Strony

środa, 19 grudnia 2018

Od Seana C.D. Alana

Zabolało. Każde najdrobniejsze słowo niczym szpilka wbijana w moje ciało. Jednak nie pozwolę znowu się niszczyć. Po prostu go zignoruję. Tak. To bardzo dobra opcja. Odnalazłem w kieszeni bluzy słuchawki oraz telefon. Podłączyłem do siebie urządzenia i odwróciłem się tyłem do Alana, żeby dogłębnie pokazać mu gdzie mam jego pytanie. Gdy tylko rozbrzmiały pierwsze nuty High Hopes, jednej z nowszych piosenek Panic! At the disco, spróbowałem skupić się na melodii a nie obecności bruneta, który zresztą niezwykle działał mi na nerwy. Muzyka zawsze pomagała mi się odprężyć, przejść do innego świata. Bliżej nieba, bliżej gwiazd, z dala od spraw nijakich. (teraz taka rozkmina jak się nazywał mój koń xd) Entertainer nadal nieufnie wpatrywał się w chłopaka, szczególnie, że odkąd tylko się zjawił jestem cały spięty, a koń doskonale potrafi to wyczuć. Poczułem jak ktoś niezbyt delikatnie mnie szturcha. Ze świstem wypuściłem powietrze z płuc, nawet nie zauważyłem kiedy przestałem je pobierać. Spokojnie Sean, jesteś klasztorem pełnym pieprzonych tybetańskich mnichów. Wcale nie masz ochoty przywalić mu łopatą. Uśmiechnąłem się pod nosem. Ostatnio zdecydowanie zbyt często to robię. Zupełnie jakbym planował morderstwo, co wcale bardzo by się z prawdą nie mijało.
- Czego ode mnie chcesz Winters? Bawi cię wkurwianie mnie? - zdobyłem się na opanowany ton, co przyszło mi z trudem.
Chłopak przez krótką, ulotną chwilę wydawał się przetwarzać moje słowa, próbując wymyślić jak najlepszą odpowiedź, która zapewne miałaby na celu ponowne doprowadzenie mnie na sam skraj opanowania. Wydaje mi się, że mogłoby nawet dojść do rękoczynów z mojej strony, a wierzcie mi, nienawidzę się bić.
- Jak już mówiłem, uroczo się złościsz - jego nonszalancki ton i ten ironiczny uśmieszek już sam w sobie doprowadzał mnie do furii.
- Nie wydaje mi się Adamie, przecież nie jestem w twoim typie - krzywy uśmieszek zagościł na moich ustach.
Brunet zacisnął szczękę, widocznie nie spodobało mu się jego nowe imię. Nawiasem mówiąc sto razy lepsze od jego obecnego.
- Jak ty mnie irytujesz Montgomery - warknął.
- Z wzajemnością mon amour - uniosłem brew.
Zauważyłem, że Entertainer powoli zaczyna przygotowywać się do ataku na mojego niechcianego towarzysza. Nie miałbym nic przeciwko widokowi skopanego przez konia Alana, jednak wolałbym uniknąć związanych z tym konsekwencji. Bez ostrzeżenia wypchnąłem chłopaka z boksu mojego konia.
- Wybacz, ale obawiam się, że po dłuższej wizycie w boksie tego zwierzaka mógłbyś wylądować u pielęgniarki i to byłaby moja wina - powiedziałem szybko i zacząłem odchodzić w stronę wyjścia z budynku.
- Czyżbyś się martwił Sean? - zawołał jeszcze za mną.
Właśnie. Zaczyna mi zależeć na tym by nic mu się nie stało? Nie bądźmy śmieszni. Znamy się jedynie dwa dni a ja już mam trzydzieści opracowanych planów morderstwa.
*** 
Równo o godzinie piątej rano z głośników w moim telefonie popłynęła piosenka U2. Jakim durniem trzeba być żeby ustawić sobie na budzik ulubiony zespół? Wystarczy być mną. Niechętnie zwlokłem się z wygodnego i ciepłego posłania. Rozbudzona już Comanche latała po całym pokoju, merdając przy tym radośnie ogonem. przewróciłem na ten widok oczami.Szybko się ogarnąłem i ubrałem szare jeansy oraz (niespodzianka!) czarną bluzę. Do tego czarne Nike'i. Z biurka zabrałem plecak w którym już znajdowały się wszystkie potrzebne książki, spakowane tam przeze mnie wczoraj. Nauczony błędami poprzednich dwóch dni ubrałem ciepłą kurtkę oraz czapkę. Niestety mój ostatni szalik stał się nową zabawką Savage co oznacza, że za tydzień dopiero będę mógł sobie sprawić nowy. Podłączyłem słuchawki do telefonu i uruchomiłem swoją ulubioną playlistę, uprzednio zamykając drzwi na klucz. Nie jestem okrutny, zabrałem ze sobą suczkę, co oznacza, że będę musiał jeszcze wrócić do pokoju by ją zostawić. Westchnąłem ciężko i zbiegłem po schodach wraz z białą kulką energii. Może szybciej się zmęczy? Małe szanse. Po spacerze zostawiłem ją wybieganą, wysikaną i nadal szczęśliwą w pokoju.  