Strony

środa, 25 września 2024

od Arthura cd. Anthony'ego

Cieszyłem się, że moja inwencja twórcza zasmakowała rozmówcy. Alkohol chyba wprawił go w lepszy nastrój, bo uśmiechał się pod nosem. 
- Nie jestem koniarą. - Zanegował moje stwierdzenie, wręcz obruszony. - Po prostu bez konia jest ciężko. Rancza są duże, a nie wszędzie dojedziesz samochodem. - Przetarł twarz dłonią, a ja uniosłem brwi. Jak można nie mieć możliwości dojechania gdzieś autem? - I krowy są spokojniejsze. Nie uciekają, jeśli w końcu złapiesz wprawę. - Ponownie na jego twarz wstąpił uśmiech, na mojej pojawiło się raczej zakłopotanie. Widywałem takie rzeczy tylko w filmach, a nie siedziałem przed kimś, kogo całe życie na tym polegało. Dziwne uczucie. 
- Skoro to Twój świat, to czemu z niego zwiałeś? - Byłem ciekawy, dlaczego przejechał aż tyle stanów, by znaleźć się w jakimś, jakby nie patrzeć, zapyziałym Idaho Falls w akademii jeździeckiej, skoro z tego co mówił, miał dobre życie w Teksasie.
- Nie zwiałem. - Zdenerwował się mój rozmówca. Upiłem kolejny łyk piwa, nie chcąc być dłużny. - Kazali zrobić mi studia albo wstąpić do wojska. Prędzej nauczę się prawa, niż dam sobie odstrzelić łeb. - Wykonał gest pistoletu przykładanego do skroni. Zmarszczyłem brwi, powoli jego historia zaczynała mi się sprzeczać. Skoro studiuje, to po co mu zmutowane bydle? Zapytałem, dlaczego w takim razie pozwolili zabrać mu konia. 
- Bo jest moja. - Wzruszył ramionami. - Jeśli nie zabrałbym jej ze sobą, mógłbym już jej nie zobaczyć. Skoro nie musiałem wyjechać z Teksasu, to część Teksasu zabrałem ze sobą. - Upił kolejny łyk dyniowego drinka, który powoli zbliżał się ku końcowi. Czy powinienem poprosić mojego współpracownika, żeby zrobił mu jeszcze, czy udawać że nie widzę? - Szkoda tylko, że nie dało się ukraść prerii. Zajebiście uciekało się na nią w nocy, gdy macocha mnie wkurwiała. - Przez moment zawahał się, czy kontynuować, a w jego oczach pojawiło się coś na wzór nostalgii? - A ty? Co cię skłoniło do tej akademii jeździeckiej?
Zadał zajebiście dobre pytanie - nie umiem jeździć na koniach, a ostatni raz cokolwiek wspólnego miałem z nimi jeszcze za czasów mieszkania w Californii, gdy spędzałem lato w stajniach, będąc jednak bardziej zainteresowanym sprawami mechanicznymi, niż jazdą. W ramach zapłaty za pomoc dostawałem jednak lekcje, i fakt, było to fajne, ale nigdy nie zająłem się tym bardziej. A może coś by z tego było? 
- Zrządzenie losu. - Odparłem. - Ostatni raz jeździłem, gdy byłem nastolatkiem, teraz sam widzisz, pracuje w barze i odrestaurowuje stare samochody, takie jak moja dziecinka. - Dodałem, z dumą w głosie na wspomnienie pierwszych prac z impalą. - Przeprowadziłem się do Idaho już jakiś czas temu, spodobało mi się tu i złapałem dobrą ofertę pracy. Konie miały być dodatkiem, ale - zawahałem się, i nie chcąc tworzyć niezręcznej ciszy, pociągnąłem kilka łyków piwa. - jakoś nie potrafię się zebrać do nauki, chociaż bardzo bym chciał. - Miałem wrażenie, że zabrzmiało to zbyt błagalnie, jak na to, że miało być to po prostu stwierdzeniem faktu. Jeszcze zamiast pracować z dziecinką, będę popierdalał na półtonowej masie mięśni i tłuszczu, która "może mnie nie zabije". Super.

