Strony

piątek, 8 grudnia 2017

od Sama cd. Mayi

Odliczając to, że napierdalała mnie głowa i za cholerę nie miałem pojęcia gdzie tamten szatan wcielony poszedł, miałem świadomość ze jak mam umierać, to przynajmniej nie zdechnę sam na odludziu. Chłopak co chwilę się oddalał, jednak wracał z kwitkiem.
- Znajdziemy go. - powiedziała blondyna, siląc się na pokrzepiający ton. Skrzywiłem się z bólu, który towarzyszył mi przy każdym ruchu. Cholera. Martwiłem się jednak o tamtego diabła, przywiązałem się do niego. Gdyby nie Noctis, pewnie dawno zdychałbym pod kołdrą z depresją czy cos, nie chciałem stracić... przyjaciela? Przeklinałem własny idiotyzm i niepowagę, przecież zabieranie go w teren tak szybko to najgłupszy pomysł na samobójstwo.
- Nigdzie go nie widać. - oświadczył Rick, po którymś z kolei kursie parędziesiąt metrów we wszystkie możliwe strony. Maya rozejrzała się wokoło, liczyła że go zobaczy?
- Super. - burknąłem załamany. W przeciągu tygodnia zapewne zdążyłem złamać rękę, zgubić konia i prawie się zabić. No, ktoś pobije? Nie mogłem wyrzucić z głowy obrazu przerażonego Noctisa, który pewnie nawet nie co robić. Blondynka zaproponowała nam powrót do Akademii, odchyliłem głowę do tyłu, zastanawiając się ile razy po drodze się wyrżnę. Rick podszedł do swojego karusa, ale powstrzymał się przed wsiadaniem.
- Ty...? - zaczął chłopak. Pokręciłem głową. Podparłem się zdrową ręką i wstałem, podchodząc do tamtej dwójki.
- Pójdę na piechotę. - oznajmiłem i powoli szedłem w stronę Akademii, pomimo że zastanawiałem się nad odpuszczeniem sobie "spaceru". Walczyłem z zawrotami głowy, które dopadły mnie w połowie drogi. Rick starał się przytrzymywać karego konia, który wyrywał mu się do przodu. Gryzły mnie wyrzuty sumienia że powstrzymywałem ich przed szybszą jazdą. Chłopak skwitował to tylko szybkim "nie narzekaj i idź". Mimowolnie się uśmiechnąłem. Mój nadgarstek wciąż pulsował niemiłosiernym bólem, ale przynajmniej nie zdychałem z bólu i nie kwiczałem, jakby ktoś próbował mnie zamordować. Tyle dobrze. Zastanawiało mnie, czy Mayi udało się znaleźć bułanka i czy wszystko z nią ok.
- Fuck. - zatrzymałem się i oparłem zdrową ręką o najbliższe drzewo. Kija widziałem, przed oczami miałem dosłownie ciemność. Zawroty głowy wróciły, myślałem że zaraz stracę przytomność. Po kilku minutach jednak mi przeszło.
- Mam dzwonić po karetkę? - zapytał Rick. Pokręciłem głową, słabo się uśmiechając. - To nie wygląda za dobrze. - zaprzeczyłem i dotaszczyłem się do mojego pokoju. Przejście dosyć dużej ilości schodów nie było moim marzeniem, ale łóżko i zimne okłady to rekompensowały. Odetchnąłem z ulgą, gdy mogłem położyć się i zamknąć oczy. Rękę owinąłem bandażem i posmarowałem jakimś altacetem, na głowę położyłem okład. Sen wydawał się tak bliski, a zarazem odległy. Zadzwonił mój telefon, wyciszyłem go.
- Daj mi umrzeć. - jęknąłem i przewróciłem się na drugi bok, zasypiając.

