśmiechem i pociągnęłam łyk whisky. - Tak naprawdę celowałam w ciebie za to gwizdnięcie ale był bliżej. - 
- W takim razie masz cudownego cela. - kiwnął głową w moją stronę. Wywróciłam oczami, mimowolnie jednak się uśmiechając. Dupek. ZDECYDOWANIE.
~*~
Większość następnego czasu spędziliśmy na popijaniu alkoholu, a w sumie bardziej Arthur. Trochę się zapędził i powoli alkohol w jego żyłach widocznie dawał o sobie znać, w przeciwieństwie do mnie, gdzie jeszcze jakoś udało mi się zachować trzeźwość umysłu. Było już grubo po północy, poniekąd bawiłam się dobrze ale byłam też zmęczona. Cholernie zmęczona. Fakt, co fakt nie mogłam zostawić chłopaka samemu sobie. Kto wie co może zrobić po pijaku?
- Aaa lubię ten kawałek! - szturchnął mnie Jary, gdy z klubowych głośników zaczęła grać bliżej nieokreślona taneczna melodia. Zaczął nawet coś nucić, słyszalnie jednak się gubiąc.
- Kaleczysz. Totalnie. Nie znasz tego. - zaśmiałam się, odsuwając od niego kolejną szklankę piwa gdy niebezpiecznie się zachwiał. Prychnął tylko głośno, wywracając oczami. 
- No i? - bąknął śmiejąc się. - Chciałem zaprosić cię do tańca. - dodał, zabierając spowrotem szklankę i popijając łyk piwa. 
Nie powiem, to było niespodziewane. Miłe, jednak mógł to być też wynik wypitego alkoholu.
- Mogłeś po prostu spytać ciołku. - dostał ode mnie pstryczek w nos, na co cicho jęknął.
- A zgodziłabyś się? - oczy nagle mu się zaświeciły. 
- Jak się nie spytasz to się nie dowiesz. - uśmiechnęłam się, na co ten wziął kolejny łyk, poprawił włosy i wyciągnął dłoń w moim kierunku. Wywróciłam oczami, wstałam i  złapałam go za rękę, jednocześnie ciągnąć go wgłąb tańczącego tłumu.
Zaczęliśmy tańczyć co jakiś czas ocierając się o siebie. W pewnym momencie zaczęliśmy tańczyć znacznie bliżej siebie, jego ręce znalazły się wokół mnie, a ja sama obejmowałam jego szyję. Muzyka stała się głośniejsza, a nawet intensywniejsza. Poczułam jak jego dłonie zaczynają schodzić coraz niżej, począwszy od ramion, po plecy i biodra. Głowę zbliżał coraz bardziej do mojej szyi, a ręce zaczęły się niebezpiecznie poruszać. 
- Dość. Idziemy. - przerwałam resztkami zdrowego rozsądku. starając się przekrzyczeć muzykę i przerywając ten niebezpieczny taniec. Złapałam Arturha za rękę i zaczęłam wyprowadzać z klubu. Był już nieźle wstawiony, gdy tylko wyszliśmy zaczął coś nawet mamrotać pod nosem. Bałam się co mogłoby się stać gdybym tego nie przerwała. Kto wie może skończyli byśmy na namiętnych, wypełnionych alkoholem pocałunkach w klubowej toalecie albo nawet w jakimś hotelu. Cudownie zaczęłabym naukę w nowej szkole i znajomość z chłopakiem. 
- Trzeba jakoś wrócić. - mruknęłam sama do siebie gdy byliśmy już przed klubem, przy motocyklu Arthura. Sam chłopak stał obok mnie, opierając się o pobliską latarnię i wyglądał jakby miał zaraz zwrócić zawartość swojego żołądka. Poniekąd było mi go szkoda, chociaż sam jest sobie winien. Idiota. Poniekąd uroczy... Zresztą co ja myślę, to pewnie alkohol miesza mi już w głowie.
- Daj kluczyki - mruknęłam, na co Jary zaczął coś mamrotać pod nosem:
- Nie ma mowy, to moje. Moje maleństwo i nie oddam nigdy. - zaprzeczał, na co westchnęłam i podeszłam bliżej niego. Zaczęłam grzebać mu po kieszeniach kurtki, co ten uznał jako pomoc przy staniu, a raczej chwianiu się - więc się na mnie zawiesił.
