Strony

wtorek, 31 października 2017

od Triss - Halloween


Nadszedł zatem ten dzień - Halloween. Dzień, z którym związane były różnego rodzaju legendy, niektóre może nawet zawierały w sobie ziarenko prawdy, ale tego nigdy się  nie raczej nie dowiem.
Uchyliłam powieki, automatycznie wyciągając rękę, aby pogłaskać Axela, który zapewne od dawna wyczekiwał na swój poranny spacer. Uśmiechnęłam się lekko, kiedy natrafiłam na łeb owczarka.
- Już wstaję - mruknęłam i zsunęłam się z łóżka. Po drodze do łazienki sprawdziłam godzinę - było trochę po dziesiątej rano. Miałam sporo czasu, aby przygotować się do wydarzeń mających mieć miejsce tego październikowego dnia.
Weszłam pod prysznic i puściłam prawie aż gorącą wodę, rozkoszując się ciepłem przechodzącym przez moje ciało. Zmoczyłam też włosy, biorąc pod uwagę punkt pierwszy w przygotowaniach - farbowanie włosów na czerwono.  Nigdy wcześniej tego nie robiłam i, szczerze mówiąc, bałam się trochę, że coś sknocę. Zakręciłam wodę, umyłam głowę, po czym nałożyłam na włosy farbę. Po wyjściu spod prysznica wysuszyłam włosy, z zadowoleniem stwierdzając, że przybrały one czerwoną barwę. Ubrałam się "roboczo"; zwykłe, brązowe bryczesy, gruba czarna bluza. Cmoknęłam na Axela i podpięłam mu linkę treningową. Niezwykle ucieszony pies zamerdał ogonem. Zanim otworzyłam drzwi, przećwiczyłam z nim parę komend, jak proste "siad", "zostań", "łapa". Wilczasty ze skupieniem, wpatrzony we mnie, wykonywał polecenia.
- Okej. - powiedziałam, kończąc tym samym mini sesję treningową. Zabrałam jego ukochaną piłkę i otworzyłam drzwi, wyszłam i gestem ręki wypuściłam psa. Zapięłam mu linkę treningową i wyszłam z budynku.
Wokół kręciło się sporo uczniów, wielu z nich czyściło konie, równie dużo po prostu chodziło w tę i z powrotem, powodując ogólne wrażenie panującego na terenie Akademii chaosu, chociaż to chyba nie jest dobre określenie; bardziej pasowałoby krzątanie się i taki miły nieporządek, gdzie niby nie można niczego znaleźć, a jednak wszystko jest na swoim miejscu.
- Noga. - powiedziałam cicho do Axela, a ten przykleił się do mojej lewej łydki. Pogłaskałam go po grzbiecie i uśmiechnęłam.
Postanowiłam odwiedzić Amora przed wycieczką do lasu z psem. Weszłam do stajni, napawając się zapachem koni. Zapachem domu. Skierowałam się w stronę boksu mojego łobuza, wciąż mając psa przyklejonego do nogi. Podeszłam do odpowiedniego boksu i cmoknęłam cicho, uprzednio zwalniając Axela z komendy "noga" i dając mu połazić po stajni. Amor jadł siano z zadowoleniem, na dźwięk cmoknięcia poruszył uszami i podniósł łeb. Włożyłam rękę przez "kraty", aby pogłaskać nicponia, szybko jednak pożałowałam tego, kiedy skarogniady zdecydował się uwalić mnie w palec.  Na szczęście dostatecznie szybko cofnęłam dłoń, bo inaczej nie musiałabym charakteryzować jej na poranioną ani używać sztucznej krwi. Skarciłam szybko ogiera i weszłam do niego. Nie wydawał się być tym zachwycony, najwyraźniej miał zły dzień. Pokręciłam głową i pogłaskałam go po szyi, drapiąc go w jego ulubionym miejscu. Przymknął oczy z zadowoleniem. Uśmiechnęłam się usatysfakcjonowana i wyszłam z boksu konia. Później do niego wrócę. Przywołałam Axela do siebie i skierowałam nas do lasu. Dałam mu  wolność, przez chwilę biegał, ale po niedługim czasie wrócił do mnie, oczekując zadań do wykonania. Westchnęłam rozbawiona i kazałam mu zostać, podczas gdy poszłam schować mu gdzieś w krzaki piłkę. Wydałam mu komendę "szukaj". Pies z radością zanurzył nochal w mokrej trawie, szukając "zguby".  Pochwaliłam go entuzjastycznie, kiedy przyniósł mi  przedmiot.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Na spacerze zeszły się nam ze trzy godziny. Poćwiczyliśmy dużo, Axel  wyglądał na zadowolonego i, co najważniejsze, zmęczonego. Odstawiłam psa do domu, dałam mu jeść i wyszłam do stajni w celu przejażdżki na Amorze. Wyprowadziłam konia z boksu, uwiązałam go przy jego mieszkanku i chwyciłam plastikowe zgrzebło. Zaczęłam przejeżdżać szczotką po koniu, oczyszczając go ze sklejek. Kiedy przeciągnęłam zgrzebłem pod jego brzuchem, wykonał ostrzegawczy zamach tylną nogą.