Drink Anthony'ego i moje piwo skończyły się, więc teraz siedzieliśmy i rozmawialiśmy to o mojej dziecince, która najwyraźniej zainteresowała mojego znajomego, to o jego koniu imieniem Milky Way i życiu na ranczu. Im dłużej go słuchałem, tym więcej sensu miała dla mnie pasja Tony'ego.
Na usta cisnęło mi się pytanie, czy chce przy okazji pokazać mi jak obsługiwać się tymi żywymi maszynami, ale byłem zbyt trzeźwy na to.
- Słuchaj, mam jutro wolne popołudnie, mogę Ci pokazać Impalę, śmigniemy się gdzieś. - Wypaliłem, gdy mój współpracownik dał nam nasze napoje, ten sam drink i kolejny kufel piwa. - Chyba, że pokażesz mi jak działa ta wasza "więź z koniem". - Dodałem, szybko unikając odpowiedzialności z odpowiedzi i przystawiłem kufel do ust. Stuknąłem się nim boleśnie w zęby, klnąc cicho, gdy odstawiłem go na blat.
Chłopak siedzący naprzeciwko mnie zaśmiał się, na co spojrzałem na niego z lekką irytacją.
- Nigdy nie przyjebałeś sobie w zęby? - Mruknąłem, wycierając piankę z twarzy. Pokręcił głową, wciąż śmiejąc się pod nosem. Sam zwróciłem sobie uwagę, że faktycznie, barman nie umiejący napić się piwa to coś komicznego. 
Noc mijała nam na podobnych pogaduszkach, gdy wreszcie nadszedł czas by zamknąć bar. Obydwoje wyszliśmy chwiejnym krokiem z pomieszczenia, by świeże, chłodne powietrze uderzyło nas prosto w twarz.
Wyciągnąłem papierosa i tym razem nie zaproponowałem chłopakowi, który miał przy ustach swoją jednorazówkę. Niezręcznie odpaliłem i wypuściłem dym z ust, sprawdzając czy na pewno wszystko mam. Najważniejsze były klucze od dziecinki; przewertowałem w głowie czy na pewno ją zamknąłem.
- Podwieźć Cię? - wydukałem, patrząc na równie nietrzeźwego chłopaka. Zdrowy rozsądek opuścił mnie jakieś kilka godzin temu, gdy z wielkim zafascynowaniem podrywałem o co najmniej dziesięć lat starszą kelnerkę, która była u nas na okresie próbnym. - Chyba nie jestem aż tak napruty... - fuknąłem, widząc skrzywioną minę Tony'ego. - No co? Nie wsiądę do taksówki. 
Wygasiłem papierosa butem, wciąż czekając na odpowiedź chłopaka, który robił coś w telefonie, ewidentnie mnie ignorując. Albo to ja byłem zbyt pijany, by ogarnąć, że jest tym bardziej trzeźwym. 
Przeszliśmy bliżej Impali, bo uznałem że ostatnim celem na wieczór jest zapalenie jeszcze jednego papierosa - a właśnie tam zostawiłem nową paczkę. Nieudolnie wcisnąłem kluczyk do zamka i przekręciłem go; auto wydało charakterystyczny dźwięk odblokowania zamków. 
Czułem na sobie wzrok mojego kompana do picia, ale ważniejszy był w tym momencie nałóg. Wykaraskałem się z auta i trzasnąłem drzwiami, na tyle mocno, że zagryzłem zęby.
- Boże, kochanie.. tata nie chciał, przepraszam. - Poklepałem ją w ramach przeprosin. 
- Dobra, stary, zamawiam nam taksówkę? - zamilkł, widząc moją interakcje z samochodem. Uniósł brwi, nie będąc pewnym czy widzi to, co widzi.
- Nie zostawię mojej dziecinki samej na noc! - obruszyłem się, uczepiając się jej lusterka. - Jeszcze ktoś ją skrzywdzi, albo zmarznie... i co ja wtedy zrobię? Już nikt cie tak nie obrazi impalko, nie, spokojnie. - wydukałem do samochodu. - ten niemiły pan nie chce źle dla ciebie...
Anthony pokręcił głową i ukrył twarz w dłoniach, z głośnym westchnięciem. 

Tony?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.