- Cholera. - mruknęłam, mimo że Arthur do ciężkich nie należał, nie było mi łatwo utrzymać go na stojąco pijanego. Kiedy nie znalazłam nic w kieszeniach zaczęłam przeszukiwać kieszenie jego spodni, a kiedy dotarłam do tylnej kieszonki, mruknął jakby zadowolony:
- Mm... Tak na pierwszej randce? -
- To nie randka ciołku. - uśmiechnęłam się gdy wyczułam kluczyki, usiadłam na motocyklu, pomagając zasiąść także Arthurowi. Nie było to dla niego problemem, totalnie wtulił się w moje plecy, mocno obejmując moją talię i coś tam jeszcze mrucząc. Idiota, zdecydowanie. 
~*~
Odstawiłam motocykl Arthura do garażu, potem ledwo udało mi się zaprowadzić go do mojego mieszkania. Całe szczęście istnieje coś takiego jak winda. Odłożyłam klucze Jarego na komodę w przedpokoju, pomogłam mu się rozebrać z kurtki - co swoją drogą było nie lada wyzwaniem. Położyłam go w salonie na kanapie, przykrywając kocem i uprzednie sprawdzając czy aby na pewno nie ma zamiaru za mną pójść. Właściwie same położenie go było sporym wyczynem, gdyż tak się do mnie przykleił że nie chciał mnie puścić. Gdy w końcu mi się to udało, przebrałam się w koszulę nocną i poszłam spać, zostawiając zapalone lampki w korytarzu.
Mimo wszystko wieczór, a właściwie noc była nawet przyjemna. Uroczy. Ale tylko trochę...

Jary? :D Naczekałeś się, przepraszam :c 

niedziela, 13 października 2019

od Beauregarda cd. Ricka

- Mniej wiesz, lepiej śpisz, jak to mówią - zaśmiał się. Zmierzyłem go wzrokiem z lekkim zrezygnowaniem, co najwyraźniej go rozbawiło, bo znów wybuchnął śmiechem.
- Wyjaśniłem wszystko, także nie masz się czego martwić.
- W sensie? - dociekałem cicho. Zaniepokoiły mnie te słowa.
- Pobiliśmy się, w zasadzie bardziej ja jego, póki nie zaczął wymachiwać jakimś nożykiem. Fakt, rozciął mi rękę, ale to bardziej moja wina, bo próbowałem wyrwać mu to tępe narzędzie z ręki. Zrobiłem to jednak tak nieumiejętnie, że widzisz jak wyszło. - Znów się roześmiał. - Dokończyłem obijać mu tyłek, aż zaczął mnie błagać o litość i ot cała historia.
Patrzyłem na niego w niejakim szoku. Nóż? Bójka? Przecież mogło mu się coś stać, komuś innemu mogło...
- Ale... nie użyłeś tego noża? P-prawda? - spytałem  od razu po tym, jak ta myśl pojawiła się w mojej głowie.
- Nie, no co ty! - Przewrócił oczami. Chyba nieco zirytowało go to, że w ogóle wpadło mi to do głowy. - Nie jestem taki jak on.
 Przyszła moja ulubiona rzecz z całego świata - niezręczna cisza. A wraz z nią pojawiło się zrozumienie, że właściwie to przeze mnie doszło do tego wydarzenia. Poczułem mocne wyrzuty sumienia.
- Przykro mi... - wymamrotałem.
- Dlaczego niby? - Chłopak był szczerze zdezorientowany.
- No bo... to moja wina - wyjaśniłem, nie patrząc na niego.
- Przestań - przerwał mi ostro, bez cienia uśmiechu na twarzy.
- Nawet tak nie myśl, stało się i tyle, a to nie jest twoja wina, że faktycznie przyjaciel, którego znałem przez praktycznie, no całe życie, okazał się pieprzonym pojebem. - Ponownie się zaśmiał, ale tym razem bardziej w celu ukrycia emocji. Zrobiło mi się go szkoda. Tak pobić się ze swoim przyjacielem...