***

Obudziłem się po jakiś trzydziestu minutach. Zakląłem pod nosem i wstałem z łóżka, kierując się do kuchni z zamiarem zrobienia kawy. Wypiłem napój bogów  i ogarnąłem że coś mi nie pasuje. No nie licząc napierdalającej ręki i głowy, coś jeszcze nie dawało mi spokoju. Noctis! Podniosłem się gwałtownie, może zbyt gwałtownie z kanapy, co skutkowało kolejnymi zawrotami głowy. Założyłem trampki i wyszedłem z pokoju. Gdzie do cholery może być Maya?  Po drodze spotkałem Ricka. Wyglądał jakby miał wyjebane na wszystko i wszystkich. Przywitałem się z nim ponownie. Zaprowadził mnie do pokoju blondynki i oparł się o ścianę. Zapukałem, trochę zbyt głośno.
- Co z Noctis'em? - zapytałem zestresowany, przecież nie ma szans, żeby dziewczyna go znalazła. - Mówiłem że go nie znajdziesz. - Blondynka stała tak przez dobrą chwilę i zastanawiała się nad czymś. Zza jej nóg wybiegł pies o nietypowych oczach. Rick cofnął się i obrzucił zwierzaka nienawistnym wzrokiem.
- Co z Noctis'em? - ponowiłem pytanie, już nieco zirytowany. Dziewczyna uderzyła się otwartą dłonią w czoło. Popatrzyłem na nią, zastanawiając się o co jej chodzi. Maya chwyciła psa za obrożę, gdy ten wrócił po obszczekaniu chłopaka z góry na dół. Dalej spoglądał na zwierzaka wzrokiem typu "spłoń". Maya kazała nam chwilę zaczekać i zamknęła drzwi. Rick pokręcił głową.
- Stary, dalej twierdzę że nieźle przyłożyłeś głową w ziemię.
- Nic poważnego. - zbyłem go, spoglądając na zawiniętą rękę. Będę musiał jechać na prześwietlenie. Po paru minutach z pokoju wyszła blondyna, ubrana w beżowe bryczesy i czerwoną polówkę. Grzecznie szliśmy za Mayą, która zaprowadziła nas do stajni.  W boksie przeznaczonym dla hanowera nie było go. Ogier stał kilka boksów dalej. Wystawił głowę i zarżał przeciągle, uśmiechnąłem się i pogłaskałem go po gorących chrapach. Jego czarny kantar był nieco przekrzywiony, poprawiłem go i przytuliłem dupka.
- Martwiłem się, gnojku. - szepnąłem, głaszcząc jego splątaną sierść. Ulżyło mi w cholerę. Naprawdę bałem się że go stracę. Szybko przestawiłem go do jego boksu i osunąłem się na siano, siadając. Bułanek położył się i ziewnął. Pogłaskałem Noctis'a. Powstrzymałem śmiech, wyglądał tak niewinnie, nie to co dzisiaj w terenie. Maya niepewnie weszła do boksu, Rick zrobił to samo. Dziewczyna klęknęła i pogłaskała go po brzuchu. Sapnął głośno, nie przypominał siebie. Oparłem się głową o ściankę boksu. Noctis szarpnął się gwałtownie, gdy poruszyłem nogą. Szybko jednak się ogarnął i wrócił do odpoczywania, uśmiechnąłem się słabo. Jego sierść zlepiona była od potu, błota i syfu. Będę musiał go wykąpać, chociaż pewnie będzie to duże wyzwanie.  Delikatnie wysunąłem się spod niego, starając się nie spłoszyć bułanka. Dałem mu jeszcze marchewkę, którą udało mi się znaleźć w kieszeni bluzy. Noctis zarżał jeszcze kilka razy, tym razem nie za mną, tylko za jedzeniem. Westchnąłem cicho i dotaszczyłem się zmęczony do swojego pokoju. Rick stwierdził że idzie z psem czy coś takiego. Maya weszła niepewnie do mojego pomieszczonka. Wyjąłem jakąś torbę, znalazłem moje dokumenty, ubezpieczenie i kilka innych rzeczy. W kuchni nalałem wody do szklanki i wziąłem tabletkę przeciwbólową. Blondynka wciąż mi się przyglądała, z zainteresowaniem. Rzuciłem wiązanką przekleństw, nie miałem nigdzie paszportu Noctis'a. Przebrałem trampki na glany i zamiast bluzy zarzuciłem na siebie koszulę. Maya usiadła na łóżku i zaczęła wertować Upiory od Nesbo. Zignorowałem to i poszedłem do łazienki, ogarnąć się i pozbierać jakieś ważniejsze rzeczy. Wyszedłem z pomieszczenia po niecałych pięciu minutach, z biurka wyciągnąłem portfel i sprawdziłem czy mam tam jeszcze jakieś dokumenty. Telefon włożyłem to kieszeni.
- Gdzie jedziesz? - z zamyślenia wyrwał mnie głos dziewczyny, która dalej siedziała na łóżku.
- Do szpitala. - burknąłem. - I nie...
