Strony

sobota, 5 października 2024

od Arthura cd. Anthony'ego

Tony ewidentnie umierał ze śmiechu, widząc moją przerażoną minę. Jak tylko przeżyje, to go zabije. A jeśli nie, to stanę się duchem i będę go straszył do usranej śmierci.
Ściskałem kurczowo tęczowy sznureczek, który trenerka wsadziła mi w ręce, tak, jakby od tego zależeć miało moje życie. Nie było tu pedału hamulca, ani ręcznego, ani nawet pieprzonej kierownicy. Tylko Pierniczek-Morderca.
- Teraz jedziesz na jedynce. - Zaśmiał się chłopak, przekładając mi to na bardziej zrozumiały język. To, jak Tony siedział i poruszał się na swojej krowie, wyglądało zdecydowanie lepiej, niż ja na Pierniczku. Chłopak wyglądał jakby robił to od dziecka, a najlepiej to urodził się siedząc na mini krowie. W przeciwieństwie do mnie, który ostatni raz siedział na tym zwierzęciu lata temu i to kilka stanów stąd.
- Nie chcę zmieniać tego na wyższy bieg. - Zaoponowałem, wyobrażając sobie jak ładnie Impala zbiera się na dwójce i przekładając to na morderczą prędkość zwierzęcia pode mną. 
- Na to też przyjdzie czas, robaczku. - Wtrąciła się kobieta. Ja ci zaraz kurwa dam robaczku, skamielino. Robaczki to cię będą wpierdalać jak tylko zsiądę. O ile zsiądę. - Na razie skup się na tym, by złapać równowagę w siodle. - Zmarszczyłem brwi, jak ja mam do cholery złapać równowagę? Psychiczna równowaga opuściła mnie jakieś naście godzin temu, gdy upiłem się jak pies z nowo poznanym znajomym, a ta kobieta wymagała ode mnie jakichś akrobacji.
- Przecież to mnie zabije. - Jęknąłem, spinając się jeszcze bardziej. Kobieta zapewniła mnie, że wszystko jest pod kontrolą. Wypuściłem powietrze z ust, próbując zmusić moje ciało do zrelaksowania się.
- Nie umrzesz. A jeśli umrzesz, to biorę twoją Impalę. No wiesz, lepiej żeby nie pozostawała tak długo bez opieki. Jeszcze coś mogłoby się jej stać, nie? Tego dopiero byś nie przeżył.
Zacisnąłem zęby, walcząc ze sobą. Miał racje. Ale nie oddam mu dziecinki. Po moim trupie. Wróć, jak umrę, to wsadzę się w Impalę i go rozjadę, jeśli chociaż spróbuje jej dotknąć.
Anthony pogonił krowę i zaczęli robić jakieś dziwne rzeczy, które wyglądały na bardzo profesjonalne.
Spojrzałem na trenerkę błagalnym wzrokiem, chcąc zejść na ziemię. Pokręciła jednak głową i poinstruowała mnie, co mam zrobić, by poprawić moją równowagę. Plecy prosto, pięta w dół, stopa oparta na czymśtam, ręce jakbym trzymał kieliszki a nie grał na pianinie, głowa do góry i patrzeć "nad uszy". Za dużo jak na mój przepity mózg. Poleciła mi także wstawać na "raz" i siadać na "dwa". Spojrzałem na nią jak na idiotkę, słysząc ten jej przesłodzony ton mówiący do mnie "robaczku". Zdecydowanie będzie mi się to śnić po nocach. Przewróciłem oczami i z trudem uniosłem się do góry, trochę podciągając się na różowym sznureczku, za co natychmiast zostałem skorygowany. Ponowna próba wstawania również skończyła się fiaskiem; kobieta zatrzymała zwierzę-czołg i pokazała mi, trzymając moje kolano dociśnięte, jak mam to robić. Skinąłem głową, mając plan, że im szybciej "załapię", tym szybciej skończymy i pójdę się położyć.
Podnosząc się do góry i siadając czułem się jak idiota, który udaje że skacze na wyimaginowanym kutasie. Tragedia. Trenerka cierpliwie tłumaczyła mi, co się dzieje i dlaczego i dodała coś o "rytmicznym dociskaniu łydki". Zauważyłem, że Tony na swojej krowie poruszał się już na jedynce, bacznie mnie obserwując.
Jakim cudem nic go nie boli? Czułem, jak całe moje ciało płonie od nienaturalnego wysiłku, jednak zmusiłem się do wykonania polecenia kobiety.
Pierniczek przyspieszył, wybijając mnie do góry. Automatycznie skuliłem się w siodle i pochyliłem do przodu, co spotkało się z szybką reprymendą tonem mojej matki, który sprawił, że natychmiast wyprostowałem się do poprzedniej pozycji. Próbując przeżyć, słuchałem się trenerki, która rytmicznie powtarzała raz-dwa i zachęcała mnie, bym zaczął wstawać i siadać jak wcześniej. Wykląłem ją w duchu, ale zrobiłem grzecznie ćwiczenie, jakbym był jakąś dwunastoletnią dziewczynką, której marzeniem było dosiąść dzikiego Pierniczka i biegać z nim w kółko przez bliżej nieokreśloną ilość czasu.
Wreszcie to mordercze stworzenie zwolniło i wróciło do poprzedniego tempa, na co odetchnąłem z ulgą. Usłyszałem zbawienne słowa "koniec" i już chciałem schodzić, gdy trenerka poinformowała mnie, że Pierniczek musi pochodzić jeszcze chwilę. Tony chodził z krową w ręku i rozmawiał z nią, przynajmniej tak to wyglądało.
Kobieta pozwoliła mi zsiąść z Pierniczka, tłumacząc mi, jak bezpiecznie to zrobić. Kazała mi także poklepać go i podziękować, co niechętnie zrobiłem.
Uczucie miękkiego piasku pod nogami było cudowne; nigdy więcej nie mam zamiaru wsiąść na to zwierzę. Nie.
- Jeśli dotkniesz Impali jak umrę, to będę cię straszył do twojej usranej śmierci. - Wyparowałem do Tony'ego, który przechodził obok mnie z wielkim psem. Czuć było od niego potem, koniem i alkoholem z wczorajszej nocy. Moje zapachy były zapewne bardzo, bardzo podobne. Moja odpowiedź została podsumowana zaśmianiem się i "do zobaczenia w stajni". Chyba nas obu dotknęło zmęczenie.
Potulnie jak piesek szedłem obok trenerki, cały czas bacznie obserwując Pierniczka trącającego nosem kobietę. Uśmiechnęła się i pogłaskała go. 
Upewniłem się, że Tony zniknął z zasięgu naszego wzroku.
- Wiem, że chciałem wpisać się do sekcji - zacząłem, na co popatrzyła na mnie ciepło. Patrząc na nią z perspektywy bycia na ziemi, emanowała bardzo matczyną energią. Aż chciało się z nią rozmawiać. - Ale nie uważam, że sobie poradzę. - Skończyłem, równocześnie dając jej do zrozumienia, że nie wyrażam chęci na kolejną jazdę.
- Robaczku, uważam, że jak na pierwszy raz poszło ci bardzo dobrze. - Uśmiechnąłem się lekko. - Powinieneś dać temu szanse, mam wolne miejsce za dwa dni po południu. Jeśli chcesz, to możesz przyjść pod Pierniczka. - Poinformowała mnie, wchodząc ze zwierzęciem do jego mieszkanka. Podziękowałem jej i ulotniłem się jak najszybciej, chcąc zastanowić się nad własnymi słowami i decyzjami.
Tony wyglądał bardziej trupio niż ja, po jego czole ściekał pot a na twarzy malowało się zmęczenie.
- Dzięki za wczoraj. - Odprowadziłem go wzrokiem, gdy odkładał rzeczy krowy na swoje miejsce. - I sory za przypał. - Nie wiem, dlaczego go za to przeprosiłem. Ponosił winę i karę za swoje czyny, tak samo jak ja. Nie musiałem go za nic przepraszać, nie jest przecież moim ojcem.