- To naprawdę nie jest twoja wina. A ja nie mówię tego tylko, byś czuł się lepiej, po prostu tak jest i musisz zrozumieć ten fakt, ciołku. - Przewrócił oczami i ułożył się wygodniej w fotelu. Przez głowę przemknęła mi myśl, że dobrze w nim wygląda. Tak... domowo.
- Najważniejsze że jesteś cały - powiedział. Był strasznie miły, tylko czy naprawdę powinien? W końcu wszedłem pomiędzy niego i przyjaciela...
- Znaczy, no wiesz... Mógłby cię dalej męczyć, a to nie byłoby w porządku. Także no... - Zaczął się plątać. Rick zaczął się plątać. Rick. Sam trochę nie wierzyłem w to, co słyszę, a echo jego wcześniejszych słów brzmiące w mojej głowie wcale mi nie pomagało we włączeniu myślenia.
- Dzięki... - powiedziałem cicho. Rick się uśmiechnął, ale nic nie powiedział, co z jednej strony przyniosło mi ulgę, a z drugiej... żal? Nagle nie wiadomo skąd przyszło poczucie, że chciałbym go posłuchać trochę dłużej. Chwila, co?
Niezręczna cisza pojawiła się szybko, ale jej pogromca (tudzież Rick) nie próżnował i już wkrótce poskromił ją wstaniem z fotela. Nie zdziwiło mnie to, dokąd się udał - kuchnia. Po chwili poszedłem jego śladem w obawie o bezpieczeństwo mojego prawie ulubionego pokoju w tym mieszkaniu. Chłopak siedział na blacie, najwidoczniej czekając na mnie.
- To co jemy?
Spojrzałem na niego trochę zdezorientowany. No to mnie zaskoczył... może i apteczkę miałem zawsze pełną, ale z lodówką już gorzej. Rick przewrócił oczami, wyrażając swoją dezaprobatę co do mojego nieprzygotowania.
- Chyba nie myślisz, że pomogłeś mi i ja już sobie pójdę? - roześmiał się. - Jestem głodny - oznajmił.
- Nie mam pojęcia szczerze... - odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
- Zamówmy coś! - Chłopak uśmiechnął się szeroko i zeskoczył z blatu, przyprawiając mnie o mały zawał serca. Może i plasterki miałem, ale żelu chłodzącego na skręconą kostkę już nie.
- Tylko co? - zapytałem bezradnie.
- Jadłeś kiedyś chińszczyznę? 
Pokręciłem przecząco głową, na co Rick zareagował szczerym zdziwieniem.
- Oj zadziwiasz mnie dzisiaj Misiek - zaśmiał się. Ja siebie też. 

***
Po jakichś trzydziestu minutach odezwał się dzwonek do drzwi. Rick poszedł odebrać, a ja dziękowałem mu w duchu za jego pewność siebie. Otworzył pudełko, z którego wydobył się ciekawy aromat, i wyjął z niego pałeczki.
- Nie będziemy... jeść sztućcami? - zapytałem trochę onieśmielony.
- Chińszczyznę? - Zmarszczył brwi i podał mi moją porcję.
- To byłoby kalectwo - zaśmiałem się, biorąc swoje pałeczki do ręki.
- Ja niezbyt potrafię - przyznałem zawstydzony. - Może wezmę jednak widelec?
- Nie ma mowy - zaprzeczył kategorycznie. - Dasz radę.
- Ale...
- Nie ma "ale". To nic złego, nie umieć i uczyć się czegoś nowego. Zresztą jak człowiek głodny, to się nauczy, nie Misiek? - uśmiechnął się tak szczerze, że naprawdę dodał mi otuchy. 
Teraz cała kuchnia wypełniła się miłym zapachem. Odpakowałem swoją porcję i spróbowałem chwycić jakoś pałeczki, starając się podpatrzeć technikę Ricka. Szybko jednak wyślizgnęły mi się one z dłoni.
- Nie tak. - zaśmiał się.
Nie odpowiedziałem, spojrzałem tylko na niego bezradnie. Chłopak wyciągnął rękę i chwycił moją dłoń, na co zareagowałem dość... dziwnie, bo przez moje ciało przeszedł nieznany mi dotąd dreszcz. Nie czułem się zagrożony, powiedziałbym nawet, że przeciwnie.