- Jadę z tobą. - przerwała mi. Pokręciłem głową z uśmiechem, ale przystałem na "propozycję" Mayi. Zamknąłem pokój za sobą i poszedłem na parking. Miejmy nadzieję że nie będę musiał zostać na długo, wystarczy mi tylko prześwietlenie i powrót do Akademii. Blondynka usiadła na miejscu pasażera, ja kierowałem. Zastanawiało mnie, gdzie jest najbliższy szpital, Maya też się nie orientowała. Cały dojazd zajął nam niecałą godzinę. Zarejestrowałem się w przychodni i czekałem aż przyjdzie moja kolej. Umierałem z nudów, ludzie wychodzili z gipsem, o kulach albo z usztywnieniem czy szyciem. Przed nami była dziewczyna, w wieku może 15 albo 16 lat. Słaniała się na nogach, utykała i ściskała się za nadgarstek. Po niej była starsza kobieta, której palec był owinięty w bandaż. Czekaliśmy w ciszy. Nastolatka zagryzała zęby, ale po jej policzkach lały się łzy. Weszły one, po kolejnych dwudziestu minutach weszła starsza pani. Oparłem się o krzesło, w głowie wciąż mi się kręciło, a w ręce wciąż pulsował ból.
- Sam Winchester. - podniosłem głowę i wstałem z krzesła. Maya szła za mną, lekarz nie oponował by mi towarzyszyła. Opisałem po krótce sytuacje, co się dzieje i odpowiadałem potulnie na pytania. Mężczyzna o szarych, świdrujących oczach chwycił moją rękę i pytał gdzie boli, jakbym był małym dzieckiem. Przy jednym ze ściśnięć wyrwało mi się soczyste "kurwa!". Zagryzłem zęby i spuściłem wzrok na kolana, chyba nie powinienem był przeklinać. Facet zignorował to i dopisał coś do karty.
- Mówisz, że masz zawroty głowy? - zagaił, przytaknąłem.
- W sensie... miałem. - powiedziałem niepewnie. Lekarz tylko pokiwał głową i znowu dopisał coś do kartki leżącej na jego biurku.
- Pani... - blondynka szybko powiedziała "Maya" żeby nie musieć męczyć się z dodatkowymi formalnościami - Pani Mayu, jeżeli mogę prosić, niech pani wyjdzie na kilka minut. - dziewczyna wstała i wyszła na korytarz. Steve, bo tak miał na imię lekarz dopytywał się o szczegóły mojego upadku. Odpowiadałem spokojnie.
- Zdejmij koszulę i bluzkę. - pierwsza myśl, jaka mnie naszła to było szybkie "wtf, gość jest normalny?" ale wykonałem polecenie. Modliłem się żeby tu nie było żadnej pielęgniarki, albo Mayi. Steve obejrzał w większości moje plecy. Zatrzymał wzrok na ugryzieniach. Zacisnąłem zęby, nie miałem najmniejszej ochoty odpowiadać na te pytania. Na całe szczęście nic nie powiedział. Założyłem bluzkę i koszulę, siadając na krześle.
- Idź na prześwietlenie, potem wróć tutaj. - burknął i podał mi dokumenty. Wstałem i wyszedłem, nieco zdziwiony że poszło to tak długo. Blondynka wstała i szła tym razem za mną. Kolejki na prześwietlenie nie było, więc wszedłem po niecałych pięciu minutach. Tym razem zamiast mężczyzny, była młoda kobieta, której urody dużo dziewczyn mogłoby pozazdrościć. Uśmiechnęła się ciepło i podała mi wszelkie instrukcje. Zrobiłem co trzeba, chociaż gdy ustawiała rękę, zakląłem cicho, miałem nadzieję że tego nie usłyszała. Szybko zrobiła zdjęcia z wszelkich potrzebnych stron mojej ręki. Po paru minutach czekania dostałem wydruki. Wyszedłem z zaciemnionego miejsca i odszukałem wzrokiem Mayę, która sączyła sok z butelki, kupionej pewnie w automacie. Wypiła go do reszty, wyrzuciła pustą butelkę. Wróciliśmy do poczekalni, kolejka była nieco dłuższa, jednak jakże zajebisty lekarz zawołał nas jako trzecich. Maya weszła razem ze mną. Mężczyzna przyglądał się przez chwilę zdjęciom. Wziął jakiś wskaźnik i pokazał jedno miejsce.
- Nie jest to złamanie. - powiedział, widząc że jestem przerażony. Ciekawe jak bardzo idiotycznie musiałem wyglądać. - Wyrokujemy... - zrobił pauzę. Wyglądam jakbym był cofnięty w rozwoju i potrzebował "wyrokowania"? - Pęknięcie kości. - Spodziewałem się czegoś podobnego, ale i tak poczułem zawód. Liczyłem że będzie to tylko nadwyrężenie czy coś, ale pęknięcie będzie równe z założeniem gipsu i braku pracy z Noctis'em. Czyli wszystko co "udało" nam się zdziałać do tej pory pójdzie w niepamięć. Przeklinałem w duchu mój idiotyzm, mogłem nie jechać w tamten teren. Jęknąłem cicho. Założyli mi gips, stwierdzili że za trzy tygodnie mam przyjechać na zdjęcie. Pokiwałem głową i wyszedłem za Mayą. Wsiadłem do auta i chwyciłem kierownicę lewą ręką.
- Kurwa! - rzuciłem wściekle. Blondyna popatrzyła na mnie ze zrozumieniem. - Jakim ja jestem idiotą. - wyjechałem z parkingu i wjechałem na drogę. Dziewczyna włączyła radio, a ja burczałem wściekle pod nosem.

-------
Maya? c: Czo to się stanęło się?
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.