Strony

czwartek, 17 stycznia 2019

Od Seana C.D Alana

Naprawdę nie lubiłem być słodki, uroczy czy inne takie. To znaczy... mogą mnie tak nazywać, ale tylko w myślach. Za to ja mogę ich tak wołać bez większych przeszkód, w końcu to nie w odniesieniu do mojej osoby. Jęknąłem na słowa Alana. Griffin z lekkim przerażeniem oczekiwał mojego wybuchu, jednak do tego nie doszło. Cóż, przeliczył się co do tego, ale doskonale go rozumiem. Gdy mieliśmy ja jedenaście, a on czternaście lat, nazwał mnie uroczym i nie mógł później ruszać ręką przez rok. Tak, złamałem mu ją zrzucając z muru. Może i jestem okropnym bratem, ale naprawdę nie znoszę tych słodkich słówek w odniesieniu do mnie. Bo wcale się tak nie czuję.
- Nie mów tak lepiej, bo bestia się zdenerwuje - mój jakże kochany brat postanowił użyć teatralnego szeptu.
Przewróciłem oczami, a brunet zachichotał. Ile to jeszcze z tym matołem? A tak. Równiutkie sześć dni od dzisiaj. 
- Zamknij dupę, saucisse francaise - uniosłem kącik ust i oparłem głowę na ręce.
Tym razem to Griff przewrócił oczami, jednak nie udało mu się powstrzymać parsknięcia. Boże, czy mój brat zamienia się w konia? Oby nie, Enter nie zniósłby takiego genialnego towarzystwa. 
- Naprawdę? - uniósł brew. - Zachowujesz się jak wtedy gdy ja byłem w czwartej a ty pierwszej klasie, nie kompromituj się. 
Westchnąłem ciężko. Całe życie w psychiatryku z ludźmi chorymi na umyśle. Kątem oka spojrzałem na bruneta siedzącego obok mnie. Nie powinienem na to zasługiwać. Przez te wszystkie lata nie udało mi się wydostać Samary, nie udało mi się dostatecznie jej wesprzeć. Zawsze odrzucałem brata. A teraz... jaki ze mnie przyjaciel? Kiedy ostatnio dzwoniłem do Charline? Nawet nie wiem co z tym jej chłoptasiem. Przeczesałem włosy palcami. Pozostaje jeszcze kwestia nowej koleżanki Alana. Czy ja zawsze muszę być ze wszystkim do tyłu? Kiedyś się okaże, że wybuchła bomba atomowa a ja dowiem się po dwóch latach. Starając się nie robić tego ostentacyjnie, złapałem pod stołem za rękę bruneta. Wiem, należą mi się brawa, zdobyłem się na cokolwiek. Czułem jakby od czasu tej kłótni to Alan musiał wszystko przejąć. Może za bardzo bałem się naszej kruchej relacji. Wiedziałem, że naprawdę go kocham i tym razem to nie są jakieś moje marzenia czy iluzje. Nawet nie halucynacje. Pierwszy raz chyba dokładnie byłem pewny tego co robię ze swoim życiem i chciałem to kontynuować. Z transu wyrwało mnie chrząknięcie brata. 
- Pytałem, czy możemy już iść - powiedział gdy zdobył już moją uwagę.
Kiwnąłem głową na zgodę. Trochę sobie posiedzieliśmy, ale jest niedziela i pora ruszyć swoje dupy żeby zrobić cokolwiek. Wyszliśmy z kawiarni kierując się przed siebie, bez określonego celu. Nagle Griff wyprzedził nas nieco i zaczął iść tyłem.
- Słuchajcie... muszę coś załatwić - uśmiechnął się przepraszająco. - Wrócę późno, Seanie!
I tak po prostu odbiegł. Zacząłem myśleć intensywniej. Pewnie się opłacało, bo w mojej głowie powstał całkiem niezły plan na skończenie dnia. Ręką oplotłem ramiona Alana.
- Eeee... miałbyś coś przeciwko temu jakbyśmy wyskoczyli na małą przejażdżkę? - zapytałem oczekując odmowy.