- Ej! - skarciłam go, kontynuując czyszczenie tego brudasa.
Po pół godzinie był już na tyle czysty, że mogłam zacząć go siodłać. Wzięłam do rąk czaprak  z zestawu, który kiedyś kupiłam właśnie z myślą o Halloween. Czaprak wykonany był z czarnego materiału, na którym widniały pomarańczowe dynie. Oprócz tego do zestawu należały nauszniki, podkładka i ochraniacze na przody i tyły. Do tego posiadałam czarną derkę ze wzorem szkieletu konia.
 Założyłam ogierowi ochraniacze, na których widniały maleńkie dynie i kości, po czym zarzuciłam nowy czaprak na grzbiet konia, to samo zrobiłam z podkładką. Założyłam czarne siodło i podciągnęłam je do góry, aby zaraz potem łagodnie naprowadzić je w miejsce, gdzie powinno leżeć. Kiedy chwyciłam popręg, Amor skulił uszy i spiął mięśnie. Przewróciłam oczami i zapięłam popręg na drugą dziurkę. Podczas zakładania ogłowia zrobił typową żyrafę. Klepnęłam go po szyi, na co obraził się, ale podał mi łeb. Szybko pozapinałam wszelkie paseczki i wyprowadziłam Amora ze stajni, zakładając po drodze kask. Przed stajnią dopięłam popręg i włożyłam stopę w strzemię, po czym   kilka razy "podskoczyłam", aby wybić się i usiąść w siodle. Poprawiłam strzemiona, usadowiłam się, skróciłam nieco wodze i ścisnęłam lekko boki konia łydkami, na co ten ruszył niespokojnym stępem. Rozglądał się na boki, najwyraźniej przygotowania do Halloween nieco go stresowały. Pogłaskałam go uspokajająco po szyi i wjechałam na plac, po czym zamknęłam za sobą wejście. Było na szczęście pusto - miałam dużo miejsca, ponadto nie musiałam się stresować obecnością obcych osób, a co najważniejsze Amor nie musiał. Wjechałam na ścianę i dopięłam popręg, na razie dałam koniowi długie wodze. Niestety pożałowałam tego, kiedy gdzieś niedaleko któryś z uczniów postanowił zrobić komuś kawał za pomocą zapewne całej paczki strzelających diabełków. W rezultacie przez prawdopodobnie cały teren Akademii przeszło się echo strzelenia tych zabaweczek dla dzieci. Amor w jednej chwili strzelił z zadu i zarzucił głową, po czym ruszył do przodu galopem. Odchyliłam się do tyłu i ściągnęłam wodze, automatycznie nakierowując ogiera na koło. Po parunastu metrach uspokoił się trochę; przeszedł do niespokojnego, nierównego kłusa.
- Hooo, szszszsz... - zwolniłam go.
Koń przeszedł do stępa. Poklepałam go po szyi z ulgą, jednocześnie myśląc, jak wielkimi kretynami są osoby bawiące się diabełkami na terenie Akademii.
