Strony

wtorek, 24 września 2024

od Arthura cd. Zei

Noc w barze mijała zdecydowanie zbyt wolno, właściwie kręciło się tu kilku stałych klientów i może kilka nowych twarzy. Szef był dzisiaj nieobecny; na zmianie byłem ja i dwie kelnerki starsze o kilka lat ode mnie. Zagadywały gości i flirciarsko uśmiechały się w ich kierunku, namawiając, by zamówili kolejne drinki. 
- Pornstar martini raz! - przekrzyknąłem muzykę i rozejrzałem się, czy ktoś idzie po swój napój. Przy barze znalazła się dziewczyna, pewnie w moim wieku, może niewiele starsza. Oparła się o blat i wyszczerzyła zęby w moją stronę. Miała bardzo ładny uśmiech, jako jedna z niewielu osób które dziś mnie zagadywały. 
- Mam nadzieję że jest tak słodkie, jak Ty! - Krzyknęła w moją stronę, chcąc być głośniejszą od grającego aktualnie rockowego kawałka. - Zrób mi jeszcze jedno! - Zabrała kieliszek i poszła chwiejnym krokiem w stronę stolika, nie dając mi szansy na odpowiedź.
Zawołałem kelnerkę, by wbiła w jej rachunek kolejne martini, a sam zabrałem się za wlewanie składników do shakera. 
Przed czwartą zamknęliśmy bar i wreszcie mogłem spokojnie zapalić z dziewczynami i przez chwilę ponarzekać na pijanych ludzi, zwłaszcza na jedną bezceremonialną parkę po trzydziestce, która nie znała pojęcia "dobrego smaku" i obściskiwała się na naszych oczach.
Impala czekała na mnie na parkingu, ciesząc moje oczy i serce jak zawsze. Byłem tak niesamowicie dumny z tego, jak gładko udało mi się wypolerować nowy lakier, i jak cudownie prezentowała się z nowymi felgami. Jedyne, co zostało mi do zrobienia z rzeczy wizualnych, to zmiana lamp na mniej zarysowane. Oczywiście, czekała mnie jeszcze masa mechanicznych rzeczy, takich jak wymiana świec zapłonowych czy też wymiana filtrów.  Wygasiłem papierosa butem i wsiadłem do dziecinki, odpalając ją i wsłuchując się w mruczący silnik. 
- Tak mi mów, kochana. - mruknąłem, przejeżdżając dłonią po kierownicy. - Zrobimy jeszcze kilka rzeczy, i będziesz jak nowa. - Poklepałem ją po desce rozdzielczej, włożyłem kasetę - tym razem padło na Led Zeppelin, i wyjechałem z parkingu, kierując się w stronę akademików.  Marzyłem tylko o tym, by położyć się spać i odetchnąć na chwilę, przed jutrzejszym, a właściwie to już dzisiejszym, dniem.
Miałem w planach podejść do właścicielki całego obiektu z pytaniem o zapisanie się na jakieś zajęcia, w końcu po coś tu przyjechałem. Czekała mnie jeszcze wizyta na warsztacie, celem odbioru świec i filtrów. 
Zaparkowałem na swoim miejscu i odczekałem chwilę, aż silnik się schłodzi. Gdy wiatraki przestały tak głośno pracować, zgasiłem ją i pozbierałem rzeczy z siedzenia, upychając je po kieszeniach kurtki. 
Wysiadłem, wyklinając pod nosem jesienny chłód. Z dołu dobiegły mnie dźwięki rżących koni, które prawdopodobnie sam obudziłem. Mam nadzieję, że nie narobię sobie problemów nie znając nikogo z kadry i wśród tych wszystkich bogatych dzieciaków, które miały swoje wierzchowce.
Sam chyba uchodziłem za takiego, poruszając się takim klasykiem, o ironio. Rzecz w tym, że kupiłem Impalę całkiem przypadkiem, praktycznie chwilę przed przerobieniem na żyletki - poprzedni właściciel stracił do niej cierpliwość, co wcale mnie nie dziwiło. To, ile łez, krwi i potu wylałem przy tym samochodzie, było jednak warte tej satysfakcji. Wcześniej wyglądała jak zwykły złom, a teraz pokusiłbym się o wystawienie jej w jakichś pokazach. W końcu nie codziennie po Idaho jeździ takie cacko. 

