Strony

poniedziałek, 15 stycznia 2018

od Viktorii - event II

- Klusko, to dzisiaj! - uśmiechnęłam się do Tene, gdy ubierałam jej świąteczne ubranko. Nie wyglądała na szczególnie zadowoloną z tego faktu, zaśmiałam się tylko i poczochrałam ją za uszami. Wywaliła język i zaszczekała. Spakowałam do plecaka jeszcze kilka czekolad, narobiłam kanapek i wygrzebałam z szafy koce. Torba była już wypełniona do granic swoich możliwości. Zapięłam smycz czarnej suczki, i wyszłam z pokoju, trzaskając drzwiami. Dzisiejszy dzień zapowiadał się cudownie. Tenebris wskoczyła na siedzenie pasażera, i z radością polizała szybę, popatrzyłam na nią jak na niedorozwiniętą, i skwitowałam to roześmianiem się. Zapaliłam silnik, i wyjechałam z Akademii. Stojąc na światłach, założyłam czapkę Mikołaja. Do Fairhope zostało mi jeszcze jakieś dwadzieścia minut drogi, włączyłam więc radio. Rozbrzmiało nieśmiertelne Last Christmas. Zaczęłam śpiewać, ignorując "protesty" Tenebris. Pogłaskałam ją, i przestałam. Po piosence zaczęli mówić coś o pogodzie, i mniej ważnych sprawach. Wreszcie dojechałyśmy do miasteczka, zaparkowałam gdzieś na uboczu i wypuściłam psa. Szybko zapięłam jej smycz, zarzucając plecak. Szczerze mówiąc, nie miałam bladego pojęcia gdzie iść. Potarłam ręce o siebie, by się rozgrzać. Było cholernie zimno, a ja wcale nie byłam ciepło ubrana. Zaklęłam, ale szybko zapomniałam o zimnie. Wpierw uznałam, że przejdę się na herbatę. Zeszłam uliczką w dół, i znalazłam niedrogą kawiarenkę. Nigdzie nie zauważyłam zakazu wprowadzania psów, więc weszłam. Uderzyło we mnie gorące powietrze, uśmiechnęłam się i powiedziałam głośno "dzień dobry!" odpowiedziano mi tym samym. Zamówiłam sobie herbatę, i usiadłam przy stoliku. Tene położyła się na podłodze pod stolikiem. Po kilku minutach otrzymałam moje "zamówienie", czarna kupa futra dostała wodę i smakołyk. Siedziałam przez jakiś czas w kawiarence, delektując się ciepłym napojem. Wreszcie uznałam że czas wyjść, odniosłam kubek i przygotowałam się na uderzenie zimna. Wychodząc, wpadłam na jakiegoś mężczyznę. Przeprosiłam pospiesznie, ale on skwitował to tylko "nie marudź, nic się nie stało". Mruknęłam jeszcze pod nosem, i wyszłam z kawiarenki. Zapytałam kilka razy przechodniów o przytulisko dla bezdomnych. Podziękowałam za informacje, i poszłam we wskazanym kierunku. Tenebris interesowała się dosłownie wszystkim, oczywiście oprócz mnie wołającej ją do siebie. Westchnęłam i pociągnęłam za smycz, podbiegła do mnie urąbana śniegiem. Otrzepałam te większe zbite kulki i pocałowałam ją w nos. Dotarłyśmy do  przytuliska. Otworzyłam niepewnie drzwi, przywitało mnie niepewne "dzień dobry" ze strony wolontariuszki.
- Dzień dobry. - powtórzyłam za kobietą, skracając smycz czarnego owczarka.
- W czym mogę pomóc? - zapytała druga, nieco znudzona kobieta.
- Przyniosłam koce, i kilka innych przekąsek, w ramach akcji z mojej szkoły. - wytłumaczyłam, rozglądając się wokoło. Było tu ciepło, i pachniało różnymi potrawami. Tak domowo, w sumie. Słychać było stłumione śmiechy, i rozmowy.
- Możesz zanieść je tam. - wskazała na drzwi. Podążyłam wzrokiem za jej dłonią, pokiwałam głową i zacmokałam na psa. Ruszyła za mną, radośnie merdając ogonem. Nacisnęłam niepewnie klamkę, i przywitałam się z ludźmi. Trafiłam do jadalni. Usiadłam na stołku obok nich, i wytłumaczyłam kilka spraw. Skwitowali to głośnym śmiechem, i aprobacją. Rozdałam im czekoladę, i kilka innych przekąsek. Miałam tylko dwa koce, ale im to raczej nie przeszkadzało. Wróciłam do Akademii, z uśmiechem na twarzy. Podczas zwykłej rozmowy w stajni, z Jasonem, blondyną, która chyba miała na imię Maya, wpadliśmy na pomysł zorganizowania jasełek. Oznajmiliśmy to dyrekcji, która uznała że najlepiej będzie zrobić to jutro wieczorem. Zaczęliśmy pracować tak szybko, jak tylko mogliśmy. Zasnęłam zmęczona, zastanawiając się jak to wyjdzie.
 
***

Pobudkę miałam dość nagłą, ale nie należała do najgorszych. Strzeliłam Tenebris pstryczka w nos, kichnęła i obrzuciła mnie obrażonym spojrzeniem. Wzruszyłam ramionami, i zajęłam się tym co trzeba. Do południa nie miałam co robić, poszłam więc do stajni i zaczęłam szykować North. Wyczyściłam ją tak dobrze jak umiałam, i rozczesałam grzywę z ogonem. Znalazłam jakieś gumeczki, naszło mnie, żeby zrobić jej warkoczyki i kłosa. Zabrałam schodki, i rozpoczęłam "zabawę". Kilka wyszło nieco pokracznych, więc poprawiłam je pod koniec. Nieźle się przy tym bawiłam, ale z ogonem takiego ubawu nie miałam. Klacz machała nim jak szalona, przez co nie mogłam jej go ładnie upiąć. Wreszcie wnerwiłam się, ochrzaniłam ją  i dopiero wtedy skończyłam uplatać kłos.
- Gotowa? - usłyszałam Jasona, osiodłałam szybko klacz, i potwierdziłam swoją gotowość. Przedstawienie już się zaczęło, zaraz mamy wjechać my. Zarzuciłam na siebie "królewską szatę" i wjechałam do "orszaku". Iskierka nieco się buntowała, co nie było do niej raczej podobne. Zły nastrój udzielił się też North, ale szybko jej przeszło. Wykonaliśmy swoje zadania, i krążyliśmy wokoło do końca przedstawienia. Klacz pochyliła po sobie uszy, gdy wszyscy oklaskiwali występ. Stanęła dęba, gwałtownie wierzgając nogami. Pochyliłam się do przodu, uspokajając ją. Opanowaliśmy sytuację, chociaż karuska wciąż drobiła zestresowana w miejscu. Odsapnęłam z ulgą, i rozsiodłałam ją. Wypuszczając ją na pastwisko, przypomniałam sobie, że mieliśmy iść zapisać nasz udział i dorzucić coś do skarbonki. Wyjęłam pomięty banknot, i wrzuciłam go do skrzyneczki.
- Cóż, uważam to za bardzo udane dwa dni. - stwierdziłam, kładąc ręce na biodrach. Jas zaśmiał się, odszukałam wzrokiem obie klacze na pastwisku. Bawiły się, rżąc radośnie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.