Po dziesięciu minutach stępa postanowiłam przejść do kłusa. Cmoknęłam cichutko i przycisnęłam łydki do boków koni. Ten ruszył żywym kłusem, nie tego oczekiwałam. Przytrzymałam go trochę, dopóki nie uzyskałam odpowiedniego tempa. Pogłaskałam Amora po szyi i wsiadłam w siodło, dopasowując się do ruchu konia. Uśmiechnęłam się, widząc jak na niecałą minutę naprawdę skupił się na pracy i rozluźnił mięśnie, ruchy jego ciała stały się płynniejsze. Moje dziecko dorasta ~ pomyślałam z dumą i przycisnęłam łydki do jego boków. Nie uzyskałam jednak efektu, jakiego oczekiwałam - Amor wybudził się i znów zmienił w rozbrykanego, wrednego nieco dzieciaka. Wywalił z zadu i przeszedł do galopu. Pokręciłam głową i zwolniłam do kłusa, po czym spróbowałam ponownie. I ponownie. Po kilku próbach dodanie się udało, wystarczyło mi kilkanaście kroków i zwolniłam do stępa, chwaląc Miśka z zadowoleniem.
Po pół godzinie rozgrzewek na drągach, przejściach, dodaniach (te wciąż nie wychodziły za dobrze) przeszłam na parę minut do stępa, planując sobie już galopy. Amor najwyraźniej się niecierpliwił, przechodził co chwilę do kłusa i kręcił się. W końcu zakłusowałam i przesunęłam zewnętrzną łydkę za popręg, wewnętrzną zaś zostawiłam na popręgu. Amor wystrzelił do przodu, chcąc wyzbyć się energii, która zapewne go rozpierała. Skróciłam wodze, musiałam trochę powalczyć, zanim łaskawie zwolnił. Po paru minutach dość spokojnego  tempa (z niezapowiadanymi wyjątkami) postanowiłam dodać. Pochyliłam się w półsiadzie i cmoknęłam. Koń wystrzelił do przodu, trochę go wstrzymałam, bo jednak nie o takie aż dodanie chodziło. Niezadowolony pięciolatek wywalił z zadu, wyrażając tym swoje jakże wielkie obrażenie.
- Ej! - skarciłam go.
W końcu, po paru minutach przepychanek, zwolnień i niespodziewanych dodań, udało nam się uzyskać równomierne tempo. Zadowolona pogłaskałam go po szyi i galopowałam dalej, napawając się kontaktem z moim małym, nieporadnym dzieckiem. Po jakimś czasie zwolniłam i postanowiłam najechać na pięćdziesięcio - centymetrową kopertę. Po przerwie skakaliśmy już razem nawet wyższe przeszkody. Skierowałam konia na środek koperty, starając się utrzymać dobre tempo, co było dość trudne, zważywszy na to, że Amor usiłował wyrwać się i w pięciu foulach najlepiej przejechać cały plac, a następnie wrócić w podskokach do stajni. Mimo to starałam się, bo wiedziałam, że on naprawdę może. Niestety przeliczyłam się trochę i odliczając foule pozostałe do przeszkody, nie uwzględniłam humorków konia. Z pięciu pozostałych fouli nagle zrobiły się dwie, a Amor wybił się dużo za wcześnie, co sprawiło, że straciłam równowagę, ale na szczęście nie spadłam. Po przeszkodzie ogarnęłam dupę rumaka i najechałam ponownie, tym razem wyszło dobrze. Poskakaliśmy trochę, rozkłusowaliśmy i rozstępowaliśmy się, po czym zaczęliśmy wracać do stajni. Przygotowania wciąż trwały w najlepsze. Na wszelki wypadek trzymałam krótko wodze.
- Dzień dobry, Triss. - dobiegł do mnie głos pani Peek.
- Dzień dobry... - zsiadłam szybko z Amora, aby stanąć obok dyrektorki.
- Jak widzisz, przygotowania do dzisiejszych zabaw trwają w najlepsze. - uśmiechnęła się kobieta. - Wiesz, jaki jest plan?