Akurat mam piętnaście minut do znalezienia sali matematycznej. Na pewno się spóźnię. 021, 016, 010... Szlag. Przede mną jakby spod ziemi wyrósł nie kto inny jak sam Winters.
- Czyżbyś czegoś szukał skarbie? - poprawił plecak na ramieniu.
- Obędę się bez twojej wielkoduszności, naprawdę Adam - uśmiechnąłem się sztucznie.
Idź lepiej zanim coś ci zrobię, chyba skoczyło mi ciśnienie.
- I tak miałem dotrzymać twojej zagubionej duszyczce towarzystwa - wzruszył ramionami - Jak tam twoja dziewczyna?
CO?! Jaka dziewczyna?  Czy ja o czymś nie wiem? Zakrztusiłem się, a brunet poklepał mnie po plecach. Zdecydowanie za mocno.
- Tobie już do reszty mózg wyparował Winters? Ostatnią dziewczynę miałem może rok temu - uniosłem brew w niezrozumieniu.
Przez chwilę brunet był zdezorientowany, jednak szybko się pozbierał. Nie powinno go obchodzić czy kogoś mam.
- Po prostu myślałem, że ta dziewczyna która dzwoniła... - potarł dłonią kark.
Woah, udało mi się go wprawić w zakłopotanie.
- Więc nie myśl, to nie jest twoja mocna strona jak już wszyscy dobrze wiemy - przerwałem mu szybko.
Prawie bym zapomniał o tym, że w sobotę dzwoniła do mnie Charline. Co ja takiego jej wtedy mówiłem, że w jego głowie pojawiły się takie wnioski to ja nie wiem. Zerknąłem na zegarek. Pięć minut do rozpoczęcia przedmiotu szatana. Przyśpieszyłem nieco. Ku mej wielkiej radości odnalazłem klasę dosyć szybko, a kolejnym powodem do radości było wolne miejsce obok jakiegoś randomowego chłopaka. Nie będę więc musiał siedzieć obok Alana i może przetrwam te czterdzieści pięć minut tortur. Nieznajomy miał jasne włosy i dosyć jasną karnację. Bez słowa zająłem miejsce obok niego. Podniósł na mnie wzrok, a jego twarz rozjaśnił lekki, nieśmiały uśmiech.
- Jestem Matthew - przedstawił się.
- Ja jestem Sean, wybacz, że nie zapytałem czy to miejsce jest wolne - odwzajemniłem jego uśmiech, choć wcale nie miałem na to zbytniej ochoty.
- Nie ma sprawy, nic się nie stało - powiedział chłopak, a do klasy wszedł postawny mężczyzna.
Zapewne nauczyciel mojego znienawidzonego przedmiotu. Przez piętnaście minut wydających się być wiecznością jedynie pisałem słowa jakiejś piosenki na marginesie zeszytu. Oczywiście jednak mój spokój musiał zostać zakłócony. Matematyk ze złośliwym uśmieszkiem podszedł do ławki w której siedziałem wraz z Matt'em. Widocznie zauważył mój brak zainteresowania jego osobą i tym co tłumaczy.
- To może pan Montgomery rozwiąże nam to równanie? - wwiercał we mnie swoje upiorne spojrzenie.
Z drugiego końca sali rozległ się dobrze mi znany śmiech.
- Pan Winters przyjdzie więc do drugiego przykładu - nauczyciel radośnie klasnął w dłonie.
Zajebiście. Podniosłem z krzesła swoje cztery litery i niechętnie podszedłem do tablicy. Halo? Dzwonku? Wziąłem do ręki pisak choć nie miałem zielonego pojęcia o co w ogóle chodzi w zadaniu. Obok mnie równie ochoczo stanął brunet. Posłałem mu wkurzone i jednocześnie przerażone spojrzenie.
Alanek? Trochę się nad tym męczyłam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.