Inaczej, spodziewałem się raczej odmowy niż zgody. Dostałem coś czego się nie spodziewałem. Tak, dokładnie. Pozytywną odpowiedź.
- Jasne, czemu by nie - wzruszył ramionami.
Skręciliśmy w ścieżkę prowadzącą pod budynek stajni. Pokazałem Alanowi gdzie mój brat zostawił swojego wierzchowca, Alladyna. Okej, nie zapytałem się go o zgodę, ale doskonale znałem tego konia i naprawdę nie miałem się czego obawiać. All był spokojnym staruszkiem który czasami lubił sobie poskakać, a brunetowi w pełni ufałem, że nic mu nie zrobi. Najwyżej będzie na mnie, choć i tak ja ryzykuje najbardziej zabierając ze sobą siwego. Jak zwykle robił swoje popisowe sztuczki przy czyszczeniu kopyt, ogłowie również nie należało do najłatwiejszej części tego wieczoru, jednak po drobnym przekupstwie wszystko było gotowe. Wybrałem sprawdzoną przeze mnie wcześniej ścieżkę prowadzącą na wzgórze. Cóż, dzięki mojemu wspaniałemu ogierkowi woda odpadała, a i sam nie chciałem tego w zimie ryzykować. Teraz pewnie zapytacie czy jedziemy tak jak wyszliśmy z kawiarni. Nie. W stajni są szafki z rzeczami do jazdy konnej, a przynajmniej ja tu trzymam swoje a w pokoju mam zapasowe. Alan jak widać postępuje podobnie. Wyprowadziłem gotowego Entera ze stajni.
- Niczego nie zepsuj, błagam poilu - szepnąłem wsiadając na jego grzbiet.
Brunet już czekał z koniem mojego brata. Zaczęliśmy drobną wycieczkę.
***
Podróż na końskich grzbietach przebiegła bez większych zaskoczeń. Kilka razy z drzewa zleciał jakiś ptak, ale zafascynowany Alladynem siwek niczego nie zauważał. Chciał się popisać co może nie było najlepszym rozwiązaniem, jednak jak widać jedynym możliwym dzisiejszego dnia. Zastanawiałem się czy czasem nie pomyliłem jakiegoś zakrętu i nie zgubiliśmy się pośród drzew. Już chciałem zawrócić, aby sprawdzić oznaczenie gdy zobaczyłem znajomy krzak. Może i nie jest to najlepszy znak rozpoznawczy, ale zadziałał i to było najważniejsze. Zsunąłem się na ziemię, a razem ze mną towarzyszący mi chłopak. Wziąłem z siodła koc na którym siedziałem cały ten czas po czym rozłożyłem go na trawie. Alan przywiązał kasztanka do barierki, zapewne umieszczonej tu całkiem niedawno. Chciał się zabrać także za Entertainera jednak byłem zmuszony go powstrzymać. 
- Lepiej nie, naprawdę nie będę jeździł z tobą po lekarzach - oznajmiłem zabierając wodze z dłoni bruneta. 
Wydawało mi się, że mruknął pod nosem coś w stylu "dokładnie tacy sami". Sprawnie przywiązałem ogiera, tak aby mógł swobodnie jeść trawę jednak nie mógł uciec w przypadku nagłego wyskoku jakiegoś zimowego zwierzaka. Położyłem się na kawałku materiału, podpierając się na łokciach. Wiedziałem doskonale na co czekam. Byłem też pewny tego, że chcę pogadać.
- Więc... z kim wczoraj byłeś na prezentacji? - przerwałem ciszę.
Winters przerzucił ciężar ciała tak aby móc na mnie spojrzeć. Odwróciłem głowę w jego kierunku zapewne wyglądając jak niedorozwinięte jajko. Nie mam pojęcia skąd u mnie takie porównania, tak wyszło.
- Inez Jacos. Powiedzmy, że w porę przybyła zanim kolesie Connora wysłali mnie do szpitala - zaśmiał się słabo.
Skrzywiłem się. Powinienem wtedy przy nim być. Wspierać go. Jakoś pomóc, pobić tamtych connards, a zamiast tego siedziałem sobie na dupie i użalałem nad swoją znikomą inteligencją. Uniosłem rękę do twarzy chłopaka, położyłem mu rękę na policzku.