Pokręciłam głową zgodnie z prawdą, bo chociaż kojarzyłam, że o dziewiątej zaczynają się gonitwy, to w sumie nic poza tym.
- O dziewiątej zaczynają się podchody, jesteś w grupie uciekającej. Kończą się o dwudziestej trzeciej, do piętnastu minut do północy jest przerwa. Dwadzieścia po północy zaczyna się dyskoteka z pokazami - spojrzała na mnie - która kończy się o czwartej dwadzieścia. Później pokaz strojów, no i zakończenie zabawy.
Kiwnęłam głową, układając sobie wszystkie informacje, i pogładziłam Amora po szyi.
- Rzecz w tym - ciągnęła dyrektorka - że mało osób zgłosiło się do występów przed dyskoteką. Słyszałam, że grasz na skrzypach... na skrzypcach, tak? - upewniła się - I pomyślałam, żebyś coś przygotowała. I zagrała, rzecz jasna. Jeśli to nie będzie problem, byłabym ci bardzo wdzięczna. - uśmiechnęła się ciepło, a mnie oblał zimny pot. Gra przed całą Akademią...?
- J-jasne, mogę zagrać... - wymamrotałam, bawiąc się grzywą konia i uśmiechając nerwowo.
- Świetnie! - rozpromieniła się kobieta, mimowolnie uśmiechnęłam się szerzej. - W takim razie już nie przeszkadzam i do zobaczenia na podchodach! - odeszła, a ja odetchnęłam i oparłam głowę o szyję Amora, który przyglądał mi się ze spokojem.
- Oj Amor, żebym ja tylko dała radę... - westchnęłam i ruszyłam w kierunku stajni.
~~~~~~~~~~~~~~~~~
Od razu gdy znalazłam się w pokoju, poszłam się przebrać i wyjęłam skrzypce z futerału. Uśmiechnęłam się na ich widok i przesunęłam palcem po pudle rezonansowym. Wyjęłam czarny instument z równie ciemnego futerału i sprawdziłam, jak bardzo są rozstrojone. Nie było aż tak źle - po parunastu minutach uporałam się ze wszystkimi strunami. Wyjęłam smyczek i naciągnęłam go odpowiednio, po czym przymocowałan do skrzypiec żeberko - bez niego ani rusz. Ułożyłam instument na ramieniu i przecignęłam smyczkiem po pustych strunach, napawając się ich dźwięcznym, czystym brzmieniem. Przez piętnaście minut ćwiczyłam sobie różne ułożenia palców, tempo ruszania smyczkiem i ogólnie rozgrzewałam się. Zastanawiałam się, jaką piosenkę zagrać, kiedy do głowy wpadła mi melodia. Odłożyłam na chwilę instrument i wsłuchiwałam się w rytm grający mi w pamięci; w końcu mnie olśniło. Boulevard od broken dreams. Włączyłam tą piosenkę i zatraciłam się w jej brzmieniu. Przypomniało mi się, że kiedyś uczyłam się ją grać, co jeszcze bardziej mnie ucieszyło.
Teraz wystarczyło przypomnieć sobie nuty, ewentualnie po prostu grać ze słuchu. Pamiętałam pierwsze pół minuty, później przyszło mi wymyślać ze słuchu. Zaczęłam grać, na początku szło mi dość opornie, gubiłam się w ruchach i zahaczałam o dwie struny na raz, z czasem jednak moje ruchy stały się płynniejsze, melodia składniejsza, a całość brzmiała naprawdę pięknie.
Po niecałych dwóch godzinach grania czułam się teoretycznie przygotowana, teoretycznie, bo pozostaje najgorsze - sam występ. Na samą myśl chciałam przełożyć to jak najdalej, była już jednak dwudziesta... dwudziesta?!
Szybko przebrałam się i pobiegłam do stajni, żeby zdążyć ogarnąć Amora. Zajęło mi to mniej więcej 45 minut, łącznie z siodłaniem. Na szczęście nie miałam problemów "technicznych", a Amor w całym zestawie wyglądał pięknie. Wyprowadziłam go przed stajnię idealnie na czas. Pani Peek wygłosiła przemowę i ogłosiła wsiąście na konie. Obie grupy wsiadły i rozległ się sygnał do startu. Amor wyrywał się do galopu, przytrzymywałam go jednak, bo cała grupa jeszcze kłusowała. Po jakimś czasie zagalopowaliśmy. W pełnym galopie minęła nas osoba ze świecącym kaskiem, na co mój koń wystrzelił do przodu, wywalając raz po raz z zadu.