Łóżko. Japierdole, łóżko.
Nie, najpierw prysznic. Zrzuciłem z siebie ubrania i przesunąłem je nogą dalej, z nadzieją, że wrzucę je do pralki w przeciągu najbliższych paru godzin. Ciepła woda pod prysznicem była jak ambrozja na cały ten dzień. 
Moje spięte mięśnie mogły zaznać chwili relaksu, podobnie jak ja. Umyłem się cały najdokładniej jak byłem w stanie, modląc się, by wszystkie nieprzyjemne zapachy (i wspomnienie wielkich zwierząt) zniknęły ze mnie i więcej nie wróciły.
Założyłem na siebie pierwszą lepszą znoszoną koszulkę i rzuciłem się do łóżka, zawijając się w kołdrę. Pora na zasłużoną drzemkę.
Obudziłem się bardziej obolały, niż jak kładłem się spać. Jęknąłem niezadowolony, czując, jak każdy możliwy mięsień w moim ciele płonie. Spojrzałem na zegarek, wskazujący zbliżający się wieczór. 
Zawijając się w kołdrę, niechętnie wstałem jak ten pieprzony "robaczek" i poszedłem do kuchni, sprawdzić czy mam coś do odgrzania w lodówce. Piwo mnie nie nakarmi, nie dziś.
Zrezygnowany wróciłem do łóżka i ponownie spróbowałem zasnąć, tym razem z marnym skutkiem. Zastanawiałem się, jak dostanę się do miasta po dziecinkę. Biedna, moja kochana została samotna na parkingu... mam nadzieję, że nic się jej nie stało.
Moje myśli krążyły również wokół rozmowy z trenerką. Kobieta była wyrozumiała i cierpliwa, nie krzyczała. Nie sprawiała, że życie stawało się udręką, a nawet dodawała temu jakiegoś humoru; ewidentnie lubiła używać zdrobnień do swoich podopiecznych. Ciekawe, czy to przez nią Pierniczek jest Pierniczkiem.
Żałowałem, że nie spróbowałem pójść spać dalej. W trakcie snu mięśnie nie bolały tak bardzo i nie doskwierał mi tak głód. Przed chwilą dotarło do mnie, że nie zjadłem nic od wczorajszego wieczoru. 
Wysuwając rękę spod kołdry zdjąłem telefon, z nadzieją, że zdobyłem po pijaku chociaż numer Tony'ego.
Przejrzałem listę kontaktów aż wreszcie w oczy rzucił mi sie "Wanghdonu oiwo". Ewidentnie był to numer telefonu chłopaka, który zapisałem, niespecjalnie dobrze celując palcami w klawiaturę.
"Ej masz czas rzucic mnie pdo dziecinke"
"glodny jsetm"
Wysłałem i schowałem się pod kołdrą, licząc, że zasnę, a z prawie zimowego snu wybudzi mnie dźwięk powiadomienia od znajomego. Będę musiał zmienić nazwę kontaktu na bardziej sensowną, chociaż ta była niesamowicie śmieszna. Ciekawe, czy on w ogóle zaczai, kto do niego pisze.

Tony?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.