- Naprawdę mi głupio cherie, czuję się jakbym... co najmniej sam cię pobił - powiedziałem cicho.
Brunet zmarszczył brwi.
- Nie obwiniaj się - odparł po chwili. - Może i jesteś największym sukinsynem jakiego znam, ale na to akurat nie miałeś zbytniego wpływu.
Prychnąłem. Jego słowa tylko trochę poprawiły mi humor. Nadal czułem poczucie winy i wiedziałem doskonale, że wcześniej wcale nie myślał w podobny sposób.
- Zaśpiewasz mi? - głos Alana był niemal niesłyszalny.
Nie miałem nic przeciwko, prośba była do spełnienia. Równie cicho zacząłem podśpiewywać napisaną dla chłopaka piosenkę. Pod koniec wplątałem palce w jego włosy i przyciągnąłem do pocałunku. Za młodzi, za głupi by znać rzeczy takie jak miłość*. Uniosłem powieki lekko odsuwając się od bruneta by móc dokładnie mu się przypatrzeć. Jeśli naprawdę kogoś kochasz nie możesz pozwolić mu odejść. To zawsze powtarzała mi bliźniaczka gdy znajdywała nowe obiekty uczuć. Przyznaję, miała jeszcze bogatsze życie uczuciowe niż ja choć wydaje się to niemal niemożliwe. Może Montgomery mają to do siebie. Jedno jest pewne, na pewno nigdy nie odpuszczamy jeśli sprawę wciąż da się załatwić. Długo nie wiedziałem kim jestem. Kim chcę być. Całe moje dzieciństwo było kłamstwem. Kochający rodzice do czasu kiedy nie dowiedzą się o twojej orientacji. Zawsze lepszy brat i siostra którą za wszelką cenę trzeba chronić. Zapewne nabawiłem się kompleksów, jestem okropny i zdecydowanie nietaktowny. Nie mogłem dostać w życiu wszystkiego na tacy pod sam nos i zawsze o tym wiedziałem. Nigdy nie czułem potrzeby posiadania tego czego inni nie mieli, byłem raczej kimś kto dążył do wyznaczonych, idiotycznych ideałów. I nigdy. Nigdy jeszcze się nie zakochałem. Przynajmniej tak mi się wydaje. Skąd mogę wiedzieć czym jest miłość, jeśli nigdy jej nie doświadczyłem ze strony rodziców? Wiem jednak, że chciałbym ją dostać, jak na prawdziwego egoistę przystało. Sądzę też, że wreszcie mogę nazwać siebie jako kogoś zakochanego. Bo wiem, że zależy mi na brunecie. Nie chciałbym żeby coś mu się stało i mógłbym dla niego wiele poświęcić. Tak, jasne. Jestem cholernie zazdrosny gdy flirtuje z moją starszą, lepszą i bardziej przystojną wersją, jednak dzięki temu wiem, że mi zależy. Boję się, że zda sobie sprawę z tego kim jestem i mnie zostawi. Boje się tak wielu rzeczy, udając, że wszystko to jest dla mnie niczym. Tego też się boję. Nowej rzeczy w moim życiu. Ludzie próbują. Są ciekawi. Ja też jestem.
- Winters? - zapytałem.
Chłopak mruknął coś pod nosem.
- Mam... bardzo ważne pytanie - podniosłem się do siadu. - Ja... wiem, że wszystko zjebałem i pewnie jak powiem to jeszcze raz to mnie uderzysz... - wziąłem głęboki wdech i zebrałem się w sobie. - Kocham cię, Alan. Tak... na serio. A przynajmniej mam nadzieję, że cię kocham. Jeśli nie to uderz mnie albo naucz jak to robić - przygryzłem wargę. - Zostaniesz chłopakiem takiego idioty jakim jestem ja?
Czekałem na cokolwiek. I się doczekałem...


Alaaan? 
Sama sobie nie odpowiem xd Doceń starania Seana pliss


* tekst piosenki Ghost Of You

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.