- Musisz o tak - tłumaczył mi, jednocześnie ustawiając moje palce. Gdy były w dobrej pozycji, puścił i zaczął jeść.
Ja też z determinacją zabrałem się za spożywanie kusząco pachnącego posiłku. Naprawdę się starałem, przysięgam, ale jakoś mi to nie szło. To znaczy tak, udało mi się coś nimi podnieść, to jest dwa ziarenka ryżu i trochę warzyw, ale w porównaniu z idącym jak tornado Rickiem szło mi bardzo słabo.
- Nie, nie dam rady. Za długo będę się męczyć z tym... - zrezygnowany odłożyłem pałeczki.
- Spodziewałem się, że będziesz bardziej wytrwały - westchnął. Chyba trochę go zawiodłem.
Nagle jego twarz rozświetliła się.
- Otwórz paszczę - polecił z uśmiechem.
- Co takiego? - popatrzyłem na niego z niezrozumieniem.
- Skoro nie chcesz jeść to cię nakarmię - wzruszył ramionami, jakby rozmawiał z dzieckiem.
- Nie... Nie chcę, nie ma mowy! - zaprzeczyłem pospiesznie.
- Nie ma mowy, nie ma mowy - zaczął mnie przedrzeźniać, czym mnie zamurował. Przysunął pałeczki z jedzeniem bliżej mojej twarzy. Dawno nie byłem bardziej zdezorientowany.
- Masz trzy sekundy albo jedzenie wyląduje gdzieś na ścianie. - Na jego twarzy pojawił się złowieszczy uśmieszek.
- Ale, nie, ja nie... - presja zrobiła swoje i zacząłem się plątać.
- Jeden... - zaczął odliczać, przez co nieco spanikowałem i otworzyłem usta. 
Rick władował mi bezceremonialnie jedzenie do ust. Przeżułem je i wskutek dziwności całej tej sytuacji poczułem, jak zaczyna mi się robić gorąco w twarz. Ach tak, moje ukochane rumieńce. Najlepszy wynalazek ewolucji. Czujesz wstyd lub zażenowanie i chciałbyś, żeby minęło to  jak najszybciej? Nic z tych rzeczy! Już teraz dzięki plamom czerwieni na twojej twarzy wszyscy dowiedzą się, że czujesz się niezręcznie, przez co poczujesz się, uwaga... dokładnie tak! Jeszcze bardziej niezręcznie! Życie. Po prostu życie.
Po chwili chłopak zabrał rękę i roześmiał się, udając, że wydarzenie, które właśnie miało miejsce, nie było w żadnym stopniu niezręczne. Pozostało mi mieć nadzieję, że przestałem się rumienić. 
- I jak? Lepiej smakuje z mojej ręki? - uśmiechnął się ciepło, co wywołało u mnie nerwowy śmiech.
- Oczywiście - odparłem i poczułem wypływający naturalnie na moją twarz uśmiech. Twarz Ricka też rozświetliła się.
Po jedzeniu chłopak poprosił mnie o coś ciepłego do picia, a sam poszedł do salonu. Po kilku minutach wróciłem z dwoma kubkami herbaty, notując sobie w myślach, żeby kupić kawę. W głównym pokoju zastałem widok, którego bynajmniej się nie spodziewałem - Rick rozłożył się na całą długość kanapy i najwyraźniej... spał? Podszedłem bliżej i spojrzałem na jego twarz, wstrzymując oddech, zupełnie jakby wypuszczanie powietrza przez nos mogło go obudzić. Spał jak dziecko, jedną rękę trzymając pod jedną z ozdobnych poduszek. Uśmiechnąłem się mimowolnie, z plasterkiem o wzorku Kubusia Puchatka na brwi wyglądał niezwykle pociesznie. Szybko jednak otrząsnąłem się i zmarszczyłem brwi z powodu zaistniałej sytuacji. Faktycznie, było już dość późno, ale żeby zasypiać? Pozazdrościłem mu przez chwilę łatwo przychodzącego snu. Westchnąłem cicho i pokręciłem głową z politowaniem, idąc po cichu do sypialni. Z niejakim żalem zdjąłem z łóżka mój ulubiony brązowy koc i wziąłem go pod pachę, po czym powędrowałem z powrotem do salonu i śpiącego w nim Ricka. Powoli przykryłem chłopaka i wstrzymałem oddech, kiedy zmarszczył śmiesznie nos przez sen, po czym uśmiechnąłem się, rozbawiony zabawnym gestem i moją równie zabawną reakcją. Sprawdziłem, czy stopy Ricka są dobrze przykryte, i poszedłem przebrać się w piżamę, dalej trochę nie dowierzając całemu zajściu. Wlazłem w kratkowaną piżamę, zgasiłem wszędzie światło i poszedłem do sypialni. Zdjąłem okulary, po czym z ulgą wpełzłem pod kołdrę i zagrzebałem się w niej, pogrążając się w myślach i wspomnieniach dnia, który powoli stawał się już minionym. Czułem się trochę dziwnie z faktem, że w salonie spał Rick. 
