Strony

poniedziałek, 23 września 2024

Od Zei cd. Anthony'ego

 Nie często zdarzało się, żeby coś złapało Zeyę z zaskoczenia, ale temu chłopakowi właśnie się to udało.

- Miejmy nadzieję, że była dobra oferta. - Znalezienie odpowiednich słów zajęło mu nieco dłużej niż by tego chciał. - A tytuł piosenki?

Teraz nieznajomy wydawał się jeszcze bardziej zdezorientowany.

- To był tytuł… - powiedział w końcu.

Niezręczne. Dzięki bogu za magię montażu.

- Jasne. - Zeya przywołał na twarz swój tradycyjny uśmiech. - Nie mogę powiedzieć, żebym kojarzył. Czyja to piosenka?

- Wiśniosza.

- Okej. Dzięki wielkie. - Uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Miłego dnia!

- Nawzajem. - Odpowiedź była raczej automatyczna, ale na twarzy rozmówcy pojawił się przebłysk ulgi, kiedy Zeya opuścił mikrofon.

***

W domu powitało Zeyę głośne miauknięcie Chestera. W zasadzie wpadł tu tylko na chwlę, głównie po to, by nakarmić pupila. I może napić się czegoś. Podszedł do ekspresu, chcąc nastawić kawę tak, żeby była gotowa zanim zdąży wyłożyć zawartość puszki do miski kocura, jednak czekała tam na niego niespodzianka w postaci gotowej kawy. Zawiesił się na ułamek sekundy. Musiała tam stać od rana, i faktycznie nie był sobie w stanie przypomnieć, czy rano ją pił. Do rzeczywistości przywrócił go Chester lądujący na kuchennym blacie. Zeya spróbował go przegonić, czego dość szybko pożałował, bo cienki materiał koszuli nie chronił zbyt dobrze przed pazurkami kota, który postanowił swoim zwyczajem wskoczyć mu na ramiona. Zaklął cicho, ale pozwolił zwierzakowi zostać na swoim miejscu, kiedy najpierw wstawił kubek do mikrofalówki, a następnie podszedł do lodówki po zaczętą rano puszkę. Gdy tylko schylił się, żeby postawić miskę z karmą na ziemi, Chester natychmiast zeskoczył i zaczął zachowywać się jakby nie jadł od co najmniej dwóch tygodni.

- Do zobaczenia wieczorem. - Pogłaskał kota, który jednak za bardzo zaaferowany był miską, by w ogóle to zauważyć. - Smacznego Ches.

Mikrofalówka zapiszczała. Zeya wyjął (nagrzany) kubek z nieco mniej nagrzanym (choć wciąż ciepłym) napojem i przelał go do kubka termicznego, po czym zgarnął klucze od auta z szafki przy drzwiach i opuścił mieszkanie.

***

Parking pod akademią jeździecką był dziś wyjątkowo pełny, mimo że pora wydawała się Zei raczej późna na jazdę. Z drugiej strony raczej nie mógł być jedyną osobą wiecznie cierpiącą na niedobory doby. Wysiadł z samochodu i skierował się w stronę gdzie powinna się znajdować stajnia Dimy. A przynajmniej gdzie wydawało mu się, że powinien być ten budynek. Kompleks był duży, a Zeya trzymał tu konia od raptem kilku tygodni. Do tego nie był najlepszy w orientacji w terenie, przynajmniej kiedy próbował się na tym skupić. Ostatecznie jednak udało mu się trafić na miejsce, choć było to z pomocą wskazówek jednego z trenerów. W budynku było już prościej. Podszedł do boksu swojego ogiera. Dima był zbyt zaaferowany świeżym sianem wiszącym w siatce, by zrobić coś więcej niż odwrócenie ucha na dźwięk kroków. Zeya przez chwilę po prostu obserwował konia. Dopiero gdy mu się to znudziło zagwizdał cicho, a ogier natychmiast zwrócił całą swoją uwagę na przybysza.

- Cześć bestio. - Pogłaskał zwierzę po łbie. - Mam nadzieję, że nie tęskniłeś za bardzo.

Krótkie prychnięcie. I niezadowolone rżenie dochodzące z boksu obok, od czarno białej, łaciatej klaczy. Wyglądała pod tym względem trochę jakby chciała udawać krowę.

- Dwie minuty w miejscu to tak wiele? - Głos dochodzący z boksu klaczy brzmiał jednocześnie na zmęczony i zrezygnowany.

Zeya z ciekawości zerkną w tamtą stronę i zobaczył wystającą znad konia głowę chłopaka od babci i fotowoltaiki.


Tony?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.