Strony

wtorek, 24 września 2024

od Arthura cd. Anthony'ego

Trudno mi było skupić się w stu procentach na rozmowie z nowopoznanym znajomym, gdyż w mojej głowie wciąż przewijały się przepisy na pieprzone, dyniowe drinki. Paranoja, każdy teraz tylko o tych dyniach, cynamonach i temu podobnych. 
- Jesteś, hm, jeźdzcem? - spróbowałem kontynuować rozmowę. Anthony skrzywił się delikatnie na te słowa. Pokręcił głową, informując mnie że to nic zawodowego. Przewertowałem w głowie określenia, które padały w trakcie mojego pobytu w Akademii - czyli szkółka? - Uniósł brwi, z delikatnie prześmiewczym wyrazem. Zacisnąłem zęby, nie chcąc wywoływać kłótni w pierwsze kilka minut znajomości. Pewnie nigdy więcej go nie spotkam, ale czasem miło byłoby mieć z kim wyjść na piwo, jeśli pije - choć nie wyglądał na takiego.
- Mam swojego konia. - Tym razem to moje brwi powędrowały do góry, słysząc te słowa. - Niedaleko jest akademia jeździecka. Milky Way stoi tam od kilku tygodni. - Kawa, która teraz była zdatna do picia, stanęła mi w gardle, gdy wspomniał o Akademii. Chyba nie zauważył, bo odblokował telefon, na ekranie którego znalazła się psia mordka. Czyli jest psiarzem, już go lubię. - Mogę Ci ją pokazać, jeśli chcesz. Nie każdy się tym interesuje. 
Wahanie w jego głosie sprawiło, że miałem ochotę roześmiać mu się w twarz. Pracuję w barze, jedyne konie z jakimi mam styczność to te mechaniczne, a uczę się w akademii jeździeckiej, gdzie ostatni raz na koniu siedziałem jeszcze za czasów Californii. 
- Aż zbyt dobrze wiem, gdzie jest akademia. - Odpowiedziałem mu, kładąc kubek z kawą na stolik. - Uczę się tam, ale nie widziałem tej twojej - zawahałem się nad wypowiedzeniem imienia konia. - Milky Way. Możesz mi ją pokazać, jasne. 
Chłopak wszedł w galerię i kliknął w jedno z wielu zdjęć konia - przeszedł mnie dreszcz niepokoju, widząc to stworzenie. Wielkie, podobne do krowy, ale zdecydowanie bardziej nieprzewidywalne. 
Zwierzę było naprawdę ładne, zapewne samo przebywanie obok niej nie zabiłoby mnie, ale powątpiewałem w to, czy odważyłbym się chociaż je pogłaskać. Zagryzłem nerwowo wargę, wciąż wlepiając wzrok w telefon mojego nowego znajomego, który tłumaczył mi historię za kolejnymi zdjęciami - wspominał coś o ranczu i Teksasie, jakimś "barrel racingu", czymkolwiek to było. Czułem się jak kompletny głupek, słuchając tego. Gdyby przełożył to na mechanikę, z pewnością zrozumiałbym więcej. Ten koń działa jak manual czy automat? Ma wspomaganie kierownicy? Gwintowane zawieszenie? Niewiele mówiły mi określenia Anthony'ego. 
- Bardzo ładny zwierz. - Wydusiłem z siebie, gdy zabrał telefon i spojrzał na mnie z oczekiwaniem. - Długo na niej jeździsz? - Nie wiem, czy takie pytania są sensowne przy koniach, gdybyśmy rozmawiali o samochodach, z pewnością byłoby mi łatwiej znaleźć złoty środek tej rozmowy, jednak intrygowała mnie cała ta "jeździecka" otoczka jego osoby.
- Mam ją od źrebaka. Czyli w sumie to tak. Milky Way to takie moje oczko w głowie. - Pociągnął kolejny łyk swojej kawy, która wyglądała na zdecydowanie bardziej skomplikowaną niż moje "pumpkin spice latte". Kto tak nazywa napój? Nigdy więcej nie mam zamiaru pić kawy, mimo, że wcale nie była taka zła. 
- Wiesz, to chyba podobnie jak z moim autem. - spróbowałem pociągnąć rozmowę dalej, Anthony wydawał się być sympatyczną osobą. Przy piwie rozmawiałoby się prościej. - Mam starą Impalę z '67. Dłubię przy niej, kiedy tylko mogę. Jest moim oczkiem w głowie. 
Tony kiwnął głową, potwierdzając moje przypuszczenia. 
- To chyba klasyka? - podłapał temat. - W Teksasie widywałem kilka takich na pokazach. - dodał, na co poczułem dumę, że moja dziecinka cieszy się popularnością także w innych stanach Ameryki. Na mojej twarzy pojawił się szczery uśmiech, że ktoś faktycznie docenia starą, dobrą motoryzację, tak jak się powinno. 
- To nie tylko auto, to kawał historii. Zresztą, odrestaurowywanie takich samochodów to trochę jakby opiekowanie się własnym zwierzęciem – dbasz o każdy szczegół, wsłuchujesz się w każdy odgłos silnika, no i... czujesz satysfakcję, kiedy wszystko działa jak należy. - Rozgadałem się, w międzyczasie zostawiając chłopakowi przestrzeń na odpowiedź, dopijając kawę. 
Rozmowa toczyła się między nami jeszcze przez chwilę, przeskakując raz z koni i Teksasu, raz na Impalę i stare auta. Od słowa do słowa coraz więcej sensu pojawiało się w tym, dlaczego tak pachniał i wyglądał.
Wyszliśmy z kawiarni, wciąż rozmawiając o wcześniej wspomnianych tematach. Zapaliłem papierosa, nim ruszyliśmy w dalszą trasę. Jesienią pogoda nie sprzyjała mojemu nałogowi, ponieważ ciągły wiatr skutecznie utrudniał mi odpalanie fajek, co zwykle kończyło się sfrustrowanym klnięciem i staniem pod wiatą jakiegokolwiek budynku, byleby móc zaspokoić nałóg. 
Podstawiłem paczkę papierosów pod dłoń nowego znajomego, który pokręcił głową, odmawiając. Wzruszyłem ramionami i schowałem fajki do przetartej kurtki. 
- Wiesz, jestem bardziej człowiekiem od koni maszynowych, niż tych zwykłych, ale skoro mieszkam w akademiku, parę minut od Twojego podopiecznego, może pokazałbyś mi kiedyś te zmutowaną krowę z bliska? - Szybko pożałowałem swoich słów. To nie samochód, co, jeśli to wielkie bydle mnie zabije, bo nie spodoba mu się mój sposób istnienia? - Wiesz co, może po prostu wpadnij do Celta, mamy dzisiaj dyniowe drinki. Nie wiem, czy chce się tak szybko pożegnać z palcami. - Zaśmiałem się nerwowo, mając na myśli fakt, że zmutowana krowa z łatwością może mi je odgryźć.


Tony? lekcja jazdy czy jesieniarskie picie? ;) 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.