Akurat w momencie, w którym zaczynałem zasypiać, dotarły do mnie dźwięki przypominające duszonego świstaka. Otworzyłem szeroko oczy i jęknąłem w duchu, kiedy połączyłem fakty. Chrapanie. Nakryłem poduszką głowę, żeby poczuć się jak w filmie. Nie pomogło. To znaczy pomogło, ale nie mogłem oddychać. Cóż, pozostało mi chyba tylko docenić, eee... symfonię graną przez drogi oddechowe mojego tymczasowego współlokatora. W końcu zasnąłem, ale nie było mi dane zapomnieć o obecności Ricka. W ciągu nocy wiele razy budziłem się przez jakieś głośniejsze dźwięki, które akurat postanawiała wydawać krtań chłopaka.
***
- Nie ma nic na śniadanie.
Uchyliłem zdezorientowany powieki i zmrużyłem oczy. Nieco oprzytomniałem, kiedy nade mną pokazała się rozmazana twarz Ricka. No tak, on dalej tu był. Westchnąłem bezgłośnie i sięgnąłem po okulary, po czym bezwiednie umieściłem je na nosie. 
- Nie ma nic na śniadanie - powtórzył beztrosko i wyszczerzył się z zadowoleniem, patrząc, jak przytomnieję. 
- Słyszałem... zresztą nie tylko to. Powinieneś dawać koncerty - mruknąłem, ubolewając nad właściwie nieprzespaną nocą. Niewyspanie i niespodziewana pobudka chyba dodała mi nieco pewności siebie. 
Rick spojrzał na mnie z niezrozumieniem i po chwili znów znalazł sobie nowy powód do radości.
- Ale ty masz śmieszne włosy rano - zaśmiał się i przejechał ręką po mojej głowie. - Jest dziewiąta rano - dodał, jakby przewidując moje następne pytanie. - Co ty tak długo nie wstajesz, nie wyspałeś się czy co? Bo muszę ci powiedzieć, że co jak co, ale kanapę masz niezmiernie wygodną. Mogę się już wprowadzać? - Ponownie się wyszczerzył, nie dając mojemu dopiero co obudzonemu mózgowi ani chwili na zarejestrowanie tego potoku słów. 
Odpuściłem sobie analizowanie wypowiedzianych przez niego słów i oznajmiłem cicho, że idę do łazienki. Zabrałem jakieś ubrania i poczłapałem przed lustro. 
- Jakbyś nie wiedział, nie mamy nic na śniadanie! - Usłyszałem krzyk chłopaka dochodzący z sypialni. Pokręciłem głową z lekkim rozbawieniem. Do czego to doszło.
Kilka minut później wyszedłem z łazienki. Na kanapie siedział Rick, obok niego był pięknie złożony koc. Pokiwałem głową z uznaniem. Postarał się.
- W ogóle - zaczął - pożyczyłbyś mi jakąś bluzkę? Nie chcę kolejnych dwudziestu czterech godzin spędzić w tym - wskazał na swój T-Shirt.
- Eee... okej, dobra - odparłem, trochę zaskoczony prośbą chłopaka, i podszedłem do szafy w poszukiwaniu jakiejś dużej bluzki. Znalazłem jakąś granatową i podałem ją Rickowi, który rzucił słowo podziękowania i zabrał się z nią do łazienki.