- Trzymaj się! - krzyknął ktoś.
Chwyciłam mocniej wodze i ściągnęłam je, starając się nie wypaść z siodła. Nogi wyleciały mi ze strzemion, jednocześnie Amor po trochu zwalniał. W końcu zatrzymał się, a ja pochwaliłam go za stanięcie i wzięłam kilka głębokich oddechów. Podejrzewałam, że grupa już i tak się rozdzieliła, pojechałam więc w stronę zagajnika, podziwiając księżyc i gwiazdy. Jak się okazało, była to dobra kryjówka - dopiero po godzinir znalazła mnie jakaś dziewczyna. Potulnie udałam się z nią do Akademii, gdzie czekała na nas pani Peek. Ogłosiła przerwę i dała znak na rozejście się. Odłożyłam Amora do stajni i popędziłam się ogarnąć.
W pokoju nałożyłam ciemne cienie na powieki i ubrałam się na czarno z czerwonymi dodatkami. Przećwiczyłam sobie Boulevard  of broken dreams  i dostroiłam skrzypce, po czym z duszą na ramieniu i futerałem ze skrzypcami w ręku poszłam na dyskotekę. Mieściła się ona w budynku głównej Akademii, gdyż to tam było zwyczajnie najwięcej miejsca. Gdy przyszłam, ludzie dopiero się zbierali. Po paru minutach sala była pełna, jedyne miejsce, gdzie nie było ludzi, to była jakby scena zrobiona ze zwykłego podwyższenia. Stanęłam blisko niego, aby nie musieć przepychać się przez te dzikie tłumy. Pani Peek wygłosiła krótką przemowę, po czym na scenę wszedł jakiś chłopak. Śpiewał jakąś piosenkę, której nie kojarzyłam, ale musiałam przyznać, że chłopak ma głos. Stres zżerał mnie od środka, mimo to starałam się wsłuchiwać w muzykę. Po chłopaku weszła dziewczyna, która zaśpiewała kolejną piosenkę, której nie znałam. Potem jednak zdziwiłam się - do mikrofonu podeszła Viktoria.
Carry on my wayward son
There'll be peace when you are done
Lay your weary head to rest 
Don't you cry no more...
Śpiewała pięknie, a refren tej tak dobrze znanej mi piosenki powoli uspokoił mój oddech. Przymknęłam oczy, wsłuchując się w słowa piosenki. Z transu wybudziła mnie mijająca mnie Viktoria, mówiąc cicho "Teraz twoja kolej". Spojrzałam z paniką na scenę, a ona uśmiechnęła się.
Weszłam na podest na drżących nogach i wyjęłam skrzypce z futerału, to samo zrobiłam ze smyczkiem. Stanęłam przed wyczekującym tłumem, zacisnęłam oczy. "Carry on my wayward son..."
Przejechałam smyczkiem po strunie, rozpoczynając piosenkę. I z każdą chwilą było lepiej, z każdą sekundą bardziej wtapiałam się w piosenkę, którą grałam. Smyczek był przedłużeniem mojej ręki, a skrzypce odzwierciedleniem duszy. Nie dbałam już, ile osób patrzyło mi na ręce - była tylko muzyka. Dźwięki, które tak bardzo kochałam.
Nim się obejrzałam, piosenka dobiegła końca, a ja znowu stałam na scenie. Podziękowałam i szybko zeszłam z niej, wtapiając się w tłum. Nie miałam zamiaru siedzieć na dyskotece, i tak przytulałabym tylko ściany. Udałam się więc do mojego pokoju, wchłaniając do płuc świeże, nocne powietrze. Ten dzień był dobry ~ pomyślałam zasypiając.
---------
Zespułam końcówkę :/

2406 słów  ♡

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.