Budzik w telefonie odebrał mi słodki sen i zmusił do wykaraskania się z łóżka. Sięgnąłem po butelkę soku pomarańczowego na szafce i pociągnąłem kilka większych łyków, chcąc się wybudzić. 
Wciąż zaspany poszedłem do łazienki umyć twarz i zęby i przygolić kilkudniowy zarost, którego nie miałem czasu okiełznać ze względu na pracę. Zagapiłem się i za mocno docisnąłem maszynkę, zostawiając niewielką, krwawą ryskę na policzku.
- Kurwa mać. - przemyłem twarz zimną wodą i spojrzałem, jak niewielka strużka krwi wypływa z ranki. Za chwilę zaschnie. 
Na śniadanie uraczyłem się niczym innym, jak tostami z szynką i serem, doprawiając to papierosem na balkonie. Muszę wyrzucić te niedopałki z popielniczki, przeszło mi przez myśl. 
Otworzyłem szafę, wyjąłem ubrudzone od smarów i kurzu jeansy z przywiązaną już do nich bandaną, która kiedyś była biała - teraz widniały na niej czerwień, szarość i inne bliżej nieokreślone kolory. Koszulka i bluza były w podobnym stanie - w końcu dzisiaj i tak spędzę większość dnia grzebiąc przy dziecince, więc bez sensu byłoby ubierać coś bardziej "eleganckiego".
Nim jednak dotarłem do mojego oczka w głowie, zaszedłem do sekretariatu, celem zorientowania się kiedy odbywają się poszczególne zajęcia.
Miła starsza sekretarka wytłumaczyła mi, na czym co polega. Podpisałem się imieniem i nazwiskiem przy kilku z nich, deklarując tym samym swoją obecność. Zawahałem się, nad wpisaniem się również do początkowej sekcji jeździeckiej, jednak szybko zmieniłem zdanie. Może kiedy indziej.
Podziękowałem i wyszedłem, wkładając już na korytarzu papierosa do ust.
Impala wyglądała tak samo pięknie jak zawsze, jednak nie pasowała mi mała karteczka wczepiona za przednią wycieraczkę.
- Naprawdę nawet tutaj wyrwę kurwa mandat? - zirytowałem się i wyrzuciłem papierosa za siebie. Wyszarpnąłem karteczkę i przeczytałem co jest na niej napisane. "Przepraszam za drzwi", a na drugiej stronie znajdował się numer telefonu. Drzwi? co do cholery stało się z moimi drzwiami? - Ty sobie chyba ze mnie kurwa mać robisz żarty. - Wyrzuciłem z siebie i pomiąłem kartkę w dłoni. Włożyłem ją do kieszeni i spojrzałem na drzwi od strony kierowcy - nic. Od strony pasażera zdobiła je jednak wielka, czerwono-srebrna, pierdolona rysa. Wbił się kurwa do podkładu.
Moja dziecinka, w którą włożyłem tyle czasu, pieniędzy... nie, chuj z pieniędzmi. Czasu. Nerwów. Serca, japierdole, włożyłem w nią całą moją duszę, tylko po to, żeby jakiś idiota, który nie umie prowadzić, wszystko zniszczył?
- Dobra, to tylko rysa. - Niewiele myśląc, włożyłem kolejnego papierosa do ust i nerwowo go zapaliłem. - To tylko pierdolona rysa, aż do pierdolonego kurwa podkładu. - Osobiście czułem ból mojej dziecinki, tak bezczelnie oszpeconej przez jakiegoś czerwonego grata. Wściekłość buzowała we mnie niesamowicie, a papieros znikał w zabójczym tempie. Jak tylko znajdę tego skurwysyna, to osobiście przetrę mu twarzą o chodnik.
Numer telefonu.
Wyciągnąłem zwinięty w kulkę papierek i rozwinąłem go, próbując rozczytać numer. Wyklinałem tego barana kilka pokoleń wstecz. 
Sygnał rozbrzmiał kilkukrotnie, nim ktoś zdążył odebrać. 
- Cześć. To ja, ten od Impali. - Poinformowałem mojego rozmówcę, jeszcze milczącego. - Widziałem kartkę.
- Tak, cholera, strasznie mi przykro. Na sekundę odwróciłem wzrok... Nawet nie zauważyłem, że ją trąciłem, dopóki nie usłyszałem tego pieprzonego dźwięku. - Odpowiedział mi, ewidentnie speszony całą tą sytuacją. I bardzo, kurwa, dobrze. Zasługujesz na wpierdol.
Westchnąłem, patrząc po raz kolejny z bólem na moją dziecinkę. 
- Stary, to nie jest kurwa jebana toyota, żeby jej kurwa "nie zauważyć" - wypaliłem, nie wytrzymując. - Nie wiem, jak chcesz to kurwa załatwić, ale mam nadzieję, że dziecinka będzie w lepszym stanie niż była. 
Zakończyliśmy rozmowę, umawiając się za piętnaście minut przy moim samochodzie. W międzyczasie poinformowałem mechanika, że wpadnę później po części. 
Ubolewałem niesamowicie nad raną, którą odniosła Impala. Gniew powoli ustępował miejsca rozczarowaniu, wręcz smutku? Nie chodziło o pieniądze ani o to, że będę musiał włożyć czas i wysiłek w naprawę. Chodziło o coś więcej – o to, że ten samochód był dla mnie czymś w rodzaju towarzysza, pamiątki z czasów, kiedy wszystko miało inny smak, inną energię. Moja więź z tym autem była dziwnie osobista. Patrząc na tę rysę, poczułem coś w rodzaju zdrady losu. Jakby wszechświat raz jeszcze próbował mi pokazać, że nie mam pełnej kontroli nad tym, co kocham i jak bardzo się staram.
Gniew pojawił się jednak tak szybko, jak zniknął, gdy moim oczom ukazał się chłopak o azjatyckiej urodzie - jak mniemam, właściciel czerwonej strzały.
Mężczyzna uniósł ręce w geście poddania się i spojrzał na mnie przepraszającym wzrokiem, otwierając usta by coś powiedzieć.
Nim jednak opanowałem jakiekolwiek emocje, moja pięść spotkała się z jego szczęką, a mężczyzna, dość zaskoczony, cofnął się o kilka kroków i przetarł twarz ręką, wycierając krew z wargi. 

Zeya? :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.