- No to... idziemy do sklepu, nie? - powiedziałem, jak wyszedł, nie będąc pewnym, czego właściwie chłopak ode mnie oczekuje.
 - W końcu jakieś konkrety! Widzę, że zauważyłeś, jak poskładałem koc - wyszczerzył się i poklepał nakrycie. - To idziemy.
 Wstał i szybko założył buty, po czym nisko się ukłonił, robiąc w powietrzu ręką mnóstwo niepotrzebnych zawijasów i tym samym przepuszczając mnie w drzwiach. Pokręciłem lekko rozbawiony głową i w ciszy zamknąłem drzwi na klucz.
 - Co ty taki niemrawy dzisiaj? - zapytał Rick, gdy szliśmy korytarzem.
 - Nie spałem pół nocy - przyznałem i spojrzałem na niego z lekko uniesionymi brwiami.
 - Masz problemy ze snem? - zaciekawił się, na co ja westchnąłem.
 - Tak, zwłaszcza jak ktoś chrapie całą noc - odburknąłem, bocząc się pół żartem, pół serio. Byłem ciekawy reakcji chłopaka, ale bałem się, że weźmie to na poważnie... zresztą czemu miałby?
- Ja i chrapanie? - zdziwił się. - Co ty, zdawało ci się.
- O wiele rzeczy mnie już ludzie oskarżali - zerknąłem na niego z rozbawieniem i korzystałem dalej z przypływu jako takiej pewności siebie - ale halucynacji jeszcze nie było. Gratuluję oryginalności - zaśmiałem się cicho i zdziwiłem tym, jak z każdą chwilą czułem się coraz bardziej komfortowo.
- Wooow, ktoś tu się rozkręca - roześmiał się i pokiwał z uznaniem głową. - Zresztą skąd ja mam wiedzieć, co ty do tej swojej herbaty dosypujesz? Mówią, że cicha woda brzegi rwie. - Wzruszył ramionami i tym razem oboje wybuchliśmy śmiechem. - Ale serio chrapię? - dodał po chwili z udawanym zaniepokojeniem, gdy się trochę uspokoiliśmy.
- Niemiłosiernie - przyznałem. - Następnym razem ci nagram.
Chwilę zajęło mi zorientowanie się, co właśnie stwierdziłem.
- To znaczy... - nagle uleciała za mnie pewność siebie i wbiłem wzrok w podłogę. O nie. Rumieńce. - Ja wcale... znaczy nie mówię, że... przepraszam - zaplątałem się.
- Oj Misiek - westchnął i poczochrał mnie po włosach, na co mimowolnie odrobinę się uchyliłem. - To szykuj dyktafon, bo muszę ci przyznać, że masz wygodną kanapę - stwierdził i otworzył drzwi akademika.
Zawahałem się chwilę przed wyjściem, ale przeszedłem przez próg, w duchu dziękując Rickowi za luźne podejście do całej sprawy.
- Zimno się robi - zauważył chłopak.
Faktycznie, jesień już na dobre zadomowiła się w Akademii, na co świetnie wskazywały kolorowe liście. Wziąłem głęboki oddech, aby poczuć ten charakterystyczny jesienny zapach.
Po jakichś dwóch minutach spokojnego marszu weszliśmy do sklepu.
- To co bierzemy? - zagadał Rick.
Zawahałem się na chwilę.
- Płatki? Chleb? - zaproponowałem.
Rick pokiwał powoli głową. Wyglądał, jakby usiłował sobie coś przypomnieć. Nagle jego twarz rozświetliła się, a po chwili na jego ustach pojawił się podejrzany uśmieszek.
- Kawa! - wyszczerzył się i pociągnął mnie za rękaw do półki z różnymi rodzajami tego napoju. - To teraz szkolenie. Którą byś wybrał?
Uniosłem brwi i po chwili ostrożnie wyciągnąłem kawę z całkiem ładnym opakowaniem. Rick spojrzał na mnie z czystą dezaprobatą i westchnął.
- Wziąłeś dosłownie najgorszą, jaka istnieje. Ścieki. Fu.
- To która jest lepsza? - spytałem bezradnie.

Rick? Wreszcie XD